czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 19.


~***~

-I nie chcę, żebyś stąd teraz uciekła. To długa historia, ale mamy czas. Odpowiem ci na każde pytanie.- próbuje ująć moją dłoń, lecz szybko ją zabieram z sofy i kładę ją sobie na kolanie. Z ust Justina wylatuje ciche westchnięcie. Przeczesuje zmartwiony włosy, a potem przez moment spogląda na mnie. Kiedy nie reaguję na jego słowa, postanawia kontynuować. -Jeremy zostawił moją matkę zanim się urodziłem. Powiedział, że to nie jego problem, bo to na jej głowie było zabezpieczenie się. Frajer.- syczy. -Trafiłem do domu dziecka i od początku mieli ze mną problemy. Byłem zamknięty w sobie, nie mówiłem zbyt wiele. Milczałem, bo odwiedzał mnie on.- przerywa na moment i przełyka ślinę. -Groził mi, że kiedy stąd wyjdę, będzie tylko gorzej, bo moja matka nie daje mu spokoju. No i od tego się zaczęło.
-Dlaczego nie powiedziałeś tego nikomu?- pytam cicho.
-Nikt by mi nie uwierzył, a tamten by się nade mną znęcał jeszcze bardziej. To nie miało sensu.
Reszta historii naświetla mi kilka spraw. Justin ma brata- Jaxona. Chłopak stoczył się na samo dno i z tego, co dowiedział się Justin, jest ćpunem. W wieku siedmiu lat został zaadoptowany przez Michaela McClain'a- słynnego przedsiębiorce, naprawdę dobrze zarabiającego człowieka. To dzięki niemu Justin żyje tak, jak żyje. Chłopak jednak nie próżnował, bo chwytał się każdej możliwej pracy, by dorobić sobie grosza i stanąć na nogach. Za pierwsze oszczędności kupił zepsute auto, które sam naprawił. Nie powiem, Dodge Charger wygląda jak nowiutkie cacko wyjęte z salonu. A to tylko za sprawą rąk Biebera wygląda, jak wygląda. Za resztę oszczędności chciał kupić mieszkanie, ale jego ojczym stwierdził, że te pieniądze może przeznaczyć na utrzymanie go, a sam zaproponował mu kupno tego, w którym siedzimy.
-Okej, opowiedziałeś mi prawie całą swoją biografię, a pominąłeś najważniejszy wątek.- przerywam mu w końcu, a on wywraca oczami i poprawia się na swoim miejscu. Jeremy dał mu spokój aż do czternastego roku życia. Justin wtedy miał iść na swoją pierwszą imprezę w towarzystwie dziewczyny. To bardzo ważny moment w życiu młodzieńca- pierwszy taniec z płcią przeciwną, wymiana spojrzeń i komentarze ze stron kolegów. Wiele dla niego znaczył ten bal. Szedł na niego z niejaką Nicol, którą wszyscy bardzo lubili. Justin jednak nie dotarł do niej, ponieważ zatrzymał go jakiś mężczyzna i zaciągając do samochodu wyjaśnił, kim jest. I od tamtej pory ponownie zaczęło się gnębienie. Kolejne groźby, wyłudzanie pieniędzy, aż do chwili, kiedy Justin stanął na własne nogi. Zaczął poważnie traktować relację z Nicol, aż stali się parą. Kiedy Jeremy się o tym dowiedział, zrobił wszystko, by to zepsuć. Chciał, aby szatyn cierpiał na każdy możliwy sposób. Zabrał mu dziewczynę, porwał ją, jak mnie, przetrzymywał, głodził, bił, wykorzystywał. Sęk w tym, że jej nie udało mu się uratować. Zginęła, pogrzeb odbył się rok po jej zaginięciu. Rodzice dziewczyny nie wiedzą, z czyich rąk zginęła dokładnie.
-Zac doskonale znał całą historię, dlatego robił wszystko, żeby cię odzyskać. Wiedział, że długo się zbierałem po stracie Nicol i nie chciał, żebym przechodził przez to samo.- po tych słowach w głowie zapala się żółta lampka. Dlaczego miałby się przejmować mną tak, jak Nicol, skoro nas nic nie łączy?
-Dlaczego w takim razie byłeś wobec niego taki agresywny i go uderzyłeś?- pytam, pocierając z zaciekawieniem podbródek.
-Bo to był moment, gdzie chciałem zabić Jeremy'ego, a on mi zniszczył cały plan. Naprawdę chcę to zrobić. Za to, że gnębi mnie już przez tyle lat. Należy mu się.- mrugam parę razy nie dowierzając w to, co usłyszałam.
-Pójdziesz siedzieć!- wołam z przerażeniem i podkulam pod siebie kolana.
-Kto przejmuje się przestępcą? Wiesz, że on jest poszukiwany? Przez to, że złamas zmienia ciągle kryjówki, to nikt go nie złapał jeszcze. Myśli, że pozjadał wszystkie rozumy i ucieknie przed karą, skurwiel. Myli się, karma wraca, tatusiu.- syczy przez zęby i oddycha ciężko. Nie odzywam się, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie mam już pytań, teraz muszę tylko przefaksować wszystkie informacje, jakie do mnie dotarły. Zrywam się więc z sofy i nie patrząc na Justina, po prostu zaczynam iść w stronę hallu.
-Nie, błagam. Nie odchodź!- przed nosem wyrasta mi Justin i z przerażeniem namalowanym na twarzy chwyta moje ramiona i zatrzymuje tym samym.
-Nigdzie nie idę.- unoszę brew do góry. -Po prostu chciałam iść się położyć. Chyba, że mam sobie iść, to okej...- wzruszam ramionami, a on zaprzecza ruchem głowy i przepuszcza mnie na przejściu.

~***~

W sumie nie wiem, ile spałam. Na pewno długo. To chyba mój rekord. Głowa strasznie pulsuje, a kręgosłup aż błaga o jakikolwiek ruch. Budzę się w środku nocy, nadzwyczaj wypoczęta, ale również obolała. Z oczu zeszła opuchlizna, co potwierdza moją teorię. Co my mamy dzisiaj? Spoglądam na budzik po prawej stronie i tak, jak myślałam. Przespałam prawie dwa dni. Jest pierwsza trzydzieści jeden. W mieszkaniu panuje całkowita cisza, a za oknem migają błyskawice. Deszcz stuka o szybę i powoduje, że jest mi zimniej niż normalnie. Czując się jak śmieć, ruszam pod prysznic. Człapiąc nogę za nogą, w końcu docieram do łazienki. Zrzucam wszystkie ciuchy z siebie i stoję chwilę nago, delektując się ulgą. Zero zbędnego materiału. Tylko ja i moje ciało. W końcu jednak wchodzę pod prysznic i czując gorącą wodę spływającą po ciele, czuję również ulgę i orzeźwienie. Tego trzeba mi było- duża dawka snu, kąpiel i zapewne za moment jakieś jedzonko. Bardzo burczy mi w brzuchu, ale czego się spodziewam? Nie jadłam przez dwa dni, ciągle spałam. Dziwię się, że nie chciało mi się siku... Nie ważne.
Wychodzę spod prysznica, owijam się ręcznikiem i patrzę na swoje odbicie. Zmęczony wyraz twarzy będzie mi już chyba towarzyszył do końca życia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyglądałam dobrze- zdrowa, promienna twarz, kobiece kształty i uśmiech od ucha do ucha. Na miejsce tego wskoczyła poszarzała, lekko pomarszczona w niektórych miejscach skóra, brak uśmiechu, zero blasku i zniszczone włosy. Faktycznie, wyglądam dość atrakcyjnie, nie ma co...
Wkładam gruby szlafrok, wciągam na stopy cieplutkie skarpetki i owijam włosy w ręcznik. Orzeźwiona wychodzę z łazienki i od razu czuję, jak robi mi się coraz zimniej. Mknę więc po cichu po mieszkaniu i kiedy docieram do kuchni, od razu włączam czajnik, aby zrobić sobie herbatę. Siadam przy grzejniku i spoglądam na panoramę miasta. W blaskach piorunów Nowy Jork wygląda całkiem groźnie. Mimo tej godziny, na ulicach jeździ wiele aut. To norma, w końcu to miasto nigdy nie śpi. Nagle słyszę czyjeś kroki, a wzrok od razu kieruję w stronę wejścia. Nie mylę się, bo w nich wita zaspany Justin. Przeciąga się, ziewa, a potem patrzy na mnie.
-Czemu nie śpisz?- pyta zaskoczony i zerka na zegar ścienny. -Jest prawie trzecia.
-Spałam dwa dni, ile jeszcze mam spać?- odpowiadam pytaniem i zrywam się z miejsca, kiedy woda się gotuje. Zalewam herbatę i czekam chwilę, aż się zaparzy. Wyciągam torebkę, wyrzucam ją do kosza, słodzę i siadam na swoim miejscu, ciągle obserwując zjawisko atmosferyczne.
-Wszystko okej?- chłopak bierze butelkę wody i siada obok mnie.
-Yhm... Chyba tak.- wzruszam ramionami i ponownie trzęsę się z zimna. Chyba jednak łóżko jest najlepszą opcją. Nagle moja szczęka zaczyna się trząść razem ze mną.
-Idę do siebie, bo mi zimno.- tłumaczę i biorąc kubek do ręki, chcę wstać, ale Justin nagle mnie zatrzymuje.
-Chcesz, to chodź do mnie.
-Po co?- pytam zaskoczona.
-Nie boisz się burzy?- marszczy brwi zdziwiony, a ja tylko kiwam głową.- Woah, okej. To wracaj do siebie. No i ubierz się, bo dziwne, że nago by ci nie było zimno.- puszcza mi oczko, a ja wywracam oczami.
-Mam gruby szlafrok na sobie.- tłumaczę i koncentrując się na herbacie, wychodzę. Zamykam się w pokoju i niewidzialna siła ciągnie mnie do łóżka. Nie opieram się. Maszeruję prosto do niego i stawiając kubek na szafeczce nocnej, wskakuję pod kołdrę i delektuję się ciepłem, które mnie otacza. Ponownie odtwarzam sobie ostatnią rozmowę z Justinem. Każda informacja musi przejść jeszcze parę razy przez mój mózg, bym mogła to wszystko złożyć w całość. Mała część mojego serca bije znacznie szybciej niż powinna. Kiedy tylko wspominam jego imię albo go widzę, wali jak szalone. Mózg jednak kontroluje całą sytuację i przypomina o tym, przez co przechodzę i to przez niego. Ale czy warto obwiniać Justina za wybryki jego ojca? To nie on mnie gwałcił i bił. To nie on mnie porwał na miesiąc i wyrządził tyle krzywdy. Bieber pilnuje, by nie stała mi się krzywda, co udowodnił ostatnim razem. Stara się mnie wspierać w ciężkich chwilach, przyjmując mnie pod swój dach. Uratował mnie wraz z Zac'iem. Gdyby nie on, nie wiem, gdzie w tej chwili bym skończyła. Do tego w głowie ciągle rozbrzmiewają jego słowa: "długo się zbierałem po stracie Nicol i nie chciał, żebym przechodził przez to samo.". Nicol była dla niego bardzo ważna. Dlaczego więc porównuje mnie do niej? My się tylko przyjaźnimy... Tak sądzę.
-Puk puk...- słyszę jego głos, więc dźwigam głowę do góry i zapalam lampkę nocną. -Można?- kiwam tylko głową i obserwuję jak porusza się w samych bokserkach po pomieszczeniu. Odkrywam trochę kołdry, dając mu do zrozumienia, że może położyć się obok.
-Co tam?- pytam i poprawiam się na swoim miejscu.
-W sumie przyszedłem zapytać o to samo. Martwiłem się, dlaczego tak długo śpisz, miałem ochotę cię obudzić już, ale Zac powiedział, żebym tylko sprawdził, czy żyjesz.- śmieje się cicho z tego, co powiedział i spogląda na mnie.
-Spoko, nigdzie się jeszcze nie wybieram.- chichoczę i oblizuję szybko wargę. Upijam łyk chłodniejszej herbaty i ponownie nawiązuję z nim kontakt wzrokowy.
-Mam nadzieję, shawty.- uśmiecha się słodko i dostrzegam, jak zaczyna patrzeć mi się na usta.
-Takich ust się nie zapomina, co?- ponownie się śmieję, przypominając sobie, co mówił na samym początku. -No, no Bieber. Dobra bajerka. Nie powiem.
-Tak cię to bawi?- unosi brew i mruży lekko oczy. -Uważaj na słowa, skarbie, bo wiem, że nie masz nic pod tym szlafrokiem, a ja jednym ruchem mogę się go pozbyć.
-A ja doskonale wiem- przysuwam się do niego jeszcze bliżej. -że nie zrobisz nic, czego bym nie chciała.- mruczę mu prosto w usta, a na jego twarzy maluje się podły uśmieszek.
-Nie prowokuj, Gomez.- dzielą nas centymetry. Jesteśmy strasznie blisko, ale to walka. Kto pierwszy pęknie. Sęk w tym, że nie może to zrobić nikt. Co to za przyjaciele, którzy się całują?
Ostatkami zdrowego rozsądku odsuwam się na bezpieczną odległość, dając mu satysfakcję, że wygrał.
-Mam nadzieję, że mnie nie nienawidzisz.- rzuca krótko, a ja potrząsam lekko głową, nie ogarniając sytuacji.
-Co? No gdyby tak było, to pewnie nie leżałbyś obok mnie, w ogóle nawet nie leżałabym w tym łóżku.- marszczę brwi i wzdycham ciężko. -Swoją drogą chce mi się znowu spać.- wyłączam lampkę i najzwyczajniej w świecie przytulam się do nagiego torsu chłopaka. -Dobranoc.- mruczę i całuję go w krzyż na klatce piersiowej.
-Dobranoc, shawty.
Zamykam oczy i czując się nadzwyczaj bezpieczna, zasypiam.

~***~

-Hej, słonko.- słyszę melodyjny głos dobiegający do moich uszu. Ponownie czuję to dziwne uczucie w żołądku. Ignoruję to, uśmiecham się i powoli przeciągam.
-Cześć.- dukam, patrząc w jego karmelowe tęczówki. -Długo tak leżysz?
-Mogę leżeć tak cały czas i patrzeć jak śpisz.- śmieje się, a ja czuję, jak robię się czerwona.
-Nie chrapię, prawda?!- pytam spanikowana, a on wybucha jeszcze większym śmiechem.
-Nie, skąd to pytanie?- oddycham z ulgą i unoszę się do góry. -Co jest?
-Ty mówiłeś poważnie o zabiciu ojca?
-Tak, a co?- mruga lekko zdezorientowany, a ja zbieram wszystkie siły w sobie, by w końcu to z siebie wyrzucić.
-No bo długo nad tym się zastanawiałam i wiem, że pewnie i tak mi nie pozwolisz, ale jestem gotowa ci pomóc.- Justin dźwiga się na łokciach w górę i patrzy na mnie z niedowierzaniem.
-Masz rację, nie pozwolę ci się w to mieszać. Nie możesz zniszczyć sobie życia.- marszczy brwi zdenerwowany.
-A ty swoje możesz, tak?
-Selena, nie o to chodzi. Ja nie mam nic do stracenia, a ty owszem. Przed tobą otworzył się świat mody, ludzie chcą twoich zdjęć. To twój moment i musisz go dobrze wykorzystać.
-Nie interesuje mnie to wszystko. Nie po tym, co przeszłam i wiesz co? Nie pozwolę mu dalej cię gnębić. Za długo to trwa i zbyt wiele przeszedłeś.- mówiąc to opadam na miejsce obok niego i obserwuję, jak jego szczęka ponownie się napina. Spogląda na mnie z góry i znów odwraca głowę w przeciwną stronę.
-Czemu to robisz, co?- śmieje się nagle pod nosem. Nie odpowiadam na to, tylko czekam na jakieś wytłumaczenie. -Od samego początku wiedziałaś, że będą same problemy ze mną, a jednak i tak zgodziłaś się na tą kawę. Pozowałaś mi, uciekałaś ze szkoły, pozwoliłaś, bym mógł cię zabrać wszędzie gdzie chcę. Zaufałaś mi, a to było błędem.- kręci głupio głową i spuszcza ją w dół. -Zaufałaś mi i nie wiedziałaś nawet, jaką chmurę problemów niosę za sobą. A kiedy już wszystko o mnie wiesz i przeszłaś przez prawdziwe piekło, nadal tu jesteś.- patrzy na mnie ponownie i kładąc ręce po obu stronach mojej głowy, pochyla się nade mną. -Dlaczego?- szepcze blisko mojej twarzy, a  ja nie wiem, co mam w tej chwili zrobić.

Od autorki: Boże! Ten rozdział był tak ciężki do napisania, że ugh! Nie wiedziałam, co i jak napisać. Po prostu pustka. Coś napisałam, ale naprawdę, ten rozdział jest słaby. No i do tego błędów nie sprawdzałam, to już w ogóle... Kochani! Z racji tego, że jest już 24 grudzień, to chciałabym Wam życzyć zdrowych, wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku, więcej czasu na czytanie ff, wiary w siebie, pieniążków na spełnianie marzeń i czego sobie życzycie misie! Kocham Was bardzo i mam nadzieję, że przyszły rok będzie jeszcze lepszy niż 2015! :) Pamiętajcie, że losy bloga możecie śledzić również na twitterze pod hasztagiem #EndOfTheRoadJBFF Pamiętajcie- komentujcie rozdział, bo to motywuje do szybszego pisania rozdziału! xx Claudia ♥ 

EDIT: ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ OKOŁO 9\10 STYCZNIA. PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO, ALE NIE MAM CZASU NIC DLA WAS NAPISAĆ. NAWALAM, WIEM. PRZEPRASZAM RAZ JESZCZE, ALE MUSICIE TROCHĘ POCZEKAĆ. xoxo

wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 18.


~***~


Podchodzę do przyjaciół całkowicie pewna siebie. Wiem, że ruszyłam na przód i muszę im to udowodnić. W innym przypadku będą ciągle wmawiać mi, że moje miejsce jest na Manhattanie.
-Hej.- uśmiecham się od ucha do ucha i lustruję każdego z osobna. Taylor schudła i podcięła znów włosy. Nate też to zrobił i odrobinę przypakował, a Davis się nie zmienił. Wciąż wygląda jak dzieciak. Nagle na mojej szyi zawisa przyjaciółka, a ja stoję jak sparaliżowana i nie wiem, co zrobić. Odwzajemnić jej gest czy raczej wstrzymać się od takich rzeczy? Unoszę lekko dłoń, by poklepać ją po plecach, a ona w tym czasie odkleja się ode mnie i z ogromnym bólem w oczach wraca na swoje miejsce.
-Możemy porozmawiać?- pyta Nate, a ja przytakuję grzecznie głową, kierując nas do w miarę cichej kuchni. -Jak się czujesz?
-Dobrze. Nie widać?- śmieję się i siadam na blacie kuchennym.
-Sęk w tym, że nie.- odzywa się Davis i od razu tego żałuje, kiedy dostrzega mordujące spojrzenia przyjaciół. Poruszam tylko brwiami i czekam na dalszy stos pytań, który ciśnie im się na język.
-Gdzie teraz mieszkasz? Twoja mama się martwi.- mówi zakłopotana blondynka, a ja prycham pod nosem.
-Czyżby? Powiem to wam i już nad ranem będę mogła się jej spodziewać pod drzwiami.- trzepoczę rzęsami z udawanym uśmiechem.
-Spokojnie, to zostanie między nami.- zapewnia Archibald, a ja tylko potrząsam ironicznie głową. Nawet nie wiem, dlaczego to robię. Co, jak co, ale on potrafi dochować tajemnicy. W końcu wciąż nikt nie dowiedział się o naszym sekrecie.
-Jakieś pytania? Śmiało.- macham ręką lekko poganiając znajomych.
-Mieszkasz z Justinem?
-To jego mieszkanie?- przeganiają się pytaniami.
-Tak i tak.- odpowiadam grzecznie i spoglądam na kolejną grupkę wchodzącą do mieszkania. Dostrzegam Seana, który od razu rozgląda się po tłumie ludzi. Rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę a na twarzy maluje się uśmiech. Zeskakuję z wysepki kuchennej i ruszam mu na spotkanie.
-Dobry wieczór, piękna.- mówi na powitanie i cmoka mnie w usta.
-Cześć.- odpowiadam i zarzucam ręce na jego szyję.
-Mam nadzieję, że dzisiaj również spędzimy miłą noc.- mruczy mi do ucha, a ja zamykam oczy i przypominam sobie ostatni wieczór z nim. -Ścięłaś włosy? Ślicznie wyglądasz.- komentuje moją fryzurę i odsuwa się odrobinę dalej.
-Były bardzo zniszczone.- wyjaśniam i jak na zawołanie, przy jego boku wyrasta Bieber, który dosłownie morduje go wzrokiem.
-Anderson.
-Bieber.- wymiana zawistnych spojrzeń, a potem oboje spoglądają na mnie. -Zatańczymy?- odzywają się w tym samym momencie, a ja cmokam z dezaprobatą i odwracam się na pięcie, by sprawdzić, czy grupa rozmówców wciąż na mnie czeka. Stoją i przyglądają się całej sytuacji, więc ponownie odwracam się do mężczyzn i uśmiecham najsłodziej jak potrafię, by potem im odmówić i wrócić do ludzi z Manhattanu.
-Chłopak?- Davis wskazuje brodą na odchodzącego faceta.
-Powiedzmy.
-Razy dwa?- wtrąca zaskoczona Taylor, a ja muszę siąść i chwilę pomilczeć, by nie odpowiedzieć zbyt chamsko.
-Nie. Razy jeden. Chodźcie lepiej się bawić. Przecież widać, że ze mną wszystko okej.- tłumaczę i otwieram kolejną puszkę piwa. Ignorując ich badawcze spojrzenie, chcę wyjść, lecz w ostatniej chwili ktoś łapie mnie za rękę i zatrzymuje.
-Chciałam tylko powiedzieć, że zawsze będziesz moją siostrzyczką i co by się nie działo, wskoczę za tobą w ogień. Jak masz potrzebę wygadania się, wal śmiało. Jestem tu po to, byś wiedziała, że możesz na mnie liczyć. Tęsknimy za tobą i naprawdę chcemy, żebyś wróciła do normalnego życia.- zamurowana patrzę na nasze dłonie i łzy w oczach dawnej przyjaciółki. -To boli, kiedy nas tak ignorujesz. To znaczy... Boli mnie, że mimo wszystko odtrącasz moją pomocną dłoń.- dodaje, a ja odwracam wzrok w drugą stronę.
-Sęk w tym, że tej pomocy nie potrzebuję i to właśnie próbuję wam wyperswadować od początku.- delikatnie wyrywam swoją rękę z jej uścisku. Nic więcej nie mówię, odchodzę. Zszokowana i całkowicie zdezorientowana zaczynam błąkać się po mieszkaniu niczym cień. Potykam się o przypadkowych ludzi, wytrącam im z rąk alkohol i przepraszając, idę dalej. W głowie panuje totalny chaos i wiem, że lada moment wybuchnę płaczem. Zależy mi tylko na tym, by dotrzeć na czas do swojego pokoju. Widząc już drzwi, zaczynam biec. Wyciągam z szafeczki kluczyk i otwieram je. Wpadam do środka, ponownie je zamykam i czuję pierwsze krople spływające po policzku. Przegrałam. Tym razem przegrałam walkę z samą sobą. Odtrącam i ranię wszystkich. Z jednej strony na to zasługują. Nie starają się zrozumieć, tylko usiłują mi wmówić, że jest mi potrzebna pomoc psychiatry. Nie jestem wariatką, spójrzcie! Wszystko ze mną okej! Może mój strój i ostatnie wydarzenia na to nie wskazują, ale czuję się dobrze. Poświęćcie mi tylko parę chwil, a udowodnię wam, że tak jest.
Opadam na kolana i chowam twarz w dłoniach. Kurtyna kasztanowych włosów osłania mnie przed oknem i wszelkim światłem wpadającym do środka. Słońce chowa się za horyzont, tym samym dając miejsce pięknym, małym gwiazdkom. Jestem jak jedna z nich. Pokazuję się w nocy by świecić. Mimo mojego blasku jestem sama, otula mnie jedynie ciemność. Tą mroczną częścią jest to miasto. Potrzebuję czegoś nowego. Miejsca, gdzie odpocznę, gdzie nikt nie zna mojej historii i nie będzie o nią pytać. Spakuję się i ucieknę, nie mówiąc nikomu o tym. Z takim pomysłem wstaję na proste nogi i ocieram ostatnie spływające łzy. Dawna Selena wróci. Będzie poraniona, ale czujna na przyszłość. Nagle w głowie odzywa się podejrzany głos. Postać siedzi w kącie ciemnego pokoju, całkowicie odwrócona tyłem do mnie. Podśpiewuje melodyjkę jak w jakimś horrorze, przez co zaczynam bać się jeszcze bardziej. Całkowicie tracę kontakt z rzeczywistością i teraz jestem tylko w tym pokoju, co owy człowiek. Staram się zidentyfikować osobę, ale na marne.
-To wszystko wina Justina.- kobiecy głos powoduje, że każdy włos na rękach staje dęba. Przełykam ślinę i podchodzę bliżej. -To od niego powinnaś uciec.- zaczyna kręcić głową na wszystkie strony i dostrzegam, jak jeździ paznokciami po ścianie. Dłonie są sine, a wszystkie żyły idealnie widać gołym okiem. -To on cię zniszczył.
-Co? Nie rozumiem.- zatrzymuję się parę metrów przed kobietą i obserwuję ją. Wtedy z jej ust wylatuje szaleńczy chichot. Cofam się parę kroków do tyłu i wytężam wzrok. Nagle osoba odwraca głowę w moją stronę, a z moich ust wylatuje głośny pisk. To jestem ja- przekrwione oczy, podrapana twarz, kilka siniaków i wielkie zmarszczki. Usta popękane i spowite krwią, a wzrok mam mordercy. Wtedy ponownie znajduję się w swoim pokoju. Sama. Głośna muzyka dobiegająca zza drzwi przypomina, że to jest rzeczywistość, a scena sprzed momentu to tylko moja chora wyobraźnia. Może i rodzice mają rację i powinnam poddać się leczeniu psychiatrycznemu? Próbuję podnieść się do góry, ale trzęsące się nogi mi na to nie pozwalają. Siedzę więc jeszcze przez chwilę i zbieram swoją rozdartą duszę w kawałki. Teraz jestem totalnie zdezorientowana. W końcu jednak podnoszę się do góry i po prostu wracam do bawiących się ludzi. Chcę przestać o tym myśleć. Wiem, że robię to ponownie- uciekam w wir imprez i alkoholu, by nie musieć wracać do tych wszystkich, okropnych wspomnień, ale tak strasznie tego nie chcę. Marzę by ruszyć dalej. Tylko tyle chcę.
-Selly! Szukałem cię!- woła Zac i uśmiecha się od ucha do ucha. Kiedy widzi mój wyraz twarzy, od razu poważnieje. -Boże, wyglądasz jakbyś płakała. Coś się stało?- pyta i zarzuca na mnie swoje ramię. Zaprzeczam jedynie ruchem głowy i idę razem z nim do jego przyjaciół. Brian i Robbie pytają o to samo, a Ryan bawi się z jakimiś dziewczynami.
-Hej, lala... Wiem, że to był trudny...
-Oh błaagam, zamknijcie się i nie wspominajcie ponownie tego pierdolonego piekła!- wykrzykuję, mając już dość. Rzucam puszką o podłogę i po prostu odchodzę od nich, nie chcąc dłużej tego słuchać.
-Ej, co jest...- nagle trafiam w ramiona Seana, a ja już nie daję rady. Ponownie zaczynam płakać i błagam w duchu, by nie dostrzegł tego Nathaniel, Davis czy Taylor. To byłby mój koniec. Sean pociera tylko moje plecy i unosi delikatnie głowę w górę. -Nie płacz, księżniczko.- szepcze i przejeżdża kciukiem po policzku.
-Staram się.- uśmiechnęłam się przez łzy i ponownie wtuliłam się w niego. Zaczynam ciągnąć go w stronę swojego pokoju, by móc siąść chwilę w ciszy i po prostu się do niego przytulać. Dostrzegam kątem oka, że obserwuje nas Justin. W tej samej chwili przekręcam ponownie zamek do drzwi i wpuszczam chłopaka do środka. Tym razem ich nie zamykam. Zapalam lampkę przy łóżku i ponownie wybucham płaczem. Siadam na brzegu. a Sean przyciąga mnie do siebie i pociera lekko plecy, aby dać poczucie bezpieczeństwa. Mija kilkadziesiąt minut, nim wypłakuję z siebie ostatnią łzę, a potem siedzę jak wariatka mając wzrok wlepiony w jeden punkt.
-Już okej?- pyta nagle mężczyzna, a ja kiwam wolno głową i unoszę się do góry. -Możemy wracać.- uśmiecham się lekko i pociągam nosem. Zaczynam iść w stronę wyjścia, kiedy nagle Sean mnie wyprzedza i staje tuż przed drzwiami. Unoszę brew, nie rozumiejąc jego zachowania i patrzę mu prosto w oczy. Dostrzegam, że prowadzi wewnętrzną walkę i nie wie, co zrobić. Wreszcie wzdycha zrezygnowany i delikatnie sugeruje mi, abym się odwróciła. Tak też robię i idę w stronę łóżka. Siadam na nim ponownie i wyczekuję tego, co ma zamiar mi powiedzieć.

Nagle chłopak wyjmuje coś z kieszeni i rzuca to na podłogę, potem na miejsce papieru odkłada czapkę, którą ma na głowie i spogląda na mnie. Nagle rzuca się niczym rozwścieczony zwierzak i zaczyna mnie całować.
-Ej, ej, ej...- odpycham go delikatnie od siebie, ale on nadal na mnie napiera. Całuje każdy cal mojego ciała. -Proszę cię, nie mam ochoty dzisiaj.- szepczę i ponownie próbuję go od siebie odepchnąć. Nadal jednak to nie skutkuje, a jego dłonie błyskawicznie dźwigają moją sukienkę do góry. -Sean, zostaw mnie.- rzucam ostro i zbieram całą siłę w sobie, by zrzucić go z siebie. -Puszczaj mnie!- krzyczę, a on ponownie przywiera do moich ust i tym samym sposobem mnie ucisza.
-Nie opieraj się, dziwko.- szepcze do ucha i jedną dłonią łapie moje nadgarstki i ciągnie je nad głowę, a drugą dotyka mojego ciała. Zaczynam piszczeć, wić się pod jego ciężarem i robię wszystko, by zyskać chwilę przewagi. Na marne, jest za silny. Nie mogę dopuścić do siebie myśli, że ponownie zostanę wykorzystana. Nie jestem pierdoloną zabawką, którą można od tak pieprzyć, kiedy się zapragnie.
-Puszczaj mnie!- wołam przez łzy i widzę satysfakcję malującą się na twarzy Seana. -Proszę cię, zostaw mnie.- mam wrażenie, że ponownie zostałam porzucona na pastwę losu. Jestem sama z sobą i nikt nie słyszy mojego wołania. Wydaje mi się, że im głośniejszy jest mój krzyk, tym muzyka za ścianą gra głośniej. Proszę Boga, aby ten koszmar już się skończył. Nie chcę przechodzić przez to więcej razy. Mam nauczkę. Myślałam, że napotkałam na zwykłego chłopaka, który chciał się zabawić na jedną noc. Wykorzystałby mnie wtedy, ale nie stawiałam żadnych oporów. Dziś już to robię i mam za swoje- jestem gwałcona we własnym pokoju, gdzie za drzwiami bawią się ludzie i nikt nie słyszy moich wrzasków ani próśb. Co boli najbardziej? Bezradność. Leżysz na materacu i nie możesz zrobić nic, by sobie pomóc. Jesteś słaba i poddajesz się walkowerem, nawet nie próbując zwyciężyć.
-Zostaw ją!- do uszu dobiega głos Justina, a ja otwieram zapłakane oczy. Widzę go jak przez mgłę i dostrzegam coś srebrnego w jego dłoni. Mrugam szybciej, by obraz stał się wyraźniejszy i widzę broń. Źrenice rozszerzają się do granic możliwości, a Sean tylko prycha pod nosem.
-Zabij mnie, a przyjdzie kolejnych pięciu po nią.- rechocze i lekko podnosi się z mojego ciała. Ulga i przerażenie. Nie wiem, która z nich przeważa w tej chwili w moim ciele. Dziękuję Bogu, że koszmar skończył się szybciej, niż się spodziewałam, a z drugiej strony chcę uciec z piskiem do domu i zamknąć się w pomieszczeniu, w którym nikt mnie nie znajdzie.
-Wstań, skurwielu.- warczy Bieber, ciągle celując mu spluwą w głowę. Kiedy ciało Seana całkowicie mnie uwalnia, od razu podsuwam pod brodę kolana i chowam głowę w zgięcie. Lekko kołyszę się do przodu i do tyłu, przypominając sobie kołysankę, którą śpiewała mi Jenna, kiedy byłam mała. Zaciskam powieki i chcę, aby to wszystko okazało się jednym, wielkim, podłym snem.
-Bieber, nie bądź żałosny. Wiesz, jaki on jest... I tak przyśle po nią kolejnych.
-Twój szefuńcio dostanie Cię poćwiartowanego w kawałkach. Kto wie, może na święto niepodległości upiecze sobie którąś część twojego ciała na obiad?- Bieber wygląda jak seryjny morderca. Oczy błyszczą się w świetle lampki nocnej, a każdy mięsień jest napięty. W tej chwili do pokoju wchodzi Brian i Robbie. Ten drugi podchodzi do Seana i wyciąga paralizator. Razi go nim, a chwilę potem Brian wstrzykuje mu coś w organizm. Nieprzytomne zwłoki Andersona wynoszą i słyszę, jak tłumaczą gościom, że po prostu się zaćpał.
-Shh... Nie płacz.- szepcze Justin i siada na brzegu łóżka. -Nie pozwolę cię skrzywdzić nikomu. Chciałem uniknąć takich sytuacji, dlatego nie pozwalałem ci nigdzie wychodzić.- tłumaczy, głaszcząc mnie po głowie i mocno przytulając do szybko bijącej piersi.
-Dziękuję.- mamroczę przez łzy i chowam głowę w zgięciu szyi szatyna. -Przepraszam, że sprawiam ci kłopoty. Tak bardzo..
-Nie, kochanie. Spokojnie. To moja wina.- wzdycha i puszcza mnie na moment, by wyciągnąć z szafki nocnej chusteczki. -Impreza skończona, idę ich wyjebać.- wychodzi, nie czekając na moje słowa. Słyszę głośny ryk, a fala niezadowolonych, wychodzących ludzi obija się echem o moje uszy. DJ błyskawicznie zbiera sprzęt i w przeciągu piętnastu minut nie ma już nikogo. Zostaliśmy sami. Kiedy Bieber wraca do środka, już od drzwi otwiera szeroko swoje ramiona, by móc mnie ponownie przytulić. Zrywam się z miejsca i człapiąc nogami ruszam w jego stronę. Znów czuję mocne bicie serca przy swoim policzku i przysięgam, nie chcę czuć nic innego, jak woń jego perfum i poczucie bezpieczeństwa, jakie w tej chwili mam. Wiem jednak, że prawda jest inna. Nie jestem bezpieczna. I chwila, kiedy cała prawda wyjdzie na jaw zbliża się niemiłosiernie szybko.
-Powiesz mi wszystko.
-Miało..
-Justin, proszę.- po policzku spływa kolejna łza, a on wzdycha ciężko i obejmuje mnie jeszcze mocniej.
-Nie chcę cię tracić tak szybko.- przyznaje i opiera brodę o moją głowę. Coś we mnie pęka. Bariera przed nim znika. Wcześniej budowany mur właśnie runął. Co, jak co, ale przed nim nie powinnam uciekać.
-Nie pozwól mi odejść.- ściskam go jeszcze mocniej. -Muszę się przebrać. Mam dość tej sukienki.- rzucam smuto i puszczam go na moment. Błyskawicznie porywam spodenki i t-shirt z szafki i ruszam do łazienki. Nie patrzę w swoje odbicie, by nie załamać się jeszcze bardziej. Pamiętam, jak ten facet z burdelu nie pozwolił mi na to. Wiedział, że tym sposobem dziewczyny załamywały się jeszcze bardziej, a nie potrzebuję w tej chwili kolejnego powodu do smutku.
Zrzucam z siebie kawałek materiału i wkładam materiałowe spodenki i dużą koszulkę. Związuje włosy w kucyka i wypróżniam nos. Wszystko mnie boli i marzę o śnie, ale zanim jednak to nastąpi, muszę dowiedzieć się całej prawdy. Wychodzę do pokoju, a Justina nie ma. Lekko spanikowana słyszę jednak, jak sprząta butelki w hallu. Ruszam tam i zaczynam mu pomagać.
-Nie, zostaw to.- mówi od razu i odstawia worek na śmieci obok. Idzie umyć ręce i ponownie zjawia się przede mną.
-Matko, ale ci pobrudziłam koszulkę.- wzdycham zmartwiona widząc dwie, czarne od mascary plamy. Bieber tylko uśmiecha się lekko i wzrusza ramionami. -Musisz mi powiedzieć wszystko. Zero kłamstw i pomijania szczegółów.-mówię zachrypniętym od łez głosem i ruszam w stronę salonu, gdzie na swoje miejsce wróciła sofa. Siadam na niej i czekam, aż Bieber zajmie miejsce obok mnie.
-Okej.- klaszcze w dłonie i przeciąga roztrzepane włosy. -Nie zdziwię się, jeśli po moich..
-Justin, kurwa mów!- nie wytrzymuję tego napięcia i przerywam mu. Po raz ostatni spogląda prosto w moje oczy. Widzę, że jest mu cholernie ciężko to powiedzieć.
-Jeremy to mój ojciec. Biologiczny ojciec.

Od autorki: Witam kochani! Mam nadzieję, że pod tym rozdziałem pojawi się więcej niż 11 komentarzy... :( Co myślicie na temat tego rozdziału? Spodziewaliście się takiego obrotu akcji? Plus te halucynacje Seleny.. Chyba nie jest z nią w porządku. Czekam na Wasze opinie! Im więcej komentarzy, tym szybciej rozdział. Pamiętajcie, że możecie na bieżąco dowiadywać się o rozdziale pod hasztagiem #EndOfTheRoadJBFF na twitterze! Zawsze przed rozdziałem pojawia się dawka spoilerów. :) Do następnego misie! ♥
#EndOfTheRoadJBFF

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 17.


~***~

Dochodzi dwunasta w samo południe. Siedzę po turecku na łóżku, a wzrok wlepiony mam w ścianę. Cicha muzyka, która płynie ze słuchawek powoduje, że głęboko zastanawiam się nad całym moim życiem. Kalkuluję wszystko od podstaw. Dzieciństwo- było najlepsze. Pomijając drobne szczegóły, jak brak rodziców przez cały czas i kilkadziesiąt nowych niań, to naprawdę mile wspominam ten młodzieńcze lata. Uwielbiałam się bawić z Jenną w modelki. Robiłyśmy scenę, układałyśmy krzesła po bokach, sadzałyśmy na nich miśki jako widownię i włączałyśmy muzykę. Kradłyśmy szpilki i ciuchy mamy, malowałyśmy się jej kosmetykami i gotowe prezentowałyśmy jej kolekcję. W oczach dziecka byłyśmy profesjonalistkami. Czułyśmy ten zew podczas stąpania w tych eleganckich bucikach. Uśmiech ciągle gościł na naszych twarzach. Nie należałyśmy do smutnych dzieci. Potem dorastałyśmy, to znaczy Jenna. Nie sprawiała żadnych problemów- bardzo dobrze się uczyła, nie spotykała się z facetami, skupiała się tylko na swojej przyszłości. Wiedziała już, że drzemie we mnie potencjał na prawdziwą modelkę, a te dziecinne zabawy w jej wizjach wydawały się realne: jej malutka siostra kroczy w najdroższych kreacjach świata na wybiegu podczas Fashion Weeku w Paryżu i jest znaną oraz cenioną celebrytką. Ja zaś w tym czasie skupiałam się na balecie i nauce. Taniec nauczył mnie wielu rzeczy- punktualności, dokładności, synchronizacji i gry mięśni kończyn z mózgiem. A potem to przerwałam, bo szkoła była dla mnie ważniejsza. I tak leciało... Korepetycje, zajęcia dodatkowe, aż w końcu zaczęłam umawiać się z Nathanielem. Rodzice nie mieli nic przeciwko, jeśli nie brnęło to zbyt daleko. My, oczywiście, byliśmy bardzo grzeczną, nastoletnią parą. W sumie byliśmy nią aż do siedemnastego roku życia. Kiedy na nasze konto wbijała już osiemnastka, coś zaczęło się w nas rodzić. Oboje chcieliśmy błyszczeć w tłumie. Chcieliśmy, żeby każdy nas lubił i nawet nam to wychodziło, ale potem poczułam, że to nie mój klimat i zrezygnowałam z reputacji. Miałam swoje grono znajomych i tego się trzymałam, ale Archibalda znała cała szkoła. Nie przeszkadzało mi to, że za nim ciągle wzdychające dziewczyny, bo był mi wierny. Do tej pamiętnej soboty, która odwróciła moje życie do góry nogami. To właśnie od niej się wszystko zaczęło- wagarowanie, opuszczenie się w nauce, imprezowanie, picie oraz... miesiąc wyjęty z życia. Wraz z tą sobotą doszedł mi większy kłopot- Justin. Wtedy myślałam, że mnie stalkuje, jest jakimś psycholem, który postanowił sobie mnie nękać. Robił wszystko, by ponownie się ze mną spotkać. Co stało się z tym stanowczym i naprawdę podniecającym charakterkiem Justina? Odkąd wróciłam z tamtego miejsca, on jest zupełnie inny- nie dość, że wygląda dość niechlujnie, to jeszcze traktuje mnie jak osobę, którą boi się skrzywdzić. Problem w tym, że to tamta Selena była delikatniejsza, a jakoś nie przejmował się gnębieniem mnie. A teraz, kiedy naprawdę jestem silna, on traktuje mnie jak kruchą rzeźbę, czy coś na ten wzór. To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż mogło mi się wydawać. Przypominam sobie, że jest nowy dzień, więc mam kolejne pytanie do wykorzystania. O co zapytać tym razem? Justin znał doskonale historię tego palanta. Znał go? Oto pytanie, które muszę zadać mu tym razem.
Playlista się kończy, a ja odtwarzam ją ponownie. Nie wiem, który to już raz, ale tekst piosenek utrwala się na tyle, bym mogła zacząć śpiewać refreny. Darowuję sobie to jednak i sięgam po telefon, by go w końcu włączyć. Odkąd jestem u Justina jest wyłączony. Chciałam odciąć się od wszystkich telefonów i SMS'ów, jakie mi pewnie wysyłali. Wiedziałam, że to mi nie ucieknie i i tak, kiedy w końcu uruchomię sprzęt, to będę mogła to na spokojnie odczytać. Rzuciłam urządzenie przed siebie i po materacu przebiega tysiąc wibracji, zanim telefon się uspokaja. W końcu biorę go do ręki i pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to konferencja na czacie, którą utworzyli i do której mnie zaprosili. Czytam kolejno każdą wypowiedź i ani trochę mnie nie rusza to, że ktoś się o mnie martwi. Gdzie byliście, kiedy po raz setny byłam gwałcona, hę? Pewnie na jednej z domówek Archibalda. Żałośni. Ostatnia wymiana zdań między moim ex, jego przyjacielem i Taylor jednak przykuwa uwagę najbardziej.

NATE
Jak myślicie, gdzie ona teraz jest? Byłem jakieś cztery razy w jej domu, a mama ciągle powtarza, że sama nie wie.
TAYLOR
Jenna to samo. Próbowałam z niej wyciągnąć jakiekolwiek informację. Coś wie, ale nie chce nic powiedzieć.
DAVIS
Może jest u tego, co ci obił mordę, Archibald? :)
NATE
Stul pysk i mnie nie wkurwiaj.
TAYLOR
Pewnie tak. To się źle skończy i będą z tego same kłopoty.
DAVIS
Macie jego adres?
TAYLOR
Selly, kochanie. Jeśli to czytasz, to daj znać chociaż, co u Ciebie.
NATE
Kochamy Cię, pamiętaj o tym.

I jego słowa doprowadzają mnie do szału. Mam ochotę złapać za jakiś ciężki przedmiot i rozwalić go na ścianie przede mną. Ze wszystkich sił jednak powstrzymuję się przed tym i bez chwili zawahania wystukuję ostrą odpowiedź.

SELENA 
Archibald, jesteś ostatnią osobą, która powinna pisać takie słowa. To wszystko zaczęło się przez Ciebie. To przez Ciebie trafiłam do tego klubu i to przez ciebie przeszłam to, co przeszłam. Z radością możesz dopisać do swojej listy uczynków "zniszczenie człowieka", bo, uwaga, udało ci się zniszczyć mnie. Taylor, nie martw się o mnie, ty Davis również. Ze mną wszystko w porządku, a to, gdzie jestem powinno was w tej chwili interesować najmniej. Przygotujcie się lepiej do zakończenia roku. KOCHANA ZIMNA SUKA, SELLY. :)

Patrzę z dumą na wiadomość i wyłączam WiFi, by nie czytać reszty wiadomości oraz by nie zostać przyłapaną i przypadkiem zasypana toną pytań. Naprawdę mam tego dość. Wystarczająco pytań ja mam, by odpowiadać na czyjeś. Najpierw muszę wyjaśnić swoje sprawy, dopiero wrócę do tamtych.
Zawijam ipoda słuchawkami i odkładam go na stolik nocny. Chwytam ponownie telefon i wykręcam numer do siostry. Po dwóch sygnałach od razu odbiera i słyszę przejęcie w jej głosie. Jak zwykle, martwi się, ale tym razem nie potrzebnie. Wyjaśniam jej, że ze mną wszystko w porządku i tłumaczę, czemu nie odpowiadałam na telefony i wiadomości. Kończę rozmowę sprawą, w jakiej celu do niej zadzwoniłam.
-Wypłać mi wszystkie moje oszczędności. Numer konta wyślę SMS'em. 
-Ale, że całość?!- wrzeszczy zdumiona, a ja zaciskam usta w cienką linię.
-Powiedziałam, że wszystkie, to wszystkie.- odpowiadam ostro, na co siostra na chwilę się zamyka, by potem ponownie upewnić się, że dobrze zrozumiała.
-Przecież to ogromna pula pieniędzy!- dodaje na koniec, a ja ściskam mocniej telefon.
-Po to kurwa je chcę. Potrzebuję ich.- kończę rozmowę, a potem szybko wystukuję cyferki i wysyłam jej SMS'em. Wyłączam ponownie telefon i chowam go na dnie walizki. Czuję, że tam jest jego miejsce. 
Wstaję z łóżka i cicho pojękuję czując skurcze mięśni. Kuśtykając do drzwi, chwytam klamkę i mocno prostuję się do góry, by nie wyglądać jak zombie. Idę do salonu, gdzie siedzi Justin i zajmuję miejsce obok. W powietrzu unosi się woń mandarynki, a mnie od razu cieknie ślinka.
-Chcesz?- pyta, ale kręcę jedynie głową. Lenistwo wygrywa, naprawdę nie mam siły bawić się w obieranie tego owoca.
-A jak obiorę?
-JASNE!- wołam ucieszona jak małe dziecko. Czy on czyta mi w myślach? Bo jeśli tak, to mamy mały problem. Nienawidzę, jeśli człowiek wie o mnie wszystko, a ja o nim nic. 
Spoglądam na ekran telewizora i od razu orientuję się, że Bieber ogląda KSW. Przyłączam się do niego, ale zamiast na walce, skupiam się na dobrym doborze słów w następnym pytaniu.
-Justin..?- zaczynam niepewnie i rzucam mu krótkie spojrzenie, które odwzajemnia. Wręcza mi całą mandarynkę obraną i uśmiecha się ciepło przy tym. Odbieram ją od niego i najpierw postanawiam ją skonsumować. Potem znów siedzę w ciszy, aż zbieram się do zadania tego pytania. -Znasz go?
-Hum?- mówi, ssąc owoc i w końcu wrzucając go do buzi.
-Pytam, czy znasz tego mężczyznę, który mnie tam trzymał. Jer...
-Znam.- odpowiada obojętnie i zdaję sobie sprawę, że jego wypowiedź powinna być dłuższa, ale on gra na czas. Doskonale wie, że kiedy poznam całą prawdę, to odejdę, dlatego zaczynam bać się jej jeszcze bardziej. Uciekam z myślami do barów i na imprezy, by nie myśleć nad tym za dużo. Sama nie chcę od niego odchodzić. Dobrze mi z nim się mieszka. Mam w nim teraz przyjaciela, z którym mogę porozmawiać o wszystkim. To on daje mi to prawdziwe wsparcie w tych chwilach, przez psychiatrę uważane za najtrudniejsze. Najtrudniejszy to był pierwszy tydzień, który spędziłam w szpitalu pod okiem specjalistów. A potem już szło z górki.
-Nie powiesz nic więcej?
-Jedno pytanie- przerywa i wręcza kolejną mandarynkę -jeden dzień.- uśmiecha się słabo, a następnie wlepia wzrok w TV. Wzdycham zrezygnowana i znów jem słodki owoc. Spoglądam co chwilę na Justina i zastanawiam się nad tym, co mogłabym robić dzisiejszego wieczoru. Oczywiście ponownie mam ochotę na imprezę i dobry seks. Nic nie jest tak dobre, jak gorące igraszki z jakimś przystojniakiem.
-Idziemy na imprezę?- pytam, kładąc nogi na stole.
-Nie. Masz odpoczywać.- rzuca stanowczo, a ja wywracam oczami. Wiem, że i tak go namówię, więc odwracam się do niego przodem i bezczelnie wlepiam czekoladowe oczy prosto w niego. -Nie próbuj Gomez. Nie chce mi się po raz kolejny pokazywać, jaki jestem naprawdę.- mruczy poirytowany, a ja unoszę brew.
-To znaczy?
-Nie udawaj.- rzuca krótko i żuje kawałek żelki. Jego kości policzkowe idealnie rzeźbią się przy każdym ruchu. -Chyba nie chcesz, żeby ten pierdolony psychopata powrócił.
-Czy ja wiem?- zaczynam bawić się końcem włosów, bacznie obserwując końcówki. -Wcale nie był takim psychopatą. Przynajmniej wiedział, co to prawdziwa zabawa.- dodaję obojętnie i zyskuję uwagę Biebera.
-Przepraszam, co? Sugerujesz, że nie wiem, co to prawdziwa zabawa?- unosi brwi i niemalże widzę, jak powstrzymuje się przed gwałtownym ruchem. Wiadome, że nie zrobi nic, co mogłoby mnie urazić, bo wciąż uważa, że jestem słabą osobą po przejściach. Wtedy on wyjmuje telefon z kieszeni i zaczyna wystukiwać coś w klawiaturze.
-Co robisz?- pytam zainteresowana.
-Raczej co robimy.- poprawia mnie, a ja marszczę brwi i zamieniam się w słuch. Nic nie odpowiadam, lecz czekam na wyjaśnienia. Chwilę jednak milczy, aż w końcu rzuca telefon na ławę, całkowicie zadowolony z tego, co zrobił.
-Więęęc?- przeciągam zdenerwowana, że nic nie mówi.
-Bądź gotowa na szóstą. Robimy domówkę.- kiedy z ust wylatuje ostatnie słowo, ja zaczynam piszczeć ze szczęścia i rzucając się z drugiego końca kanapy, wiszę mu na szyi i mocno ściskam w podzięce. -Nie myśl, że ci uległem, bo pewnie już masz taką myśl. Po prostu sądzę, że we własnym domu będę mógł cię bardziej kontrolować, niż w jakimś pierdolonym klubie.- rzuca ochrypłym głosem, kiedy zrywam się na proste nogi, a ja tylko potakuję sarkastycznie głową.
-Jasne, jasne.- mrużę oczy i uśmiecham się podstępem. I tak wiem, że robi to specjalnie, by udowodnić mi, że wciąż jest taki, jak wcześniej i wystarczy tylko chwila dłuższej rozmowy ze mną, a ulega. -Ale wiesz co zrobimy najpierw?- mówię, siadając na oparciu kanapy tuż obok niego. Justin unosi wzrok w górę, by spojrzeć mi w oczy i przeciera palcem wskazującym dolną wargę. -Idziemy do fryzjera.- mówię i klepię rękami w uda. -Masz dziesięć minut.- rzucam na koniec i wychodzę z salonu. Wiadomo jednak, że facetowi nie potrzeba czasu, by przygotował się do wyjścia. Tak naprawdę to ten czas przydzieliłam samej sobie, by określić porę wyjścia. Wchodzę do pokoju i spoglądam od razu na swoje odbicie. Zdecydowanie za duże dresy i wielka koszulka nie nadają się do wyjścia. Nurkuję więc w swojej torbie i szukam odpowiedniego ciucha. Wybieram czarną bokserkę, siwe leginsy i zwykłą, jeansową katanę, ponieważ na dworze jest ciepło. Włosy związuję w niesfornego koka i nie zwracam uwagi na to, jak wygląda. Nie idę w towarzystwie Justina, tylko idę razem z nim. Moje włosy również potrzebują regeneracji, więc jakieś farbowanie i podcinanie końcówek jak najbardziej na tak!
Punktualnie wychodzę z pokoju i widzę, jak Bieber stoi już oparty o ścianę z kluczami w rękach. Na głowie ma bejsbolówkę, a na twarzy rysuje się wielki uśmiech.
-Wiem, w czym powinnaś chodzić częściej.- przyznaje, kiedy skanuje moje ciało od góry do dołu. Wywracam oczami i cmokam z dezaprobatą. Zamykam drzwi do pokoju i przechodzę obok Justina, by wyjść z mieszkania. Czekam, aż do mnie dołączy, a następnie ruszamy do windy. Niespodziewanie, przed budynkiem czeka paru mężczyzn z aparatami. Co, jak co, ale tego się w ogóle nie spodziewałam. Nagle napływa do mnie ogromna fala złości.
-Oho, zacznie się.- warczę, przez zaciśnięte zęby i naprawdę proszę o trochę pokory wobec tych ludzi. Wiem, że jestem teraz typem wybuchowej osoby, więc naprawdę liczę na to, że nie powiedzą nic niestosownego. I kiedy przekraczam próg wieżowca, do uszu napływa fala pytań. Na przemian, najpierw jeden fotograf, potem drugi. Przepychają się między sobą i robią zdjęcia. "To twój nowy chłopak?", "To u niego teraz mieszkasz?", "Nowy partner, czy tylko dajesz dupy?". To ostatnie powoduje, że mam ochotę rzucić się na niego z pięściami, ale Justin reaguje w porę. Łapie mnie delikatnie w talii i ciągnie w stronę samochodu, bym nie mogła nic zrobić. Zaciskam szczękę i mam wrażenie, jakbym miażdżyła ząb o ząb. Słyszę, że Justin rzuca komentarz, który wygrywa wcześniej- jemu nie zależy, co o nim napiszą, a ja muszę zachować pozory wciąż grzecznej i ułożonej dziewczyny. Siada obok mnie i odpala silnik, by potem odjechać z tego miejsca z piskiem opon. Wzdycham ciężko, zaciskając nadal ręce w pięść. Otwieram okno i wystawiam jedną dłoń na zewnątrz. Zaczynam się nią bawić, jak gdybym głaskała niewidzialne powietrze.
-Wszystko okej?- słyszę nagle, a ja spoglądam na Biebera przez moment. Wzdycham ciężko i wlepiam wzrok w uda.
-Tsa.. Chyba.- mruczę i patrzę na drogę przed nami. Słucham dźwięku muzyki, która aktualnie gra w głośnikach. Znam ją, nawet bardzo dobrze. Ten utwór zawsze mnie rozluźniał. Czy to zbieg okoliczności, że leci on akurat teraz, kiedy dopada mnie podły nastrój? Z sekundy na sekundę rozluźniam się coraz bardziej. I znów zaczęłam głęboko myśleć nad tym, gdzie znalazłam się do tej pory, co osiągnęłam i co straciłam. Lista numer dwa nie miała końca, a ta pierwsza kończyła się przy zaledwie kilku punktach. Spokojny brzdęk gitary i cudowny głos Ed'a powoduje, że zaczynam myśleć coraz więcej. "The a team" się kończy w tym samym momencie, w którym parkuje samochód.
-Idealne wyczucie czasu.- komentuję pod nosem, a Justin rzuca mi krótkie spojrzenie, a następnie wysiada. Odpinam pas i również wychodzę z auta. Zamyka je i wrzuca klucze do kieszeni spodni.
-Gotowy na zmianę?- pytam, kiedy przepuszcza mnie w drzwiach. On jeszcze nie wie, że przyjechałam z nim tutaj też dla siebie. Witamy kobietę, która doskonale mnie zna. Od razu na jej twarzy wita wielki uśmiech i przytula mnie delikatnie. Widzę, jak bije się z samą sobą, by nie zadać mi jakiś pytań. Wzdycham poirytowana jej sztucznym zachowaniem i siadam na krześle. Justin zatrzymuje się i spogląda w moje odbicie.
-Sądziłeś, że kobieta przyjedzie ot tak z tobą do fryzjera i z tego nie skorzysta?- chichoczę i kiwam głową na miejsce obok. -Siadaj, a nie zabieraj czasu ludziom!- wołam entuzjastycznie, a zaskoczona Mia zakłada mi fartuszek. -No wykrztuś to w końcu z siebie, Mia.- proszę z uśmiechem na twarzy, a ona od razu robi się czerwona, udając że nie wie, o co chodzi.
-Ugh, Gomez, rozgryzłaś mnie. Po prostu chciałabym wiedzieć, jak się trzymasz.- wzrusza przepraszająco ramionami i rozpuszcza włosy.
-Jak widać, dobrze.- odpowiadam grzecznie i spoglądam w odbiciu na Justina, którym również się zajęto. -Barbaro, proszę. Zrób tak, żeby wciąż był seksowny, bo z tymi długimi wygląda jak bezdomny.- rzucam do kobiety za nim, a on tylko kiwa głową zrezygnowany. Nie mogę uwierzyć, jak pozytywnie zadziałała na mnie ta piosenka, ale słysząc stare hity w tym lokalu, nadal nie mogę przestać się uśmiechać. Przypominam sobie okres, w którym żyłam normalnie, bez nękających mnie fotoreporterów. Jestem stałym klientem w tym zakładzie. To te dwie kobiety najbardziej dbają o moje włosy. Wiedzą, co zrobić, by odzyskały swój naturalny blask i odżyły.
-Farbujemy i podcinamy?- pyta Mia, a ja potrząsam zgodnie głową i zamykam oczy, słuchając słów piosenki. Słyszę, jak Barbara również podśpiewuje tekst utworu. Zaczynam poruszać się lekko w rytm "Wannabe", a Justin obserwuje mnie jak jakąś wariatkę.
-No co?!- rzucam w końcu i zaczynam śpiewać głośno refren. Dobrze, że prócz nas nie ma nikogo w zakładzie. To ich plus, potrafią zadbać o look, a i tak nie mają zbyt wielu klientów. Mia i Barbara, które prowadzą razem ten biznes. Obie to stare panny, które lubią dobrą zabawę. Dostrzegam, że Justin również nakładaną ma farbę na włosy.
-Chryste, powiedz, że..
-Przywracam naturalny kolor, spokojnie Gomez!- śmieje się kobieta, a ja od razu opadam z ulgą na siedzenie.
-Chcesz, to zaproś swoich znajomych na domówkę.- odzywa się w końcu Justin, a ja przez chwilę się nad tym zastanawiam. Czemu by nie? Przynajmniej udowodnię im, że ruszyłam na przód! Proszę go o telefon i błyskawicznie loguję się na czacie. Wybieram grono osób, do których wysyłam tą samą wiadomość. Ignoruję napływ kolejnych, nowych do przeczytania i wylogowuję się szybko. Oddaję mu iphona z uśmiechem na twarzy i wprost nie mogę się doczekać aż zaczniemy imprezować.
Efekt końcowy jest niesamowity. Justin pozbył się naprawdę ohydnego koloru i wrócił do ciemniejszych. Jego grzywka nadal jest długa, ale seksownie opada mu na lewe oko i nie zasłania całej twarzy. Blond refleksy na końcach powodują, że włosy wyglądają na jeszcze zdrowsze, niż są! Wygląda naprawdę bosko.
-No, no!- cmokam z zadowolenia i lustruję dokładnie jego włosy. Sama po raz pierwszy od czasu farbowania spoglądam w lustro i jestem zaskoczona metamorfozą. Lekkie fale opadają mi tylko do ramion. Orientuję się, ile włosów mi ubyło i jestem w tak ogromnym szoku, że przez pierwszą chwilę mam łzy w oczach. Chyba jak każda, normalna kobieta żałuję swojej decyzji, ale chwilę potem dochodzę do wniosku, że wyglądam naprawdę dobrze.
-Wiem, zabijesz mnie, ale one naprawdę były zniszczone. Mamy doczepki w razie potrzeby. Przychodź kiedy trzeba, a je założymy.- pociera moje ramiona i uśmiecha się pocieszająco. Potrząsam głowę dając jej do zrozumienia, że jest dobrze, ale muszę przywyknąć do tak krótkich włosów i przytulam ją na pożegnanie. Dziękuję również Barbarze i już mam zamiar zapłacić, kiedy Bieber wyciąga dwieście dolarów i dziękuje za usługę. Delikatnie popycha mnie do wyjścia i przepuszcza w drzwiach.
-Chyba bardziej podoba mi się Selly w krótkich włosach.- mruczy, kiedy otwiera mi drzwi. Unoszę brwi do góry i wsiadam do środka.
-Napatrz się, bo niedługo to zmienię.- oznajmiam, kiedy odpala silnik. -Jedźmy na zakupy. Muszę kupić jakiś ciuch i do tego pasowałoby przygotować jakiś alkohol.- dodaję, a on zgadzając się, rusza do pobliskiej galerii.

Punktualnie o szóstej stoję gotowa przed lustrem. Goście już są, ale ja nie wychodzę, dopóki nie będę w stu procentach gotowa. Zaprosiłam Sean'a i myślę, że ponownie spędzimy ciekawą noc. DJ'a również nie zabrakło i nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakie to mieszkanie jest wielkie, kiedy uprzątnie się parę rzeczy do innych pokoi. Salon idealnie nadawał się do tańczenia, a cała hołota piła w jadalni.
-Może pomóc?- słyszę głos Justina i odwracam się w jego stronę. Podchodzi powoli i staje tuż za mną. Chwyta za zasuwak idealnie dopasowanej czarnej sukienki i jedzie nim w górę. -Ślicznie pachniesz.
-Dziękuję.- mówię i mrużę lekko oczy, kusząc go w odbiciu. Justin pochyla się do przodu, by złożyć pocałunek na mojej szyi, ale ja w ostatniej chwili odwracam się na pięcie i słysząc znany hit, zaczynam poruszać się w jej rytmach.
-I love it!- krzyczę refren i wychodzę z pokoju, zostawiając go lekko zdezorientowanego. Myślałam, że przyszło parę osób, ale mieszkanie jest już prawie pełne. Zszokowana idę w stronę lodówki i wyjmuję z niej piwo. Otwieram je i śmiało ruszając się w rytmach muzyki, kieruję się na parkiet. Dostrzegam starą ekipę, za którą szczerze powiedziawszy się stęskniłam. Przyszedł nawet Zac! Podchodzę do niego od razu i mocno przytulam na powitanie. Potem znów trafiam w ramiona Robbiego, Briana i Ryana.
-Słabo wyglądasz.- komentuje Brian, a ja mierzę go wzrokiem.
-Nie z własnego życzenia.- dogryzam i upijam łyk piwa, rozglądając się po sali. Dostrzegam zmieszaną Taylor w towarzystwie Nathaniela i Davisa. Zderzenie ze starą rzeczywistością wcale nie jest tak łatwa, jak przypuszczałam, ale czas temu postawić czoła i zamknąć stary rozdział, by rozpocząć nowy. Teraz, albo nigdy Gomez! Pokaż, że ruszyłaś na przód! 

Od autorki: Witam! Dziś taka niespodzianka: rozdział o wieeele dłuższy niż zazwyczaj. Taki prezent przed mikołajkowy :) Pamiętajcie, by relacjonować swoje emocje również na twitterze dopisując hasztag #EndOfTheRoadJBFF Wkrótce pojawi się nowy szablon dla bloga. Mam nadzieję, że ten, który zamówiłam teraz, będzie trafniejszy od tego, który mamy teraz, ponieważ on nijak ma się do nastroju, który tu panuje. Pamiętajcie o komentowaniu! Im więcej komentarzy, tym szybciej, a jak nie szybciej, to rozdział dłuższy, jak ten. Pozdrawiam, buziaki! ♥ 
#EndOfTheRoadJBFF

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.