sobota, 26 marca 2016

Rozdział 24.


~***~

Robbie opuszcza pokój i zostaję sama z Justinem. Oboje mierzymy się wzrokiem i jedyne, co jestem w stanie zrobić, to wypuścić nieświadomie wstrzymywane powietrze z płuc.
-Już? Skończyłeś?- pytam zdenerwowana, a on prycha pod nosem i kręci głową na lewo i prawo. -Bawi cię coś? Jesteś niepoważny? Za kogo ty mnie masz, w ogóle?
-Wypiłaś- przerywa mi.
-Nie byłam pijana, na litość boską!- wyrzucam ręce w górę i zrywam się na proste nogi. -Sądzisz, że mogłabym cokolwiek zrobić z którymś z twoich kumpli? Serio?! A po drugie...- nagle coś do mnie dociera. -To nie twoja sprawa.- uśmiecham się spokojna. -Jestem wolna, mogę robić co chcę.- i teraz mam pewność. Mięśnie zaczynają mu się napinać przy każdym następnym moim słowie. -Więc pozwól, że ja będę decydować, kto będzie ze mną sypiać.- idę do łazienki i nie patrząc na reakcję Justina, zamykam się w niej. Mam ochotę przyznać sobie nagrodę za spostrzegawczość. Komuś na mnie zależy. A myśl, że ktoś prócz niego może leżeć obok mnie doprowadza go do szału. Nawet, jeśli zdaje sobie sprawę z tego, że to jego przyjaciel i nie zrobiłby mu takiego świństwa, to i tak ma do niego pretensje. A przecież on tylko spał. Może nago, ale spał! Nie zrobił nic niestosownego.
Patrzę na swoje odbicie i niemalże czuję, jak radość ze mnie bucha. Świadomość, że komuś na mnie zależy dodaje pewności siebie. Zrzucam z siebie piżamę i lustruję się od góry do dołu. Wciąż widoczna rana pod prawą piersią, siniak na biodrze i blizna na wewnętrznej części uda. Nie jest ze mną tak źle. Drzwi łazienki nagle się otwierają, a ja od razu pochylam się w dół i łapię kawałek materiału, by zasłonić nagie części ciała.
-Skoro chcesz mi się już tak pokazywać, to powiedz. Przygotuję się na to, czy coś.- śmieje się i podchodzi bliżej. -Chciałem tylko cię przeprosić za tą akcję.- staje twarzą w twarz ze mną. -Jestem po prostu przewrażliwiony. Nie chcę, aby stała ci się krzywda.- ujmuje moją buzię i wierci dziurę w tęczówkach. Przełykam powoli ślinę i kiwam wolno głową.
-Nikt mi nic nie zrobi. Wiedzą, że wtedy byś zabił.
-Naprawdę bym zabił.- mówi cicho, dając mi jasno do zrozumienia, że nie żartuje. Wtedy ukazuje mi się sytuacja, kiedy Justin zaczął mi wszystko tłumaczyć- że to jego biologiczny ojciec mnie przetrzymywał, że chce od niego pieniędzy i że zrobił wiele złych rzeczy. W tej samej chwili blizny i rany ponownie zaczynają piec. Ten krzyż będę dźwigać do końca życia i mam dwie opcje: albo pogodzę się z jego ciężarem i będę dumnie kroczyć dalej, albo ciągle będę potykać się o własne nogi i upadać, dając innym pole do popisu.
-Dlaczego byś zabił? Przecież... To tylko ja.- wzruszam ramionami i tonę jeszcze bardziej w jego dużych dłoniach. -Wiesz, że jestem silna. Pozbierałabym się z krzywdy.
-Bo...- przerywa nagle i odwraca wzrok w drugą stronę, odsuwając się kawałek dalej. Mocniej zaciskam materiał na sobie i czuję, jak robię się czerwona. -Bo mi na tobie zależy. Tak, Gomez. Jesteś jedyną dziewczyną, na której mi zależało w taki sposób.- wsadza ręce do kieszeni i patrzy na mnie ze zmrużonymi oczami. -Wpadłaś do mojego życia, przeszłaś przez prawdziwe piekło, ale nadal tu jesteś. Kurwa! Na twoim miejscu spierdalałbym od takiego psychola jak najdalej się da.- odwraca się na pięcie, a ja błyskawicznie wkładam na siebie długi t-shirt. Doganiam go i łapię za ramię.
-Nie jesteś psycholem. To dzięki tobie tutaj jestem, żyję i mam się dobrze, nie widzisz tego? Czemu się tak krytykujesz?
-Taki już jestem.- wzrusza ramionami i unosi głowę do góry, ciągle mrugając oczami. Nie odpowiadam na to nic. Owijam go swoimi wychudzonymi ramionami i ściskam tak mocno, jak tylko potrafię. Po policzku spływa pierwsza łza.
Otwieram ponownie oczy i widzę sufit. Mrugam zdekoncentrowana i pocieram je dłońmi. Nadal ten sam obraz. Odwracam głowę w lewą stronę i nie widzę żadnej osoby obok. Jestem zagubiona. Co się stało? Wstaję z łóżka i bez zastanowienia ruszam na dół. Powoli stąpając po schodkach, rozglądam się dookoła. Słyszę żywe rozmowy dobiegające z salonu, więc kieruję się tam. Cała sielanka towarzyska siedzi na sofie i dyskutuje na temat klipu muzycznego, który aktualnie leci w TV.
-No witamy panią! Wyspała się pani?- krzyczy Ryan, a ja mrugam parę razy i kiwam tylko głową. -Justin przygotował śniadanie, jeszcze dla ciebie zostało.- dodaje, a ja patrzę na siedzących obok siebie Robbiego i Justina.
-Gdzie Taylor?
-Jeszcze śpi. Tak wczoraj pobalowała, że wcale jej się nie dziwię.- odpowiada Zac i tym samym sprowadza na ziemię. Robbie śpiący w moim łóżku, zazdrosny Justin, a następnie jego wyznanie. Zatrzymuję się w półkroku, kiedy tylko wychodzę z salonu. Wlepiam wzrok w ścianę i odtwarzam scenę w łazience, kiedy mówi,  że zabiłby dla mojego bezpieczeństwa. Gomez, głupia, to tylko sen. głos gani mnie za te złudne nadzieje i powoduje, że mam ochotę dać sobie w twarz.
-Wszystko okej?- na moje nieszczęście w tym czasie wychodzi też Bieber i spogląda na mnie badawczo.
-Em..- zacinam się i zaciskam usta w cienką linię. -Tak.
-To dobrze.- uśmiecha się i obejmuje mnie w talii. -Może pojedziemy popołudniu na wycieczkę? We dwoje?- spogląda mi prosto w oczy, a ja nie jestem w stanie odmówić, zresztą... Nie potrafię w ogóle racjonalnie myśleć po tym jakże dziwnym śnie. Potakuję jedynie głową i powoli się oddalając, idę do kuchni. Na stole leży talerz małych kanapeczek z warzywami. Obok stoi dzban kawy, więc biorę czysty kubek i nalewam do niego kofeinę. Siadam na przeciwko okna i obserwuję toczące się za oknem życie. Grupka młodych ludzi podąża na plaże z deskami surfingowymi, materacami, kocami i innymi przydatnymi na plażę rzeczami. Śmieją się, wygłupiają, skaczą i żwawo dyskutują. Uśmiecham się i gryzę złapaną kanapkę. Kilka metrów za nimi, po drugiej stronie ulicy idzie para- młode, prawdopodobnie małżeństwo, trzymające się za ręce i kierujące się do centrum miasta. Po co na taką piękną pogodę korzystać z samochodu, skoro można się przejść? Kobieta co chwilę zerka w stronę partnera, a kiedy napotyka jego spojrzenie, odwraca głowę w drugą stronę, zawstydzając się przy tym. Zaś mężczyzna nie odrywa od niej wzroku. Obserwuje ją, a ja mam wrażenie, że po prostu boi się odwrócić głowę, bo może ją ktoś porwać, czy coś w tym stylu.
-Smakowało?- pyta Justin i opiera się o blat stołu. Odrywam wzrok od pary i spoglądam na niego. Potakuję wolno głową i ponownie wracam do obserwacji. Niestety para i grupka przyjaciół znika mi z oczu, a na chodniku nie ma już nikogo więcej. -Wszystko okej? Wyglądasz na nieobecną.
-Tak. Po prostu miałam dziwny sen.- wzruszam ramionami i wstaję od stołu. Nie chcę teraz jego obecności. To mnie przytłacza. Wstawiam naczynia do zmywarki i ruszam na górę, ignorując spojrzenie szatyna. Kiedy wchodzę na pierwszy stopień, widzę ledwo przytomną blondynkę. Jej włosy są rozczochrane, oczy podkrążone, a grymas malujący się na twarzy mówi jednogłośnie "mam kaca! Nie wrzeszczeć!".
-Sel, dziękuję że się mną wczoraj zaopiekowałaś.- zatrzymuje mnie i przytula. Uh, ktoś tu chyba wymiotował.
-Wszystko okej, ale idź wziąć prysznic.- klepię ją delikatnie po plecach, dając do zrozumienia, że śmierdzi. -Naprawdę źle wyglądasz. I nie za dobrze pachniesz.- śmieję się, a ona wywraca oczami i sama się uśmiecha. Odwraca się na pięcie i razem ze mną idzie na górę. Tay rusza do swojego pokoju, a ja do swojego. Otwieram szeroko okno i pozwalam świeżej, morskiej bryzie wpaść do środka. Biała firanka lekko faluje pod wpływem wiatru, a ja czuję się rześko. Wychodzę na balkon, opieram ręce na barierce i spoglądam na obijające się o piasek fale. Szum oceanu mnie uspokaja. Cień, jaki zapewnia mi dach powoduje, że mam ochotę zostać tu na zawsze. Jest gorąco, ale wiatr zapewnia orzeźwienie. Siadam na leżaku, zamykam oczy i odprężam się. Ponownie odtwarzam w głowie sen i mimowolnie się uśmiecham. Co bym zrobiła, gdyby to była prawda? Gdyby to nie był sen? Czy mi na nim zależy? Patrząc na to, jak wiele dla mnie robi... To cholernie słodkie. Opiekuje się mną, martwi i robi wszystko, bym była szczęśliwa. Może nasza znajomość nie zaczęła się, jak jakaś bajka, ale to właśnie dzięki temu dotrwaliśmy do tego momentu- przyjaźnimy się. Walczył- od początku walczył o to, żeby mieć ze mną kontakt. Śledził mnie, zaczepiał, pobił mojego ex, ponieważ mnie zranił. Jest w stanie zabić ojca za to, co mi zrobił. A czym ja mu się odpłacam? Dodatkowymi problemami. Gdyby mnie nie było, zapewne nie musiałby się teraz niczym przejmować- czy jestem bezpieczna, czy nikt mi nic nie robi, itd. Ale dzięki temu uświadamiam sobie jedną, istotną rzecz. Zależy mi na nim. Za to wszystko, co robi. Po prostu wiem, że mam w nim wsparcie, jakiego w nikim innym nie dostałam, kiedy go najbardziej potrzebowałam. To dzięki niemu podniosłam się z głębokiej depresji, do której nie przyznałam się sama przed sobą, aż do teraz.


Dochodzi szósta, a przyjaciele siedzą w salonie. Głośna muzyka, piwa, xbox i inne gry powodują, że po całym mieszkaniu rozbrzmiewają śmiechy i głośne krzyki. Przeczesuję po raz ostatni włosy i spoglądam w swoje odbicie. Biała, koronkowa bluzeczka odsłania mój brzuch i wielkie zadrapanie nad linią jeansów. Te zaś są mimo wszystko za duże, mimo, że to rozmiar 34. Wzdycham poirytowana i po chwili po prostu wychodzę z pokoju, biorąc wcześniej telefon i pieniądze.
-Zaopiekujcie się nią i nie zróbcie jej krzywdy, bo zabiję.- ostrzegam, grożąc palcem w stronę chłopaków.
-Co ty nam możesz zrobić?- prycha Efron, a ja już mam coś powiedzieć, ale wyprzedza mnie Bieber.
-Ona nic, ja za to tak. Jak Swift się poskarży, to poderżnę gardła na śnie.- mówi spokojnie i spogląda na mnie. -Gotowa?- potakuję głową i machając do zdziwionych przyjaciół, wychodzimy.
-Mam nadzieję, że będziemy chodzić. Jest za ładna pogoda, żeby wozić się autem.- mówię od razu, wsadzając ręce do kieszeni.
-No cóż.. W takim razie to będzie długi spacer.- śmieje się i zaczynamy iść ulicami Miami. Słońce jeszcze wznosi się ponad horyzontem, dając przyjemny klimat wakacjom. Mam wrażenie, jakbym grała w jakimś filmie. Wiatr lekko rozwiewa włosy, w tle słychać ocean i bawiących się ludzi. W głowie rozbrzmiewa znana mi melodia wakacyjnej piosenki, aż zaczynam się lekko kołysać w jej rytmach.
-Wszystko okej?- mówi z lekkim uśmiechem na twarzy, a ja nie tłumacząc mu nic, włączam utwór. "Sleep when we're dead" od razu porywa nas do tańca i w jej rytm idziemy po ulicy. Ludzie nam się przyglądają, a my ignorujemy ich spojrzenia i bawimy się dalej. Kiedy piosenka się kończy, zaczynamy się śmiać i zatrzymujemy się na chwilę.
-Chodźmy się czegoś napić.- proponuję i widząc budkę z zimnymi napojami, kieruję się do niej. Nie czekając na Justina, zamawiam cole i wodę. Wracam do szatyna, a on mruży oczy. -Nie, nie będziesz za wszystko płacić. Nie denerwuj mnie, Bieber!- warczę i wpycham mu do ręki puszkę zimnego napoju. Ten tylko wzdycha i szepcze ciche "dzięki". Spacerujemy po uliczkach tego pięknego miasta i ciągle rozmawiamy. Szatyn opowiada o tym, jak Ryan zjarał się do tego stopnia, że chciał pieprzyć jakąś kobietę około pięćdziesiątki. W ostatniej chwili go powstrzymał, a kiedy na następny dzień mu o tym opowiedział, chłopak był załamany. W zamian za to, ja postanowiłam opowiedzieć mu, jak Taylor pewnego razu zwymiotowała na oczach chłopaka, który jej się podobał. Ten jej unikał, a ona była tak przygnębiona, że nie umawiała się na randki przez następne 5 miesięcy. Nagle szatyn się zatrzymuje, a ja patrzę na napis za nim.
-Idziemy do ZOO?- śmieję się jak dziecko, a on wzrusza ramionami i ciągnąc mnie za rękę, wchodzi do środka. Oglądamy lwy, małpy, hipopotamy i kiedy przechodzimy obok jednego z ogrodzeń, szatyn się zatrzymuje.
-Popatrz na to!- wskazuje na tabliczkę, gdzie pisze, że od siódmej do ósmej wieczorem można karmić aligatory pod okiem opiekunów ZOO.
-Nawet o tym nie myśl!- mówię stanowczo, mierząc go wzrokiem. -Nie! Nie ma mowy!
-Dlaczego? Będzie fajnie!- uśmiecha się od ucha do ucha, podekscytowany jak dziecko w Disneylandzie. -Pójdę sam.- dodaje po chwili.
-Nie puszczę cię!- chwytam go za rękę, kiedy chce już iść w stronę okienka do zapisów. -Nie zginiesz na moich oczach, pojebało cię?!- wrzeszczę, a ludzie wokół patrzą na nas jak na wariatów. Dzisiaj? To normalne.
Pół godziny potem stoję przed Justinem, który ubrany w odpowiedni strój czeka na swoją kolej. Cieszy się jak dziecko i nie może już ustać w miejscu.
-Ej, mała, spokojnie.- woła i uśmiecha się pocieszająco. -Przecież nie zginę.
-Nie odzywaj się do mnie.- mówię, przyciskając do ust pięść. Przeskakuję z nogi na nogę, patrząc jak inni śmiałkowie karmią bestie. Wielka paszcza otwiera się i błyskawicznie zamyka. Przełykam ślinę i próbuję się uspokoić. Nie puszczę go tam sama. W ostatniej chwili porywam jedyny wolny, damski strój i wciągam go na siebie. Justin obserwuje mnie z uznaniem i klaszcze mi radośnie. -Nienawidzę cię.- wołam i wychodzę razem z nim prosto na spotkanie z potworem. Człowiek, który przetrwał gwałty, porwanie i inne traumatyczne wydarzenia boi się zwykłego aligatora. Sęk w tym, że to coś ma tak ogromną paszczę, że bez problemu mogłabym do niej wejść cała. Nagle Bieber łapie mnie za rękę i ściska ją mocno, dając do zrozumienia, że mnie wspiera. Idę powoli w kierunku zwierzęcia i staram się nie robić żadnych gwałtownych ruchów, aby go nie spłoszyć. W końcu jestem tak blisko, że opiekun wręcza mi rybę i prosi, abym rzuciła nią, kiedy krokodyl otworzy paszczę. Zamykam oczy i modlę się, aby ono się nie zbuntowało i nie postanowiło mnie zjeść. Obserwuję je, a kiedy otwiera mordę, nagle rzuca się w naszym kierunku. Piszczę i cofam się do tyłu, prawie wpadając do wody.
-Spokojnie, spokojnie. Jest przywiązany i pilnowany. Nie ma się czego bać. Rzuć rybę.- instruuje mnie mężczyzna, a ja przeklinając siebie i Justina za to, że tu jesteśmy, robię to. Bestia się uspokaja, a ja oddycham z ulgą. Potem karmi go szatyn, a ja rzucam się w stronę wyjścia, mając dość przeżyć na dziś. Słyszę, że mężczyzna zaczyna mnie gonić. Zaciskam szczękę, aby nie uronić łzy i ściągam z siebie kombinezon.
-Nigdy więcej, rozumiesz?! Nigdy więcej tego nie rób!- krzyczę i wpycham strój w ręce jakiejś kobiety, która tam pracuje. Wychodzę, nie czekając na przyjaciela i odchodzę jak najdalej od tego ogrodzenia. Chcę opuścić to pieprzone ZOO, nienawidzę takich zwierząt! Szkoda, że od razu nie podaliśmy się na tacy dla lwa, czy pumy! Ugh!!!
Stoję chwilę przed wejściem, aż w końcu Justin wybiega i rozgląda się.
-Tu jesteś!- wzdycha i podbiega do mnie. -Byłaś dzielna!- staje na przeciwko mnie i patrzy z góry z wielkim uśmiechem na twarzy. Odwracam głowę i staram się nie ulec jego wpływom. -Hej.- mówi cicho i ujmuje moją brodę w dwa palce. Wbijam wzrok w jego czekoladowe tęczówki i mimowolnie się uśmiecham. Nie potrafię się na niego gniewać.
-Zabiję cię któregoś dnia.- mówię, próbując udawać poważną.
-Za bardzo mnie lubisz.- mruży oczy, a ja prycham pod nosem i odchodzę od niego kawałek. Ponownie zaczynamy spacerować po mieście, aż trafiamy na plaże. Zdejmujemy buty i zanurzamy nagie stopy w jeszcze gorącym piasku. Wolnym tempem idziemy wzdłuż linii brzegowej i rozmawiamy.
-Więc ile?- pytam, odgarniając włosy za ucho. Justin patrzy na mnie pytająco, a ja uśmiecham się. -Ile lasek było?
-Aa..- pociera nos i zastanawia się przez chwilę. -Na poważnie? Jedna. Na żarty? Nie naliczę.- wzrusza przepraszająco ramionami, a ja marszczę czoło.
-Więc jesteś z tych, co się lubią bawić dziewczynami, ta?
-Tego nie powiedziałem. Każdej z tych nienaliczonych odpowiadał związek opierany na przyjemnościach. Zabierałem ją od czasu do czasu do knajpy czy do kina, ale przeważnie spędzaliśmy czas wiesz.. Na robieniu ciekawszych rzeczy.
-Erotoman.- rzucam cicho, ale najwidoczniej Bieber to słyszy, bo się zatrzymuje.
-Powiedz tylko, że seks nie sprawia ci przyjemności!
-Sprawia, co nie oznacza, że nie da się bez niego żyć!- wyrzucam ręce w powietrze, oburzona jego słowami.
-Więc czego nie może zabraknąć, będąc w związku?- uspokaja ton głosu i obserwuje mnie. Przełykam ślinę i zaciskam usta w cienką linię.
-Wsparcia, zaufania, miłości.- mówię wolno. Justin nie odpowiada, ale zaczyna patrzeć w przestrzeń. Zwalniam jeszcze bardziej.
-Coś nie tak?- pyta się, a ja kręcę tylko głową. -Bolą cię nogi?- i nie czekając na odpowiedź, kuca przede mną. Mrugam kilka razy i nie jestem pewna, czy to to, o czym myślę. -Wskakuj!- woła i się śmieje, a ja kręcę tylko głową.
-Nie uniesiesz mnie, absolutnie! Nie zgadzam się.- szatyn nagle wpycha się między moje nogi i dźwiga w błyskawicznym tempie do góry. Krzyczę, chwytam się jego wyciągniętych w górę dłoni i zamykam oczy, bojąc się upadku.
-Daję radę, co?- pyta i spogląda w górę, by na mnie spojrzeć.
-Zwariowałeś.- wzdycham i kręcę głową na boki. Justin zaczyna śpiewać jakąś piosenkę. Po chwili orientuję się, jak leci i się dołączam. Zaczynam machać rękami na lewo i prawo, obserwując zachód słońca i ciesząc się z tego, że mam kogoś takiego jak Justin. Boję się tylko chwili, w której przyjdzie do mieszkania i powie, że zaczął się z kimś spotykać. To będzie najgorszy moment w moim życiu.
Około dziesiątej wracamy do domu. Ciągle noszona na barkach czuję się jak księżniczka. Podoba mi się to. Macham nogami na lewo i prawo, puszczając z telefonu jakieś piosenki.
-Sądzę, że powinnam wrócić na instagram.- stwierdzam, przeglądając zainstalowane aplikacje. -Nie chcę zniszczyć tej szansy bycia modelką. Wrócę do swojej formy i jeszcze będzie o mnie głośno.- dodaję, przeglądając stronę główną.
-Rób zdjęcie teraz.- mówi po chwili, a ja marszczę brwi.
-Że teraz?
-Tak. Niech świat widzi, że z tobą okej i wróciłaś do normalności.- zatrzymuje się, a ja posłuszne robię to, co mówi. Oboje uśmiechamy się do zdjęcia i kiedy widzę, jak słodko na nim wyszliśmy, mam ochotę pochwalić się nim całemu światu, więc bez zastanowienia wstawiam je na swój profil, podpisując "z osobą, która daje mi największe wsparcie. #friends #vacation #miami #friendsgoal". Pokazuję umieszczony wpis Justinowi, a on uśmiecha się przy tym słodko.
-Faktycznie, słodkie to zdjęcie.- komentuje i oddaje mi telefon. Zeskakuję mu z bark i wchodzę na chodnik przed willą. Zatrzymuję się przed wejściem i odwracam się w jego stronę.
-Dziękuję ci za dziś.- mówię i uśmiecham się tak słodko, jak tylko potrafię.
-To ja dziękuję, że tu ze mną jesteś. I że nie odeszłaś wtedy, kiedy ci powiedziałem o moim ojcu. I..- już ma zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale ja staję na palcach i składam na jego ustach pocałunek. Ten jest zupełnie inny niż wszystkie te, które dotychczas sobie dawaliśmy. Przelewam nim swoje uczucia, jakimi go darzę. Raz się żyje. Może potem będę tego żałować, ale w dupie to mam. Chyba go kocham.

Od autorki:
Wesołych świąt! Mamy sobotnie popołudnie, a ja przybywam do Was z nowym rozdziałem. Nie rozpisuję się, bo uciekam do kościoła za moment. Zasada ta sama- im więcej komentarzy, tym szybciej rozdział. Okładka na wattpad została zmieniona, dziękuję Devon za wspaniałą pracę. Nowy szablon również zagościł na blogu, ale na jak długo- nie wiem. Jak myślicie, Bieber odwzajemnia uczucia Seleny? KOMENTUJCIE! ♥ I wpadajcie pod hasztag #EndOfTheRoadJBFF na twitterze!  Nie przedłużając- mokrego dyngusa, smacznego jajka i wesołych świąt jeszcze raz! Niebawem premiera nowego opowiadania, o którym Wam napomnę w następnym rozdziale #ShadowJBFF ! Do usłyszenia. Buźka! ♥

piątek, 18 marca 2016

Rozdział 23.



~***~


Przygotowuję się na imprezę, kiedy słyszę kobiecy głos dochodzący z salonu. Na moment zaprzestaję prostowania włosów i wsłuchuję się w dialog przeprowadzany z nieznajomą. Zestresowana błyskawicznie kończę stylizację, zakładam przygotowane ciuchy i ruszam na dół. Moim oczom ukazuje się wyższa ode mnie brunetka z zabójczym spojrzeniem. Lustrujemy się wzajemnie i już czuję, że nie będziemy się lubić.
-Poznaj dziewczynę Biebera.- Zac wskazuje na mnie, a ja mrugam parę razy w jego stronę.
-On nie jest moim chłopakiem.- mrużę oczy, a potem uśmiecham się w jej stronę. -Selena, miło mi.
-Kendall, mi również.- i nagle, złe wrażenie o niej znika za pięknym, śnieżnobiałym uśmiechem. Ściskamy swoje dłonie i wymieniamy się ponownie spojrzeniem. -Jedziesz na imprezę?
-Najwidoczniej.- wzruszam ramionami, pokazując na swój strój. -A Ty?
-Dziś sobie odpuszczam, bo też dopiero co przyjechałam. Przyszłam się tylko przywitać.- wzrusza ramionami i wykrzywia się w grymasie.
-Oo, czyli nie miejscowa?
-Nie, też przyjeżdżam tu na wakacje.- śmieje się i spogląda za mnie. -O! Bieber!- woła radośnie i rusza go przywitać. Patrzymy z Efronem na siebie porozumiewawczo i odsuwamy się na bok. Zastanawia mnie, jak oni się znają, skąd jest i dlaczego przyjechała w tym samym czasie co my.
-To eks Justina.- wskazuje na nią brodą. Zamieram. Mrugam kilka razy w jej stronę i doskonale rozumiem, dlaczego z nią był. Ma figurę modelki i każdy facet by się za nią obejrzał. Nie brakuje jej niczego, jest piękna. -Ale spokojne, to on z nią zerwał.- szturcha mnie lekko w brzuch i uśmiecha pocieszająco.
-Przecież nic nie mówię.- tłumaczę się.
-Nie musisz. Widzę.- chichocze głupio i drapie się po brodzie. Wzdycham poirytowana i siadam na kanapie, nie robiąc dziwnej atmosfery. Dostrzegam, że do salonu wchodzi Taylor, a Zac automatycznie odwraca wzrok w jej stronę. Pożera ją i doskonalę zdaję sobie sprawę, że Swift przypadła mu do gustu.
-Zaraz się zbieramy, nie chcę cię wyganiać.- wzrusza przepraszająco ramionami Justin i posyła nam porozumiewawcze spojrzenia, że powinniśmy już jechać. -Wpadnij na piwo, czy coś.- dodaje na koniec, kiedy wszyscy stajemy obok niego.
-Spoko,  to do zobaczenia.- uśmiecha się i wychodzi. W tej samej chwili dołącza do nas reszta i tak, jak mówił Bieber, zaczynamy się zbierać na imprezę. Do głównej części Miami mamy niecałą milę. Spokojnie moglibyśmy przejść to na nogach, ale wiedząc, w jakim stanie mogą niektórzy wracać, bezpieczniej jest jechać autem. W związku z tym Bieber i Collins dzisiaj nie piją i prowadzą.
Wsiadam do samochodu razem z Justinem, Taylor i Efronem, a drugim autem jedzie Brian, Robbie i Ryan. W niecałe pięć minut jesteśmy na miejscu i już od kilku chwil słychać dudniącą muzykę. Dopiero teraz czuję, że są wakacje. Tłum rozgrzanych ludzi już buja się w rytmach piosenek na piasku. Zdejmuję buty, zostawiam je w aucie i wysiadam. Nie czekając na chłopaków, wraz z Taylor ruszamy prosto do baru. Pijemy kolejkę i wraz z nowo poznanymi facetami idziemy tańczyć. I tak mijają pierwsze godziny. Klimatyzowanie się, tańczenie z kim popadnie i kolejki przy barze. Jest już dobrze po północy, a alkohol swoje robi, więc zaczynam iść w spokojniejszą część plaży. Siadam na brzegu i obserwując spokojny ocean, słucham muzyki i zaczynam myśleć o wszystkim, a raczej o kimś. Justin robi dla mnie tak wiele- opiekuje się, pozwala mieszkać pod jednym dachem, a teraz zabiera na wakacje, o których mogłabym pomarzyć w tym roku przez to, co się wydarzyło pod koniec semestru szkolnego. Dopilnował, bym odzyskała przyjaciółkę i nie została sama ze swoimi problemami. Martwi się i pilnuje. Niczym brat.
-Halo!- słyszę głos Zac'a i odwracam głowę w jego stronę. Siada tuż obok i rzuca krótkie spojrzenie na ocean. -Co tak siedzisz?
-Odpoczywam.- odpowiadam grzecznie i podwijam kolana pod brodę. Obejmuję je ramionami i mrużąc oczy, wyobrażam sobie swoją przyszłość, kiedy tu zamieszkam.
-A nie uciekasz?- pyta zaskoczony, przez co nawet ja marszczę czoło i spoglądam na niego. -Widać, że cały dzień cię coś gryzie. Wiesz... Jesteśmy tak jakby przyjaciółmi i z każdym problemem możesz do mnie przyjść.- wzrusza ramionami, patrząc beznamiętnie w przestrzeń. -Więc o co chodzi? Jest jakiś problem?
-Piłeś coś? Chcesz się bawić w psychologa?- śmieję się, bo nigdy dotąd nie słyszałam takich rzeczy z jego ust.
-Nie piłem, możesz robić nawet testy alkomatem. Po prostu widzę, że coś cię martwi, więc możesz śmiało mi o tym powiedzieć.
-Ale wszystko jest okej. Po prostu odpoczywam, bo ciągle tańczyłam.- tłumaczę, próbując się nie wydać.
-Oh, naprawdę? Więc chodź. Teraz idziesz tańczyć ze mną!-chwyta mnie za rękę i ciągnie w górę. Protestuję, jednak Efron jest na tyle uparty, że potrafi przypomnieć pierwszą imprezę, na której z nim tańczyłam. -Teraz też możemy zrobić taką popisówkę.- śmieje się. -Umiesz salse?
-Co?
-Po prostu powtarzaj za mną.- śmieje się i nagle ujmuje mnie w talii i zaczyna prowadzić. Ludzie robią nam miejsce i obserwują, jak "profesjonalnie" się poruszamy w rytm muzyki. Jakaś dziewczyna podbiega do nas i zarzuca na szyję wianki z kwiatków. Raz, dwa, trzy, obrót i jeszcze raz! Salsa nie jest taka trudna, a Efron potrafi świetnie tańczyć... Nagle pojawia się dwójka ludzi. Zac ląduje u Taylor, a ja... u Justina.
-Ktoś tu próbował ponownie mnie wprowadzić w zazdrość?- jego wzrok wbity jest w moje usta, a ja dostrzegając to, od razu odwracam głowę w bok.
-Zazdrość? O co? Po prostu tańczyliśmy.- chichoczę, próbując załapać jego rytm. -Cha-cha?- pytam, patrząc na to jak się porusza. Tylko przytakuje, a DJ postanawia puszczać muzykę w takich klimatach. Bieber również świetnie tańczy i kiedy już mamy się rozkręcać, koleś zmienia utwór na typowy hip-hop i cała masa zaczyna nas gnieść w podskokach. W ostatniej chwili udaje nam się wyjść nie poszkodowanym i udajemy się do baru. Zamawiamy cole i ruszamy na spacer po plaży.
-Uczyłaś się tańczyć?- pyta, zdejmując okulary przeciwsłoneczne i przewieszając je na klatce piersiowej.
-Moja mama uwielbiała tańce towarzyskie. Od niej nauczyłam się podstawowych kroków.- wzruszam ramionami. -A Ty?
-Cóż, jak byłem młody to na weselach zawsze z ciotkami tańczyłem. Każda z nich miała inny styl. I tak oto nauczyłem się już wszystkiego.
-Nawet tanga?!- wołam zszokowana, na co on tylko wzrusza ramionami i rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę. Zatrzymuje się, kiedy orientuje się, jak daleko jesteśmy od imprezy. -Powinniśmy wracać.- stwierdzam i spoglądam na szatyna, który ponownie nic nie mówi. Przygląda mi się w milczeniu z rękami włożonymi do kieszeni. Przełykam ślinę, by nie stracić resztki zdrowego rozsądku i przeplatam ręce na klatce piersiowej. Rzucam krótkie "no co?", kiedy on nagle podchodzi do mnie bliżej. Zatrzymuje się tuż obok i wciąż nic nie mówiąc, zjeżdża oczami na usta. Stoję jak zaczarowana, nie wiedząc, czego się spodziewać. Nagle wyjmuje z kieszeni rękę i przejeżdża nią po policzku. Zamykam oczy pod wpływem dotyku i chcę, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie potrzebuję niczego więcej. Czekam, aż w końcu mnie pocałuje, lecz on mnie delikatnie przytula. Owija swoje ramiona wokół mojej sylwetki i wtapia twarz w włosy. Słyszę jego ciężki oddech i mam wrażenie, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wciąż się nie odzywamy, a ja stoję jak zamurowana. Jego uścisk jest tak mocny, że nie mogę się poruszyć.
-Dobra, co jest?- nie wytrzymuję i odpycham go delikatnie od siebie. Lustruję uważnie jego twarz i nie dostrzegam żadnych łez. Emanuje z niego ulga. Widać, że czymś się bardzo martwił. Justin nie należy do osób, które od tak mówią, co im leży na sercu.
-Nic.- poprawia włosy, koszulkę i zaczyna iść w stronę imprezy.
-Nic?- powtarzam za nim i ruszam krok w krok za nim. -To czemu się tak zachowujesz? Mam wrażenie, jakbyś zaraz miał wybuchnąć płaczem i nie za bardzo wiem, dlaczego. Coś się dzieje?- Bieber oczywiście mnie ignoruje, doprowadzając mnie do białej gorączki. To ja tu coś wypiłam i ja mam prawo stroić fochy i urywać wypowiedź w pół zdaniu, nie on. On jest trzeźwy!
-Nic się nie dzieje.- przyspiesza kroku i im bliżej jesteśmy imprezy, tym szybciej ku niej zmierzamy.
-To skąd takie czułości?
-Jesteś moją przyjaciółką..
-No właśnie!- przerywam mu i chwytam za ramię, aby się zatrzymał. -Jestem TYLKO twoją przyjaciółką. Przyjaciele się nie kochają, przyjaciele się nie całują, nie odgrywają scen zazdrości i nie zachowują tak, jak teraz. Kurwa, Bieber! Co jest nie tak z nami?!- wyrzucam ręce w górę, a potem odwracam się na pięcie i łapię za pulsującą od nerwów głowę. Pocieram delikatnie czoło, zamykam oczy i próbuję się uspokoić.
-Właśnie o to chodzi. To jest NASZA przyjaźń.- podkreśla. -My nie jesteśmy jak inni. Nikt nie będzie mieć takiego przyjaciela, jak ja albo ty. Jesteśmy niepowtarzalni.
-Brałeś coś?- patrzę na niego jak na idiotę. -Serio, coś z tobą nie tak.- śmieję się jak głupia i kucam, bo jestem zbyt zmęczona, aby wciąż stać na nogach.
-Pierdól się!- chichocze zaraz za mną i chwyta za ramiona. Podnosi do góry i znów przytula. -Kocham cię siostrzyczko.- szepta i składa pocałunek na czubku głowy. Wywracam oczami i naprawdę jestem zdenerwowana, kiedy tak mówi.
-A ja ciebie nie, spierdalaj.- odpycham go z całych sił i śmiejąc się, uciekam. Znikam w tłumie i nie widzę już ubranego na czarno faceta. Zaczynam więc bawić się wraz z tłumem, skacząc w rytm świetnie znanych utworów. Zaczepiam jakiś facetów, tańczę z nimi, nagle z kolejnymi i tak w kółko. Mam wrażenie, że powyginałam się w każdą możliwą stronę i kiedy DJ oznajmia, że kolejny mężczyzna przejmuje pałeczkę muzyczną, schodzę pospiesznie z parkietu i podchodzę do baru. Dostrzegam Taylor, więc ruszam w jej stronę.
-Czeeść!- woła ledwo przytomna i rzuca mi się na szyję. Stare, dobre czasy. Tęskniłam, Swift.
-Hej! Widzę, że to koniec imprezy.- chwytam ją pod pachę i zaczynam prowadzić w stronę samochodu. W duchu modlę się, aby po drodze napotkać któregoś z chłopaków. I jak grom z jasnego nieba zjawia się Zac i wystraszony podbiega do nas.
-Ktoś jej coś zrobił?!- wrzeszczy, a ja wybucham śmiechem i kręcę głową.
-Ona jest pijana.- chichoczę i podciągam ją w górę. -Pomożesz mi z nią?- i bez słowa Efron porywa ją na ręce i zaczyna nieść. -Okej, to ja idę szukać Justina. Nie zrób jej krzywdy, bo cię zajebę.- grożę mu palcem i znikam, nie czekając na jego reakcję. Rozglądam się dookoła, aż w końcu dostrzegam szatyna stojącego z jakimiś dziewczynami. Bez skrupułów podchodzę do niego i odciągając od napalonych lasek, tłumaczę jak jest. Ten bez zastanowienia, ani pożegnania zaczyna biec w stronę parkingu. Ja jestem w tyle za nim, ponieważ jestem wykończona. Podróż i impreza to dla mnie już przerost. W końcu dochodzę do samochodu, a reszta jest już w środku. Wsiadam na miejsce pasażera i zapinam pasy. Rzucam krótkie spojrzenie do tyłu, a Zac ciągle przytrzymuje ją w pionie.
-Tay, wszystko okej?- w odpowiedzi słyszę tylko cichy mamrot. -Będziesz wymiotować?- i ponownie to samo. -Jak coś, to wal w fotel Justina. Zatrzyma się.- informuję i spoglądam na szatyna, który jest skoncentrowany na drodze. Droga mija błyskawicznie. Proszę Efrona, żeby zaniósł ją do jej sypialni, a sama ruszam za nim. Rozbieram dziewczynę z ciuchów, przykrywam kołdrą i szykuję butelkę wody, wiaderko i chusteczki, w razie gdyby poczuła się gorzej. Gaszę światło i wychodzę. W domu panuje cisza. Zerkam w stronę schodów, na których nikogo nie ma. Idąc do swojego pokoju zastanawiam się, gdzie ich wszystkich wywiało. Połowa zapewne jeszcze się bawi. Zapalam światło i zrzucam po kolei każdą część garderoby, kierując się do łazienki. Jestem wykończona. Marzę, aby znaleźć się w łóżku i zasnąć. Biorę błyskawiczny prysznic, zarzucam na siebie koszulę nocną i ostatkami sił biegnę do łóżka. Nie zwracam uwagi na to, że po całym pomieszczeniu porozrzucane są ciuchy z dzisiejszego dnia. Wtulam się w miękką, pachnącą pościel i zasypiam, ponownie mając przed sobą Biebera.

Budzę się i zaskoczona brakiem kaca, mrugam parę razy i wciąż wpatruję się w przepiękny krajobraz z okna balkonowego. Dźwięk obijających się o plażę fal jest melodią dla moich uszu. Kiedy tylko myślę, że za parę chwil będę smażyć się w gorącym słońcu na kalifornijskiej plaży, wprost nie mogę dłużej wyleżeć na łóżku. Przewracam się na drugi bok i dostrzegam śpiącego bruneta. Zakrywam usta pościelą i prawie zaczynam piszczeć, kiedy się przebudza. Doskonale pamiętam, że kładłam spać się sama. Odruchowo sprawdzam, czy mam na sobie ciuchy i kiedy widzę kawałek koszuli, oddycham z ulgą. Mężczyzna leży na brzuchu i doskonale widać świetnie zbudowaną sylwetkę. Umięśnione plecy, zgrabna pupa i wyrzeźbione nogi. Przełykam ślinę i próbuję uspokoić głos. Zamykam oczy, w razie gdyby się postanowił odwrócić i zaczynam go szturchać. Nie rusza się. Prawdopodobnie nadal jest pijany.
-Robbie!!! Wstawaj!- krzyczę i szturcham go jeszcze bardziej. -HALO! AMELL! POBUDKA!- wrzeszczę i spycham go stopami z łóżka. Słychać głośny łomot, a następnie cichy jęk.
-Co jest?- mamrota zaspanym głosem, a ja nadal mam zamknięte oczy.
-Ubierz się, do cholery! Dlaczego leżysz nagi w moim łóżku, obok mnie?!- otwieram oczy i od razu robię się czerwona na widok jego męskości. -UGH!- piszczę i zastawiam całą twarz. -Pospiesz się i wypad!
-Ej, żeby nie było! Nie próbowałem się do ciebie dobierać.
-Wiem.- nagle znajomy głos przerywa jego wyjaśnienia. -W przeciwnym razie bym cię zabił.- dodaje groźnie, a ja zbieram się na to, aby rzucić krótkie spojrzenie w jego stronę. Bieber stoi z założonymi rękami na klatce piersiowej. Jego dresy luźno zwisają z bioder, ukazując bokserki z Calvina Kleina, mięśnie brzucha rzeźbią się pod wpływem zdenerwowania, a włosy opadają mu na twarz. Gdyby nie ta napięta sytuacja, rzuciłabym jakimś komentarzem dotyczącym jego wyglądu. Zamiast tego nawiązuję z nim kontakt wzrokowy i od razu tego żałuję. -Możesz kurwa z łaski swojej zakryć swojego kutasa?- rzuca wściekły i rozplątuje ręce, aby opuścić je na dół. Dłonie zaciska w pięść i pierwszy raz widzę go tak wściekłego... Pierwszy raz od dłuższego czasu. -Co się tu kurwa dzieje?!- mówi wściekły i mierzy wzrokiem Robbiego, który zdążył się ubrać. Oho, zaczyna się przedstawienie. 

Od autorki: DZIEŃ DOBRY! Wesołego jajka! Mokrego dyngusa i w ogóle, radosnych świąt! Prawdopodobnie nowy rozdział pojawi się dopiero w kwietniu, bo święta spędzę w pracy. A co do tego posta, to... Pisało mi się go lekko, nawet bardzo. Nie powinnam dodawać rozdziałów przez dłuugi, długi czas. 8 komentarzy? Serio? Wiem, że stać Was na więcej. Udowodniliście to nie raz i nie dwa, więc umowa jest taka: jeśli będzie NAPRAWDĘ DUŻO komentarzy, to nowy rozdział dodam już w święta. A jeśli nie... To kto wie, może nawet pod koniec kwietnia? W każdym bądź razie, mam nadzieję, że się poprawicie w tej kwestii. :) Niebawem będzie nowy szablon oraz zwiastun. Już nie mogę się doczekać wiosennych zmian na blogu. Ode mnie to wszystko, wesołych świąt raz jeszcze. Trzymajcie się, xx ♥

sobota, 12 marca 2016

Rozdział 22.


~***~
*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*
#EndOfTheRoadJBFF

Żadne słowo nie opisze tego, jaki skwar panuje na zewnątrz. Na każdym postoju, kiedy wysiadałam z auta, pragnęłam wrócić do środka. Zero wiatru, czyste niebo i ostro świecące słońce. Pogoda idealna, jak na wakacje, ale dla ludzi bez klimatyzacji w aucie to prawdziwa szkoła przetrwania.
-Chcesz coś zimnego do picia?- pyta Justin, wysiadając z auta na stacji paliw. Naciągam na nos okulary i przyciszam grające radio. Obserwuję szatyna. Biały, luźny top z głębokimi wycięciami odsłania jego mięśnie i tatuaże, a jeansowe spodenki są opuszczone do tego stopnia, że widać pasek z napisem CALVIN KLEIN. Białe adidasy i okulary przeciwsłoneczne dopełniają cały ubiór, przez co nie mogę przestać się na niego patrzeć. Wygląda bosko. Jak na faceta, Bieber ma doskonałe wyczucie stylu i muszę przyznać, że imponuje mi to, że nie prosi nikogo o pomoc w tej sprawie. Za każdym razem wygląda zabójczo. Musisz się uspokoić, Gomez. To Bieber, twój przyjaciel. NIC WIĘCEJ. NIGDY! grozi głos, a ja wywracam oczami zażenowana. Po pierwsze- czemu rozmawiam sama ze sobą? A po drugie, skąd w ogóle biorą się te głosy w mojej głowie? Może zwariowałam? Nie... Chyba.
-Wróciłem. Wiem, tęskniłaś.- Justin uśmiecha się od ucha do ucha i kładzie mi na udach lodowatą butelkę coca coli. -Pij, bo się odwodnisz.
- Oh, mogła być woda... Po coli chce się jeszcze bardziej pić.- wzdycham i przykładam butelkę do szyi.
-O tym też pomyślałem.- wyciąga spod koszulki dwie wody i wręcza mi je. Powstrzymując uśmiech zagryzam usta i odwracam głowę w drugą stronę, rzucając ciche "dziękuję". 
Droga leci bardzo szybko. Nim się oglądam, jest już dziewiąta wieczorem, a my wjeżdżamy do Richmond. To norma, że o tej porze w lato miasteczko nie śpi. Na chodnikach jeszcze wiele osób spaceruje. Dostrzegam kilka par na randkach, spacerujących i trzymających się za rękę. W tej chwili przypomina mi się, kiedy ja, zakochana w Nathanielu, chodziłam z nim po ulicach Nowego Jorku i czułam się niczym księżna tego miasta wraz ze swoim księciem. Ale to nie był książę. To po prostu chłopak, który dobrze manipuluje uczuciami dziewczyn. Zmądrzałam, bo moimi już się nie zabawi. 
-O czym myślisz?- nagle głos Justina przedziera się przez myśli, a ja orientuję się, że po policzkach spływają dwie krople łez. -Ej, mała. Nie płacz. Co jest?- nagle samochód zwalnia.
-Wszystko w porządku. Nie wiem w sumie, skąd te łzy.- wzruszam ramionami przepraszająco.
-A o czym myślałaś?
-O tym, że stałam się silniejsza. Nie dam sobą pomiatać.- jeśli mówię takie rzeczy komukolwiek, to znaczy, że ufam mu w stu procentach. Ktoś, kto poznaje moje słabości nie może mnie zranić, a jak już to zrobi, to niech nie oczekuje ode mnie drugiej szansy. Jej nie będzie. Nigdy.
-Silniejsza, ta? To czemu ryczysz?- szatyn zjeżdża na pobocze i zatrzymuje samochód. Włącza światła awaryjne i odwraca się w moją stronę, skupiając sto procent uwagi tylko na mnie.
-Jezu, nie wiem. Jestem zmęczona, okej? I czemu się zatrzymałeś?- wymachuję rękami na lewo i prawo, myśląc że to mi coś pomoże.
-Bo nie chcę, żebyś płakała. Tu masz się dobrze bawić i zapomnieć o wszystkim tym, co złe. Rozumiesz? Odetnij tamto życie i przez chwilę ciesz się tym, co jest. Proszę.- nagle ujmuje moją dłoń i składa na niej delikatny pocałunek. -Proszę.- szepta ponownie, wbijając wzrok prosto w oczy. Wzdycham ciężko i potakuję przy tym, prosząc aby ruszył. Dopiero teraz dociera do mnie to, jak ta podróż mnie wymęczyła. Pędzimy głównymi ulicami tego miasta, aż wieżowce znikają za naszymi plecami.
-Nie śpimy w Richmond?- pytam zaskoczona.
-Śpimy, ale nie w centrum. Zaraz będziemy, spokojnie.- uśmiecha się i zjeżdża z autostrady. Zaczynamy jechać lasami, łąkami, aż w końcu pojawiają się domy jednorodzinne. Wjeżdżamy do jednego z osiedli i zatrzymujemy się przy pierwszym domu po prawej stronie. Rzucam krótkie spojrzenie i dostrzegam, że czekają na nas już wszyscy, o których wspominał Justin. Nim się oglądam, facet już stoi i otwiera mi drzwi.
-Więc oto nasze lokum na dziś.- woła i rozpościera ramiona. Na ganku stoi jakaś staruszka i uśmiecha się od ucha do ucha. -To pani Forbs. Babcia Briana.- tłumaczy, kiedy kierujemy się w jej stronę. Kiedy tylko jestem już tuż obok niej, ląduję w sidłach babcinego uścisku. Kilka komplementów wylatuje z jej ust, a pozytywna energia sprawia, że naprawdę ją polubiłam.
-Chodźcie dzieci, kolacja stygnie!- klaszcze w dłonie i wprowadza nas do środka. Spoglądamy na siebie z Justinem i kierujemy się za nią. Wchodząc do jadalni od razu jestem już w czyiś ramionach. Najpierw Brian, potem Zac, Ryan, Robbie. Są wszyscy. Kiedy uświadamiam sobie, że jadę sama z taką grupą chłopaków, robi mi się słabo. Czarne scenariusze przelatują przez myśli i robię wszystko, aby je wybić z głowy. Oni nie zrobią mi krzywdy. Justin by ich zabił.
Po zjedzonej kolacji, pani Forbs odprowadza każdego do pokoi. Nie ma ich zbyt wiele, dlatego mogę się domyślić, z kim będę go dzielić. 
-Cóż.. Wiem, że jesteś w niebo wzięta, że z tobą śpię, ale jak chcesz, to ja się prześpię na podłodze.- wzrusza ramionami, kiedy przekraczamy próg sypialni. Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam błyskawicznie na pięcie. W tym samym czasie szatyn zamyka drzwi, a ja wpatruję się w niego z miną pt. "ty tak poważnie?".  -Okej, okej! Rozumiem. Nie było pytania.- śmieje się, unosząc dłonie w górę w geście pokojowym. Ruszam wziąć szybki prysznic, a potem zarzucając na siebie zwykłą, dużą koszulkę ruszam do łóżka. Marzę o śnie, dlatego padam od razu na pościel i mozolnym ruchem wpełzam pod kołdrę. Zamykam oczy i słyszę po 10 minutach, że Justin również układa się już do snu. Gasi lampki i zsuwa się na poduszce w dół. 
-Dobranoc Justin.- szeptam odwrócona do niego twarzą.
-Dobranoc słońce.- odpowiada i żegna mnie onieśmielającym uśmiechem. Odwracam się do niego plecami i mając przed oczami szereg pięknych zębów, zasypiam.

Czuję delikatne szturchnięcie w ramię, a ostre promienie słońca od razu rozgrzewają moją twarz. Zapowiada się kolejny upalny dzień.
-Wstawaj laska.- słyszę ochrypnięty głos, a elektryczność, jaka dochodzi przy tym do mnie powoduje, że pragnę otworzyć oczy. To może być mój prywatny budzik. Kiedy unoszę lekko powieki do góry, nie widzę nic, prócz zarysowanej w blasku słońca sylwetki szatyna, który wkłada właśnie koszulkę. Odwracam się do niego plecami i chcę spać dalej, ale nagle szatyn chwyta mnie za kostki u nóg i ciągnie na kraniec łóżka. Piszcząc przy tym, próbuję mu się wyrwać. Ostatecznie leżę pod nim i wpatruję się w błyszczące tęczówki. Uśmiech gości na naszych twarzach i niemalże czuję, jak stado wściekłych zwierzątek wariuje właśnie w moim żołądku.
-Wstajemy, mała.- śmieje się i trzyma ręce po obu stronach mojej głowy. Zaprzeczam tylko i zakrywam twarz dłońmi. Nie zniosę dłużej jego spojrzenia. Albo bym zemdlała, albo zwymiotowała ze stresu. Chwyta mnie za ręce i odsłania ponownie twarz.
-Mała, to jest twoja pała!- śmieję się, a on mruży oczy.
-Ta? Jakoś nie mówiłaś tego wcześniej.- mruczy i unosi jedną brew, dokładnie mnie obserwując.
-Bo nie było okazji.- uśmiecham się i chcę wstać, ale on nadal przyszpila mnie do łóżka. -Dobra, chcę wstać.
-A ja chcę teraz żebyś sobie przypomniała, jaka była moja pała.- rzuca wyzwanie, a mnie odejmuje mowę. Mrugam parę razy, nic nie mówiąc i czekam na jakieś wyjaśnienia. O nie, tak się bawić nie będziemy.
-Bieber, jeśli masz mnie za jakąś seks zabawkę, to sobie odpuść.
-Ej, to tylko żarty!- broni się błyskawicznie, a ja wpadam w szał. Normalni ludzie uprawiają seks, kiedy są razem. A nie tkwią w czymś, co śmią nazywać przyjaźnią, a potem całują się, kochają i udają, że nic takiego się nie działo.
-Dobra, ale jesteśmy przyjaciółmi, więc daj spokój już z takimi tekstami...
-A co? Pobudzam twoją wyobraźnię, która teraz ci krzyczy: BIERZ GO ZANIM CI UCIEKNIE?- śmieje się i schodzi ze mnie. Wywracam oczami, podnoszę się i patrzę mu prosto w oczy.
-Za autobusem i facetami nie biegam. Jak nie ten, to następny.- uśmiecham się, wstaję i idę w stronę łazienki. Kiedy zamykam drzwi, mam ochotę przybić piątkę samej sobie. Brawo Gomez! Za takie teksty powinnaś dostać jakąś nagrodę! Patrzę w lusterko i dziwię się, w jak dobrym stanie jestem. Włosy nie są wykręcone we wszystkie strony, jak to zawsze jest, a twarz wygląda na wypoczętą. Przemywam ją zimną wodą i zostawiam kasztanowe fale spoczywające na ramionach. Spoglądam w kąt łazienki i rozglądam się w poszukiwaniu dużej, czarnej torby podróżnej. W końcu ją odnajduję, więc sięgam po koronkowy, biały crop top, jeansowe spodenki i tego samego koloru co top sandały. Myję zęby i wychodzę. Justina nie ma, więc ruszam na dół, gdzie już są wszyscy. Witam się z nimi i siadam na wolnym miejscu.
-Gdzie Bieber?- pyta Brian i patrzy na mnie, a ja wzruszam ramionami i sięgam po ciemną bułkę. Głośne dyskusje na temat pięknej plaży w Miami nie mają końca. Ostatecznie o godzinie 11 wszyscy są gotowi do wyjazdu. Żegnam się z panią Forbs i szukam pojazdu Justina. Nie ma go nigdzie, więc zaczynam lekko panikować.
-Bez jaj...- rzucam cicho pod nosem i podpieram się rękami o talię.
-Czyżby cię ktoś wystawił?- obok pojawia się Zac, a ja mierzę go wzrokiem i zaciskam szczękę, aby nic nie powiedzieć. Nagle czuję wibracje w kieszeni. Sięgam po telefon i błagam o wiadomość od Biebera.

OD: Justin
GODZ: 11:06
Musiałem wyjechać wcześniej. Jedź z Zac'iem. Spotkamy się na miejscu, x.

Ee... Patrzę przez chwilę w wyświetlacz i kątem oka dostrzegam, jak Zac czeka na moją reakcję.
-Okej, wiedziałeś o tym?- spoglądam na niego zła, a on z uśmiechem na twarzy tylko potakuje. -Czemu mi kretynie nie powiedziałeś?- pękam i zaczynam się śmiać.
-Chciałem zobaczyć twoją reakcję.- wzrusza ramionami przepraszająco i prowadzi do swojego samochodu.. Otwiera mi drzwi, a ja przez chwilę podziwiam cacko.
-Co to za auto? Wiem, że dodge, ale jaki?- zaczynam temat, rozglądając się po jego wnętrzu.
-Challenger z 70'.- mówi, a ja cicho się śmieję.
-Wszyscy macie jakiegoś bzika na punkcie dodge.-komentuję, a potem skupiam się na drodze.

I tak mija kolejny dzień. Około 7 wieczorem zbliżamy się na miejsce. Widoki są coraz piękniejsze i wprost nie mogę się nadziwić. Palmy, wszędzie chodzą młodzi ludzie w krótkich rękawkach. Mijamy kolejne budynki, w których rozpoczęły się imprezy, a ja wiem, że te kilka dni będzie najlepsze w moim życiu. Już notuję sobie w głowie, do którego z nich wstąpię podczas pobytu.
-Podoba ci się tu?- głos Zac'a wyrywa mnie z wyobrażeń imprez tutaj.
-Bardzo... Mogłabym tu zostać już na zawsze.- wzdycham podekscytowana wizją mieszkania tutaj. -Daleko jeszcze?
-Pięć minut i jesteśmy.- mówi, skupiony na drodze. Stukając paznokciami o drzwi obserwuję miasto. W końcu zjeżdżamy z głównej ulicy i wjeżdżamy na osiedlę samych bogatych domów tuż nad Atlantykiem. Mijamy trzy domy i wjeżdżamy na parking naprawdę ogromnej willi.
-I to jest jego?!- wołam zaszokowana, na co Efron tylko wzrusza ramionami.
-Jest bogaty, więc może sobie pozwolić na takie rzeczy.- gasi silnik, a ja dostrzegam, że przyjechaliśmy ostatni. Wysiadam i rozglądam się dookoła. Ciepły powiew wiatru powoduje, że mam ochotę po prostu postać sobie na dworze i podelektować się tą chwilą.
-Ruszaj się, bo czekają na nas.- śmieje się, chowając telefon do kieszeni. Ruszam więc za nim, a na ganek wychodzi Bieber z Brianem. Oboje uśmiechają się na nasz widok. Podchodzę i witam się z właścicielem posiadłości i mierzę wzrokiem Justina.
-Możemy pogadać?- pyta od razu, nie zwracając uwagi na moje nastawienie.
-Uuu, kłopoty w raju?- śmieje się Ryan, który również wyszedł na zewnątrz. Ignorując głupie komentarze ruszam za nim i zatrzymuje się na podjeździe, z dala od przyjaciół chłopaka. Wyczekuję jego wypowiedzi, a on najpierw nurkuje w swoim samochodzie i wyciąga z niego bagaże. Już chcę zabrać swoją torbę, ale on cofa rękę w tył i kręci tylko głową.
-Musiałem jechać wcześniej, bo mam dla ciebie niespodziankę, z której powinnaś się ucieszyć.- mówi wreszcie, stając na przeciwko mnie. -Zanim cokolwiek powiesz, to zanieśmy to do twojej sypialni.- dodaje i rusza do drugiego wejścia. Przechodzimy przez ogromną, nowoczesną kuchnie, a potem wchodzimy schodami na górę. Mijam kilka drzwi, aż na końcu korytarza trafiam do pięknej sypialni. Wielkie łóżko, na przeciwko TV, własna łazienka i wszystko w pudrowo-białych kolorach.
-No to oto twoje lokum na ten tydzień.- mówi, przechodząc obok i stawiając przy łóżku walizkę. Na wprost mnie jest taras, więc kieruję się od razu w jego stronę. Odsłaniam firanki i widzę przepiękny krajobraz niekończącego się oceanu. -A teraz chodź, bo to nie koniec.- śmieje się i wychodzi. Zaniemówiłam. Kieruję się tuż za nim, aż trafiamy do salonu, gdzie przechodzę kolejny szok.
-Pomyślałem, że poczujesz się lepiej, jeśli będzie tu twoja przyjaciółka. Powinnyście odbudować ze sobą kontakt.- mówi pewny siebie i obserwuje moją reakcję. Patrzę na przyjaciółkę, która uśmiecha się niepewnie w moją stronę. Przełykam ślinę i wolnym krokiem idę w jej stronę. W końcu przytulam ją do siebie i pękam. Zaczynam płakać, przypominając sobie, jak bardzo za nią tęskniłam, jak bardzo brakowało mi naszych plotek, zakupów i wszystkiego, co robiłyśmy razem.
-Tak strasznie mi głupio, że się nie odzywałam.- szepczę, mocno ją obejmując.
-To ja przepraszam, że na ciebie naskakiwałam. Potrzebowałaś czasu, a ja cię jeszcze dobijałam. Powinnam cię wspierać. Przepraszam.- mówi równie cicho i mocno mnie tuli. -To będzie najlepszy czas, jaki mogłaś sobie wymarzyć Gomez. Nadrobimy zaległości w jedną noc, a potem zaczynamy szaleć! Pamiętasz, jak marzyłyśmy o takich wakacjach jak te? Marzenia się spełniają.
-Nie same.- urywam nagle i spoglądam na stojącego obok Justina. -To dzięki niemu.- mówię przez łzy i podchodzę do niego. Delikatnie obejmuję w torsie i zaczynam szeptać ciche podziękowania i przeprosiny za to, co zrobiłam rano.
-Przestań ryczeć, bo przyjechałaś tutaj się bawić. Zepnij dupsko i korzystaj!
-A skoro mówimy o korzystaniu..- do salonu wchodzi Brian. -to na głównej plaży jest dzisiaj impreza. Możemy na nią jechać, jak chcecie.- proponuje, wzruszając ramionami i wkładając ręce do kieszeni. Jednogłośnie każdy się zgadza i bez zastanowienia rzuca się do swojego pokoju. To będą wakacje mojego życia...

Od autorki: Witam, cześć i czołem! Mało komentarzy, to od razu, dlatego dałam rozdział teraz. Chciałam Was przetrzymać jeszcze trochę, ale stwierdziłam, że dodam go już i się pożalę na Was troszkę! Komentujcie tak, jak kiedyś miśki..:( To bardzo motywowało do pisania nowych rozdziałów. Ponad 20 komentarzy? Wiem, że mam dla kogo pisać, a tak to.. Rozumiem, że mnie długo nie było, ale sądziłam, że czytelnicy zostaną i poczekają na mnie... Okej, mam nadzieję, że się poprawicie! Co myślicie o niespodziance Justina? Jak wyobrażacie sobie ten tydzień w Miami? Piszcie w komentarzach! Do następnego! ♥ Im więcej komentarzy tym szybciej nowa notka. :) Wpadajcie na twittera #EndOfTheRoadJBFF 
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.