środa, 27 kwietnia 2016

Rozdział 27.

 

~***~

Ujmuję delikatnie w dłonie jego twarz. Bacznie przyglądam się ranom. W głowie odzywają się wyrzuty sumienia. Z sekundy na sekundę, z każdą kolejną kroplą krwi winię za to siebie. To moja wina. Gdybym odpuściła jakikolwiek kontakt, omijała go szerokim łukiem, oboje byśmy nie cierpieli. On wiódł by swoje życie, beze mnie, a ja skończyłabym szkołę i wyruszyła na studia, tak jak planowałam. Zamiast tego ujmuję teraz jego buzię i płaczę, widząc że przeze mnie dzieje mu się krzywda. To boli bardziej, niż myślałam.
-Shh.. Nie płacz.- szepcze, ocierając knykciem łzę. -Przecież nic się nie dzieje.
-Właśnie, że tak. W przeciwnym razie nie wyglądałbyś tak, jak teraz.- siorbię nosem i odwracam na moment wzrok. -To moja wina.
-O nie. Za żadne skarby nie wolno ci tak myśleć.- poważnieje i wbija wzrok w moje oczy. -To nie twoja wina, tylko tego pierdolonego kretyna.- puszczam jego twarz i odsuwam się o krok do tyłu. -Wyśledził nas. Chciał kasy, dałem mu ją. Myślałem, że się odpierdoli..- przerywa nagle i spuszcza wzrok w dół, drapiąc się po czubku głowy. -Ale jak zwykle się myliłem.
-Justin, co się stało?- mówię zaniepokojona i przeplatam ręce na klatce piersiowej. -Proszę cię, to mnie już wykańcza. Powiedz prosto z mostu.
-Muszę go zabić.- rzuca spokojnie, a ja otwieram jeszcze szerzej oczy. -To jedyne wyjście, Selena.
-A policja?
-Policja tu nie pomoże. Kurwa, jesteśmy gangami, oni się nie mieszają w nasze interesy.- słowa, których tak bardzo się obawiałam własnie wypłynęły mu z ust. Ale czego się spodziewałam, kiedy mówił, że robi bardzo dużo złych rzeczy? -Oczywiście, jak go zabiję, to albo będę uciekał do końca życia przed wymiarem sprawiedliwości, albo mnie zamkną od razu.- wzrusza ramionami i siada na brzegu łóżka.
-Nie możesz tego zrobić. Nie możesz, rozumiesz?
-Nie pozwolę, żeby ponownie stała ci się krzywda.- pociera ręce i unosi wzrok w górę, aby na mnie spojrzeć. Staję tuż przed nim i ujmuję jego dłonie, które są całe poobdzierane. -Prawie go miałem... Ale wtedy wpadł jakiś mięśniak od niego i..- przerywa nagle, ściskając mocniej moje ręce. -Grunt, że ci nic nie jest. - milczę, próbując zebrać myśli do kupy.
-Musi być jakieś inne rozwiązanie. Nie możemy go zabić.- zaprzeczam, siadając obok i patrząc mu prosto w oczy. Jest bezradny, wykończony i zabłąkany. Nie wie, co ma robić i się obawia, ale dostrzegam iskierki szaleństwa i wściekłości, które utwierdzają mnie w tym, że jest w stanie zrobić to, co mówi.
-Co proponujesz, co? Policja nie pomoże.
-A FBI?
-Zamkną nas wszystkich.- rzuca beznamiętnie i odwraca wzrok w drugą stronę.
-Coś wymyślimy, tylko nie rób głupstw, dobrze?- przejeżdżam paznokciem tuż obok jego ucha, a następnie wplatam palce między kawowe włosy. Ponownie spotykamy się spojrzeniem i posyłamy uśmiechy. -Proszę. Obiecaj mi to.- nie odpowiada, wciąż się uśmiechając. Kręci bezradnie głową i wzdycha ciężko.
-Okej...- kapituluje w końcu, a ja go delikatnie przytulam.
-Właśnie... Mam jeszcze parę pytań. A nawet mnóstwo.
-Może w końcu będziemy celebrować twoje urodziny tak, jak planowałem?- śmieje się, a ja tylko kręcę głową. Kiedy pytam go o to, dlaczego został z nami Ryan, kiedy bał się, że może nam się coś stać tłumaczy, że Ryan nie myśli, tylko działa. Zawsze na nim polegają, bo jako jedyny z nich nie ma skrupułów, aby kogokolwiek zabić. Potrafi się poświęcić nawet własnym kosztem, osłaniając bliskich. Raz został nawet postrzelony, aby obronić Robbiego.
-Dlatego wiedziałem, że mogę go zostawić samego z wami. Kiedy tylko dowiedział się, że Jeremy jest w okolicy, odstawił prochy i skupił się na maxa na swoim zadaniu. Dalej nic nie brał.. Dziwne.- śmieje się, a ja wywracam oczami. Broń była schowana pod łóżkiem każdego z nich, stąd było jej pełno na stole w jadalni.
-Dlaczego nie chcieli mi powiedzieć gdzie jesteś?
-A co? Martwiłaś się?- patrzy na mnie z przymrużonymi oczami i cwaniackim uśmiechem na twarzy.
-Głupie pytanie.- prycham i zginam nogę w pół, aby siedzieć do niego przodem.
-Chciałem ci to sam wytłumaczyć. Zabroniłem im mówienia czegokolwiek. A pomijając następne pytanie nie odbierałem telefonu, bo musiałem skupić się na wytropieniu tego dziada, potem planowałem jak go zabić i na końcu.. Wyszło, jak wyszło.. A teraz bez gadania, szykuj się, za pół godziny wychodzimy.
-Ale..
-Nie ma żadnego ale!- krzyczy, a ja mrużę oczy, dusząc go na odległość. -Są twoje urodziny, a ja spierdoliłem je po całości. Próbuję ratować sytuację.- mówi szybko i zrywa się na proste nogi.
-Jesteś wykończony, Justin.
-Ty też.- wychodzi i zamyka drzwi. Wydymam usta i spoglądam na swoje odbicie. Zabieram z torby luźniejszą bluzeczkę na cienkich ramiączkach, do tego jeansowe spodenki i trampki. Pod spód wkładam strój kąpielowy i naprawdę zmęczona dzisiejszym dniem wychodzę z pokoju. To był długi dzień. Ale Justinowi nic nie jest.. No prawie nic.
Na dole już wszyscy czekają. Każdy ubrany w luźne ciuchy, co może oznaczać, że idziemy na plażę. Przyjaciele posyłają mi uśmiech, tylko Robbie stoi na boku i z przeplecionymi na klatce piersiowej rękami wpatruje się w okno.
-Widzisz! Wrócił cały i zdrowy.- przytula mnie ramieniem Zac, mając wielkiego banana na twarzy.
-Nie cały i nie zdrowy. To moja wina..
-Przestań.- protestuje Brian. -Jesteś członkiem naszej rodziny, trzymamy się razem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
-Dokładnie.- dołącza się Ryan i trzymając puszkę coli w rękach, upija łyk i wsadza jedną rękę do kieszeni. Słyszę kaszel, a następnie obok staje Justin. Ślady krwi zniknęły, ale siniaki i zadrapania nadal są wyraźne i świeże.
-Chodź to opatrzyć.- chcę go pociągnąć za ramię, ale on stoi twardo w miejscu i protestuje ruchem głowy.
-Wychodzimy.- obejmuje mnie delikatnie w pasie i zaczyna prowadzić w stronę drzwi. Za nami jednak nie idzie nikt.
-Oni zostają?- Justin ponownie kiwa tylko głową. Nie rozumiejąc już nic, po prostu wsiadam do samochodu Biebera i zapinam pas, obserwując jak szatyn obchodzi auto i zasiada na miejscu obok. -Gdzie jedziemy?
-I tak ci nie powiem.- śmiejąc się wjeżdża na ulicę i zaczynamy podążać krętymi drogami Miami.

Dojeżdżamy do jakiejś zatoki. Wysiadamy z samochodu. Justin ujmuje moją dłoń, ciągle się uśmiechając.
-Zaczekaj.- mówi, zatrzymując się i wyjmując coś z kieszeni. Staje za mną i obwiązuje mi czymś oczy, a ja podekscytowana niczym dziecko zadaję setki pytań na sekundę. W odpowiedzi dostaję cichy śmiech, a następnie jego dłoń mocno owija moją. Zaczynamy iść prosto. Szum fal wydaje się wyraźniejszy z każdą sekundą. Skrzypiące podłoże może świadczyć o tym, że właśnie przechodzimy przez most albo molo. Nagle się zatrzymujemy. Ściskam dłoń jeszcze mocniej, kiedy nagle ją puszcza. Przepaska odsłania mi oczy, a przede mną rozpościera się ogromny, przepięknie ustrojony jacht. Na jego przodzie stoi grupa przyjaciół, która jednogłośnie woła "STO LAT!". Zakrywam usta dłońmi i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Spoglądam na każdą twarz z osobna i czuję, jak pod powiekami pojawiają się kolejne łzy. Dopiero płakałam, litości!
-Wszystkiego najlepszego, mała.- szepcze Justin, obejmując mnie w talii i opierając brodę o ramię. Odwracam się uradowana do tyłu i mocno go przytulam, nie zważając na to, że jest poobijany i zapewne go to zaboli. Cieszę się jak mała dziewczynka, która właśnie dostała bilet do Disneylandu! Justin pomaga mi wejść na pokład i zamyka za nami bramkę. Na jachcie jest marynarz, który będzie sterował sprzętem podczas naszej podróży.
-Pozwól, że spróbuję ci wynagrodzić cały dzisiejszy dzień.- zaczyna, kiedy stoi obok mnie.
-Już to zrobiłeś. Ważne, że jesteś cały i zdrowy.- ponownie odwracam się do niego i tym razem przepełniona emocjami wtulam się w jego tors. Słysząc głośne "Uuu", zaczynam się uśmiechać przez łzy. W tej samej chwili rozbrzmiewa muzyka, a jacht odpływa od brzegu. Przyjaciele ruszają na pokład główny, a my zostajemy za nimi w tyle i po prostu stoimy wtuleni w siebie ciągle milcząc.
-Nawet nie wiesz, jak się martwiłam...- zaczynam od razu.
-Nie teraz, Gomez. Proszę... Baw się, dobrze? Nie wracajmy już do końca dnia do tego tematu.- odsuwa się kawałek do tyłu, aby móc na mnie spojrzeć. Mam ochotę go pocałować, ale się powstrzymuję. Nie mogę pokazać, że zależy mi bardziej, niż myśli.
Ruszamy do przyjaciół. Od razu podbiega do mnie Taylor z wielkim pudełkiem i ogromną różową kokardką.
-Słodziutko.- komentuję z uśmiechem na twarzy. Siadam na skórzanej kanapie i otwieram ładnie zapakowany podarunek. Oczom ukazuje się ramka ze zdjęciami. Kilka fotek sklejonych w kolaż i wstawiony do pięknie zdobionej, białej ramki. Na nim leży koperta.
-Mam nadzieję, że to nie jest kolejny list.- śmieję się, patrząc na również różowy papier w rękach. Taylor tylko protestuje ruchem głowy, czekając aż to otworzę. Nie przedłużając rozrywam kopertę i wyjmuję zawartość. Oczom ukazują się dwa bilety na koncert Coldplay.
-Jeezu, Tay! Kocham cię!- krzyczę i od razu przytulam blondynkę do siebie. Coldplay to nasz zespół. Odkąd tylko pamiętam, to słuchałyśmy ich piosenek, nucąc teksty, a czasem nawet tańcząc do nich. Brian i Zac stoją kawałek dalej i obserwują sytuację z boku, co chwilę wymieniając się spostrzeżeniami. I tak wysłuchuję kolejno od nowa życzeń od każdego z nich. Na końcu podchodzi do mnie Justin i chwytając za rękę prowadzi w ustronne miejsce. Księżyc odbija się w tafli wody i to jedyne światło, jakie oświetla nasze twarze. Oczy Justina mienią się od oceanu, a śnieżnobiały uśmiech rozświetla ciemność. Pochyla się gdzieś na bok i nagle znikąd wyciąga bukiet czerwonych róż.
-Najpierw to.- komentuje, wręczając mi kwiaty. -A teraz część oficjalna.- chrząka, poprawia skórzaną kamizelkę i z głupkowatym uśmiechem na twarzy patrzy prosto na mnie. -Wiesz, co? Jedyne, czego mogę ci życzyć, to poczucia bezpieczeństwa i sił. Jesteśmy tu dla ciebie, wszyscy. Każdy wskoczy za każdym w ogień, nie pozwolimy, by działa się komuś krzywda. Zresztą... Z tego, co mówił mi Brian, byłaś tego świadkiem, kiedy doszło do strzelaniny na placu.
-Tak, chciałam jechać cię szukać, a on mi nie pozwolił.- przerywam, wydymając usta.
-Bardzo dobrze. Wiedział, jakbym zareagował.- wzrusza przepraszająco ramionami. -Wracając.. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale musisz być też silna. Wiem, że taka jesteś. Byłem i obserwowałem cię, kiedy nikogo innego nie było.- mówi spokojnie. Więc nie tylko ja to zauważyłam. Brawo za spostrzegawczość Bieber, ale w ten sposób pogrążam się jeszcze bardziej w czarnej dziurze uczuć do ciebie. Gratuluję.
-Więc czemu mi tego życzysz?- pytam, unosząc brew do góry.
-Bo chcę, abyś była silna tak, jak teraz.
-Nie jestem si..
-Jesteś.- przerywa mi od razu i gładzi palcem po policzku. -Nawet nie wiesz, jak bardzo.- wzdycha zmęczony. -Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Czeka pod pokładem.- dodaje na koniec, a uśmiech jest tak ogromny, że nie mogę się powstrzymać, aby sama tego nie zrobić. Ruszam pospiesznie we wskazane przez niego miejsce. Schodzę ciemnymi schodami do kabiny, a kiedy otwieram drzwi, nie wierzę w to, co widzę. Przy stole siedzą rodzice. Jak tylko mnie dostrzegają, zrywają się na proste nogi i od razu zamykają mnie w rodzinnym uścisku. Wtedy słyszę pisk i dołącza do nas moja siostra. Kątem oka zauważam, że w progu stoi Justin z wielkim uśmiechem na twarzy. Obserwuje nas, a ja poruszam ustami, dziękując mu za to, co zrobił. Teraz jestem tego pewna. Kocham go jak diabli. Bieber, coś ty zrobił..
Tata mnie przytula i zadaje tysiąc pytań, a mama stwierdza, że się poprawiłam. Moja skóra nabrała kolorów, już nie jestem taka chuda jak wcześniej i oboje zaczynają płakać ze szczęścia, ciągle mnie obserwując. Jenny zaś komentuje mój strój. Oburzona tym, że się tak pokazuję zaczyna mówić, że jest tu pełno wpływowych projektantów i powinnam się pokazywać jak diva, a nie jak turysta na wczasach.
-Już? Bo zaczynasz mnie męczyć.- chichoczę, odrzucając do tyłu pojedynczy kosmyk włosów. Blondynka macha ręką zrezygnowana i cmoka przy tym z dezaprobatą.
-Cała Gomez, jak zwykle swoje.- dodaje, a ja ją przytulam. Cieszę się, że tu jest razem z rodzicami.

Dobiega jedenasta. Stoję na dziupli razem z przyjaciółką i obserwujemy bawiących się ludzi.
-To niesamowite, co zorganizował dla ciebie Justin.- komentuje, upijając łyk piwa.
-Zgadza się.- przytakuję, spoglądając na dyskutującego szatyna. Każdy zapomniał o ciężarze całego dnia i na chwilę oddał się przyjemności świętowania. -Mam problem, Swift.- to moment, kiedy jestem na tyle pewna swoich uczuć, aby powiedzieć o nich przyjaciółce. Przełykam ślinę, chwilę milczę, a potem opowiadam wszystko od początku. Nie mogąc dłużej tego w sobie tłumić, po prostu wylewam wszystkie żale na zewnątrz.
-Przecież to widać, że te uczucia są odwzajemnione. Można tak sądzić po tym, że kiedy wrócił dziś do domu, zignorował wszystkich i od razu pobiegł do ciebie. Nie interesowało go to, czy z Brianem wszystko okej, czy nikomu nic się nie stało albo czy jego coś boli. Liczyłaś się tylko ty i to, żeby być przy tobie. Cholera! To takie słodkie!- woła i przygryza wargi. Śmieję się cicho i znów patrzę na szatyna. -Nie czekaj, aż on zrobi pierwszy krok. Jesteście na takim etapie znajomości, że możecie mówić sobie wszystko. Wiem, że ten człowiek dochowuje tajemnicy jak nikt inny. Kiedy dostałam jego numer, jak nie miałyśmy ze sobą kontaktu, nie powiedział mi nic, co u ciebie. Zbywał mnie mówiąc, żebym próbowała dzwonić do ciebie.- opowiada. -Kończyło się to na sekretarce, aż do przyjazdu tutaj.- wzdycha. -Cieszę się, że to dla nas zrobił. Cholernie za tobą tęskniłam.- nagle owija mnie swoimi chudziutkimi ramionami i przytula najmocniej jak się da. Chwytam ją za ręce i opieram na nich twarz. Też się cieszę, że cię odzyskałam Tay... -Jak wam nie wyjdzie, to to i tak zostanie między wami. A tak na pewno nie będzie.- kończy, a ja wywracam oczami. -Przemyśl tylko, czy jesteś w stanie zaakceptować ten pakiet na stałe. Bo jednak takie akcje to u nich pewnie codzienność.- dodaje na koniec, a ja wzdycham ciężko. Ma rację. Ale jakbyśmy uciekli gdzieś daleko, zmienili imiona i nazwiska, przeszli operację plastyczną? Nie.. Tak nie zrobimy.
-Czyli mam mu powiedzieć.- blondynka kiwa głową. -Kiedy?
-Teraz.- rzuca z automatu, a ja błyskawicznie przekręcam głowę w jej stronę. -No co? Na co czekasz?- pcha mnie w stronę schodów, a ja patrzę na nią z paniką w oczach. Dziewczyna jest nieugięta, ponieważ pcha mnie ponownie. Zeskakuję z dwóch ostatnich schodków i zatrzymuję się, przecierając dłonie o jeansowe spodenki. Kiedy już mam ruszyć w jego stronę, przy mnie pojawia się siostra. Z jednej strony jej dziękuję, a z drugiej przeklinam. Ni stąd ni zowąd pojawia się najukochańsza przyjaciółka i odciąga ją na bok zaczynając dyskutować o pokazie mody w Paryżu. Nawiązuję kontakt wzrokowy z Justinem. Uśmiecha się do mnie uwodzicielsko, a ja przełykam ślinę, aby nie spanikować. Teraz albo nigdy, Gomez.
Zatrzymuję się w miejscu i nie wiem, co się dzieje. Nie potrafię się ruszyć ani w przód ani w tył. Oddycham głęboko, próbując uspokoić swój oddech. Justin dostrzegając moje dziwne zachowanie zrywa się z miejsca i podchodzi bliżej.
-Wszystko okej?- pyta, kiedy zatrzymuje się przede mną. Mrugam parę razy i zaczynam strzelać kostkami u ręki.
-Em...Ja..ja..chciałam pogadać.- Bieber słysząc moje jąkanie zaczyna chichotać, a następnie kładąc rękę na dolnej partii pleców, zaczyna prowadzić gdzieś na bok. Zrób to, Gomez! Bądź odważna i powiedz, jak jest! Może być albo lepiej, abo gorzej. Bądź optymistką.
-Coś się stało?- pyta, kiedy opiera łokcie o solidne zakończenia jachtu. Zaciskam oczy i próbuję zebrać w sobie całą siłę.


-Jest tyci problem.- zaczynam, patrząc na niego niespokojnie. Bieber z automatu się prostuje i widząc mój lęk zaczyna się denerwować. -Ale spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Tak myślę..- odwracam na moment wzrok w przeciwną stronę, aby móc na chwilę trzeźwo myśleć. -Powiedzmy, że jest taka sytuacja. Pewna osoba poznaje drugą. Przechodzą bardzo dużo razem, ale są przyjaciółmi. W pewnym momencie jedna z nich orientuje się, że zaczyna coś czuć do drugiej. Zakładając, że ta osoba nic o tym nie wie, co powinna zrobić ta pierwsza?
-Czekaj, czekaj, chyba nie rozumiem. Jeszcze raz.- śmieje się i podchodzi bliżej, by dokładnie usłyszeć. -Mam rozumieć, że coś poczułaś.. do mnie?- pyta cicho, patrząc mi prosto w oczy. Zaciskam usta w cienką linię, nic nie odpowiadając. Stres zjada mnie do takiego stopnia, że zaraz się popłaczę. W takich chwilach nie potrzebne są słowa. Czyny mówią same za siebie. -Nie możesz kochać kogoś, przez kogo w chuj cierpisz.- kręci głową rozbawiony, ale kiedy widzi, że wciąż jestem śmiertelnie poważna, on również się taki staje. -Nie możesz, Gomez! Najgorsze rzeczy, jakie ci się w życiu przydarzyły spowodowane są przeze mnie. Nie możesz kochać kogoś takiego, jak ja.- krzyczy, uderzając w barierkę i cofając się do tyłu. -Nie możesz, Boże. Gomez, błagam. Nie rób tego.
-Przepraszam Justin...- szepczę cicho i zaczynam siorbać nosem. -Ale to jest silniejsze ode mnie. Zakochałam się w tobie. Tak po prostu. I nie ważne, co mi teraz powiesz. Jestem w stanie poświęcić wszystko, byleby móc w końcu z tobą być jak normalni ludzie.
-Dziewczyno, to nie są żarty. Tu nie ma pytania "czy on znowu zaatakuje", to raczej już "kiedy zaatakuje?". To nie jest gra w monopoly, to prawdziwe życie, które on chce ci odebrać. Im dalej jesteś ode mnie, tym jesteś bezpieczniejsza...
-Jestem gotowa ryzykować wszystko. Ty to robisz ciągle. I nawet nie pytasz się mnie o zdanie w tej sprawie. Robisz to, więc ja też jestem gotowa, aby się poświęcać.- mówię śmiertelnie poważna, a Justin zerka na mnie przez sekundę. Chwyta się za czubek nosa i zaciska mocno jego koniec. Zamyka oczy i próbuje się uspokoić, ale widzę, że bije się z myślami.
-Nie możemy. Ja nie mogę ci pozwolić przez to przechodzić. Nie.. Proszę cię, nie.- kręci głową całkowicie załamany, a ja podchodzę do niego i ujmuję twarz w dłonie. Prostuję głowę tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
-Nie ważne, co się może stać od tej chwili. Mam to gdzieś. Liczysz się tylko ty.- szeptam i składam na jego ustach pocałunek. Odsuwam się szybko i wciąż patrzę mu w oczy, które również przepełnione są łzami. Justin płacze...
-Nie wiesz, na co się piszesz..
-I mam to w dupie.- przerywam mu.
-Daj mi dokończyć.- mówi, chwytając mnie za ręce i zabierając je ze swoich polik. -Kiedy ten skurwysyn dowie się, że jesteś dla mnie jeszcze ważniejsza, to zrobi wszystko, żeby cię zabić. Będzie cię śledził dniami i nocami. Nie da ci spokoju, dopóki nie umrzesz.
-Nie umrę.- komentuję. -Nie umrę, bo jestem silna.- z ust Justina wylatuje ciche westchnięcie. -Nie odpuszczę. Chyba że powiesz, że nie czujesz tego co ja.
-Tak, Selena Marie Gomez. Kocham cię, ale wiesz, co w tej chwili jest ważniejsze od moich uczuć? Twoje bezpieczeństwo, które jest zagrożone w moim pobliżu.
-Ale to ty mnie chronisz przed niebezpieczeństwem, na litość boską!!!- ocieram mokre od łez policzka i boję się tego, co może zaraz nastąpić. W duchu błagam Boga, żeby się tak nie stało.
-Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne.. Ja pierdole!- przystawia rękę do ust i odwraca się do mnie plecami, abym nie widziała go w takim stanie. Podchodzę niepewnie i delikatnie go obejmuję, przytulając się do pleców. On jednak się odsuwa, chcąc zyskać trochę przestrzeni. -Decyzja należy do ciebie. Albo zostanę albo odejdę. Powiedz tylko słowo. Wrócę z rodzicami do Nowego Jorku, spróbuję ruszyć dalej. Jeśli tego chcesz..
-Nie rozumiesz kurwa, że nie chcę?! Pragnę widywać cię ciągle uśmiechniętą, uszczęśliwianą przeze mnie. Chcę codziennie cię budzić, móc obserwować jak śpisz.  Ale nie mogę. Tak bardzo, jak tego pragnę, tak bardzo tego nie mogę.
-A więc co?- pytam, zaciskając ręce w pięść i starając się nie rozkleić ponownie. Dopiero teraz orientuję się, że muzyka ucichła i wszyscy nasłuchują mojej kłótni z nim. Pieprzyć to! -Nie mogę trwać między przyjaźnią, kiedy oboje zachowujemy się inaczej. I nie, nie ubzdurałam sobie tego. Wszyscy to widzą.
-Nie wypieram się uczuć do ciebie, no kurwa!- wyrzuca ręce w górę. -Chcę, żebyś była bezpieczna. A przy mnie to niemożliwe.
-Bieber, co ty odpierdalasz?- w tej chwili wtrąca się Brian, całkowicie zszokowany słowami Justina.
-Nie wpierdalaj się.- warczy na niego, a ja przełykam ślinę. Pękam. To koniec... Koniec czegoś, co się nawet nie zaczęło.
-Mam odejść?- Bieber zaciska usta w cienką linię i z łzami w oczach tylko kręci głową. -Nie mogę zostać tu dłużej w takim razie.- bardzo wolno odwracam się w stronę przyjaciół. Krok za krokiem, czując jak właśnie rozpadam się na kilka milionów małych kawałków. Dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar dźwigałam w sercu przez ostatnie kilka miesięcy. Omijam wszystkich, którzy próbują mnie zatrzymać i wbiegam do kabiny. Zamykam się w niej, padam na poduszkę i zalewam się łzami. To koniec. Pragnie mojego bezpieczeństwa. Chce się przy mnie budzić i uszczęśliwiać, a pozwala mi odejść.

Od Autorki: A tego się nie spodziewaliście! Proszę bardzo, w jakim szybkim tempie dodaję kolejny rozdział! Myślę, że kolejny również pojawi się tak prędko, jak ten. :) Tak, jak pisałam na twitterze-  bardzo dużo emocji i ponad 3 tysiące słów! Brawo ja!!! :)) Mam nadzieję, że komentarzy pojawi się przez to jeszcze więcej. Postaram się dodawać częściej nowe posty, aby Was nie zaniedbać. Oczekuję od Was tego samego :) Zapraszam na twittera #EndOfTheRoadJBFF oraz na nowe opowiadanie pt. "Shadow", dostępne TYLKO na wattpad. *kilk na okładkę niżej* Dostępny jest również nowy zwiastun opowiadania, druga pozycja w MENU bloga. Z mojej strony to wszystko. Powodzenia maturzystom na maturach, a reszcie udanej majówki! Do następnego xx ♥

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 26.


~***~
!!!ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY!!!

Huk powoduje, że od razu zrywam się do góry i czuję, jak niemalże wypluwam serce na pościel. Próbuję się uspokoić, a następnie ściskam brzeg kołdry. Głośna kłótnia, ostre wyzwiska, kolejny trzask drzwiami i spokój. Rozmyślam każdą opcję, ale w końcu postanawiam iść sprawdzić, co się dzieje. Justin mi mówił, że ich interesy są złe i nie powinnam się w to mieszać, ale czuję, że to jest związane ze mną i będą z tego same problemy. Gumką, którą mam na nadgarstku związuję włosy i przecierając zaspane oczy wstaję z łóżka. Powoli kieruję się w stronę schodów i nasłuchując niepokojących dźwięków schodzę na dół. Rozglądam się dookoła i nie widzę żadnej żywej duszy. Kiedy przekraczam próg jadalni, na stolę widzę mnóstwo broni, a tuż przede mną wyłania się niczym z ziemi Ryan, który pierwszy raz od dawna nie jest zjarany. Mrugam zszokowana i naprawdę zaczynam się bać. Próbuję spojrzeć mu przez ramię na stół, ale nie pozwala mi na to.
-Co się dzieje, do cholery!?- pytam, zaciskając zęby ze stresu. 
-Wróć do pokoju. Jak przyjedzie Justin to wszystko ci wytłumaczy.- chwyta mnie za ramiona i próbuje obrócić w stronę schodów, jednak ja ze wszystkich sił się opieram. I tu wygrywam- jestem silniejsza od niego, bo Ryan jest przemęczony od ciągłego brania narkotyków. -Proszę cię, jestem w chuj zmęczony, do tego na kacu. Idź do siebie, bo to będzie długi dzień.
-Mów, o co chodzi.- warczę i mrużę oczy, by choć trochę wyglądać groźnie. Butler tylko wywraca oczami i biorąc mnie na ręce przenosi przez próg i zamyka za sobą drzwi na klucz.
-Gomez, jak cię lubię, tak teraz mnie wkurwiasz. Idź do siebie. Justin ci wszystko wytłumaczy. Dla bezpieczeństwa swojego i reszty wykonuj polecenia.- mówi stanowczo i po raz pierwszy widzę, jak blondyn jest tak poważny i zdenerwowany. Nie chcąc złościć go jeszcze bardziej, po prostu idę z powrotem na górę. Zamiast jednak skierować się do swojego pokoju, ruszam do Taylor. Pukam cichutko, a kiedy od razu słyszę jej głos, wchodzę do środka i wskakuję na miejsce obok niej. Boję się. Ilość broni przeraziła mnie do tego stopnia, że teraz na pewno nie zasnę. Tutaj chodzi o mnie i jestem tego pewna. "Dla bezpieczeństwa swojego i reszty wykonuj polecenia" to zdanie rozbrzmiewa mi niczym echo obijając się o każdą ściankę mózgu. Podświadomość sugeruje mi, że być może odnalazł nas ojciec Justina i próbuje znów go skrzywdzić. A znając chłopaka zdaję sobie sprawę z tego, że to ja jestem celem głównym jego ojca.
-Wszystko w porządku Sel?- blondynka odwraca się w moją stronę i pociera delikatnie po ramieniu. Kiwam tylko głową, wodząc wzrokiem w przeciwnym do niej kierunku. Czuję, jak oczy zaczynają mnie piec i zdaję sobie sprawę z tego, że lada moment się rozpłaczę. Nabieram głęboko oddechu i od razu się uspokajam. Jedyna osoba, która mnie widziała po porwaniu płaczącą, to Justin i z pewnością nie chcę tego zmieniać. Taylor doskonale wie, że nie ma po co się wypytywać mnie o cokolwiek, bo i tak nie pisnę słowem. Zamiast tego przytula się do mnie mocno i w ciszy obie jesteśmy pochłonięte własnymi myślami. Jest czwarta dziesięć. Krótka dawka snu od dwóch dni doprowadzi mnie do jakiejś choroby. Jestem wymęczona, a napływające wciąż myśli nie dają spokoju. Dlaczego został tu sam Ryan? To on zawsze był tym, co jest zjarany, nic nie ogarnia i prawdę powiedziawszy byłaby to ostatnia osoba, którą zostawiłabym do opieki dwójki mi bliskich osób. A on tu jest. I tylko on. Dlaczego? Skąd nagle na stole znalazło się tyle broni? Fakt faktem nie znam całej topografii tej willi. W wielu pomieszczeniach nie miałam okazji jeszcze być. Może to właśnie zza jednych drzwi wyłonili najczarniejsze sekrety tego domu? A jeśli to naprawdę Jeremy? I znów przyjechał po mnie? Ostatnie, czego bym chciała, to powrotu do tamtego życia. Do tej brudnej, śmierdzącej celi\pokoju. Nawet nie wiem, jak to określić. Wszystko w jednym- toaleta, sypialnia, przebieralnia. Ciągłe jęki, setki obleśnych facetów przewijających się przez korytarz i masa zastrzyków wbijanych w żyłę. To było piekło. Teraz trafiłam do czyśćca, miejsca pomiędzy czymś wspaniałym, czego wciąż szukam a obawą przed Jeremym i tym, że ponownie mnie uprowadzi i tym razem Justin mnie nie znajdzie. 
Trzask drzwiami. Wrócili. Albo to włamywacz. Kilka znajomych głosów powoduje, że żołądek ponownie wywraca się do góry nogami, a serce podskakuje do gardła. Trzęsącymi się rękami zrzucam kołdrę i odpycham przykleszczoną przyjaciółkę. Błyskawicznie otwieram drzwi i mknę na parter. Wzrokiem błądzę po znajomych twarzach, ale wciąż nie znajduję tej, o którą martwię się najbardziej.
-Gdzie Justin?- mówię drżącym głosem.
-Niedługo wróci.- zbywa mnie Brian, a ja zaciskam ręce w pięść. -Idź spać, wszystko jest okej.
-Nie! Nie jest okej!- wrzeszczę i podchodzę jak błyskawica do drzwi jadalni. Otwieram je na oścież i wskazuję ręką na stół przepełniony bronią. -To dla was jest okej? Awantura w środku nocy? Trzaskanie drzwiami? OKEJ?!-wymachuję rękami i przeciągam nimi po włosach. -Jak tylko Justin się odezwie, macie mi od razu dać znać.- ruszam w stronę schodów, kiedy nagle Zac podbiega do mnie i chwytając za rękę zatrzymuje. 
-Nie gniewaj się na nas. Musisz to wszystko zrozumieć. Zaakceptowałaś ten szalony pakiet już dawno temu, jak tylko nas poznałaś. Przecież nie wyglądamy ci na normalnych typków.- wzrusza ramionami przepraszająco i rozpościerając ręce, aby mnie przytulić. Stoję jednak w miejscu, ani trochę się nie poruszając. Patrzę na niego przez chwilę, trawiąc to, co powiedział. Ma rację. Zaakceptowałam ten cały błąd już wtedy, kiedy Justin okłamał mnie po raz pierwszy. Fotograf? Dobre sobie. -A tak swoją drogą, to wszystkiego najlepszego.- dodaje po chwili, kiedy nie widzi z mojej strony reakcji. Wyjmuje z kieszeni małe pudełeczko i wręcza mi je. Uśmiecha się przepraszająco i chce odejść. W ostatniej chwili jednak go przytulam i zaciskam oczy, aby się nie popłakać. Jest mi ciężko, kiedy nie ma przy mnie Biebera. Potrzebuję go, aby normalnie funkcjonować. Bez niego jestem wrakiem. A co będzie, jeśli go kiedykolwiek stracę? Albo nie zdążę powiedzieć co do niego czuję?
Trzymając małe pudełeczko w ręce wychodzę na balkon. Siadam na leżaku, okrywam się kocem i obserwuję jak budzi się nowy dzień. Ciągle czekam, aż Justin się odezwie. Sama dzwonię do niego co pięć minut zachowując się jak stalker, ale mam złe przeczucie i nie mogę usiedzieć w spokoju wiedząc, że może mu się coś stać. W końcu otwieram prezent. Oczom ukazuje się delikatna, złota bransoletka z czterolistną koniczynką. Widnieje na niej grawer z literką "S". Uśmiecham się i od razu ją zakładam. Podnosząc poduszeczkę dostrzegam również mały liścik. Biorę go do ręki i postanawiam otworzyć. 
Cześć solenizantko! Które to już urodziny? 15? Żartuję, młoda. Pojawiając się w naszej paczce nie wszyscy Cię zaakceptowali. Bieber się jednak upierał, że jesteś wyjątkowa i można Ci ufać. Uwierzyłem mu jako pierwszy, a kiedy Cię poznałem osobiście, nie miałem wątpliwości. Cieszę się, że nas zmusił do tego, aby dać Ci szansę. Jesteś wspaniałą osóbką i jeszcze lepszym ziomem. Wszystkiego najlepszego, dziewczynko!
Uśmiecham się czytając ostatnie słowo. Czyli Justin musiał do mnie przekonać wszystkich? Był w stanie postawić się każdemu, byleby mnie zaakceptowali? To urocze. Prezent Efrona jest również słodki. Gniotę jeszcze przez chwilę kartkę papieru, czytając liścik od nowa. Zac to naprawdę dobry przyjaciel. Jakby nie patrząc naraził się, aby uratować mnie od tego psychola. Robił to za plecami Justina, bo wiedział, jaki on jest. Robił to dla mojego i Biebera dobra.
Odkładam pudełeczko do torby podróżnej i spoglądam na mieniącą się bransoletkę. Chwytam za telefon i ponownie próbuję nawiązać połączenie z Justinem. Pięć sygnałów, automatyczna sekretarka i od nowa. Dochodzi szósta, a jego wciąż nie mam. Zrezygnowana kieruję się na dół i rozglądam się dookoła. Jedynie Taylor śpi. Reszta siedzi przy uprzątniętym stole i gra w karty. W tle cicho słychać radio, a atmosfera jest tak spokojna, jakby nic się nie działo.
-Dzwonił?- pytam, przechodząc obok nich i wyciągając z barku colę.
-Nie.- mruczy Robbie i rzuca jakimiś kartami na środek. -A ty próbowałaś?
-Żartujesz sobie? Co pięć minut próbuję odkąd tylko wróciliście.- rzucam błyskawicznie, czując jak każdy mięsień się napina. Jestem za bardzo zdenerwowana. Muszę się uspokoić. Nagle ktoś zaczyna mnie masować po karku. Lekko gniecie barki i potem rozluźnia uścisk. Zamykam oczy pod wpływem przyjemnego uczucia.
-Powinnaś się położyć spać, bo jesteś strasznie zmęczona.- przyznaje Zac, obchodząc mnie i zatrzymując kawałek dalej. -Obudzę cię jak tylko wróci. Obiecuję.- mówi patrząc prosto w oczy. Wzdycham ciężko. Wiem, że ma rację. Każdy to wie, wystarczy na mnie spojrzeć. Chodzę jak zjawa, czując się tak samo. Kiwam tylko głową i odstawiam pełną butelkę coli na szafkę. Wracam do swojego pokoju i od razu wchodzę pod kołdrę. Obawa, jaka wciąż we mnie narasta jest nie do zniesienia. Jest mi niedobrze, a serce bije jak szalone. Czy to już utwierdza mnie w przekonaniu, że się zakochałam? Zamykam oczy błagając Boga o to, żeby Justin był obok mnie, kiedy się tylko obudzę. Zasypiam.

Dwunasta trzydzieści jeden. Otwieram oczy i od razu spanikowana rozglądam się po pokoju. Nie ma go. Chwytam za telefon, który również mnie nie uspokaja. Wstaję i pierwsze co, to wychylam głowę zza drzwi i krzyczę na cały dom pytając, czy się odzywał. Ani jednej wiadomości. Jeszcze pięć minut i umrę tu na zawał, jeśli go nie będzie. Zaniepokojona wracam do pokoju i chwytam spodenki, luźną koszulkę, trampki i ruszam wziąć błyskawiczny prysznic. Mokre włosy związuję w koka i biegiem schodzę na dół. Wchodzę do kuchni i biorąc jabłko szukam kogokolwiek. Widzę, jak przez plac przechadza się Brian. Od razu się zrywam w stronę wyjścia przez taras. Mknę w jego stronę, a on tylko krzyczy "NIE ZBLIŻAJ SIĘ!" i nagle słychać strzały. Od razu jestem obstawiona z obu stron i pchana do środka domu. Przerażona na śmierć padam na podłogę i podkulam kolana pod brodę. Zaczynam kołysać się w przód i w tył i wlepiam beznamiętnie wzrok w przestrzeń. Mam dość.
-Selena wszystko okej!?- wrzeszczy Brian, kiedy tylko wchodzi do domu.
-Z tobą okej?- pytam, unosząc tylko głowę w górę, by móc na niego spojrzeć.
-Tak, tak. Chłopaki dajcie jej coś na uspokojenie i do chuja sprowadźcie Biebera do domu!!!- krzyczy kucając obok mnie i poprawiając włosy, które opadają mi na czoło.
-Gdzie są kluczyki?- pytam poważnie, a mężczyzna patrzy na mnie jak na wariatkę. -I samochód? Jadę go szukać.
-Zwariowałaś?! Nie widziałaś co się przed momentem działo?- rzuca kpiąco i prostuje nogi. -Nigdzie stąd nie wyjdziesz. Zapomnij. Jak będę zmuszony to cię przykuję do czegoś i się nie ruszysz. Będę mieć potem przejebane, ale nie tak bardzo, jakbyś mi stąd wyszła.
-Nie wkurwiaj mnie, okej? Myślisz, że jestem taka głupia i dam się zabić?
-Właśnie to chcesz zrobić.- komentuje ostro i mierzy mnie wzrokiem.
-Wrzućcie na luz. Jadę go szukać.- w salonie pojawia się Zac, który wkłada na siebie czarny top. W rękach brzęczą kluczyki, co utwierdza mnie w przekonaniu, że naprawdę jedzie go szukać.
-Jadę z tobą.- zrywam się na proste nogi, a Brian w ostatniej chwili chwyta mnie za nadgarstek.
-Zapomnij.- mówią jednocześnie, a ja mam ochotę piszczeć. W tej samej chwili do salonu schodzi Taylor. Patrzy przerażona raz na mnie raz na mężczyzn, a potem rusza w moją stronę i rzuca mi się na szyję.
-Nic ci nie jest?- woła wystraszona, a ja tylko kręcę głową. Swift, jak cię kocham, tak mam dość czułości z twojej strony. Muszę pobyć sama i się uspokoić. Wszyscy dookoła mają rację. Lubię się targać na swoje życie, a wychodząc z domu prawdopodobnie bym zginęła.
-Uważaj na siebie, okej?- zwracam się do Efrona i chwytam go za nadgarstek, podkreślając tym samym swoją obawę. Ten tylko potakuje głową, a ja omijając wszystkich ruszam do sypialni. Cały dzień spędzam na podróży góra-dół, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Nagle nachodzi mnie ochota aby iść do pokoju Justina. Bez zawahania wchodzę do środka, a kiedy widzę dwie walizki wyciągnięte spod łóżka, zaczynam powoli tego żałować. Mozolnym krokiem podchodzę do nich i spoglądam na zawartość. W jednej leży tylko dolar, co może oznaczać, że była tam gotówka, a druga ma wyrzeźbione miejsca na broń. Mam rację. Za tymi wszystkimi problemami stoi Jeremy. To on rujnuje tutaj życie każdemu człowiekowi. Nienawidzę tego gościa. Nienawidzę go całym sercem. Gdybym była silniejsza, zabiłabym go swoimi rękami, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Na razie... Czas pokaże, może się to zmienić. Nagle ktoś zachodzi mnie od tyłu i zasłania oczy. Z automatu zaciskam pięści i wymierzam cios w napastnika. Kiedy słyszę cichy jęk, a ręce znikają, od razu odwracam się do tyłu. Dostrzegam kulącego się Briana i od razu żałuję tego, co zrobiłam.
-Boże, przepraszam!!!- wołam i od razu pomagam mu siąść. Przesuwam walizki na bok, a on się śmieje, nie wiadomo z czego. Chyba też wariuje.
-Dobry cios, Gomez! Będzie z ciebie żołnierz.- mówi zadowolony i prostuje się już do pionu. -Przepraszam, że jestem dla ciebie dzisiaj taki ostry. Akurat na twoje urodziny. Głupio mi, ale mam drobny upominek. Nie tak miał wyglądać ten dzień, ale to nie nasza wina. Siostra, przede wszystkim życzę ci więcej odwagi i żebyś w końcu widziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Może nie jesteśmy genetycznie rodziną, ale nią jesteśmy, a ty do niej należysz. Wszystkiego najlepszego.- wręcza mi torbę i delikatnie przytula, bojąc się że ponownie dostanie. Obejmuję go mocno i zamykam oczy, wzdychając ciężko.
-Wiem, zauważyłam. Przepraszam, że was dzisiaj naraziłam. Jestem po prostu przerażona.
-Widzimy to. Spokojnie, sytuacja skontrolowana.- śmieje się i klepie się w udo. -A teraz muszę wracać i czuwać, czy twój Romeo nie wrócił.
-To nie jest śmieszne.- warczę, kiedy ciemnoskóry zaczyna się śmiać. Wychodzi, zostawiając mnie samą, a ja w tym czasie wyjmuję zawartość prezentu. Bombonierka, bluzka z napisem MIAMI i mniejsze pudełeczko. W środku są kluczę i mała karteczka. Od razu po nią sięgam.
Mój dom, to dom całej rodziny. Teraz i Ty masz swoją parę kluczy do niego. Możesz przyjeżdżać kiedy chcesz. Sto lat!
Tego się nie spodziewałam. Brian to starszy brat, którego nigdy nie miałam, a zawsze chciałam. Jenny jest wspaniałą siostrą, ale za każdym razem nie mogłyśmy się dogadać. Nieustanne kłótnie o wszystko- ciuchy, znajomi czy nawet partner. Mając starszego brata na pewno by tak nie było. Ruszam do swojego pokoju, odkładam kolejny prezent do torby, a kiedy odwracam się na pięcie zamieram. Justin stoi cały poobijany, krwawiąc z kilku miejsc na twarzy. Nerwy puszczają. Nie czekając na moją reakcję po prostu podchodzi i mocno przytula, głaszcząc mnie po plecach.
-Justin..- szepczę przez płacz. -Co ci się stało?!

Od autroki: WITAM WITAM WITAM. Dwie sprawy organizacyjne:
1. KOMENTUJCIE! CO JEST!!! 6 KOMENTARZY? HALOHALOHALO! BUDZIMY SIĘ ZE SNU ZIMOWEGO!!!
2. Mam dla Was zwiastun bloga. To raczej taki spot reklamowy. Jak możecie, wysyłajcie link do niego i polecajcie znajomym tego bloga. Będę mega wdzięczna ♥
Mam nadzieję, że komentarzy pojawi się jeszcze więcej. Odpowiadajcie w ankiecie po lewej stronie bloga. Przenosić bloga tylko na WATTPAD czy nie?
Nie rozpisuję się, bo uciekam spać! WPADAJCIE NA #ENDOFTHEROADJBFF NA TWITTERZE!!!
Zapraszam Was również na nowe opowiadanie, pt. "Shadow". To będzie zupełnie coś innego, niż dotychczasowe moje prace. Mam nadzieję, że nie poddam się i wytrwam z nim do końca. Niebawem pojawi się zwiastun na jego potrzeby, tymczasem zapraszam do przeczytania prologu.*Kliknij na okladkę*

wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 25.


~***~

Pierwsze oznaki zmęczenia dają się we znaki. Dreszcze przebiegają przez ciało przy lekkim podmuchu wiatru. Owijam się szczelniej kocem i nadal patrzę na spokojne wody tuż przed werandą willi. Cichy śpiew latających mew i szum fal mnie wyciszają. Zamykam oczy. Całą noc myślałam nad tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Walka między potrzebą bezpieczeństwa i wsparcia, a strachem i obawą, że historia może się powtórzyć. Przed niczym nie ucieknę, to jest pewne. Co ma się wydarzyć, to się wydarzy, ale to ode mnie zależy, jaką kolej losu sobie wybiorę. Zniszczyć przyjaźń dla czegoś, co może potrwać chwilę i zniszczyć wspaniałą relację na zawsze, czy zaryzykować? Zawsze lubiłam ryzyko. W tym momencie jednak wybieram rozważnie, bo ostatnie czego bym chciała, to stracenie takiego przyjaciela jak Justin. Cholera...
Słyszę za sobą dźwięk otwierających się szklanych drzwi balkonowych. Odwracam lekko głowę do tyłu i widzę Biebera. Ma zarzucony szlafrok, a w dłoniach trzyma dwie szklanki z sokiem pomarańczowym. Siada na leżaku obok i wręcza mi jedną z nich. Spogląda na mnie, a potem na krajobraz. Wzdycha ciężko i rozsiada się wygodnie na swoim miejscu.
-Długo tu jesteś?- pyta, zamykając oczy.
-Od wczoraj.- odpowiadam krótko i upijam łyk soku. Szatyn rzuca mi krótkie, zdziwione spojrzenie.
-Myślałem, że długo, ale nie, że aż tak. Wyglądasz fatalnie. Spałaś w ogóle?- dziękuję za uroczy komplement z rana, Bieber. To naprawdę słodkie.
-Nie. Nie mogłam.- wzruszam ramionami i ponownie nastaje cisza. Oboje czujemy się niezręcznie, jak nigdy. Nasuwam na siebie koc i zamykam oczy, próbując uciec gdzieś w bezpieczne miejsce, gdzie nie ma problemów. Podwijam kolana pod brodę i mocno owijam nogi swoimi dłońmi. Jestem strasznie zmęczona. -Która godzina?
-Dziewiąta.- odpowiada od razu, a ja zastanawiam się, czy ktoś już wstał. Zazwyczaj o tej porze, po domu krzątają się już wszyscy faceci i tylko my śpimy. Tym razem panuje idealna cisza. -Wszyscy śpią.
-Tak myślałam. Za spokojnie.- chichoczę, opierając policzek o kolano i patrząc na Justina. Lekko rozchylone usta powodują, że mam ochotę je przygryźć i całować tak długo, jak tylko mogę. Blond grzywka opada mu na twarz, a sam wygląda na zrelaksowanego.
-Widzę to.- mówi przez zamknięte oczy, a ja prycham pod nosem i znów opadam na oparcie leżaka. Słyszę już pojedyncze kroki rozchodzące się po salonie i zdaję sobie sprawę, że własnie obudzili się pierwsi współlokatorzy. -Może pójdziesz się na trochę zdrzemnąć? Obudzę cię, jak będziemy mieli gdzieś wyjść.- proponuje Justin patrząc na mnie. Kręcę tylko głową i owijam się ciaśniej kocem. Nie będę spać w dzień. Nie po to tu przyjechałam.
-Czekam, aż wstanie Taylor i wyjdę z nią na miasto, czy coś.- na taras wita Brian. Jest w samych bokserkach, przez co widać wszystkie jego tatuaże. Rzadko widuję go roznegliżowanego. Zazwyczaj ma na sobie dużo większe koszulki, spodenki albo jeansy, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. A teraz stoi w samej bieliźnie tuż przede mną, opierając się o drewnianą barierkę i popijając wodę.
-Wooow! Możesz tak chodzić częściej Brian!- wołam zdumiona, a on się uśmiecha i odwraca przodem do mnie.
-Podoba się?- mówi pewny siebie i przejeżdża ręką po wyrzeźbionym brzuchu. Potakuję głową i słyszę prychnięcie Biebera. Dołącza do nas kolejna osoba. Tym razem to moja blond przyjaciółka. Z uśmiechem na twarzy siada na brzegu mojego leżaka i spogląda na każdego z osobna.
-Ładuj aparat, telefon i jedziemy na miasto!
-Jedziemy z wami.- mówi Brian, patrząc raz na mnie raz na Justina. Chciałam od niego odpocząć, a przy okazji kupić szampana. W końcu jutro są moje urodziny.

Tak, jak zapowiedział Brian. Punkt pierwsza wszyscy stoją już na podjeździe, gotowi by ruszyć w centrum Miami.  Zajmuję miejsce obok Taylor i patrzę na kierowcę oraz drugiego pasażera. Justin ustawia lusterka i nawiązuje krótkie spojrzenie ze mną, a Zac bezpośrednio odwraca się w stronę Taylor.
-Pokażę ci dom, który planuję kupić, ale muszę na niego sporo oszczędzać.- mówi w stronę blondynki i zafascynowany zaczyna opisywać jego położenie. Ogromna willa mieści się tuż przy porcie, ma swoje miejsce na jacht, a dom jest większy od Briana. Na placu zasadzone są palmy prosto z Afryki, bo tak zażyczył sobie poprzedni właściciel. Wnętrze jest surowe, proste i minimalistyczne, czyli jak każde mieszkanie Zaca.
-Najpierw jedziemy do Bayfront Park.- mówi Justin, włączając klimatyzację i radio. -Jeden z pobliskich, całkiem uroczych parków. Trasę wycieczki ustalał Brian, bo to on zna Miami jak własną kieszeń.- dodaje po chwili i zrelaksowany rozsiada się wygodniej na miejscu kierowcy. Nic nie mówię, tylko obserwuję mijane palmy, drogie samochody i miejsca niczym z filmów. Sama czuję się tak, jakbym w jednym z nich teraz grała.
W końcu kilka aut ustawia się na miejscach parkingowych. Czy to przypadek, że są wolne i to obok siebie? Wysiadamy z samochodu, a spojrzenia każdego przechodnia kieruje się na nas. Grupka nastolatek zatrzymuje się dalej i wskazując na nas palcami, zaczyna coś szeptać między sobą.
-Uważani jesteśmy tutaj przez jednych za gang, a przez kolejnych za tych najlepszych. Spędzamy prawie każde wakacje tutaj, stąd nas znają.- tłumaczy Justin. -Tak Ryan wygrał swoje pierwsze wyścigi samochodowe... I prawie zginął, więc od tamtej pory nie jeździ.
-Tylko ćpa.- przerywam mu, a on tylko kiwa głową. Zac odchodzi gdzieś dalej, porywając mi przyjaciółkę. Wydymam usta zniesmaczona i rozglądam się w poszukiwaniu reszty.
-Chodźmy się przejść.- proponuje Robbie i rusza jako pierwszy. Opuszcza lekko swoje okulary przeciwsłoneczne i bezczelnie lustruje przypadkową blondynkę od góry do dołu. Zaczyna za nią gwizdać, a potem przeprasza nas i zostaje w tyłu, próbując zdobyć jej numer telefonu.
-Jeden z głowy, czekaj na resztę.- komentuje Bieber i odwraca się za siebie, by skontrolować sytuację. Robbie jest naprawdę przystojny, więc to dla niego nie jest problem. Po pięciu minutach do nas wraca i macha chusteczką przed twarzą.
-Mam to.- mówi dumnie i wsadza ją do kieszeni. Idziemy dalej, aż schodzimy z chodnika i ruszamy po gorącym piasku. Kilka palm, a na przeciwko rozpościerający się ocean. Parę ławeczek pozwala usiąść i odpocząć przed zwiedzaniem centrum miasta. Wybieramy jedną z nich. Mężczyźni rozsiadają się na niej, a ja układam się wygodnie na piachu.
-Chodź do nas. Zmieścisz się.- woła Brian, wskazując na swoje kolano. Chichoczę, ale zaprzeczam ruchem głowy, gwarantując, że tutaj też jest wygodnie. Siedzimy tak przez jakieś pół godziny i rozmawiamy. W między czasie Ryan poszedł po piwo i lody. Wręcza mi puszkę i rożka. Czekoladowo-śmietankowe! Uwielbiam te smaki. Klasyczne, ale jednak moje ulubione.
-Zaraz będziemy się zbierać. Pojedziemy bezpłatną kolejką wokół centrum. W około piętnaście minut zobaczymy to, co najważniejsze w mieście.- tłumaczy i wstaje. Robimy to samo, a ja od razu chwytam się za łydkę. Kwilę z bólu, próbując rozmasować miejsce.
-Skurcz, skurcz, skurcz!- wołam i siadam na ławkę. Justin kuca obok i chwyta za prawą nogę. Masuje bolące miejsce w jakiś dziwny sposób, aż ból przechodzi. Mrugam parę razy zdziwiona w jego stronę i wstaję na nogi.
-Emm, dziękuję.- uśmiecham się do niego i ruszam wolno za chłopakami. Kierujemy się na dworzec, gdzie wsiadamy do metra i tak, jak zapowiadał Brian, zwiedzamy całe centrum w piętnaście minut. Wiele świecących się w blasku światła wieżowców i jeszcze więcej dźwigów oraz rusztowań. To miasto bardzo szybko się rozwija i w mgnieniu oka wyrastają z ziemi nowe drapacze chmur. Kiedy trasa się kończy, wysiadamy, a ja postanawiam wykonać telefon do Taylor. Ta krótko tłumaczy, że wróci wieczorem i żebyśmy na nich nie czekali. A więc to się dzieje. Efron podrywa moją przyjaciółkę. Następnym celem naszej wycieczki jest spacer po Miami River, gdzie można zobaczyć przepiękne konstrukcje mostów zwodzonych oraz apartamenty, przy których zamiast samochodów stoją gigantyczne jachty.
-Nie chciałem się chwalić, ale jutro właśnie przyjeżdżam tu po odbiór jednego z nich.- śmieje się Robbie i wkłada ręce do kieszeni. Z początku mu nie wierzę, bo taki jacht kosztuje kilka milionów.
-Serio, stary? Gdzie on jest przycumowany?- pyta podekscytowany Brian. -Opijamy to dziś!
-Zaraz będziemy obok niego przechodzić. Jakiś staruch go sprzedaje, bo postanowił sprawić sobie nowszy model. Łódka w stanie idealnym.- idziemy po jednym z mostów, aż Robbie się zatrzymuje i ukazuje się gigantyczny jacht dwupiętrowy z basenem. Biały obiekt pięknie lśni w blasku słońca i powoduje zachwyt na naszych twarzach. On naprawdę kupuje jacht! Skąd on ma na to pieniądze?!
-Wow!- z ust wylatuje ciche westchnięcie. -Niesamowity.- komentuję.
-Teraz nie będę musiał prosić Briana o udostępnienie willi. Najzwyczajniej w świecie imprezy będę robił na jachcie.- śmieje się i wraca, a my razem z nim. Czym oni się zajmują, że Amell'a stać na tak drogi zakup?! Skąd oni wszyscy mają tyle pieniędzy i dlaczego dopiero teraz się nad tym zastanawiam? Brawo dla Ciebie, Gomez. Lepiej późno niż wcale!
Dochodzi szósta, więc postanawiamy iść coś zjeść. Wkraczamy na dzielnicę, która nazywa się Little Havana i od razu zakochuję się w tym miejscu. Dookoła wiele knajp z otwartymi na rozcież oknami. Ze środka lokali rozbrzmiewają latynoskie brzmienia i wspaniałe zapachy. Wszyscy wokół nas mówią po hiszpańsku, ale mimo wszystko mają na ustach wielkie uśmiechy i zapraszają do siebie.
-Może yukę dla pani?- podchodzi do mnie jakaś kobieta z talerzem czegoś pokrojonego w paski, troszkę przypominającego frytki.
-Spróbuj, to jest naprawdę dobre.- namawia mnie Bieber, a ja chwytam jeden pasek i zaczynam go jeść. Nie dość, że je przypominają, to jeszcze tak smakują. Zjadam kolejne dwa i mam zamiar za to zapłacić, ale Justin już to za mnie zrobił. Dziękuję mu i idziemy dalej, słuchając egzotycznych rytmów salsy. Dochodząc do głównego rynku, widzimy tłum ludzi, którzy świetnie się bawią przy puszczanej tu muzyce. Nagle Robbie bierze mnie do tańca i nim zdążę zaprotestować, jesteśmy już wśród obcych ludzi i staramy się naśladować ich ruchy. W końcu łapiemy kroki i z uśmiechem na twarzy tańczymy razem z nimi. Mój partner się zmienia i naglę tańczę z jakimś obcym chłopakiem. Wydaje mi się, że jest młodszy, ewentualnie w moim wieku. Mimo wszystko bardzo dobrze się rusza. Nim zdążę się nacieszyć tym, jak świetnie sobie radzę, już ląduję u kolejnego. A tego pana znam. I to bardzo dobrze. Przeszywa mnie błyszczącymi, brązowymi oczami i mocno przyciąga do siebie. Zna salsę i niesamowicie porusza swoimi biodrami w rytm muzyki. Cała energia przechodzi na mnie i zaczynam tańczyć jak on. Jego dłonie zjeżdżają na moją talię, którą zaczyna operować. Kołysze nią w lewo i w prawo, próbując nadać swobodnego ruchu. Nagle obraca mnie i mocno przyciska do siebie, a potem ponownie tańczymy jak prawdziwi, zawodowi tancerze.
-KOCHAM MIAMI!- krzyczę na całe gardło, śmiejąc się jak głupia. W końcu zmęczona ciągnę Justina za rękę, wychodząc z tłumu kołyszących się ludzi. Opieram się o słup i próbuję uspokoić śmiech. -To miejsce jest najpiękniejszym miejscem na ziemi. Chcę tu zostać.- komentuję, rozglądając się dookoła i zachwycając wszystkim, co jest.
-Mi też się tu bardzo podoba.- przyznaje i rozgląda się w poszukiwaniu kolegów. W końcu odnajduje ich, ale kiedy widzi obok ładne kobiety, zostawia ich w spokoju. To najlepsze wakacje, jakie w życiu miałam. Pomijając malutki szczegół i chaos panujący w mojej głowie, to jest wspaniale.
Około dziewiątej ostatecznie siadamy na wciąż gorącym betonie. Opieramy głowy o murowany pomnik i uspokajamy oddechy.
-Czas wracać.- zarządza Brian i spogląda na nasze twarze. Zrywa się ponownie na proste nogi i otrzepuje czarne spodnie. Pomaga każdemu się podnieść, a następnie cała grupa kieruje się w stronę parkingu... Który swoją drogą jest znacznie dalej, niż sobie wyobrażałam. Droga się dłuży, a cała euforia będąca ze mną podczas szaleństw opada i pozostawia mnie bez sił. Człapię noga za nogą, prosząc o magiczną teleportację do domu. Nagle Justin się zatrzymuje przede mną twarzą i chwyta za ramiona, powstrzymując przed upadkiem.
-Chodź, poniosę cię trochę.- mówi, wskazując na barki.
-A jak usnę? Spadnę i co wtedy?- rzucam słaba i smutna.
-Złapię cię. Wskakuj.- kuca, a ja przerzucam przez jego barki swoje uda. Ten błyskawicznie dźwiga się do góry, jakby nie miał ciężaru na plecach i idzie przed siebie. Faceci żwawo dyskutują na temat spontanicznej potańcówki. Wymieniają się nowo poznanymi dziewczynami. Obgadują je gorzej, niż robią to normalnie kobiety. Jestem oburzona, ale też zbyt zmęczona, aby wchodzić z nimi w dyskusję. W końcu dochodzimy do samochodów i wychodzi na to, że my wracamy sami.
-Ej musimy jeszcze wstąpić do sklepu na chwilę.- pocieram zaspane oczy i przypominam sobie, że mam na rzęsach maskarę i jęczę zażenowana. Jestem pandą! Pochyla się do przodu, abym mogła bezpiecznie zejść i spogląda na mnie zaskoczony.
-Po co?
-A po co jedzie się do sklepu? Musze coś kupić.- zamykam drzwi i zapinam pas, gotowa do drogi. Odwracam się do tyłu, aby zabrać torbę i obserwuję, jak Justin obchodzi samochód i siada obok. Przejeżdżamy krótki odcinek, a potem zatrzymuje się pod jednym z supermarketów. -Zostań tu, proszę.- odpinam pas i ruszam prędko do sklepu. Pędzę do półek z alkoholem i odnajduję szampana. Wina musujące, wytrawne, słodkie... Mam! Biorę trzy butelki i ruszam z nimi do kasy. Pospiesznie płacę gotówką i wsadzam alkohol do torebki. Wracam do samochodu, a Justin prowadzi w tym czasie rozmowę przez telefon. Spogląda na mnie i przerywa ją.
-Kupiłaś wszystko?- pyta, poruszając zabawnie brwiami.
-Niestety, mózgu już dla ciebie nie było.- wydymam usta, udając smutną, a następnie się śmieję i zapinam pas. Resztę drogi wspominamy dzisiejszą wycieczkę i dyskutujemy o pięknym uroku tego miejsca. Cóż za ironia losu- oboje jesteśmy zakochani w Miami!


Jest kilka minut przed północą. Zdejmuję z siebie ciuchy, ruszam pod prysznic. Jutro mój dzień! Moje urodziny! Rok temu celebrowałam je z Nathanielem i Taylor na jakiejś imprezie w klubie. Nigdy nie miałam własnego przyjęcia i większego szumu wokół tego wydarzenia. 19 lat dla starej Seleny. Pierwszy rok dla nowej i silnej kobiety. Wychodzę spod prysznica, wycieram mokre ciało, związuję włosy w koka i wkładam luźną koszulkę oraz majtki. Patrzę na swoje odbicie. Lekkie rumieńce na policzkach, zaczerwieniony dekolt, ramiona, nogi. Opaliłam się! W końcu nie będę wyglądać jak trup! O północy rozbrzmiewa telefon. Zszokowana patrzę na wyświetlacz. To mama. Dzwoni, by złożyć mi życzenia, czy powiedzieć, że jest zawiedziona z tego, kim się stałam? Pomimo moich lęków odbieram. Po drugiej stronie słyszę westchnięcie. Zaczyna niepewnie, ale po chwili śmielej pyta jak u mnie i czy się dobrze bawię.
-Córciu, bo ja... Dzwonię o tej porze, żeby złożyć ci życzenia. Szkoda, że nie ma cię tu z nami. Celebrowalibyśmy ten dzień razem z tobą.- nie kłam. Nigdy tego nie robiliście i to się nie zmieni. -Ale mimo wszystko chcę, żebyś wiedziała, że życzymy ci wszystkiego, co najlepsze. Jesteśmy dumni z tego, jak piękną i dojrzałą kobietą się stałaś. Z ojcem nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak szybko nam dorosłaś. Ciężko się pogodzić z myślą, że ostatnie dziecko zaraz wyfrunie z domu i prawdopodobnie nie wróci. Ty zrobiłaś to znacznie szybciej, nie dając nam się do tego przygotować. Przepraszam, jeśli cię zraniliśmy. Ojciec siedzi obok mnie. Jesteś na głośnomówiącym.
-To prawda.- rozbrzmiewa gardłowy, ochrypły ton taty. -Podpisuję się pod tym, co mówi matka. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Kochamy cię myszko i życzymy wszystkiego najlepszego. Znajdź sobie kogoś, kto pokocha cię z całego serca i nie pozwoli, aby stała ci się krzywda. Spełniaj marzenia i bądź uśmiechnięta, kruszynko.- po policzkach spływają pierwsze łzy. Osuwam się po ścianie łazienki i siadam tuż przy drzwiach. -Prosimy, odwiedź nas, kiedy wrócisz. Chcielibyśmy z tobą normalnie porozmawiać i cię przeprosić za to, co zrobiliśmy ostatnio.
-Przyjadę.- szepczę cichutko i ocieram opuszkiem palca łzy. -Przepraszam, ale muszę kończyć. Jestem strasznie zmęczona. Dziękuję za te cudowne życzenia. Kocham was.
-My ciebie też skarbie. Dobranoc.- dźwięk zakończonego połączenia utwierdza mnie w tym, że mogę spokojnie iść się położyć spać. Wchodzę do chłodnego pokoju, gaszę światło w łazience i powoli wchodzę na łóżko. Od razu chwytam poduszkę i mocno ją do siebie przytulam. Ciężko mi. Naprawdę jest mi ciężko. To, co się teraz dzieje w środku mnie wykańcza. Dałam radę, kiedy byłam zamknięta. Dałam radę, kiedy wszyscy na mnie naciskali. Załamałam się, kiedy kogoś pokochałam.

Od autorki: Cześć i czołem! Przepraszam, że znów nie było długo rozdziału, ale to przez kłopoty zdrowotne, pracę i szkołę. Troszkę się nabroiło w moim życiu, ale nie będę o tym pisać. :) Mam dla Was jedną informację. Zastanawiam się, czy nie przenieść tego opowiadana tylko na WATTPAD. Aby dowiedzieć się, co na ten temat myślicie, stworzyłam ankietę po lewej stronie bloga. Zachęcam do odpowiadania. Ankieta potrwa do końca roku szkolnego. Nowy rozdział pojawi się niedługo, mam nadzieję. Komentujcie, proszę. Nie zmuszam Was, ale to bardzo motywuje do pisania kolejnego rozdziału dla Was! Im więcej komentarzy, tym szybciej coś wyskrobię. Przynajmniej się postaram! Tymczasem to tyle. Do następnego! ♥
EDIT: Zapraszam Was również na nowe opowiadanie, pt. "Shadow". To będzie zupełnie coś innego, niż dotychczasowe moje prace. Mam nadzieję, że nie poddam się i wytrwam z nim do końca. Niebawem pojawi się zwiastun na jego potrzeby, tymczasem zapraszam do przeczytania prologu.
*Kliknij na okladkę*

 
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.