~***~
-I nie chcę, żebyś stąd teraz uciekła. To długa historia, ale mamy czas. Odpowiem ci na każde pytanie.- próbuje ująć moją dłoń, lecz szybko ją zabieram z sofy i kładę ją sobie na kolanie. Z ust Justina wylatuje ciche westchnięcie. Przeczesuje zmartwiony włosy, a potem przez moment spogląda na mnie. Kiedy nie reaguję na jego słowa, postanawia kontynuować. -Jeremy zostawił moją matkę zanim się urodziłem. Powiedział, że to nie jego problem, bo to na jej głowie było zabezpieczenie się. Frajer.- syczy. -Trafiłem do domu dziecka i od początku mieli ze mną problemy. Byłem zamknięty w sobie, nie mówiłem zbyt wiele. Milczałem, bo odwiedzał mnie on.- przerywa na moment i przełyka ślinę. -Groził mi, że kiedy stąd wyjdę, będzie tylko gorzej, bo moja matka nie daje mu spokoju. No i od tego się zaczęło.
-Dlaczego nie powiedziałeś tego nikomu?- pytam cicho.
-Nikt by mi nie uwierzył, a tamten by się nade mną znęcał jeszcze bardziej. To nie miało sensu.
Reszta historii naświetla mi kilka spraw. Justin ma brata- Jaxona. Chłopak stoczył się na samo dno i z tego, co dowiedział się Justin, jest ćpunem. W wieku siedmiu lat został zaadoptowany przez Michaela McClain'a- słynnego przedsiębiorce, naprawdę dobrze zarabiającego człowieka. To dzięki niemu Justin żyje tak, jak żyje. Chłopak jednak nie próżnował, bo chwytał się każdej możliwej pracy, by dorobić sobie grosza i stanąć na nogach. Za pierwsze oszczędności kupił zepsute auto, które sam naprawił. Nie powiem, Dodge Charger wygląda jak nowiutkie cacko wyjęte z salonu. A to tylko za sprawą rąk Biebera wygląda, jak wygląda. Za resztę oszczędności chciał kupić mieszkanie, ale jego ojczym stwierdził, że te pieniądze może przeznaczyć na utrzymanie go, a sam zaproponował mu kupno tego, w którym siedzimy.
-Okej, opowiedziałeś mi prawie całą swoją biografię, a pominąłeś najważniejszy wątek.- przerywam mu w końcu, a on wywraca oczami i poprawia się na swoim miejscu. Jeremy dał mu spokój aż do czternastego roku życia. Justin wtedy miał iść na swoją pierwszą imprezę w towarzystwie dziewczyny. To bardzo ważny moment w życiu młodzieńca- pierwszy taniec z płcią przeciwną, wymiana spojrzeń i komentarze ze stron kolegów. Wiele dla niego znaczył ten bal. Szedł na niego z niejaką Nicol, którą wszyscy bardzo lubili. Justin jednak nie dotarł do niej, ponieważ zatrzymał go jakiś mężczyzna i zaciągając do samochodu wyjaśnił, kim jest. I od tamtej pory ponownie zaczęło się gnębienie. Kolejne groźby, wyłudzanie pieniędzy, aż do chwili, kiedy Justin stanął na własne nogi. Zaczął poważnie traktować relację z Nicol, aż stali się parą. Kiedy Jeremy się o tym dowiedział, zrobił wszystko, by to zepsuć. Chciał, aby szatyn cierpiał na każdy możliwy sposób. Zabrał mu dziewczynę, porwał ją, jak mnie, przetrzymywał, głodził, bił, wykorzystywał. Sęk w tym, że jej nie udało mu się uratować. Zginęła, pogrzeb odbył się rok po jej zaginięciu. Rodzice dziewczyny nie wiedzą, z czyich rąk zginęła dokładnie.
-Zac doskonale znał całą historię, dlatego robił wszystko, żeby cię odzyskać. Wiedział, że długo się zbierałem po stracie Nicol i nie chciał, żebym przechodził przez to samo.- po tych słowach w głowie zapala się żółta lampka. Dlaczego miałby się przejmować mną tak, jak Nicol, skoro nas nic nie łączy?
-Dlaczego w takim razie byłeś wobec niego taki agresywny i go uderzyłeś?- pytam, pocierając z zaciekawieniem podbródek.
-Bo to był moment, gdzie chciałem zabić Jeremy'ego, a on mi zniszczył cały plan. Naprawdę chcę to zrobić. Za to, że gnębi mnie już przez tyle lat. Należy mu się.- mrugam parę razy nie dowierzając w to, co usłyszałam.
-Pójdziesz siedzieć!- wołam z przerażeniem i podkulam pod siebie kolana.
-Kto przejmuje się przestępcą? Wiesz, że on jest poszukiwany? Przez to, że złamas zmienia ciągle kryjówki, to nikt go nie złapał jeszcze. Myśli, że pozjadał wszystkie rozumy i ucieknie przed karą, skurwiel. Myli się, karma wraca, tatusiu.- syczy przez zęby i oddycha ciężko. Nie odzywam się, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie mam już pytań, teraz muszę tylko przefaksować wszystkie informacje, jakie do mnie dotarły. Zrywam się więc z sofy i nie patrząc na Justina, po prostu zaczynam iść w stronę hallu.
-Nie, błagam. Nie odchodź!- przed nosem wyrasta mi Justin i z przerażeniem namalowanym na twarzy chwyta moje ramiona i zatrzymuje tym samym.
-Nigdzie nie idę.- unoszę brew do góry. -Po prostu chciałam iść się położyć. Chyba, że mam sobie iść, to okej...- wzruszam ramionami, a on zaprzecza ruchem głowy i przepuszcza mnie na przejściu.
~***~
W sumie nie wiem, ile spałam. Na pewno długo. To chyba mój rekord. Głowa strasznie pulsuje, a kręgosłup aż błaga o jakikolwiek ruch. Budzę się w środku nocy, nadzwyczaj wypoczęta, ale również obolała. Z oczu zeszła opuchlizna, co potwierdza moją teorię. Co my mamy dzisiaj? Spoglądam na budzik po prawej stronie i tak, jak myślałam. Przespałam prawie dwa dni. Jest pierwsza trzydzieści jeden. W mieszkaniu panuje całkowita cisza, a za oknem migają błyskawice. Deszcz stuka o szybę i powoduje, że jest mi zimniej niż normalnie. Czując się jak śmieć, ruszam pod prysznic. Człapiąc nogę za nogą, w końcu docieram do łazienki. Zrzucam wszystkie ciuchy z siebie i stoję chwilę nago, delektując się ulgą. Zero zbędnego materiału. Tylko ja i moje ciało. W końcu jednak wchodzę pod prysznic i czując gorącą wodę spływającą po ciele, czuję również ulgę i orzeźwienie. Tego trzeba mi było- duża dawka snu, kąpiel i zapewne za moment jakieś jedzonko. Bardzo burczy mi w brzuchu, ale czego się spodziewam? Nie jadłam przez dwa dni, ciągle spałam. Dziwię się, że nie chciało mi się siku... Nie ważne.
Wychodzę spod prysznica, owijam się ręcznikiem i patrzę na swoje odbicie. Zmęczony wyraz twarzy będzie mi już chyba towarzyszył do końca życia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyglądałam dobrze- zdrowa, promienna twarz, kobiece kształty i uśmiech od ucha do ucha. Na miejsce tego wskoczyła poszarzała, lekko pomarszczona w niektórych miejscach skóra, brak uśmiechu, zero blasku i zniszczone włosy. Faktycznie, wyglądam dość atrakcyjnie, nie ma co...
Wkładam gruby szlafrok, wciągam na stopy cieplutkie skarpetki i owijam włosy w ręcznik. Orzeźwiona wychodzę z łazienki i od razu czuję, jak robi mi się coraz zimniej. Mknę więc po cichu po mieszkaniu i kiedy docieram do kuchni, od razu włączam czajnik, aby zrobić sobie herbatę. Siadam przy grzejniku i spoglądam na panoramę miasta. W blaskach piorunów Nowy Jork wygląda całkiem groźnie. Mimo tej godziny, na ulicach jeździ wiele aut. To norma, w końcu to miasto nigdy nie śpi. Nagle słyszę czyjeś kroki, a wzrok od razu kieruję w stronę wejścia. Nie mylę się, bo w nich wita zaspany Justin. Przeciąga się, ziewa, a potem patrzy na mnie.
-Czemu nie śpisz?- pyta zaskoczony i zerka na zegar ścienny. -Jest prawie trzecia.
-Spałam dwa dni, ile jeszcze mam spać?- odpowiadam pytaniem i zrywam się z miejsca, kiedy woda się gotuje. Zalewam herbatę i czekam chwilę, aż się zaparzy. Wyciągam torebkę, wyrzucam ją do kosza, słodzę i siadam na swoim miejscu, ciągle obserwując zjawisko atmosferyczne.
-Wszystko okej?- chłopak bierze butelkę wody i siada obok mnie.
-Yhm... Chyba tak.- wzruszam ramionami i ponownie trzęsę się z zimna. Chyba jednak łóżko jest najlepszą opcją. Nagle moja szczęka zaczyna się trząść razem ze mną.
-Idę do siebie, bo mi zimno.- tłumaczę i biorąc kubek do ręki, chcę wstać, ale Justin nagle mnie zatrzymuje.
-Chcesz, to chodź do mnie.
-Po co?- pytam zaskoczona.
-Nie boisz się burzy?- marszczy brwi zdziwiony, a ja tylko kiwam głową.- Woah, okej. To wracaj do siebie. No i ubierz się, bo dziwne, że nago by ci nie było zimno.- puszcza mi oczko, a ja wywracam oczami.
-Mam gruby szlafrok na sobie.- tłumaczę i koncentrując się na herbacie, wychodzę. Zamykam się w pokoju i niewidzialna siła ciągnie mnie do łóżka. Nie opieram się. Maszeruję prosto do niego i stawiając kubek na szafeczce nocnej, wskakuję pod kołdrę i delektuję się ciepłem, które mnie otacza. Ponownie odtwarzam sobie ostatnią rozmowę z Justinem. Każda informacja musi przejść jeszcze parę razy przez mój mózg, bym mogła to wszystko złożyć w całość. Mała część mojego serca bije znacznie szybciej niż powinna. Kiedy tylko wspominam jego imię albo go widzę, wali jak szalone. Mózg jednak kontroluje całą sytuację i przypomina o tym, przez co przechodzę i to przez niego. Ale czy warto obwiniać Justina za wybryki jego ojca? To nie on mnie gwałcił i bił. To nie on mnie porwał na miesiąc i wyrządził tyle krzywdy. Bieber pilnuje, by nie stała mi się krzywda, co udowodnił ostatnim razem. Stara się mnie wspierać w ciężkich chwilach, przyjmując mnie pod swój dach. Uratował mnie wraz z Zac'iem. Gdyby nie on, nie wiem, gdzie w tej chwili bym skończyła. Do tego w głowie ciągle rozbrzmiewają jego słowa: "długo się zbierałem po stracie Nicol i nie chciał, żebym przechodził przez to samo.". Nicol była dla niego bardzo ważna. Dlaczego więc porównuje mnie do niej? My się tylko przyjaźnimy... Tak sądzę.
-Puk puk...- słyszę jego głos, więc dźwigam głowę do góry i zapalam lampkę nocną. -Można?- kiwam tylko głową i obserwuję jak porusza się w samych bokserkach po pomieszczeniu. Odkrywam trochę kołdry, dając mu do zrozumienia, że może położyć się obok.
-Co tam?- pytam i poprawiam się na swoim miejscu.
-W sumie przyszedłem zapytać o to samo. Martwiłem się, dlaczego tak długo śpisz, miałem ochotę cię obudzić już, ale Zac powiedział, żebym tylko sprawdził, czy żyjesz.- śmieje się cicho z tego, co powiedział i spogląda na mnie.
-Spoko, nigdzie się jeszcze nie wybieram.- chichoczę i oblizuję szybko wargę. Upijam łyk chłodniejszej herbaty i ponownie nawiązuję z nim kontakt wzrokowy.
-Mam nadzieję, shawty.- uśmiecha się słodko i dostrzegam, jak zaczyna patrzeć mi się na usta.
-Takich ust się nie zapomina, co?- ponownie się śmieję, przypominając sobie, co mówił na samym początku. -No, no Bieber. Dobra bajerka. Nie powiem.
-Tak cię to bawi?- unosi brew i mruży lekko oczy. -Uważaj na słowa, skarbie, bo wiem, że nie masz nic pod tym szlafrokiem, a ja jednym ruchem mogę się go pozbyć.
-A ja doskonale wiem- przysuwam się do niego jeszcze bliżej. -że nie zrobisz nic, czego bym nie chciała.- mruczę mu prosto w usta, a na jego twarzy maluje się podły uśmieszek.
-Nie prowokuj, Gomez.- dzielą nas centymetry. Jesteśmy strasznie blisko, ale to walka. Kto pierwszy pęknie. Sęk w tym, że nie może to zrobić nikt. Co to za przyjaciele, którzy się całują?
Ostatkami zdrowego rozsądku odsuwam się na bezpieczną odległość, dając mu satysfakcję, że wygrał.
-Mam nadzieję, że mnie nie nienawidzisz.- rzuca krótko, a ja potrząsam lekko głową, nie ogarniając sytuacji.
-Co? No gdyby tak było, to pewnie nie leżałbyś obok mnie, w ogóle nawet nie leżałabym w tym łóżku.- marszczę brwi i wzdycham ciężko. -Swoją drogą chce mi się znowu spać.- wyłączam lampkę i najzwyczajniej w świecie przytulam się do nagiego torsu chłopaka. -Dobranoc.- mruczę i całuję go w krzyż na klatce piersiowej.
-Dobranoc, shawty.
Zamykam oczy i czując się nadzwyczaj bezpieczna, zasypiam.
~***~
-Hej, słonko.- słyszę melodyjny głos dobiegający do moich uszu. Ponownie czuję to dziwne uczucie w żołądku. Ignoruję to, uśmiecham się i powoli przeciągam.
-Cześć.- dukam, patrząc w jego karmelowe tęczówki. -Długo tak leżysz?
-Mogę leżeć tak cały czas i patrzeć jak śpisz.- śmieje się, a ja czuję, jak robię się czerwona.
-Nie chrapię, prawda?!- pytam spanikowana, a on wybucha jeszcze większym śmiechem.
-Nie, skąd to pytanie?- oddycham z ulgą i unoszę się do góry. -Co jest?
-Ty mówiłeś poważnie o zabiciu ojca?
-Tak, a co?- mruga lekko zdezorientowany, a ja zbieram wszystkie siły w sobie, by w końcu to z siebie wyrzucić.
-No bo długo nad tym się zastanawiałam i wiem, że pewnie i tak mi nie pozwolisz, ale jestem gotowa ci pomóc.- Justin dźwiga się na łokciach w górę i patrzy na mnie z niedowierzaniem.
-Masz rację, nie pozwolę ci się w to mieszać. Nie możesz zniszczyć sobie życia.- marszczy brwi zdenerwowany.
-A ty swoje możesz, tak?
-Selena, nie o to chodzi. Ja nie mam nic do stracenia, a ty owszem. Przed tobą otworzył się świat mody, ludzie chcą twoich zdjęć. To twój moment i musisz go dobrze wykorzystać.
-Nie interesuje mnie to wszystko. Nie po tym, co przeszłam i wiesz co? Nie pozwolę mu dalej cię gnębić. Za długo to trwa i zbyt wiele przeszedłeś.- mówiąc to opadam na miejsce obok niego i obserwuję, jak jego szczęka ponownie się napina. Spogląda na mnie z góry i znów odwraca głowę w przeciwną stronę.
-Czemu to robisz, co?- śmieje się nagle pod nosem. Nie odpowiadam na to, tylko czekam na jakieś wytłumaczenie. -Od samego początku wiedziałaś, że będą same problemy ze mną, a jednak i tak zgodziłaś się na tą kawę. Pozowałaś mi, uciekałaś ze szkoły, pozwoliłaś, bym mógł cię zabrać wszędzie gdzie chcę. Zaufałaś mi, a to było błędem.- kręci głupio głową i spuszcza ją w dół. -Zaufałaś mi i nie wiedziałaś nawet, jaką chmurę problemów niosę za sobą. A kiedy już wszystko o mnie wiesz i przeszłaś przez prawdziwe piekło, nadal tu jesteś.- patrzy na mnie ponownie i kładąc ręce po obu stronach mojej głowy, pochyla się nade mną. -Dlaczego?- szepcze blisko mojej twarzy, a ja nie wiem, co mam w tej chwili zrobić.
Od autorki: Boże! Ten rozdział był tak ciężki do napisania, że ugh! Nie wiedziałam, co i jak napisać. Po prostu pustka. Coś napisałam, ale naprawdę, ten rozdział jest słaby. No i do tego błędów nie sprawdzałam, to już w ogóle... Kochani! Z racji tego, że jest już 24 grudzień, to chciałabym Wam życzyć zdrowych, wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku, więcej czasu na czytanie ff, wiary w siebie, pieniążków na spełnianie marzeń i czego sobie życzycie misie! Kocham Was bardzo i mam nadzieję, że przyszły rok będzie jeszcze lepszy niż 2015! :) Pamiętajcie, że losy bloga możecie śledzić również na twitterze pod hasztagiem #EndOfTheRoadJBFF Pamiętajcie- komentujcie rozdział, bo to motywuje do szybszego pisania rozdziału! xx Claudia ♥
EDIT: ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ OKOŁO 9\10 STYCZNIA. PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO, ALE NIE MAM CZASU NIC DLA WAS NAPISAĆ. NAWALAM, WIEM. PRZEPRASZAM RAZ JESZCZE, ALE MUSICIE TROCHĘ POCZEKAĆ. xoxo