środa, 28 grudnia 2016

Rozdział 33.


~***~

Siedzę na parapecie i ze wszystkich sił staram się nie zasnąć. Nie muszę w sumie próbować. Emocje, jakie mną targają nie pozwolą mi zmrużyć powiek przez jeszcze wiele godzin. Jest praktycznie południe, wykonałam dziesiątki telefonów- Justin, Zac, Justin, Zac i tak na zmianę, mając nadzieję, że któryś w końcu odbierze. Gniotę smartphona w rękach i zaciskam powieki powstrzymując łzy bezradności przed wypłynięciem. Ryan natomiast ciągle nad czymś pracuje- próbuje namierzyć telefony, ostatnie połączenia, wiadomości, cokolwiek, ale nic z tego mu nie wychodzi.
-Mam wrażenie, jakby ktoś wziął młotek i rozpierdolił to szajstwo, żebyśmy ich nie znaleźli jakby się miało coś..
-Nawet tak nie mów.- rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie i zamykam oczy. Opieram czoło o zgięte kolana i obejmuję nogi ramionami. Proszę... Proszę tylko, żeby nic im się nie stało.
Dźwięk przekręcających się kluczy w zamku nas paraliżuje. Oboje patrzymy w stronę hallu i zamieramy. Nie wiemy, czego się spodziewać.
-Ju-justin?- szepcze cicho i zrywam się na proste nogi. Odstawiam kubek z herbatą na ławę, odgarniam kosmyk włosów za ucho i powoli ruszam w stronę dobiegających dźwięków. Wtedy moim oczom ukazuje się Bieber. Cały we krwi, z podbitym okiem, rozwalonym łukiem brwiowym, krwawiącymi ustami, trzymającego się za bok.
-O mój boże.- zasłaniam dłonią buzię i podbiegam do niego. Chwytam w ostatniej chwili pod ramię, a on opada z sił. Praktycznie upada. Szybka reakcja Ryana i oboje przenosimy go na kanapę w salonie.
-Nie dałem rady..- mamrocze, trzymając się za żebra. -Kurwa, wyjmijcie mi to chujostwo!- krzyczy, zwijając się z bólu. Biorę apteczkę do ręki i rozcinam szybko bluzę. Moim oczom ukazują się dwie rany postrzałowe, jedna obok drugiej. Odwracam wzrok w drugą stronę i biorę parę głębszych oddechów. Jeszcze chwila, a zemdleję.
-Selena, nasącz ręcznik wodą i przynieś drugi i suchy.- prosi Ryan, a ja posłusznie biegnę do łazienki i biorę ręczniki do ręki. Podaję mu je i kucam przy sofie. Chwytam Justina za rękę i ściskam mocno, dając do zrozumienia, że jestem przy nim.
-On nie żyje.- mamrocze. -Nie żyje, rozumiecie? Ten pierdolony chuj go zabił.- krzyczy, a ja zamieram ponownie. Upadam dupą na podłogę i patrzę beznamiętnie w przestrzeń, próbując przyswoić informację, którą przed momentem usłyszałam. Żartują. Po prostu żartują, przecież zawsze lubili sobie żartować. TO TYLKO KIEPSKI ŻART.
-Jaja sobie robicie, prawda?- mówię tonem porównywalnym do wariatki, która właśnie dostaje ataku.
-Widzisz kurwa, żebym się śmiał? To nie powód do żartów.- syczy Justin. Mrugam parę razy, a życie przelatuje mi przed oczami. Zac nie żyje.
-Ale.. Ale jak to? Co...? Nie, chwila. Jedziemy najpierw na pogotowie. Niech ci to opatrzą.- i wtedy na całe mieszkanie rozbiega się przeraźliwy krzyk mężczyzny. Ryan rzuca nabój na podłogę i aby oszczędzić Biebera od razu wyciąga drugą kulę. Justin zwija się z bólu, a ja zaczynam płakać. Mam dość. Mam tego serdecznie dość, to jakiś pierdolony film.
-Już Bieber, przeczyścimy to i po bólu, stary. Dasz radę.- Ryan bez żadnego współczucia zmusza go do wyprostowania i przemywa rany wodą utlenioną. W odpowiednich miejscach zakłada po 2 szwy i zakłada opatrunek. Robi to jak profesjonalista. Patrzę na twarz szatyna. Biorę butelkę wody i polewam ten suchy ręcznik wodą. Zaczynam przecierać dokładnie jego twarz, co chwilę cicho łkając.
-Tak strasznie przepraszam.- dukam cicho, zaciskając usta w linię. Delikatnie przejeżdżam wzdłuż kości policzkowej i dojeżdżam do brwi. Całuję go delikatnie i wycieram dalej. Ryan w tym czasie kończy zakładać opatrunki i chwile mi się przygląda. Zaciska szczękę i wstaje z sofy. Nie mówi nic, starając się nie rozkleić. Odwraca się na pięcie i idzie w stronę hallu. Nagle zatrzymuje się i uderza pięścią w futrynę, głośno przeklinając. Opieram czoło o bok kanapy i rozklejam się jeszcze bardziej. Unoszę wzrok wyżej i obserwuję, z jakim trudem mężczyzna nabiera powietrza do płuc. Walczył o niego... Do samego końca, widać to po nim. Mógł stracić życie, ale mimo wszystko nie odpuszczał.

Zac był wspaniałym przyjacielem. Jestem mu wdzięczna za wszystko, co robił. Pierwszy z całej ekipy mnie zaakceptował. Rozmawiał, wygłupiał się, uratował. Jedyny wiedział, jak Justin przeżywa moje porwanie. Znał historię od A do Z. Nie mógł dopuścić do tego, żeby zdarzenia się powtórzyły. Działał na własną rękę za plecami Biebera. Uczył mnie walki, pamiętam jak byliśmy w Miami i siedział ze mną w piwnicy, pokazując podstawowe ruchy do samoobrony.
Ale co w tej chwili czuje Taylor? Czy ona w ogóle wie?
-Ryan, ktoś poinformował w ogóle Swift o tym, co się stało?- pytam mężczyzny, który ponownie wszedł do salonu. Ten tylko pokiwał głową i usiadł na fotelu nieopodal sofy. Biorę do ręki telefon i wykręcam numer do przyjaciółki. Po paru sygnałach odbiera.
-Wiesz co z Zac'iem? Miał pojawić się u mnie rano, a go ciągle nie ma.
-Możesz przyjechać do Justina? Proszę. Musimy pogadać.
-Coś się stało?
-Przyjedź, musimy pogadać.- rozłączam się, nim z ust blondynki wypłyną kolejne pytania. To będzie trudniejsze niż się spodziewałam.

Jak można się domyślić, Taylor przyjęła tą informację tragicznie. Wpadła w szał, zaczęła wszystkim rzucać, krzyczeć i wyzywać wszystkich dookoła. Kiedy już się uspokoiła, usiadła u mnie na łóżku i cicho szlochała. Ciągle coś bełkotała, ocierała noc chusteczką, aż wreszcie położyła się, wtuliła w poduszkę i zasnęła.
Dochodzi pierwsza w nocy, a ja siedzę przy sofie i obserwuję Justina. Trzymam go za rękę, którą od czasu do czasu ściska. Ciągle śpi, ale Ryan powiedział, że to normalne. Dziś wszyscy śpią u Justina- jest Brian, Ryan, Robbie, Taylor. Faceci okupują kuchnię, zalewając smutek hektolitrami piwa, a blondynka śpi. Przez chwilę myślę, jak to ja bym straciła Biebera. Ten człowiek mnie zmienił i jak Boga kocham, nie wyobrażam sobie bez niego życia. Samo wyobrażenie życia bez jego obecności przyprawia mnie o mdłości i kołatanie serca. Nie mogę go stracić, nigdy.
-Nie jesteś śpiąca?- na progu salonu zatrzymuje się Brian z butelką piwa. Spogląda na mnie zmęczony, opuchnięty od łez, aż w końcu rusza w głąb pomieszczenia i siada obok na fotelu. Patrzy na mnie, potem na Biebera i za chwilę znów na mnie.
-Daję radę.- mamroczę i przytulam rękę mężczyzny do twarzy. -A wy jak się trzymacie?- Brian wymusza na sobie słaby uśmiech i podnosi w górę butelkę, którą potem przystawia do ust i wylewa w siebie całą jej zawartość. -No cóż, nie za dobrze..
-Wiesz co mnie najbardziej zastanawia?- kieruję wzrok na niego. - I sorry Gomez, że to powiem, ale jak to jest, że Bieber przeżył? Mogę dać się kurwa pociąć, że osłaniał Efrona. To byli bracia, jak walczyli to każdy o każdego. Zawsze dawali radę, dlaczego tym razem nie dali?- jego głos się załamuje, a moja dłoń ponownie jest miażdżona. Kieruję spojrzenie na Justina, który ma szeroko otwarte oczy.
-Zjebałem.- mamrocze. -Zjebałem po całości. To mnie powinni zabić, nie jego.- ponownie łzy spływają po jego policzkach wchłaniając się w sofę.
-Nikt nie ma kurwa prawa umierać. Pomścimy śmierć Zac'a bardzo szybko. Dojdź tylko do siebie, my w tym czasie wszystko opracujemy.- Brian stoi nad nami i patrzy prosto w jego oczy. -Ten skurwiel pożegna się z życiem. Nasz kumpel zginął w tej sprawie.- rzuca przez zaciśnięte zęby i wychodzi z salonu. Zostajemy sami. Kropla za kroplą otula jego twarz. Ocieram mu je i próbuję coś powiedzieć, ale nie wiem, co. Przecież nie palne mu tekstem "wszystko będzie dobrze", bo nie będzie. Już nigdy nie siądziemy z Zac'iem na plaży, nie napijemy się piwa, nie potańczymy, nie powyzywamy się ani nie pogadamy. Już nie będzie tak, jak kiedyś. Wszyscy mamy wspomnienia, do których wracać będziemy na każdym możliwym kroku. Wiem jedno- pomogę im. Zac nauczył mnie walki i ja im pomogę w zabiciu Jeremy'ego. Ten koleś nie ma prawa stąpać po tej ziemi. Karma wraca.
-Selena?- głos Biebera wyrywa mnie z rozmyślań. Orientuję się, że również zaczęłam płakać. Pospiesznie ocieram łzy i spoglądam na szatyna. -Nie płacz.- uśmiecha się słabo. -Wiesz, co mi powiedział Zac, zanim umarł?- jego drżący głos powoduje u mnie kolejną falę łez. -Żebym zaryzykował, że jesteś warta zachodu i i tak ochrona ciebie im dobrze wychodzi.- syczy cicho z bólu łapiąc się za żebra. -Kurwa, dobrze, że to nie było tak głęboko.- i nagle mężczyzna się dźwiga. Od razu opiera się o oparcie i ciężko oddycha, ciągle trzymając się za bok. Siadam obok niego i mu się przyglądam. On rozpościera szeroko rękę, abym mogła się do niego przytulić. -No chodź, nie bój się.- uśmiecha się przez łzy. -Potrzebuję cię tutaj teraz.- mówi cicho i zaciska szczękę, powstrzymując się od kolejnej fali łez. Delikatnie więc opieram głowę o jego ramię i z całych sił wiszę w powietrzu, żeby go nie przeciążać. -Nie wygłupiaj się.- wtedy on przyciąga mnie mocno do siebie i całuje w czoło. -Kazał sobie coś obiecać. Napisał mi SMS'a, jak jechałem go szukać. Napisał coś w stylu: ziom, gdybym dzisiaj zginął, opiekuj się tymi naszymi laskami. I żebym się nie przejmował, bo robi to dla naszej paczki, żebyśmy mogli w spokoju żyć jak normalni ludzie.- do salonu wchodzi Taylor. Cała rozmazana, włosy we wszystkie strony i kiedy widzi nas razem, zaczyna płakać jeszcze bardziej.
-Jak on...?- pyta cichutko, a on spuszcza głowę w dół. Swift zawołała resztę chłopaków i każdy się wygodnie rozsiadł.
Bieber prawie dojeżdżał do Hudson, kiedy dostał SMS'a od Efrona, którego treść mi już mówił. Justin błyskawicznie namierzył Jeremy'ego, więc to była kwestia chwili, aż on do nich dołączy. Dostrzegł samochód Zac'a, więc zaparkował obok, wysiadł i od razu poszedł go sprawdzić. Mężczyzny nie było w samochodzie, więc szatyn ruszył sam. Wtedy został napadnięty. Kiedy zaciągnęli go do jakiejś piwnicy, jak się okazało- on też tam był. Byli bici przez cały czas. Jeremy wypominał Justinowi jak wraz z jakimś kumplem zabił jego przyjaciela. Stwierdził, że frajdą będzie, jeśli umbrą oboje w katuszach. Kiedy zostali sami, zaczęli obmyślać plan, jak się stamtąd wydostać. Wiedzieli, że nie ma ich zbyt wiele i że oboje dadzą radę stamtąd uciec. Prawie im się udało. Powalili kolesi, odwiązali sznury, zaczęli uciekać, ale kiedy byli już na zewnątrz, Jeremy w ostatniej chwili wystrzelił cztery pocisków w ich stronę. Dość trafnych pocisków- trzy pociski przeszyły na wskroś Zaca. Justin próbował go uratować, ale na marne. Efron zaczął pluć krwią, dławić się, nie mógł złapać powietrza ani nic powiedzieć. Wtedy Bieber zaczął gonić Jeremy'ego, który wraz ze swoją flotą już zaczęli jechać samochodami. Na koniec jakiś typ wychylił się z auta i postrzelił Justina. Ostatkami sił doszedł do Efrona, który właśnie czerpał ostatnie wdechy.
-So-sory bracie.- zaczął bełkotać przez krew, a potem kaszleć. -Z-z-zjebałem.-wyszeptał. -Zawsze-zawsze przy was będę. J-j-jeszcze wam...pomogę.- i po tych słowach znów zaczął się dusić, a potem odszedł.

Od autorki: Witam! Wracam po baaardzo długiej przerwie. Ciężko mi pisać, naprawdę. Do tego rozdziału zabierałam się chyba z 7 razy- jak nigdy. Pisałam po zdaniu i wyłączałam. I nie, nie bierzcie tego do siebie, że Zac nie żyje, bo .. stało się co się stało u mnie. To było zamierzone zanim się to stało, dlatego pisanie tego przynosiło mi taką trudność. A ubieranie w słowa emocji ludzi, którzy przechodzą przez stratę nie jest proste. Okej, bez dłuższego gadania. Najcięższe za mną. Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętacie i przywitacie cieplutko. Szczęśliwego Nowego Roku, bo na Wesołych Świąt trochę za późno. :)

środa, 7 września 2016

Halo?

Dzień dobry. Ktoś tu jeszcze jest? Chciałabym tylko bardzo Was przeprosić, że nic nie dodaję, ale... Wiele w moim życiu się teraz zmieniło. W niedziele straciłam swojego przyjaciela w wypadku samochodowym. Jest mi teraz strasznie ciężko. Nie mam nawet pomysłu na rozdział... Moja głowa zaprzątnięta jest jutrzejszym pogrzebem i rozmyślaniem na temat całego życia.
Nie chcę Was zanudzić, więc po prostu musicie mnie zrozumieć. Bądźcie cierpliwi, opowiadania na pewno tak nie skończę. Napiszę coś dla Was jak tylko trochę ochłonę. Ostatni miesiąc jest dla mnie naprawdę tragiczny. Żegnam dwójkę bardzo bliskich mi osób.
Mam nadzieję, że z pozytywną siłą zaczęliście nowy rok szkolny i że wszystko jest u Was w porządku.
Do napisania niebawem.
Trzymajcie się i uważajcie na ulicy. Jako piesi jak i jako kierowcy.
Buziaki, Klaudia.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 32.


~***~

Grube foldery z milionem mieszkań dostępnych na terenie Nowego Jorku patrzą na mnie znad blatu ławy i niemal krzyczą, abym wzięła je do ręki. Jestem jednak na tyle zmęczona, że odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy, cicho jęcząc z możliwości chwilowego wytchnienia. Pocieram czoło i dostrzegam sylwetkę Justina sunącą po mieszkaniu z telefonem przystawionym do ucha. Kilka przekleństw wypływa z ust, a potem nastaje cisza.
-Wszystko w porządku?- dźwigam się do góry.
-Tak, okej.- rzuca krótko i idzie do kuchni. Wyjmuje z lodówki piwo, a ja chrząkam głośno.
-Umówiliśmy się z moją mamą na kolację.- blondyn patrzy na puszkę, a potem na mnie i znów na alkohol. Wzdycha zdenerwowany i odstawia ją na miejsce. Wstaję z kanapy i ruszam w jego stronę. Blokuję go, chwytając za ramiona i robiąc wszystko, aby na mnie spojrzał. W końcu niechętnie spogląda mi w oczy, a ja przyglądam mu się. Jest zdenerwowany i spięty. Coś się dzieje, a że to Bieber, to oczywiście będzie to gryzł w sobie. -Mów, do cholery jasnej, co się dzieje.
-Ten pierdolony gnój znowu się kręci w okolicy.- wzdycham i zarzucam ręce na jego kark. Pocieram go delikatnie pokazując, że ma we mnie wsparcie i ciągle patrzę mu się w oczy.
-Nie martw się, przecież jesteśmy razem.
-Nie mogę być spokojny, bo wiem, jaki on jest. Naprawdę nie chcę cię stracić. Nie mogę..- opuszcza głowę w dół, a ja od razu składam na jego ustach pocałunek.
-Nie stracisz.- szepczę i uśmiecham się pocieszająco. -A teraz skoncentruj się na tym, żeby wieczór przebiegł miło i wyluzuj.- nic nie odpowiada. Wywraca oczami i obejmuje mnie w pasie, ponownie całując. Przyciągam go jeszcze bliżej. Zaczynam mierzwić mu włosy, ale doskonale wiem, na jaką ścieżkę wkraczamy. Justin przywiera mnie do ściany, którą ma za plecami i mocno do mnie przylega. Mruczę niezrozumiałe "Nie", próbując go odepchnąć, ale on zaczyna się tylko śmiać i nie przestaje.
-Justin, musimy się ogarnąć, bo kolacja..
-Za godzinę. Wiesz, ile rzeczy można w takim czasie zrobić?- spogląda na mnie znad biustu i kontynuuje pocałunki. Zamykam oczy i lekko odchylam się w jego stronę, czego od razu żałuję. Bieber bierze mnie na ręce i wpija się niczym pijawka w usta. Trzyma mnie za pośladki, co chwilę je szczypiąc i niesie mnie prosto do sypialni.
-Nie, nie, nie...
-Tak, tak, taak..- mruczy i delikatni kładzie na łóżku. Przerywamy na chwilę, aby moc zdjąć z siebie ciuchy. Błyskawicznie zrzucam z siebie t-shirt i patrzę na rozmierzwione włosy Justina.
-To- wskazuję na opadającą blond grzywę -nie moja wina.
-Jasne, jasne.- śmieje się i znów przylega na mnie całym ciałem, ciągle całując. Lewa dłoń zaczyna sunąć od piersi w dół, szukając guzika od spodenek. W tym samym czasie ja wbijam paznokcie w skórę na jego plecach i przejeżdżam nimi w dół, zostawiając po sobie ogromne, czerwone ślady. Chwytam za koniec jego jeansów i zrzucam je błyskawicznie, tylko dlatego, że są one opuszczone i część pośladków z nich widać nawet kiedy stoi. Zaciskam dłonie na jego dupie i wypinam biodra w górę. W tym samym momencie jestem już bez dolnej garderoby. Justin zaczyna całować mnie po szyi, powoli schodzi w dół. Odpina stanik i uwalnia piersi, które od razu lądują w jego rękach. A on sam sunie dalej. Dochodzi o pępka, a ja wiję się pod nim.
-Uwielbiam patrzeć na to, jak reagujesz na mój dotyk.- mówi nagle i patrzy prosto na mnie. Zasłaniam rękami twarz, unosząc łokcie w górę i chichocząc z jego słów.
-Nigdy nie mów takich rzeczy, kiedy robisz coś takiego.- śmieję się i przyciągam go do siebie, aby móc ściągnąć z niego bokserki. Leżymy nadzy, ciągle się dotykając i całując. W końcu przechodzimy do sedna. Wchodzi we mnie i od razu nadaje nam tempo. Po 10 minutach opada obok mnie, dysząc i trzymając mnie za rękę.
-Cholera, jak ja cię kocham...

-Jak ty przepięknie wyglądasz!- krzyczy mama, zasłaniając usta dłonią. Przygląda mi się i wciąż nie może uwierzyć. -Zmieniłaś fryzurę! Do tego ta sukienka... Wyglądasz cudownie!- obchodzi mnie dookoła, a potem daje buziaka w policzek.
-Oj daj spokój.
-Mama ma rację.- przytakuje jej Justin i ujmuje mnie w tali, uśmiechając się triumfalnie. Sam wybierał ten ciuch. Jest to długa, biała, prążkowa sukienka sięgająca do połowy łydek. Do tego założyłam czarne sandałki i związałam włosy na czubku głowy w "byle coś", co zyskałam po upojnych chwilach z Justinem.
-Pani również wygląda olśniewająco.- blondyn spogląda na kobietę i uśmiecha się dumnie. -To zdecydowanie pani kolor.
-Proszę, mów mi Grace.- kobieta widać jest oczarowana moim partnerem. Ciągle się szczerzy i przeskakuje z nogi na nogę, nie mogą się doczekać kolacji.

Lokal urządzony jest w stylu skandynawskim. Białe belki na ścianach i starodawne lampy wyglądają przepięknie przy stylowych meblach. Drewniane krzesła i stoliki porozstawiane są wszędzie, a w jednym z kątów lokalu stoi niewielka scena. Zapewne odbywać się tutaj będą koncerty niezbyt znanych artystów, wieczory poetyckie czy recytatorskie. Serwują tu kuchnię francuską: szarlotkę francuską, sałatkę nicejską czy też tosty albo croissanty. Do wyboru, do koloru. Knajpka została dopiero otworzona, więc jest pełno ludzi, kiedy wchodzimy do środka. Mama oczywiście to przewidziała i zarezerwowała dla nas stolik. Piękna, długonoga blondynka prowadzi nas na miejsce w samym rogu sali, posyłając flirciarski uśmiech Bieberowi. Ten, niezbyt zainteresowany jej osobą, odstawia krzesło mojej mamie, a następnie mi. Na końcu siada obok i widocznie zmęczony opiera głowę na splecionych dłoniach. Kelnerka odrzuca do tyłu długie włosy i podaje nam karty, wypinając się w każdy możliwy sposób. Widząc jednak reakcję mojego chłopaka na jej zaloty, mam ochotę parsknąć śmiechem na cały lokal. Perfidnie posyłam jej uśmiech, trzepocząc słodko rzęsami i odbierając od niej menu, żeby przypadkiem nie nadwyrężyła sobie kręgosłupa od nachylania się.
Mama pochłonięta jest swoją nową książką, o której mówi od dwudziestu minut. "To pierwsza moja historia oparta na faktach! Madeline, ta dziewczyna na wózku, która często jeździ wokół Madison Square Garden mi przy niej pomaga." Co pewien czas spoglądam na Justina, który zerka ukradkiem na telefon i doskonale widzę, jak każdy jego mięsień się napina. Jabłko adama porusza się w górę i w dół, a on ostatecznie wraca do rozmowy z nami i udaje, że wszystko jest w porządku. Doskonale wiemy jednak, jak jest. Prócz mojej mamy, która zna okrojoną wersję historii Justina. Wie o porzuceniu, domu dziecka, bogatym ojcu zastępczym i tym, że szybko się usamodzielnił. Prosiłam wcześniej Biebera, aby nie wspominał nic na temat biologicznego ojca. Mama zdążyła go już pokochać, ale kiedy dowiedziałaby się, przez kogo przeszłam istne piekło, a oni umierali w niewiedzy, co się ze mną dzieje... Zapewne byłoby to ostatnie nasze spotkanie i w dodatku stawialiby mi ultimatum "albo on, albo my".
Potem opowiadam jej o swoich planach, o poszukiwaniu mieszkania, sesji, która odbędzie się jutro i o tym, że te wakacje bardzo dobrze na mnie wpłynęły. Kobieta jest pod ogromnym wrażeniem, że powoli wracam do tamtej wagi, a nowa fryzura pomaga mi rozpocząć nowy rozdział w życiu.
-Zawsze masz w nas wsparcie. Jeśli ci czegoś zabraknie, wystarczy telefon, pamiętaj.
-Wiem, wiem, ale tu chodzi o to, że chcę się usamodzielnić. Chcę po prostu być świadoma swoich decyzji i uczyć się na własnych błędach.- kiedy wypowiadam to zdanie, widzę jak twarz brunetki powoli wykrzywia się w dziwny grymas, aż nagle dostrzegam w jej oczach łzy. Mrugam parę razy, nie wiedząc, co się dzieje, a ona po prostu zastawia dłońmi usta i błyskawicznie ociera pierwszą kroplę spływającą po jej policzku.
-Wyrosłaś na mądrą dziewczynkę. Wychowaliśmy kogoś niesamowitego. Młodzieńcze, dbaj o nią i chroń, bo to największy skarb, jaki mógł ci się przytrafić.
-Wiem, proszę pani.. Grace.- poprawia się i uśmiecha, ujmując moją dłoń. -Robię wszystko, co mogę. Nie przeżyłbym, gdyby coś się jej stało. Za bardzo ją kocham.- mówiąc to ciągle patrzy mi się w oczy. Dostrzegam w nich blask świeczek zapalonych na stoliku. Uśmiecham się mimowolnie, czując jak robię się czerwona. Kocham ich.

-Dobra, drogie dzieci, czas na mnie.
-Mamo, ale jest dopiero dziewiąta.- protestuję, łapiąc ją za rękę.
-Wiem, ale jutro o ósmej mam spotkanie. Naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale z tego co mi wiadomo, to ty jutro również masz ważny dzień, prawda?- przypomina mi o sesji, a ja wzdycham poirytowana. No cóż, każdemu zdarza się o czymś zapomnieć. -Umówimy się jeszcze w tym tygodniu, co ty na to?- proponuje, ujmując moją dłoń i dźwigając do góry.
-Oczywiście mamo.- wstaję i mocno ją przytulam. -Kocham cię i dziękuję za dziś.
-Może cię odwieść?- proponuje Justin i od razu dźwiga się z miejsca.
-Nie, nie. Mój szofer już czeka. Wy się bawcie. Jesteście młodzi. Tylko... Wiecie... Za młodzi na pewne rzeczy.
-MAMO!- wołam oburzona i od razu czerwienieję. To wina tych kilku drinków, które wypiłyśmy między posiłkami. Kobieta się śmieje i całuje mnie w czoło, po czym przytula Justina i wychodzi, machając nam przy drzwiach. Spoglądam na blondyna, który widocznie ma na dziś dość wszystkiego.
-Przepraszam..-szeptam cicho, a on od razu się prostuje. -Mogłam cię nie ciągnąć.
-Nie, nie! To nie o to chodzi.- mówi błyskawicznie. -Po prostu mam dość tego ciągłego przejmowania się obecnością tamtego gnojka.
-Rozumiem... Chodź, wracamy.- mówię i wstaję z miejsca. W tej chwili podchodzi do nas ponownie ta blondynka, a Justin obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie z miną typowego skurwiela "Mogę mieć wszystkie, ale wybieram ją".
-Należność za kolację ureguluje firma pana Gomeza. Mamy nadzieję, że wszystko smakowało.- trzepocze rzęsami mimo wszystko, a ja stoję jak zwykle zamurowana. Czego mogłam się spodziewać? Tatuś oczywiście musiał maczać w tym palce, skoro nie mógł z nami dzisiaj się spotkać.
-Tak, było okej.- rzuca obojętnie Justin i ciągnie mnie do wyjścia. -Do widzenia.
Wsiadamy do samochodu, kiedy jego telefon ponownie wibruje. Patrzy na mnie, potem na wyświetlacz, a potem znów na mnie. Odbiera, ale milczy. Przez głośne samochody nie słyszę rozmówcy. Wiem jednak, że to, co przekazuje Justinowi, mrozi mu krew w żyłach.
-Spróbuj kogokolwiek dotknąć, a tym razem nie żartuję. Dorwę cię i choćbym miał iść za ciebie siedzieć, to cię gnoju zamorduję.- syczy przez zaciśnięte zęby i się rozłącza. Patrzy przed siebie, aż nagle zaczyna uderzać pięścią w kierownicę.
-Justin, uspokój się!- łapię go za ramię i chwytam z całej siły, próbując zwrócić jego uwagę na sobie. Kiedy mi się nie udaje, odpinam pasy i po prostu siadam mu na kolanach, przytulając z całych sił do siebie.
-Shh...- pocieram jego głowę, a on sapie, jakby przebiegł maraton. Cały wieczór trzymał nerwy na wodzy, a doskonale wiem, jak bardzo jest zdenerwowany odkąd wróciliśmy z biura nieruchomości. Chodzi niczym tykająca bomba, dlatego nie dziwię się, że odreagował na kierownicy. -Już? Okej?- pytam, a on zamiast odpowiedzieć, po prostu obejmuje mnie mocniej.
-Mam dość.- szepcze ledwo słyszalnym głosem. -Mam dość mojego życia i tego wszystkiego.- kontynuuje. -Jestem tym zmęczony.- i w tej chwili moje serce pęka na kilkaset kawałków. Jak rodzony ojciec może urządzić tak swojego syna? Kto normalny doprowadza potomka do takiego stanu? Dlaczego to robi? Dlaczego mu się to nie nudzi?
Nadal milczę, przytulając jego głowę do klatki piersiowej. Co chwilę jeździ głową w górę i w dół. Ostatecznie podnosi wzrok i wpija się w moje usta.
-Dobrze, że mam w tym wszystkim ciebie i mam dla kogo codziennie się budzić.- i znów mnie całuje. Uśmiecham się do niego słodko i schodzę mu z nóg. Mężczyzna uruchamia silnik samochodu i włącza się w ruch. Przez resztę drogi się nie odzywamy, tylko podśpiewujemy teksty utworów puszczanych w radiu.
W końcu rzucam się na łóżko, marząc o wtuleniu się w nagi tors Justina i zaśnięcie. W końcu wychodzi z łazienki i rzuca mi krótkie spojrzenie.
-Podobają mi się te twoje blond włosy.- przyznaję cicho i obserwuję, jak grzywka opada mu na oczy. Potrząsa głową i odgarnia ją do tyłu. Kładzie się obok i pochyla, składając krótki pocałunek na moich ustach. Wtulam się w niego i zamykam oczy.
-Kocham cię.- szepczę, na co on głaszcze mnie po głowie i przytula jeszcze mocniej.
-Ja ciebie też.

Nagle zrywa się z łóżka, jest środek nocy. Zaspana dźwigam się do góry i patrzę, jak w błyskawicznym tempie wkłada czarne jeansy i czarną bluzę. Nurkuje do szafy i próbuje z niej coś wyciągnąć.
-Justin, co się dzieje?- pytam zachrypniętym głosem i przecieram zaspane oczy.
-Za pięć minut będzie tu Ryan. Nie otwieraj nikomu. Nawet jeśli ktoś będzie się pod niego podszywać. On ma własne klucze.
-Ale o co chodzi?- pytam już lekko wystraszona. Zwijam się w kulkę, podsuwając kolana pod brodę i owijając nogi własnymi ramionami.
-Jest akcja. Niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze.- podbiega i całuje mnie w skroń. Przekłada z ręki do ręki pistolet, sprawdza naboje, a następnie wsuwa go w pasek spodni. Bierze drugą broń do ręki i ponawia czynności.
-Błagam, uważaj na siebie Justin.- miauczę całkowicie przerażona. Jeśli jest w stanie wyskoczyć w środku nocy z łóżka, to na pewno jest poważna sprawa. Zatrzymuje się w drzwiach i spogląda mi prosto w oczy.
-Będzie dobrze, mała.- puszcza oczko i wychodzi. Słyszę przekręcający się w drzwiach klucz, a ja sparaliżowana strachem nie ruszam się z miejsca. Po mieszkaniu rozbiega się cisza. Jedyne, co można usłyszeć, to dźwięk samochodów, które jeżdżą po ulicach. Zastanawiam się, co mogło się stać. Czy Jeremy kogoś zaatakował? Czy porwał jakąś dziewczynę, z którą spotykał się któryś z kumpli?
Ponownie słyszę przekręcające się klucze. Z jednej strony wiem, że to Ryan, a z drugiej narasta we mnie panika. Co, jeśli Jeremy dorobił sobie klucze i to właśnie on wchodzi do mieszkania? Serce podskakuje mi do gardła. Wdech i wydech...
-Ryan?- szepczę, ale wiem, że nawet osoba obok by mnie nie usłyszała. Mówię trochę głośniej, ale nikt nie odpowiada. -Halo?- drżący głos rozbrzmiewa po całym mieszkaniu. Zaczynam panikować. Pierwsze, co robię, to szukam broni, którą Justin ma rozstawioną w całej sypialni. Macam pod łóżkiem materac, ale nigdzie nie mogę jej wyczuć. Odgłos stukających butów słychać coraz wyraźniej. Do oczu napływają łzy. Coś w głowie mówi, żebym się uspokoiła. Ostatecznie zachowuję się jak typowe dziecko. Chowam głowę pod kołdrę i udaję, że mnie tu nie ma.
-Selena?- męski głos rozbrzmiewa po sypialni. -To ja, Ryan.- i w końcu wypuszczam wstrzymywane od kilku minut powietrze z płuc.
-Rany boskie, ale mnie wystraszyłeś.- wołam załamana i odkrywam się z kołdry. Butler patrzy na mnie rozbawiony i siada na brzegu łóżka.
-Potrzeba ci czegoś? Wody, soku, jeść?- pyta, a ja patrzę na niego, jak na idiotę.
-Nie jestem inwalidą, który nie potrafi zrobić sobie jedzenia.- śmieję się, a on kręci tylko głową.
-Jak coś, będę w salonie.- wstaje z materaca, a ja patrzę, jak odchodzi. W ostatniej chwili go zatrzymuję. Odwraca się na pięcie w moją stronę i wyczekuje mojego pytania.
-Co się właściwie dzieje?
-Zac jak zwykle działa na własną rękę...- wzdycha.  -Żeby to tylko się źle nie skończyło. Ma godzinną przewagę nad naszymi. Oby go dogonili.- przeczesuje dłonią włosy i idzie o krok dalej. -Zac nie potrafi czasem trzeźwo myśleć. Zrobi wszystko dla swoich ludzi... Ale to nie jest zabawa. Tym razem chodzi o śmierć i życie. A on targną się właśnie na swoje, jadąc za Jeremym sam.

Od autorki: Cześć i czołem! Co u Was? Połowa wakacji za nami... Jak spędzacie ostatnie "gorące" dni? Ja od przyszłego tygodnia mam urlop do końca wakacji i czeka mnie mega aktywny tryb życia.. :) 
Co sądzicie o rozdziale? Komentujcie żabcie...Co to tylko 3 komentarze, ej! :( Mam nadzieję, że to się poprawi. Jak myślicie, co wydarzy się w następnym rozdziale? 
*inspiracją do kolejnych rozdziałów jest książka "Me before you" i NIE, NIKT NIE BĘDZIE INWALIDĄ, JEŚLI O TO CHODZI XD*
Komentujcie rybcie, do następnego! ♥

niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 31.


~***~

Unoszę puszkę piwa w górę i wznosząc toast przybijam ją do innych. Impreza trwa w najlepsze, wszyscy tańczą i bawią się, jak gdyby jutra miało nie być. Dochodzi już 2 w nocy, a pojedyncze przypadki śpią po kątach w każdym pomieszczeniu domu.
-Świetna impreza Brian, dzięki za zaproszenie!- dwie blondynki podchodzą do wytatuowanego przyjaciela i trzepoczą rzęsami w jego stronę, próbując być seksowne. Jedna chwieje się w przód i w tył, a druga podtrzymuje ją ręką, chcąc nawiązać dłuższy kontakt z Brianem. Ten odpowiada uśmiechem i rzuca krótkie "dzięki". -Może wyskoczymy jutro na jakiegoś drinka?
-Jutro wracam do mojego miasta, sory.- wzrusza ramionami, a mina jednej z nich doprowadza mnie do śmiechu. Odwracam się do nich plecami i cicho chichoczę. Czy ja też tak wyglądam, kiedy widzę przystojnego faceta, próbuję go poderwać, a on mnie olewa?
-Śmieszku, nie jesteś zmęczona?- męskie ramiona owijają się wokół mnie i mocno obejmują. Odwracam się do niego twarzą i zarzucam ręce na jego kark.
-Może troszeczkę.- wzruszam ramionami i składam delikatny pocałunek na jego policzku.
-To chodź spać.- mówi, idąc w tył i ciągnąc mnie za sobą.
-Nie, jest za głośno.- mruczę, wtulając się w niego. Nagle unosi mnie do góry, a ja w ostatniej chwili obejmuję go udami w pasie. Kieruje nas na górę. Wchodzi po schodach bez żadnego znaku zmęczenia. Jedną ręką przytrzymuje mnie za pupę, a drugą otwiera drzwi do swojej sypialni. Delikatnie układa na łóżku i przykrywa kołdrą.
-Po pierwsze: chcę iść zmyć to gówno z siebie, a po drugie: chcę się przebrać w coś wygodnego.- protestuję, a on unosi ręce w górę i usuwa się z drogi. W mgnieniu oka biorę prysznic i zakładam jego koszulkę oraz majtki. Kiedy wracam, Justin stoi przed lustrem i wyciera mokre włosy. Jedyne, co na sobie ma, to ręcznik, który z trudem utrzymuje mu się na biodrach. Kiedy dostrzega mnie w lustrze uśmiecha się i rzuca ręcznik na podłogę.
-Fajna koszulka.- mówi, kiedy się odwraca. Pozwalam sobie przez moment popatrzeć na jego brzuch i dróżkę miłości.
-Wiem. Zabrałam jakiemuś przypadkowemu kolesiowi.- wzruszam ramionami obojętnie i ruszam w stronę łóżka.
-Przypadkowemu? Huh! Przystojny chociaż?- unosi brew i kieruje się do otwartej komody. Wyjmuje z niej bokserki i na moich oczach zrzuca z siebie ręcznik. Bez skrupułów pozwalam sobie na szybkie oględziny. Najseksowniejszy tyłek jaki w życiu widziałam, koniec, kropka. -Halo!- woła, kiedy nie odpowiadam na pytanie. Oboje wybuchamy śmiechem, a Justin kładzie się obok. Gasi lampkę i odwraca się w moją stronę. -Przystojny?
-Jak cholera. Dlatego mam jego koszulkę. Chociaż tyle mi po nim zostało.- wydymam usta, a on składa na nich pocałunek.
-Dobranoc słońce.- mówi cicho, a ja zamykam oczy i opieram się na jego torsie. Muzyka i śmiechy jednak są tak głośne, że po kilku minutach nie wytrzymuję. Dźwigam się do góry i wzdycham wściekła.
-Kładź się.- mówi, klepiąc poduszkę.
-I tak nie zasnę.- burczę zła.
-Połóż się na brzuchu, sprawię że zaśniesz.- rzucam krótkie spojrzenie w jego stronę, a on czeka, aż to zrobię. Posłusznie robię to, co mówi. Nagle jego dłonie dźwigają koszulkę w górę.
-Nie, nie będziemy się kochać.- od razu uprzedza. -Chyba, że chcesz.- dodaje z nadzieją, a ja jęczę wciskając głowę w poduszkę. -Rozumiem, że nie, okej.- śmieje się i podciąga ją jeszcze wyżej. Ostatecznie podnoszę się do góry i ściągam ją całkowicie. Zamykam oczy i relaksuję się, a Bieber w tym czasie jeździ w górę i w dół paznokciami. Najlepsza przyjemność, jaką facet może zrobić kobiecie, to mizianie. Nawet nie wiem kiedy, zasypiam. I nawet ten hałas mi w tym nie przeszkadza.

Dlaczego to, co dobre, tak szybko znika? Czemu czasem czas nie może zatrzymać się w miejscu, abyśmy mogli cieszyć się tym co teraz jest? Patrzę po raz ostatni na willę i już tęsknię za chwilami, jakie tutaj przeżyłam. To miejsce będzie mi przypominało, jak wiele musiałam przejść, aby w końcu zrozumieć, że liczy się chwila i ludzie wokół.
-Wrócimy tu jeszcze.- Justin ujmuje moją dłoń, która leży swobodnie na moim udzie. Spoglądam na moment na niego, a potem ponownie na dom.
-Mam nadzieję, że za niedługo.- mówię cicho i ściskam rękę. Patrzę na ostanie wyjeżdżające auto z parkingu. Podążamy zaraz za nim. Brian wyskakuje z samochodu i zamyka bramę. Wbija kod i włącza automatycznie wszystkie alarmy. Wsiada z powrotem do samochodu i wszyscy zaczynamy jechać. Przed nami bardzo długa podróż. Tym razem się nie zatrzymujemy w żadnej miejscowości. Mkniemy bezpośrednio do Nowego Jorku, dlatego każdy pasażer jest dziś kierowcą. Najtrzeźwiejsi, czyli ci, co poprzedniej nocy nie pili w ogóle, jadą jako pierwsi. Justin ma jechać przez 7 godzin, potem ja jadę przez 4 i przez resztę czasu prowadzi Brian.

Po prawie dwudziestu godzinach męczarni dojeżdżamy do Nowego Jorku. Budzę delikatnie Justina, który śpi mi na kolanach i informuje go, że jesteśmy prawie na miejscu. Mężczyzna od razu dźwiga się w górę, a ja swobodnie poruszam nogami. Pragnę wysiąść z tego auta, wziąć prysznic i rzucić się na łóżko. Jest środek nocy, parę typków krząta się po 38 alei, ledwo utrzymując na nogach.
-Oh, jak ja kocham to miejsce.- mówię ironicznie i wzdycham. Przesiadam się z Brianem, kiedy wysiada pod swoim domem. Przytulam go na pożegnanie i dziękuję za wspaniałe wakacje.
-To najlepsze, co mogło mi się przytrafić. Dziękuję, naprawdę.- szepczę, próbując się nie rozpłakać.
-Masz klucze, możesz tam jechać kiedy tylko chcesz. Tylko pisz wcześniej o kod, bo często go zmieniam, a wierz mi, nie chcesz trafić tam do pierdla. O ile Miami jako miasto jest świetne, tak więzienia już nie. Wiem, co mówię.- śmieje się i przytula mnie jeszcze raz. -Trzymaj się siora. Do zobaczonka.- odchodzi i macha nam jeszcze. Wsiadam na miejsce kierowcy  i odpalam silnik.
-Śpij jeszcze.- mówię do Justina spoglądając na niego we wstecznym lusterku. On tylko coś mamrocze i obraca się ponownie na siedzeniu. Tak, jak myślałam- dalej śpi. Podjeżdżam jeszcze do McDrive i kupuje nam kubełek kurczaków. Rzucam jedzenie na miejsce pasażera i mknę najszybciej jak się da do mieszkania. W końcu parkuję samochód i odwracam się do tyłu. Justin śpi jak zabity. Wysiadam i jedyne, co ze sobą zabieram to torebka, jedzenie i dokumenty. Otwieram tylne drzwi i wzdycham, kumulując w sobie ostatki sił. W końcu pochylam się do przodu i podnoszę go z całych sił. Nagle on się budzi i przyciąga mnie do siebie. Oboje upadamy z powrotem na miejsca i zaczynamy się śmiać.
-Głupia jesteś? Wystarczyło mnie szturchnąć trzy razy to bym się obudził. A ty mnie dźwigasz. Życie ci nie miłe?- mówi, obejmując mnie mocno w pasie.
-Nie pierdól, tylko idziemy, bo w torbie mam jedzenie, które zaraz się wywali.- podnoszę się do góry i wysiadam z samochodu. Justin robi to samo, po czym zamykamy je i ruszamy do domu.
Piąta pięćdziesiąt siadamy w salonie. Oboje jesteśmy wykończeni podróżą i jedyne, o czym myślimy, to sen. Wyjmuję jednak kubełek kurczaków i daję go Justinowi.
-Idę się wykąpać.- wstaję z kanapy i pospiesznie ruszam do łazienki. Nie mija dziesięć minut, a ja już jestem w łóżku i praktycznie zasypiam. W głowie mam jednak tylko jedną myśl: jutrzejszy dzień będzie dniem powrotu Seleny Gomez do żywych.

Budzę się całkowicie wypoczęta. Przez chwilę nawet mam wrażenie, że cały ten wyjazd to jeden, wielki sen, bańka pęknie i okaże się, że wspaniały czas, jaki tam spędziłam, to tylko wytwórnia mojej wyobraźni. Jednak kiedy odwracam się na drugi bok dostrzegam smacznie śpiącego Justina. Włosy ma we wszystkie strony, a twarz jest całkowicie rozluźniona. Jego ręka spoczywa na mojej tali, a noga na udach. Jestem przyszpilona do łóżka. Nie mogę się ruszyć, a słońce, które świeci mi prosto w oczy wcale nie ułatwia sprawy. Kropla potu spływa wzdłuż skroni, a potem ginie w mięciutkiej poduszce. Nie mogąc dłużej wytrzymać upału, delikatnie zdejmuję z siebie jego rękę, a następnie wyślizguję się spod jego nogi. Ruszam do kuchni i przygotowuję śniadanie. Oficjalnie włączam swój stary telefon i loguję się na portale społecznościowe. Przeglądam się w przedniej kamerce i ostatecznie robię sobie selfie. Wstawiam je na instagrama, twittera i facebooka. Wszędzie daję ten sam podpis. "Wróciłam." 
Nie ma w czym szaleć. W końcu nie było nas trochę czasu w domu. Lodówka praktycznie świeci pustkami, ale złapałam ostatnie jajka i przygotowałam dużą jajecznicę. Siadam na krześle przy wysepce kuchennej i jem swoją porcję. Do kuchni w tej samej chwili wita zaspany Justin. Przeciera oczy i ziewa, a następnie spogląda w moją stronę.
-Dzień dobry księżniczko.- uśmiecha się i podchodząc do mnie, ujmuje twarz i całuje w czoło.
-Dzień dobry, śniadanko czeka.- informuję i wskazuję na talerz. On od razu siada i zabiera się za jedzenie. -Jako, że wróciliśmy na stare śmieci i trochę się pozmieniało...- chrząkam i poprawiam się na krześle. -to mam ci do przekazania parę rzeczy.- kontynuuję. -Po pierwsze: rozglądam się za własnym mieszkaniem, po drugie muszę kupić auto i po trzecie: wracam do swojej branży. Po prostu czas dorosnąć i ruszyć dalej.- kończę i spoglądam na reakcję Justina.
-Dobrze, więc...- teraz on się prostuje i wlepia wzrok prosto w moje oczy. -Po pierwsze nie możesz mieszkać sama, nie po tych wszystkich przejściach. Mieszkasz ze mną, u mnie i nie kombinujmy, proszę. Nie chcę nocami odchodzić od zmysłów, czy u ciebie wszystko w porządku. Po drugie samochód mogę ci dać mój.
-Absolutnie.- przerywam stanowczo.
-Dobrze, w takim razie wybiorę ci takie, żeby ci się krzywda nie stała.- kontynuuje stanowczym tonem głosu. -A po trzecie cieszę się, że wróciła ta dawna Selena, która była na początku. Obrastasz w piórka, księżniczko.- uśmiecha się dumnie, a ja wzruszam ramionami.
-W końcu kiedyś trzeba ruszyć dalej.- mówię. -Ale co do mieszkania, to już zdecydowałam, Justin. Nie mogę mieszkać u ciebie, bo stać mnie na to, żeby mieszkać na swoim, a troszkę przerwy nam się przyda.
-Jesteśmy ze sobą może trzy dni i już ci się nudzę?- unosi brew zaskoczony, a ja kręcę głową.
-Nie o to chodzi. Po prostu chcę mieć swoje mieszkanie i tyle. Ten temat nie podlega dyskusji.- kończę śniadanie i wstaję od stołu.
-Ale pomagam ci je wybrać, jasne?- obserwuje mnie, a ja tylko kiwam głową. Nagle mój telefon zaczyna dzwonić, więc pospiesznie odbieram. Dzwoni jedna z lokalnych telewizji. Chcą przeprowadzić ze mną wywiad. Mam opowiedzieć o tym, przez co przeszłam przez ostatni rok. Nie jest to najlepszy pomysł, ale mimo wszystko godzę się. Od czegoś muszę zacząć.
Ruszam do swojej starej sypialni. W między czasie piszę SMS'a do rodziców, że dojechałam do domu cała i zdrowa i że może wpadnę po południu na kawę. Przeglądam ciuchy i dochodzę do wniosku, że muszę iść na zakupy. I od razu do fryzjera, aby podciąć końcówki. Telefon nie przestaje dzwonić, bo już po kilku minutach od ostatniego połączenia, mam kolejne. Tym razem dzwonią w sprawie sesji zdjęciowej dla magazynu "V". Od razu się zgadzam. Sesja ma odbyć się jutro o 10 w Queens.
-Puk, puk.- Justin wchodzi do pokoju i siada na łóżku. -Co robisz?
-Szukam czegoś, w co mogę się ubrać. Widać, że miałam depresje. Te  ciuchy są beznadziejne.- rzucam skórzaną sukienką w jego stronę, a on ją unosi do góry.
-To jest seksowne.- wzrusza ramionami, a ja mrużę oczy i duszę go na odległość. -No co?!- woła rozbawiony, a ja tylko kręcę głową i ostatecznie biorę do ręki zwiewną, białą sukienkę do połowy ud z rozcięciami po bokach. Do tego robię sobie kucyka i muskam usta matową szminką.
-Zbieraj się Bieber!- wołam i wkładam czerwone, krótkie conversy. -Jedziemy do fryzjera. Ty też.- podchodze do niego i składam szybki pocałunek, aby nie mógł protestować.
-Nie, ja nie jadę.- mówi, a ja ponownie go całuję. -Nie.- tym razem przygryzam wargi i lekko je ciągnę w swoją stronę. Z ust wylatuje głęboki, gardłowy jęk, a ja wiem, że jeszcze chwila i nigdzie nie pojedziemy. Bieber podwija sukienkę do góry i chwyta mnie za pośladki, a ja ponawiam pocałunek. Siadam na nim i zaczynam mierzwić włosy.
-Koniec tego dobrego, jedziemy.- w końcu wstaję i chwytam go za rękę. W ostatniej chwili chwytam okulary przeciwsłoneczne i torebkę. Czekam pięć minut, zanim on się ogarnie i wychodzimy. Czas na zmiany!
Kiedy zjawiam się w drzwiach mojego dawnego fryzjera, mężczyzna niemal rzuca się na mnie i mocno przytula.
-Tak dawno cię kochanie nie widziałem! Słyszałem bardzo wiele i niesamowicie się bałem, ale cieszę się, że już wszystko gra.
-Oj tak, wracam do normalności.- śmieję się i ciągnę bliżej Justina. -Musisz nam pomóc. I ja muszę coś zmienić i Justin.
-To jest..
-Tak, mój chłopak.- wyprzedzam pytanie i się śmieję. Jacob sadza nas na krzesłach i prezentuje różne fryzury. Po 10 minutach zaczyna działać najpierw z Justinem. Co się okazuje, rozjaśnia mu włosy, przycina po bokach i zostawia długą grzywę. Efekt końcowy jest niesamowity. Wygląda bosko.
-Za kare zapuszczam wąsa.- śmieje się i przegląda się w lustrze. -Nie jest źle, ale nie wiem, czy przeboleje to, że miałem farbowane włosy.
-Przeżyjesz.- śmieję się i siadam na jego miejscu. U mnie pierwsze co, to nanoszona zostaje farba. Potem podcinane są końcówki, a na końcu robiona jest grzywka. Kiedy Jacob kończy, nie mogę się na siebie napatrzeć. Wyglądam cudownie.
-Boże, ty naprawdę działasz cuda.- mówię, dotykając mięciutkich kosmyków.
-Do usług, jak zawsze.- uśmiecha się, a ja wręczam mu gotówkę.
-Nie, Gomez, nie żartuj. Nie będę brać od ciebie pieniędzy, na pewno nie dziś. Cieszę się, że ze mnie nie zrezygnowałaś i do następnego, no!- woła i dosłownie wypycha mnie ze swojego studia. Chichoczę i po raz ostatni oglądam się za siebie, aby mu pomachać. Jacob to naprawę wspaniały człowiek. Kiedy tylko miałam gorsze dni z Archibaldem wiedziałam, że on zawsze mnie wysłucha i będzie jak taka nastolatka, która go zmiesza z błotem a mi powie, że stać mnie na kogoś lepszego.
Patrzę na Justina, który bacznie mnie obserwuje. Marszczę brwi i uśmiecham się do niego, nie za bardzo rozumiejąc czemu się tak przygląda.
-No co?- pytam w końcu, na co mężczyzna wzrusza tylko ramionami. Wsadza dłonie do kieszeni i wbija wzrok we mnie po raz setny odkąd wyszliśmy z salonu.
-Pięknie wyglądasz.- rzuca w końcu, a ja wywracam oczami i lekko uderzam go w klatkę piersiową.
-Głupek.- mówię i zaczynam iść przed siebie. Justin dorównuje mi kroku i oboje zaczynamy iść ulicami Manhattanu. Po godzinnym spacerze postanawiamy udać się do biura nieruchomości, aby ktoś przygotował dla mnie folder z dostępnymi mieszkaniami. Kobieta jest bardzo miła i w przeciągu 10 minut otrzymuję stertę kartek w ładnej oprawie.
-Jeśli ma pani jakiekolwiek pytania, proszę śmiało do mnie dzwonić. W środku znajdzie pani moją wizytówkę.- mówi, przesuwając w moją stronę folder.
-Dziękuję bardzo. Będziemy w kontakcie.- uśmiecham się i ściskam jej dłoń. Wstaję z miejsca i wychodzę. Kilka spojrzeń spoczywa na mojej sylwetce, a ja trzymając Justina za rękę kieruję się do wyjścia.

Od autorki: CZEŚĆ! I PRZEPRASZAM! To na początek. Są wakacje, a ja totalnie nie mam na nic czasu. Kiedy jestem w domu, to śpię- odsypiam zmęczenie po pracy. Kiedy jestem poza domem, to albo pracuję, albo imprezuję. Do tego akutalnie jestem wolontariuszką na Światowych Dniach Młodzieży i kompletnie na nic nie mam czasu. To straszne, bo naprawdę chciałabym dla Was pisać więcej, ale kiedy znajduję chwilę, to nawet wtedy kładę się i śpię. Jestem mega zmęczona, ale dziś postanowiłam już dodać to co mam, mając w zanadrzu niespodziankę! Przechodząc do sedna: nie wiem, kiedy kolejny rozdział. Mam nadzieję, że szybko. :) Ale mam również nadzieję, że zostawicie po sobie komentarz dzióbki. :) A teraz ta niespodzianka. Mam dla Was dwa zwiastuny. Piszcie w komentarzach, który lepszy. Zwiastuny oczywiście tego opowiadania :) Do następnego,xx. 

Pierwszy, mój faworyt. ♥
Drugi :)

wtorek, 14 czerwca 2016

Rozdział 30.


~***~

Mam wrażenie, że wciąż śnię. Osoba, która leży obok jest tylko złudzeniem i zaraz otworzę oczy będąc zupełnie sama. By upewnić się, że to nie wytwór mojej wyobraźni, ponownie przejeżdżam opuszkami palców po jego kości policzkowej. Szatyn spogląda na mnie, gładząc po głowie i uśmiechając się co chwilę. W sumie nadal nie mogę pojąć, co się dzieje. Myślałam, że się zbłaźnię, kiedy powiem mu o swoich uczuciach, ale tak nie jest. Kto normalny z tyloma problemami dokłada sobie kolejny?  Wiem, że nie ma czasu przejmować się tylko mną, bo ma wiele innych spraw na głowie, a mimo to dokłada sobie kolejny- mnie.
-Chodź coś zjeść.- mówi, kiedy słyszy jak burczy mi w brzuchu. Kręcę tylko głową i osuwam się z jego torsu prosto na poduszkę.
-Ja tu zostaję.- mruczę i wtulam się w nią, zamykając oczy. -Jestem strasznie zmęczona.
-Nie dziwię się, Zac dał ci konkretny wycisk.- śmieje się i składa delikatny pocałunek na moim poliku. -Chodź, skarbie.
-Mmm, zaczyna mi się coraz bardziej podobać to niebezpieczeństwo, na jakie się narażam przy tobie.- chichoczę, słysząc zdrobnienie wypływające z jego ust. Bieber znów pochyla się nade mną, ale tym razem całuje mnie w usta. Przejeżdża ręką po zewnętrznej stronie uda i lekko zaciska dłoń na pośladku.
-Idziemy.- mówi wprost do moich ust, wlepiając rozgrzane spojrzenie we mnie. Wydymam usta, podnoszę się na łokciach i patrzę na umięśnione ramiona Justina, które są odsłonięte. Biały top wisi na nim, pokazując największe atuty mężczyzny. Począwszy od tatuażu na łopatce, po krzyż na klatce piersiowej. Wzdycham, zachwycając się widokiem i ruszam razem z nim na dół. Spojrzenia wszystkich spoczywają na nas i fala szeptów przepływa przez salon.
-Jedziemy na jakiś obiad, czy zamawiamy pizzę?- pyta Justin, siadając na fotelu, niespodziewanie porywając mnie za sobą i sadzając na kolanach. Wciąż nikt nie odważy się nas o to bezpośrednio zapytać, ale każdy się uśmiecha pod nosem, wiedząc co jest grane.
-Proponuję jechać gdzieś na miasto, w końcu za niedługo wracamy do Nowego Jorku, a tu jest tak pięknie.- mówi Taylor, a ja ją popieram. To prawda, niebawem wracamy do domu i kalifornijski sen będzie już tylko wspomnieniem. Póki to trwa, powinniśmy z tego korzystać.
-Znam taką jedną knajpkę.- odzywa się Ryan, a każdy przenosi wzrok na niego. -The Local House.
-Wiem, gdzie to. Ostatnio tam byłem.-wtrąca się Brian. -To co? Dziesięć minut wystarczy?- każdy zgodnie kiwa głową, a po chwili kierujemy się na górę, aby się przygotować. Taylor zamiast ruszyć do siebie, wchodzi za mną i z ledwością powstrzymuje się od pisku.
-AAW!- zakrywa usta, a w oczach gra milion iskierek. -Jesteście razem?!- woła podekscytowana, na co ja odwracam się na pięcie i przygryzam wnętrze policzka. Uśmiecham się słodko sama do siebie i kiedy uspokajam emocje, ponownie odwracam się do blondynki przodem. Kiwam powoli głową, próbując powstrzymać się od szczeniackiego zachowania. Przyjaciółka nie mówiąc nic, po prostu rzuca mi się na szyję i przebiera nogami niczym niemowlak. Całuje mnie w policzek i mam wrażenie, że zaraz oderwie mi głowę, tak mocno zaciska ramiona.
-Dość, dość, dość. Bierz co masz brać i jedziemy.- poganiam ją i zabieram portfel oraz telefon. Popycham ją do wyjścia i na moment zostaję sama. Biorę parę głębszych wdechów i podbiegam do lustra. Powinnam się przebrać, bo nie wyglądam zbyt wyjściowo. Rozpuszczam włosy i zaczesuję je do tyłu okularami. Biały top wisi na mnie jak worek zasłaniając spodenki. Wyglądam, jakbym była tylko w koszulce, ale ignoruję to. Nie mam na to czasu. Schodzę na dół, gdzie nie ma nikogo, prócz Efrona. Uśmiecha się od ucha do ucha, jakby wygrał w totka. Unoszę jedną brew w górę i obserwuję go z zainteresowaniem.
-Co ci?
-Po prostu nie lubię tej gównianej atmosfery, jak coś jest nie tak. No i Bieber ma dziewczynę! Ostatnio to było... Bardzo dawno temu.- śmieje się, a ja wywracam oczami.
-To nie jest zabawne. On bardzo wiele przeszedł.- mówię, zerkając na schody, po których schodzi prawdziwy bóg seksu. Czy on zawsze wyglądał tak idealnie? Czy przez pierwszy miesiąc byłam ślepa? Włosy stoją do góry, na nosie leżą czarne okulary przeciwsłoneczne, bluza z długim rękawem podwiniętym lekko w górę, czarne, skórzane spodnie i buty tego samego koloru z białymi podeszwami idealnie do niego pasują. Kiedy jest już na dole, przeczesuje ponownie włosy i wyciąga spod bluzy złoty łańcuch. Uśmiecha się słodko do mnie, a następnie składa lekki pocałunek na oczach Efrona. Mój perfekcyjny kryminalista. Nie mija pięć minut, a wszyscy są już na dole. Standardowa procedura; dzielimy się na dwie grupki, które mają jechać samochodami. Nic się nie zmienia- wciąż jestem z Justinem, Zaciem i Taylor. Tym razem to Efron prowadzi, więc blondynka zajmuje moje miejsce, a ja wraz z szatynem rozsiadamy się z tyłu.
-Tylko błagam, nie uprawiajcie przy nas seksu, okej?- rzuca brunet, patrząc w lusterko wsteczne na nas. Prycham pod nosem i odwracam wzrok w stronę szyby.
-A co, chciałbyś się przyłączyć?- odpowiadam kąśliwie, a Taylor zaczyna chichotać.
-Z wami? Oczywiście. Od zawsze mam ochotę na soczysty tyłeczek Justinka.- mruczy, szczekając zębami i udając, że coś gryzie. Wszyscy zaczynają się śmiać, a Bieber tylko uderza rozbawiony ramię przyjaciela, a potem kładzie dłoń na moim udzie i lekko ją zaciska.
Dojeżdżamy do South Beach i wysiadamy na jednym z parkingów. Odnajdujemy przyjaciół i całą grupą ruszamy do knajpy. Idealnie morski klimat od razu nas uderza. Na wstępie dostrzegamy niejednego, prawdziwego marynarza. Na ścianie wiszą kotwice, koła ratunkowe, obrazy z łodziami, statkami. Na stolikach rozłożone są biało-granatowe obrusy, w tle słychać Elvisa Presleya. Cały lokal jest w trzech barwach: bieli, granacie oraz błękicie. Brian prowadzi nas do lady, ponieważ nigdzie nie widzimy na tyle dużego stolika.
-Mam pomysł!- rzucam w ostatniej chwili, a wzrok każdego spoczywa na mnie. -Weźmy jedzenie na wynos i zjedzmy to na plaży!- dodaję dumna z własnego pomysłu. Zamawiamy dania morza i czekamy około 10 minut, aby wszystko zostało nam wydane.
-Czas oczekiwania prawie jak w lokalnym Mc Donaldzie, ale różnica jest taka, że tu jedzenie jest świeże, a tam... Się nie wypowiem.
-Ale jest dobre!- protestuje Ryan, spoglądając złowrogo na Efrona. Towarzystwo cicho chichocze i każdy zajmuje się sobą. Justin obejmuje mnie od tyłu i opiera brodę na ramieniu.
-Moja.- szepcze prosto do ucha i składa delikatny pocałunek tuż obok.
-Twoja.- wydycham nieświadomie wstrzymywane powietrze i przyglądam się przyjaciołom. Każdy zajęty czymś innym- Ryan i Robbie dyskutują na temat czegoś, co pokazuje ten pierwszy na telefonie. Zac bajeruje Taylor, a Brian rozgląda się dookoła i czeka na swoje zamówienie, co chwilę zerkając na smartphona.
-Mamo! Mamo! Patrz! To ta pani, która zaginęła!- krzyczy jakieś dziecko ciągnąc matkę za sukienkę i wskazując na mnie palcem. Mama zwraca jej uwagę mówiąc, że nie wolno pokazywać na nikogo palcem i żeby tak więcej nie robiła. -Ale mamusiu spójrz! Ta pani była w telewizji!- dziewczynka nie daje za wygraną i próbuje do mnie podbiec. W ostatniej chwili kobieta łapie dziecko za rękę i przyciąga do siebie, krzycząc i przepraszając mnie z daleka. Wzdycham ciężko, odwracając się w drugą stronę i ignorując falę spojrzeń, jakim zaczęto mnie obdarowywać.
-Hej..- Justin odwraca mnie przodem do siebie i ujmuje twarz w dłonie. Patrzy głęboko w oczy i próbuje wyczytać z nich moje emocje. Uśmiecham się lekko, próbując pokazać, że wszytko jest w porządku. -Nie przejmuj się. Ludzie gadali, gadają i będą gadać.
-Jest okej, Justin.- cmokam go w policzek i jak na zawołanie nasze jedzenie jest gotowe. Każdy bierze w rękę papierową torbę i wychodzi z lokalu. Kierujemy się na plażę, gdzie w spokoju siądziemy i w promieniach słońca zjemy nasz obiad.
Około piątej jesteśmy w domu. Całe popołudnie spędziliśmy na zwiedzaniu miasta. Parę pamiątek, pocztówek, zdjęć i możemy wracać do Nowego Jorku. Podczas spaceru po plaży Taylor latała jak wariatka od jednego do drugiego, fotografując każdego. Nalegała, żebyśmy wraz z Justinem zrobili sobie słodkie fotki, ale chyba nie chcemy się aż tak afiszować z naszym związkiem. Mogę się założyć, że pewnie i tak zaraz będzie news w radiu czy w gazetach "Gomez pozbierała się po depresji! Jest w Miami i UWAGA! Ma chłopaka! Kim jest tajemniczy nieznajomy?"...
Brian postanowił konkretnie zakończyć nasz pobyt w tym mieście i organizuje potężną imprezę. Możemy zaprosić kogo chcemy, miejsca dla nikogo nie zabraknie. Około siódmej wieczorem ma przyjechać DJ, który rozłoży swój sprzęt na plaży przed domem. O dziewiątej startujemy, dlatego każdy lata jak szalony od pokoju do pokoju. Czuję się tak, jakbyśmy wszyscy przygotowywali się na jakąś naprawdę ważną imprezę. Tymczasem to zwykła domówka, na której pojawi się bardzo dużo ludzi.
Biorę torbę w rękę i dosłownie odwracam ją do góry dnem. Wszystkie ciuchy wypadają przed stopy, a ja już wypatruję potencjalnego stroju na dzisiejszy wieczór. Zdaję sobie sprawę, że ludzie będą robić zdjęcia. Ciągle je robią, ale nie zawsze o tym pamiętam. Tym razem muszę się jednak pokazać z jak najlepszej strony, bo kiedy tylko wrócę do Nowego Jorku, wracam do świata mody. Pokazy, sesje, eventy... Muszę nadrobić wszystko, co mnie ominęło i wykorzystać swoje pięć minut jak najlepiej potrafię. Biorę do ręki ulubiony siwy, golfowy sweterek z długim rękawem i odsłoniętym brzuchem. Trzymając ciuch w dłoni, lustrowałam każdy możliwy dół. W końcu dobieram czarne, idealnie dopasowane szorty z wysokim stanem. Włosy postanawiam pokręcić i nadać im jeszcze większej objętości. Ruszam wziąć prysznic. Kiedy przechodzę próg łazienki, słyszę, że drzwi do pokoju się otwierają. Cofam się o krok i spoglądam w ich stronę. Stoi w nich Justin, uśmiechając się złowieszczo i patrząc na moje ręce.
-Mogę ci iść umyć plecki?
-Nie, możesz siąść tutaj i poczekać, aż wyjdę.- rzucam krótko, mierząc go wzrokiem. Daję mu jednoznacznie do zrozumienia, że ma za mną nie iść i nie zrobić głupoty. Wchodzę do środka i dla pewności zamykam drzwi. Błyskawicznie pozbywam się ciuchów i wchodzę pod prysznic. Gorąca woda obmywa moje ciało, a zapach lawendy unosi się w całej łazience. Zamykam oczy i podsumowuję wszystko, co wydarzyło się, kiedy tutaj przyjechaliśmy. Pierwsza impreza na plaży, spacer po Miami i wizyta w ZOO. Szalone zdjęcie na konto instagramowe, uświadomienie sobie, że poczułam coś do tego mężczyzny, wycieczka do centrum, tańce w Little Havana, rozmowa z rodzicami dzień przed urodzinami, afera z ojcem Justina, potem afera między nami no i dochodzimy do dnia dzisiejszego. Lepszego zakończenia tej szalonej podróży nie mogłam sobie wyobrazić- rozpoczęliśmy wakacje od imprezy nad oceanem i tak też je zakończymy. Orientując się, że woda zaczyna robić się coraz chłodniejsza, błyskawicznie kończę kąpiel i wychodzę. Balsamuję ciało, wkładam ciuchy i oplatam ręcznik na włosach. Wychodzę z łazienki, a Justin patrząc w telefon śpiewa cicho i porusza się w rytm muzyki. Zatrzymuję się, aby móc go wysłuchać. Obserwuję go niczym obraz na wystawie i czuję, jak serce rośnie z każdą sekundą. Kocham go jak diabli.
-Masz przepiękny głos.- komentuję, kiedy na moment przestaje. Od razu odwraca się w moją stronę i posyła przecudny uśmiech. -Naprawdę...Masz niesamowity talent.
-Tak?- podnosi się do góry i podchodzi do mnie. -Będziemy parą idealną. Ja będę łamał każdej lasce serce, bo będę kochał ciebie. Będę dawał koncerty i ciągle dedykował je tobie. Może być?- pyta, patrząc mi głęboko w oczy i obejmując mnie w tali. Przygryzam dolną wargę i uśmiecham się na samo wyobrażenie takich chwil.
-Mówię poważnie, co do twojego głosu. Może byśmy cię wypromowali?- proponuję, zarzucając ręce na kark.
-Nie, nie, Gomez. Mam za sobą wiele złych czynów i robiąc się sławnym mogę skończyć w pierdlu.- wzdycha. -A po drugie nie umiem śpiewać. To ty będziesz błyszczeć w naszym związku.- składa delikatny pocałunek na moich ustach, a ręcznik zsuwa się z głowy i spada tuż za mną. Podnoszę go i ponownie owijam nim włosy. Siadam przed toaletką i kremuję twarz. Justin w tym czasie bawi się telefonem i puszcza mi różne piosenki.
-Zaśpiewaj mi coś.- proszę go, kiedy tuszuję rzęsy.
-Kiedy indziej.- puszcza mi oczko, a ja wzdycham i zrezygnowana po prostu słucham jakiegoś hip-hopu, który puścił. Po jakiś dwudziestu minutach jestem gotowa, więc rzucam się na poduszkę tuż obok Justina i biorę do ręki telefon. Wchodzę na instagrama i przeglądam najnowsze posty znajomych. Później wchodzę na snapchata. Zachęcił mnie do niego Zac. Powiedział, że w taki sposób mogę się jeszcze bardziej wybić, bo ludzie żyją teraz snapem. Z tego, co zauważyłam, mam już milion obserwatorów. Brawo dla mnie!
Przytulam się do szatyna i robię sobie z nim zdjęcie. Pokazuję mu je, a on się śmieje.
-Typowa nastolatka.- komentuje i spogląda w oczy. Mrużę je i zdenerwowana uderzam go w klatkę piersiową. -No co?- śmieje się. -Każda teraz dosłownie rejestruje każdą chwilę na tym portalu.
-Tak? Oh, spójrzmy!- wyrywam mu z rąk telefon, dźwigam się do góry i wskazuję ikonkę ducha na żółtym tle. -Tylko nastolatki? Odezwał się dorosły.- patrzę na niego z góry, a on rozbawiony chwyta mnie w pasie i zaczyna namiętnie całować. Wyrywa z rąk oba telefony i błądzi dłońmi po ciele. Przygryzam jego wargę i ciągnę lekko w swoją stronę, tym samym się od niego odrywając.
-Jak cię tu nie kochać?- pyta, opadając z powrotem na poduszkę i znów chwytając iphona. Wywracam oczami i zostając w takiej pozycji po prostu się na niego patrzę. Spoglądam na umięśnione ramiona i każdy tatuaż, który na nim jest. Dłoń Justina ląduje na moim udzie, gdzie ją zaciska, a ja mogę przyjrzeć się im dokładniej. Tygrys, kompas, róża, sowa, ryba, oko, napis.. Jest ich pełno!
-Bolało?- pytam wskazując na krzyż na klatce piersiowej.
-Nie. Ani jeden mnie nie bolał.- wzrusza ramionami. Mrugam parę razy zdziwiona odpowiedzią i siadam na nim. Odbieram mu w końcu zabawkę z rąk i rzucam ją na bok.
-Co jest tak interesującego w tym telefonie?- wzdycham poirytowana.
-Ty?- pyta zaskoczony podnosząc go ponownie i pokazując aktualnie wyświetlaną stronę. Oglądał moje zdjęcia z sesji, którą mi robił. -Zastanawiałem się, jak bardzo się zmieniłaś. Waga wróciła prawie do normy, z czego jestem mega zadowolony.- mówi, patrząc na zdjęcie. -Wyładniałaś, wydoroślałaś.- wymienia, a ja tylko kręcę głową zażenowana i zaczynam się śmiać. Pochylam się do przodu, składam delikatny pocałunek, a Bieber podrzuca mnie do góry biodrami. Śmieję się i lekko odpycham jego głowę do tyłu.
-Jak cię tu nie kochać?

Od autorki: Cześć i czołem! Za tydzień wakacje! Przede mną dwa ważne egzaminy zawodowe- jeden w piątek, drugi w czwartek za tydzień. Wychodzę na prostą i finito! Ale co mi po wakacjach, kiedy mnie czeka prawdziwa praca? Całe dwa miesiące.. Nie dość, że w roku szkolnym muszę do niej chodzić, chcąc mieć kasę na śmieszne zachcianki, to teraz jeszcze w wakacje... Ale dam radę! Pogodzę wszystko i będzie okej! A jak u Was? :)
Uwaga, przed państwem ten moment w opowiadaniu, gdzie będzie trochę czułości. Ale obiecuję: nie na długo! Tymczasem zasypcie mnie komentarzami! Mam nadzieję, że nie uśpiłam Was na długo i znów mnie mile zaskoczycie! :) Do następnego, buźka! Claudia Ok.

sobota, 28 maja 2016

Rozdział 29.


~***~
*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*

Siedzę w siłowni razem z Zaciem. Pokazuje mi podstawowe chwyty przy samoobronie, a ja staram powtórzyć wszystko, co uczy mnie mój prywatny mistrz. Przechodzimy do rutynowych ćwiczeń- kilka brzuszków, przysiady, pompki, a potem worek, na który czekałam od samego początku.
-Najpierw musisz..- nim zdąży dokończyć pierwszy cios leci w sam środek masy wiszącej przede mną. Zaciskam zęby czując lekki ból w pięści. Mimo wszystko adrenalina wzrasta i pragnę więcej. -Nawet nie dasz mi nic powiedzieć.- śmieje się, obejmując worek i patrząc na mnie z rozbawieniem. -Ale masz mocne ciosy, co jest zaskakujące przy...
-Takiej wychudzonej osobie? No patrz, nie jestem taką ofiarą, jak myślicie.- prycham i ponownie uderzam worek. W głowie rysuję sobie twarz Jeremy'ego. Uderzam ponownie. Każdy człowiek, który zrobił mi kiedykolwiek krzywdę staje się moim celem. Chłopak nie odzywa się słowem, obserwując moje ruchy i mimikę.
-Jesteś strasznie skupiona.
-Wyobrażam sobie, że powalam kogoś, kto zalazł mi za skórę.- warczę przez zaciśnięte zęby widząc faceta, który siłą mnie wyciągał z pokoju, żeby próbować mnie sprzedać. Szał zaczyna targać moim ciałem. Nie potrafię tego opanować. Kopię, walę, sapię. Moje nerwy wychodzą na zewnątrz. Prawdziwa bestia, jaka we mnie siedzi budzi się ze snu zimowego. Niespodzianka, surwysyny.
-Halo, Sel, przerwa!- Efron chwyta mnie za ręce i próbuje zatrzymać, ale nie tym razem. Ostatkami sił uderzam ponownie, a potem upadam na kolana i pochylam głowę w dół. -Wszystko okej?- pada obok i chwyta twarz w rękę. Patrzę na niego beznamiętnie i tylko kiwam głową. 
-Tego było mi trzeba.- wzdycham, wstając z podłogi i ściągając z rąk rękawice. Rzucam je gdzieś na bok i biorę butelkę wody. Poprawiam kucyk i siadam na skórzanym fotelu przy jednej z kolumn na środku pomieszczenia.
-Jestem pod wrażeniem!- woła zdumiony i bierze drugą wodę. Sam zaczyna iść ćwiczyć, a ja obserwuję, jak jego mięśnie się napinają przy każdym wysiłku. Ma niesamowite ciało, to trzeba mu przyznać. -Spodziewałem się opadnięcia sił i rezygnacji już po samej rozgrzewce. 
-Człowieku, nawet nie wiesz, ile we mnie jest siły. Powaliłabym całe wojsko, jakbym musiała.- śmieję się i przecieram twarz ręcznikiem. Kiedy Efron podnosi ciężary, ja wchodzę na bieżnię i zaczynam powoli truchtać. 
-Ty naprawdę nie chcesz się poddać.- dźwiga się, aby na moment nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. -Nie wiesz, na co się piszesz.
-Wiesz, co jest gorsze od tego?- przerywam mu i sama zatrzymuję urządzenie. -Walka z samym sobą i przegrana. Myśl, że mogłam coś zrobić, a nie spróbowałam. Człowiek, aby był szczęśliwy, musi walczyć. Do utraty sił.- po tych słowach po prostu włączam muzykę i zaczynam ponownie swój bieg. Zac przez dłuższą chwilę siedzi i zastanawia się nad tym, co powiedziałam. Wsłuchuję się w tekst "Like toy soldiers" Eminema. Próbuje wybawić wszystkich od problemów, chciałby problemy załatwiać sam, po swojemu, by jego armia nie była narażona na bezpieczeństwo. W chwili, kiedy słyszę te słowa, od razu widzę Justina- był wściekły, kiedy to Zac mnie uratował, a nie on. Nie chciał narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Chciał załatwić to sam, bez ofiar, bez rannych. Dociera do mnie, jak szlachetnym człowiekiem jest. Wkopał się w gówno, z którego nie potrafi sam wybrnąć. Ma swoich przyjaciół,czekających tylko na skinienie jego palcem, a będą w stanie zrobić rzeczy niemożliwe. Jednak on nie daje żadnych sygnałów. On działa sam, dla dobra swoich ludzi.
-Zac...?- przyciszam piosenkę, aby mężczyzna mnie usłyszał. Opuszcza ciężary i wstaje, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. -Czy Justin naprawdę chce zabić ojca?
-Tak, ale za każdym razem kiedy próbuje, coś idzie nie tak.- upija łyk wody. -A co?
-Jeremy wie, co on chce mu zrobić?
-Na szczęście nie. Już byłby trupem.- rzuca obojętnie i wraca do ćwiczeń. Jakaś część mnie staje na przeciwko nas i zwalnia, aby popatrzeć na sprawę jako poboczny obserwator. Ojciec- biologiczny tata Justina, człowiek który powinien robić wszystko, żeby syn miał dobrze robi, działa całkowicie wbrew temu. Chce, aby przy każdej okazji upadał, nie wstawał już po nim. Co za ojciec może robić coś takiego? Jakim skurwielem trzeba być? 
-Chodź, poćwiczymy.- woła Zac i wskazuje na worek, a ja niczym ćpun na kacu biegnę po rękawicę i biegiem je wciskam na swoje ręce. Mężczyzna zawiązuje mi je mocno, aby nie spadły i staje za ciężarem, aby go przytrzymać. -Wiesz, co ci powiem?- przerywa, spoglądając na mnie zza niego. -Że jesteś pojebaną laską. Normalna by już dawno spierdoliła, tym bardziej będąc w twojej skórze. Masz życie, jakiego pragnęłaby każda na tym pierdolonym świecie. Ułożona rodzinka, modelka, sława, przyjaciele, pewnie jakieś imprezki z wpływowymi grubasami. A jesteś tutaj, w miejscu, gdzie w każdej chwili możesz umrzeć, gdzie ktoś może cię postrzelić. Najzabawniejsze, że mieszkasz pod jednym dachem z samymi popierdolonymi ludźmi.- śmieje się, kiedy znów uderzam. Nie komentuję tego, co mówi. Najzwyczajniej nie mam ochoty znów ciągnąć tego tematu. -Zawsze masz to, czego chcesz.- tymi słowami włącza we mnie ukryty głęboko guzik, który nigdy nie powinien być włączony. Zastygam w bezruchu i spoglądam na niego czując, jak krew zaczyna wrzeć, a kończyny prawie palą od adrenaliny. Efron momentalnie gryzie się w język i zasłana się workiem. -Nie o to mi chodzi, kurwa! Mówię tu o ciuszkach, szkole, imprezach i facetach. Nie mów, że tak nie jest, bo nie uwierzę. Jesteś za ładna.
-Zamknij mordę i mnie nie wkurwiaj.- warczę i ponownie próbuję przejąć kontrolę nad agresją. Dwa głębsze wdechy i uderzam z całej siły w worek. Szatyn aż odchodzi kilka kroków w tył, ponieważ ciężar kołysze się w przód i w tył w bardzo szybkim tempie. -Skończyłam na dziś.- rzucam rękawicę na ziemię i chwytając butelkę wody, wychodzę. To miało mi pomóc przetrwać dłużący się w nieskończoność dzień, a spowodowało, że przemyślałam wiele istotnych spraw. Wchodząc po schodach na parter spotykam Briana, który patrzy na moje odkryte ciało i uśmiecha się dumnie. 
-Siłownia, co?- kiwam tylko głową, by nie musieć otwierać ust, bo z nich wypadłoby wiele niestosownych słów, których mogłabym potem żałować. Wytatuowany mężczyzna chce jeszcze o coś zapytać, ale widząc mój humor rezygnuje i wraca do grupki znajomych do salonu. Trzaskam głośno drzwiami i biorę czysty top i spodenki do ręki. Zrzucam przepocony stanik sportowy i leginsy, a potem wchodzę pod prysznic i pozwalam, aby letnia woda ochłodziła rozgrzaną skórę. Uspokajam rozdrażnione nerwy, zaczerpuję kilka głębokich wdechów. Opieram ręce o ścianę i opuszczam głowę w dół. Może i Efron miał rację? Może naprawdę zawsze dostaję to, czego chcę? Nie, nie, nie. Gdyby tak było, już po dwóch dniach byłabym na wolności, a nie tkwiłabym w tym pieprzonym burdelu. Wychodzę z łazienki i siadam na łóżku, zastanawiając się nad tym, czy iść porozmawiać z Justinem teraz, czy po prostu odpuścić sobie i poczekać, aż sam wyjdzie z inicjatywą. Dochodzi jedenasta. Dwie godziny spędziłam na siłowni, a wciąż przepełniona jestem energią, mimo że w ogóle w nocy nie spałam. Biorę do ręki telefon i spoglądam na wyświetlacz. Kilka SMS'ów od mamy z pytaniem, czy wracam do Nowego Jorku. Kiedy mam zamiar jej odpisać, do pokoju wchodzi blondynka. Zamyka za sobą cicho drzwi i uśmiecha się nieśmiało. 
-Jak tam?-siada obok i patrzy badawczo na mnie. Wzruszam ramionami i wymuszam na sobie krótki uśmiech.
-Dobrze.- odpowiadam obojętnie i wzdycham, kładąc się na mięciutkich poduszkach. -Jadłaś śniadanie?
-Serio?- tak, to samo pytanie zadaję sobie teraz w głowie. Nie mam o co pytać, tylko o to, czy jadła śniadanie? Gomez, nie masz mózgu dziewczyno. -Tak, jadłam, pyszniutkie było!- woła słodkim i wysokim głosikiem, aż poważnieje i posyła mi mordujące spojrzenie. 
-Przepraszam, no..
-Rozmawiałaś z nim?- od razu przechodzi do konkretów, a ja marszczę brwi. Skąd ona wie...A, no tak. Zac. Przeczę ruchem głowy i zaczynam bawić się telefonem. Obracam go kilka razy, a potem wzdycham ciężko i wzruszam ramionami. 
-Dopiero się dzień zaczął.- śmieję się, a ona wywraca oczami na moje słowa. 
-Powinnaś sama do niego iść. A mogę się założyć, że będziecie razem.- pozytywna energia wręcz z niej emanuje. Ona zawsze myśli w dobry sposób i nie rozpatruje innych opcji. -Idź teraz!
-Śpi!- wołam i próbuję jej jakoś to wybić z głowy, ale na marne. I co ja mu powiem? Hej! Zastanowiłeś się? Kochasz mnie na pewno czy na niby? Masz ochotę ryzykować życie dalej?
-Nie śpi, idziesz, albo ja pójdę po niego!- grozi mi palcem, a ja otwieram szerzej oczy i mrugam parę razy.
-Swift, opanuj swoją wściekliznę macicy i idź do Efrona. Nie wpierdalaj się do mnie, okej?
-Ej, wyluzuj, okej?- mówi błyskawicznie. Orientuję się, że język się rozwiązał i poleciało parę niepotrzebnych słów.
-Boże.. To nie mój dzień, przepraszam.- przytulam ją i proszę, aby zostawiła mnie samą. Włączam youtube i odszukuję piosenki Tygi. Odpływam w rytmach "Stimulated". Czując dokładnie każde uderzenia basu zamykam oczy, relaksując się przy niej. 
Otwieram oczy, usnęłam. Przeciągam się i odwracam na drugi bok. Kiedy dostrzegam, że leży obok mnie Justin, zamieram.
-Jak długo?
-Dostatecznie, żeby się napatrzeć.- mówi, obniżając się do mojego poziomu i uśmiechając się słodko. 
-To pewnie wystarczy ci do końca życia.- wzdycham, dźwigając się na łokciach w górę. Zdejmuję z nadgarstka gumkę i ujmuję nią roztrzepane, jeszcze wilgotne włosy. Na dworze jest jasno, co oznacza, że nie spałam tak długo, jak mi się przez pierwsze sekundy wydawało. 
-Nie będę musiał się martwić, czy mi to wystarczy.- śmieje się i podkłada dłonie pod głowę. Całkowicie zrelaksowany leży na łóżku i obserwuje mnie z uśmiechem na twarzy.
-To znaczy?- szatyn w tej chwili dźwiga się do góry i obejmuje mnie w tali mocno do siebie przyciągając. 
-To znaczy, że codziennie będę mógł patrzeć, jak słodko śpisz z otwartą buzią, jak przez sen mamroczesz słodkie słówka.
-Dosyć.- zasłaniam mu usta ręką czując, jak policzka robią się czerwone. -Przejdź do sedna.- Justin bez słowa wpija się w moje usta i przyciąga mnie z całych sił do siebie. 
-Kocham cię.- mamrocze przez pocałunek. -I to powinno ci wszystko już wyjaśnić.

Od autorki:
WITAM! Pierwsza, podstawowa sprawa: rozdział jest krótki, ponieważ chciałam go zakończyć w takim momencie. Było mi go bardzo ciężko napisać, a że ostatnio nie mam natchnienia na jakieś romanse, tylko akcja, bitwy, etc. to wprowadziłam tu taki klimat. Zacznie się coś, czego jeszcze w moich opowiadaniach nie było i wręcz nie mogę się doczekać, aż będę dla Was pisać kolejne rozdziały. Mam wiele pomysłów i jak tylko jutro wstanę, tak od razu zabiorę się za pisanie! Komentujcie żabcie, co sądzicie o tym rozdziale. Jest tu trochę przemyśleń Seleny, która ponownie odkrywa przed nami nową twarz. Kto by pomyślał- kiedyś modelka, a teraz wojowniczka gotowa do prawdziwej bitwy! Czekam na Wasze opinie, oby było ich dużo! Szykuję dla Was niespodziankę, już wkrótce dowiecie się o co chodzi. A teraz do następnego. xx Claudia ♥

wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 28.


~***~
*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*

Siedzę w kabinie od dobrych trzydziestu minut. Czuję każde uderzenie serca. Oddech sprawia ból. Mam wrażenie, że klatka piersiowa jest odrębnym narządem, nie współgrającym z żadnym innym narządem mojego ciała. Zaciska się, niemalże miażdży wszystkie wnętrzności, a ja błagam o ukojenie. To boli. Strasznie boli. Kocham go, ciężko mi nawet to powiedzieć. Jak mogłam doprowadzić się do takiego stanu? Jak mogłam pozwolić sobie na chociażby sekundowe myśli o Justinie w taki sposób? Przecież to nie to, czego oczekiwałam w życiu. Nie chcę się ciągle bać, uciekać i być chroniona na każdym kroku, no może nie w takim sensie. Przecieram zapłakane oczy i zaciskam mocno usta, niemalże czując, jak krwawią. Niech ten ból odejdzie ode mnie już na zawsze.
-Selena, tu Zac.- niespodziewanie przez nieustające pukanie słyszę głos. Justin ciągle stoi przed drzwiami i próbuje ze mną porozmawiać, ale już nie ma odwrotu. Dopłyniemy do brzegu i prosto z Miami, w towarzystwie swoich rodziców wrócę do domu. Spróbuję ruszyć dalej. Ponownie zdam egzaminy, pójdę na studia, poznam nowych ludzi i może spotkam kogoś nowego. -Sel, proszę cię, wpuść mnie do środka. Chcę pogadać.- natarczywie szarpie klamką, jakby to miało mu coś pomóc. -Musisz mnie wysłuchać.- dodaje, a ja mając dość ciągłego walenia w drzwi i krzyków, po prostu go wpuszczam. Zatrzaskuję drzwi, zamykam je i ruszam na swoje miejsce. Zac obserwuje mnie uważnie, nie wiedząc od czego zacząć. Chwytam chusteczkę, ocieram zapłakane oczy i mokre policzka, a potem wyrzucam ją do kosza.
-Justin pewnie ci tego nie mówił. Nie wszyscy chcą słuchać o czyiś ex.- pociera zestresowany ręce o skrawek spodenek i siada obok mnie, ciągle obserwują reakcję. -Nawet nie wiesz, jak Bieberowi na tobie zależy. Zresztą, ten gnojek cię kocha, a to już jest bardzo dużo, jak na człowieka, który nigdy tego nie zaznał..- przerywa, a ja tracę dech w piersiach. Mrugam parę razy, nie wiedząc jak skomentować to, co powiedział, a to dopiero początek. Justin wspominał, że jest z domu dziecka, ale.. To chyba nie znaczy, że mężczyzna, który go wychowywał nie obdarował go tym uczuciem.
-Znam historię o Nicol...-dukam cicho.
-Nicol? Nie, to nie to. Jeśli to miało być cierpienie... to nic, w porównaniu do tego, przez co przeszedł 4 lata temu.- Zac rozsiada się wygodnie na sofie, co zwiastuje jedno: to będzie długa i na pewno emocjonująca historia. Zakochał się. Pierwszy raz zakochał się tak, że nie mógł normalnie funkcjonować. Poświęcał Megan cały swój czas, tak jak mi teraz. Byli blisko, oboje mieli się ku sobie. Nikt jednak nie spodziewał się, że ojciec Justina wtrąci się w tak nieodpowiednim momencie. Justin jechał do domu dziewczyny. Byli młodzi, chcieli wybrać się na randkę, jak typowa para nastolatków. Zamiast tego, przekraczając próg domu dziewczyny, doznał totalnego szoku. Rodzice Megan leżeli poderżnięci pod kominkiem, w kałużach krwi i okropnej woni już rozkładających się ciał. Pierwsze, co zrobił Justin, to pobiegł do pokoju dziewczyny. Na środku idealnie zaścielanego łóżka znalazł list. Wtedy nie wiedział, co może oznaczać. Czytając jednak pierwsze linijki tekstu od razu domyślił się, kto jest jego nadawcą. Znów chciał pieniędzy i powiedział, że Megan będzie jak jej rodzice. Justin wezwał policję i pierwszy raz był załamany. Robił wszystko, aby ją znaleźć. Mijały miesiące, a po dziewczynie nie było śladu. Co prawie 19-letni chłopak może zrobić sam? Nic, w normalnych okolicznościach, wiele, kiedy jest się wariatem. Justin namierzył Jeremy'ego. Kupował broń od Briana, zaprzyjaźnili się. Kiedy Bieber był już gotowy do odbicia Megan, okazało się, że to był błędny trop. Załamał się. Poznał Ryana i obrał jego ścieżkę. Zaczął brać narkotyki, uciekając od ciągłego bólu.
-Wtedy powiedział coś, co zapadło każdemu w głowie. Przysiągł, że odzyska Megan i pozwoli jej odejść. Nie dlatego, że jej nie kocha, tylko dlatego, że kocha ją jak wariat i nie może pozwolić, aby cierpiała do końca życia u jego boku.- przerywa na moment, dając mi do zrozumienia, że powinnam się zastanowić nad decyzją, którą podejmę. Historia się nie kończy. Justin po roku odnajduje dziewczynę, która prawie nie żyje. Odcięto jej stopę, aby nie mogła uciec, jest cała we krwi, pobita i zadrapana. Przy ostatnich słowach powiedziała, że w jej krótkim życiu poznała niesamowitego chłopaka, którego pokochała i który całkowicie zrujnował jej życie. -To, jaki on był wtedy... Oj Gomez, nie chciałabyś poznać tego Biebera.- prycha kręcąc głową we wszystkie strony. Zszokowana nawet nie wiem, jak mam dziękować Bogu, że jestem cała i to było tylko kilka zadrapań. Mogłam skończyć jak Megan.. -Kręciłem wtedy z Taylor, kiedy JB wpadł do pokoju i wydarł się, że cię porwali i że historia nie może się powtórzyć. Siedzieliśmy dniami i nocami. Justin chyba w ogóle wtedy nie spał. Jechał na energetykach i kawie, byleby znaleźć cię jak najszybciej. Wiedział, że Jeremy nie żartuje, a przypominając sobie słowa, że kiedy go dorwie, to go zabije, musiałem działać na własną rękę.- wzrusza przepraszająco ramionami, przypominając moment odbijania mnie z rąk Jeremy'ego. Zac mnie odkupował, ale ktoś się zorientował, że jest znajomym Biebera. -Byłem dosłownie parę minut szybszy od Justina. W sumie to dobrze. Kiedy Brian powiedział mi, jak wypakowane auto miał w to gówno, to...- przerywa, kręcąc zrezygnowany głową. Nie wiem, co powiedzieć. Siedzę ze wzrokiem wbitym w podłogę i odliczam czas, jaki mi pozostał do dopłynięcia. Godzina trzydzieści, jeśli będą dobre wiatry.
-Musisz zrozumieć, że on naprawdę cierpi, dając ci odejść. I wiesz co? Możesz być pewna, że cię kocha.
-Dlaczego nie zaryzykuje?- wzdycham w końcu.
-Naprawdę? Naprawdę Gomez? Po tej całej historii wciąż się nad tym zastanawiasz?- robi mi się głupio, kiedy Efron mierzy mnie karcącym wzrokiem.
-Czyli sądzisz, że dobrze robi?- mówię przybita. Wszystko przeciwko mnie. Szatyn tylko kręci głową. Chyba się nie rozumiemy.
-Nie, to znaczy z jednej strony tak, bo wiem, jak może się to skończyć, a tak się składa, że bardzo cię polubiliśmy i nie chcemy cię tracić, a z drugiej strony... Dajemy radę z pilnowaniem cię, więc może dobrze by było, gdybyście spróbowali.- znów nastaje cisza, a ja wydymam usta, nie wiedząc, co zrobić. Opieram głowę o dłonie i zamykam oczy, kalkulując wszystko, co się dowiedziałam. -Moim zdaniem powinnaś wrócić z nami i po prostu dać mu jeszcze trochę czasu. Pogadam z nim i zobaczymy, co dalej.- mówi po chwili. -Będzie dobrze!- przytula mnie i lekko sunie ręką w górę i dół po ramieniu. Uśmiecham się słabo w jego stronę, a potem patrzę, jak wychodzi. Słyszę jeszcze stłumione głosy. Zac zatrzymuje Justina i prosi, aby dał mi chwilę spokoju. To naprawdę dobry przyjaciel. Jeżdżę stopą po panelach i jeszcze raz wertuję całą historię, którą opowiedział mi Efron. Czemu wcześniej mi nikt o tym nie wspomniał? To musiał być dla Justina szok- znaleźć kogoś, kogo się kocha całą we krwi z odciętą stopą... To chore, jak człowiek może być bezduszny wobec drugiego. Za jakie grzechy on ma teraz tak cierpieć? Czemu Jeremy się na niego uwziął? Przecież nic nie zrobił... Próbował jedynie ruszyć dalej jako dzieciak, próbując zapomnieć o domu dziecka. Zamiast tego przez całe swoje życie ma rzucane kłody pod nogi. Nikt mi nie może powiedzieć, że jest złym człowiekiem, nawet jeśli kogoś zabił. Nie zrobił tego bez powodu. Musiał sobie ten ktoś zasłużyć. Justin jest czułym i kochanym facetem, który w tej chwili woli cierpieć, niżeli miałabym żyć w niebezpieczeństwie. Nie rozumie jednak tego, że jak się kogoś kocha, jest się gotowym na wszystko. Żadne ryzyko nie jest dla niego straszne.
Ocieram policzka, poprawiam roztrzepane włosy i biorę kilka głębszych oddechów. Jestem gotowa wrócić na pokład i udawać, że wszystko jest w porządku. Posłucham Zac'a. Pojadę z nimi, pobędę parę dni i wrócę do domu, jeśli sytuacja się nie zmieni. Póki co wychodzę na pokład wyprostowana, jak gdyby nic się nie stało, jakby sytuacje sprzed godziny nie miały miejsca. Spoglądam na każdą twarz z osobna, wymuszając na sobie uśmiech. Przemierzam krótki dystans i opieram się o barierkę, spoglądając na wodę obijającą się o brzeg jachtu. Biała piana, jaką po sobie zostawiamy znika po kilku sekundach w blasku wielkiej tarczy księżyca otoczonego maluteńkimi, niczym diamenty gwiazdami. Wiatr powiewa, a na skórze pojawia się dreszcz. Myśl, że to może się skończyć jest bardziej dobijająca, niż myślałam. Gdzieś w głębi duszy marzyłam, że ta przygoda będzie trwać wiecznie. Podobało mi się to. Ale na własne życzenie to zniszczyłam, ponieważ jak zwykle panna Gomez nie potrafi opanować swoich uczuć do kogoś. Brawo dla mnie!
-Hej słońce...- chudziutkie ramię owija się wokół mnie i mocno przyciąga do siebie. Znajome perfumy utwierdzają mnie w przekonaniu, że tkwię w uścisku mamy. Wzdycham ciężko, nie chcąc nic mówić. Wiem, że jeśli się odezwę, pęknę. Ponownie zalewając się łzami pobiegnę do kadłuba i nie wyjdę stamtąd dopóty, dopóki nie dopłyniemy do brzegu. -Jak się trzymasz?- kiwam tylko głową, dając do zrozumienia, że nie chcę nic mówić. -Wracasz z nami?- przeczę, zaciskając oczy i jeszcze mocniej ją przytulając. Brakowało mi tego. Jak mogłam być taką egoistką i odtrącić bliskie osoby, które nigdy mnie nie zostawią? Jestem popapranym człowiekiem...
-Mamuś, przepraszam cię za wszystko.- dukam cichutko w jej pierś, patrząc beznamiętnie na poręcz łodzi.
-Shh... Kochanie. Nie gniewamy się na ciebie. To był ciężki okres, ale Justin pomógł ci przez niego przejść.- odsuwa mnie lekko do tyłu, aby móc spojrzeć mi w oczy. -Dobry z niego chłopak... Aż sama się dziwię, że to mówię, ale to prawda.- wzrusza ramionami. -Chce dla ciebie dobrze. Wie, że nie jest chłopakiem dla ciebie, dlatego pozwala ci odejść...- przerywa nagle, nie wiedząc, czy dopowiadać coś do tego. -Nawet jeśli cię bardzo kocha.- czuję się jak nastolatka, której pierwszy raz złamano serce.
-Selena?- drżący głos za mną powoduje, że włoski na plecach stają dęba.
-Nie, proszę. Idź sobie.- wtulam się w tors matki jeszcze bardziej, mając wrażenie, że to najlepszy schron na ziemi i tylko ona potrafi mnie ochronić przed całym złem, jaki istnieje.
-Musisz mnie wysłuchać.- Justin nie daje za wygraną.
-Porozmawiamy jutro. Przemyśl dokładnie, co chcesz mi powiedzieć. Zrobię to samo.- rzucam mu krótkie spojrzenie, a on stoi w lekkim rozkroku ze zmarszczonymi brwiami i rozchylonymi ustami. Wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać. Cholera! Oczy, w których zazwyczaj panował spokój i odwaga, przepełnione były strachem i obawą. Nic nie mówi, po prostu cofa się parę kroków do tyłu, ciągle na nas patrząc, a potem znika gdzieś pod pokładem.
-Powinnaś go wysłuchać.- komentuje mama, a ja wzdycham ciężko.
-Nie wiesz wszystkiego, więc proszę cię, nie wtrącaj się mamo. Kocham cię i twoje złote rady, ale naprawdę tego nie zrozumiesz.
-Czemu mi więc nie opowiesz?
-Bo zrobiłabyś z tego kolejną świetną książkę, a ja nie chce, aby ktokolwiek się dowiedział o tym, co wiem ja.- cmokam ją w policzek i odchodzę w stronę stołu z przekąskami. Sięgam po kubeczek z lemoniadą i chwytam kawałek ciasta. Nagle rozbrzmiewa huczne "Sto lat", które już dzisiaj słyszałam. Na środek wyjeżdża ogromny tort z dwoma tubami ognia. Taylor z ogromnym uśmiechem na twarzy podjeżdża nim w moją stronę. Najwyższą część ciasta rozświetla dziewiętnaście świeczek. Kiedy bliscy milkną, powtarzam jedno i to samo życzenie. "Chcę, aby w końcu moje życie było takie, jakie chcę." i wydmuchuję z całych sił powietrze, które nagromadziłam w płucach. Rozbrzmiewają oklaski, a ja ocierając kolejną łzę, uśmiecham się i kiwam tylko głową, dziękując za piękny tort. Widnieje na nim moje zdjęcie z sesji zdjęciowej, którą przeprowadził mi Justin i podpis "Happy Birthday Selena!". Każdy dostaje po kawałku, ponownie składając mi życzenia.
Siadam na kanapie i patrzę, jak znajomi się wygłupiają, zapominając o incydencie. Dłubię widelcem w lukrowej polewie, naprawdę nie mając ochoty na słodkości. Co mam mu jutro powiedzieć? Wszystko, co zamierzałam, już zrobiłam. Teraz jego kolej. Jestem gotowa ryzykować życiem dla niego. Mimo, że jestem zdenerwowana, że nie powiedział mi wcześniej o Megan, to mogłam liczyć się z tym, że przede mną były inne.. A nawet wiele ich. W końcu Justin jest niesamowicie przystojny i z pewnością dziewczyny wzdychają na jego punkcie za każdym razem, kiedy go widzą.
-Smakował?- pyta Ryan, siadając obok. Kiwam głową, odstawiając talerzyk na ławę.
-Nie mam jakoś ochoty na jedzenie.- wzdycham ciężko i zamykam oczy,  chcąc już wtulić się w poduszkę i zapaść w głęboki sen.
-Twój beztroski czas, jaki miałaś tu spędzić za moment się kończy. Po przekroczeniu progu łodzi będziesz musiała uważać, bo Jeremy może być wszędzie.- mówi, zerkając na zegarek.
-Od jak dawna nic nie wziąłeś?- słowa wypływają niekontrolowanie z ust. Ganię się za to, ponieważ to nie mój interes. -Przepraszam, nie powinnam..
-Jest okej, Sel. Jesteś moim ziomkiem, możesz spokojnie o wszystkim ze mną gadać.- puszcza mi oczko i lekko szturcha ramieniem. -Tydzień. Chcę to rzucić i może ogarnąć swoje życie.
-Czas najwyższy! Jesteś porządnym facetem, jak nie jesteś na haju.- stwierdzam, na co on się śmieje i mi dziękuje za ambitny komplement. -Też muszę ogarnąć swoje życie.
-Ogarniesz je z Bieberem.- kiwa głową spokojnie. Jest niesamowicie pewny tego, co mówi. -To ja byłem z nim wtedy, kiedy ćpał. Wiem najwięcej.- wzrusza ramionami. -Jestem encyklopedią zamkniętą na wszystkie sposoby. Mogę ci tylko powiedzieć, że to dobry facet, ale ma zajebiście pod górkę w życiu.- kolejny przyjaciel Justina, z którym rozmawiam jednego wieczoru. Jak tak to żaden nie potrafi przyjść, siąść i normalnie porozmawiać prócz Zac'a, a teraz nagle wszyscy.

Siedzę w samochodzie razem z Brianem i Zac'iem. Rodzice musieli wrócić do Nowego Jorku- mama ma jutro spotkanie z redaktorem naczelnym, a tata bankiet hotelarski. Kazali mi się odezwać, kiedy będę miała zamiar wrócić do NYC. Jadąc ulicami Miami słuchamy piosenek Eminema, który idealnie nadaje się na takie chwile jak te. Zamiast załamywać się, daje mi to powera, aby walczyć dalej i nie poddawać się. Cicho podśpiewuję co drugie słowo kołysząc głową w rytm muzyki.
-Chcesz zapalić?- Efron wyciąga w moją stronę papierosy, a ja aż nie mogę się oprzeć, aby tego nie zrobić. Nie palę, nie paliłam, ale w tej chwili potrzebowałam czegoś, aby przez chwilę zaczadzić mózg jakimś gównem. Zaciągam się raz, potem drugi, kolejny i następny. Ani razu nie krztuszę się dymem, przez co faceci są pod wrażeniem. Mrużę oczy czując, jak powieki zaczynają szczypać i piec od dymu. Otwieram okno i wyrzucam przez niego kiepa, rozsiadając się wygodniej na tylnym siedzeniu.
-Dzisiejsza impreza była świetna.- wzdycham, masując najedzony tortem brzuch.
-Pomijając parę kwestii, to tak.- śmieje się Brian, a ja wywracam oczami. Wjeżdżamy na podjazd posesji i widzę, że reszta aut też już stoi. Wysiadam z auta i nie czekając na nikogo, po prostu ruszam do środka. Drzwi są już otwarte, więc mknę po schodach do końca korytarza i zamykam się w swoich tymczasowych czterech ścianach. Jutro czeka mnie ciężki dzień. Albo wrócę do Nowego Jorku zmuszona zacząć życie, które planowałam od dziecka, albo zostanę z Justinem i będę myśleć, jak zaradzić jego problemom. Ma prawdziwego pecha. Najpierw zostawił go popierdolony ojciec, potem matka, trafił do domu dziecka, został zaadoptowany przez wpływowego człowieka, który i tak nie miał na niego czasu, zarabiał na siebie od małego, a potem zaczęło się prześladowanie. Bicie, nękanie, porywanie dziewczyn, na których zależało Justinowi. Nie będę kolejną. Nie pozwolę na to. Będę ćwiczyć, będę silna i krzywda mi się nie stanie. Zrobię to dla Justina. Zrobię to dla nas. Zrobię to dla siebie.

Od Autorki: Cześć i czołem! Rozdział miał być szybciej, ale łącznie? Napisałam chyba z 6 wersji tego rozdziału, aż ostatecznie wybrałam ten. Mam nadzieję, że najodpowiedniejszy. Co nieco historii Biebera, o którym tak naprawdę niewiele wiemy. Czas w końcu pokazać, jak mroczną historię skrywa jego postać. Paczka też nie wzięła się znikąd. Przykład - Brian i Ryan, a to dopiero dwójka.. Czas pokaże Wam, co ukrywa reszta. :) Komentujcie, a w między czasie, w oczekiwaniu na kolejny rozdział EOTR, zapraszam Was na SHADOW, do którego został stworzony niesamowity zwiastun! Zachęcam do obejrzenia oraz do przeczytania prologu! Następny rozdział pojawi się wkrótce.  Zachęcam do obejrzenia trailera!!! COŚ NIESAMOWITEGO!  Komentujcie, im więcej komów tym szybciej rozdział! xx ♥


środa, 27 kwietnia 2016

Rozdział 27.

 

~***~

Ujmuję delikatnie w dłonie jego twarz. Bacznie przyglądam się ranom. W głowie odzywają się wyrzuty sumienia. Z sekundy na sekundę, z każdą kolejną kroplą krwi winię za to siebie. To moja wina. Gdybym odpuściła jakikolwiek kontakt, omijała go szerokim łukiem, oboje byśmy nie cierpieli. On wiódł by swoje życie, beze mnie, a ja skończyłabym szkołę i wyruszyła na studia, tak jak planowałam. Zamiast tego ujmuję teraz jego buzię i płaczę, widząc że przeze mnie dzieje mu się krzywda. To boli bardziej, niż myślałam.
-Shh.. Nie płacz.- szepcze, ocierając knykciem łzę. -Przecież nic się nie dzieje.
-Właśnie, że tak. W przeciwnym razie nie wyglądałbyś tak, jak teraz.- siorbię nosem i odwracam na moment wzrok. -To moja wina.
-O nie. Za żadne skarby nie wolno ci tak myśleć.- poważnieje i wbija wzrok w moje oczy. -To nie twoja wina, tylko tego pierdolonego kretyna.- puszczam jego twarz i odsuwam się o krok do tyłu. -Wyśledził nas. Chciał kasy, dałem mu ją. Myślałem, że się odpierdoli..- przerywa nagle i spuszcza wzrok w dół, drapiąc się po czubku głowy. -Ale jak zwykle się myliłem.
-Justin, co się stało?- mówię zaniepokojona i przeplatam ręce na klatce piersiowej. -Proszę cię, to mnie już wykańcza. Powiedz prosto z mostu.
-Muszę go zabić.- rzuca spokojnie, a ja otwieram jeszcze szerzej oczy. -To jedyne wyjście, Selena.
-A policja?
-Policja tu nie pomoże. Kurwa, jesteśmy gangami, oni się nie mieszają w nasze interesy.- słowa, których tak bardzo się obawiałam własnie wypłynęły mu z ust. Ale czego się spodziewałam, kiedy mówił, że robi bardzo dużo złych rzeczy? -Oczywiście, jak go zabiję, to albo będę uciekał do końca życia przed wymiarem sprawiedliwości, albo mnie zamkną od razu.- wzrusza ramionami i siada na brzegu łóżka.
-Nie możesz tego zrobić. Nie możesz, rozumiesz?
-Nie pozwolę, żeby ponownie stała ci się krzywda.- pociera ręce i unosi wzrok w górę, aby na mnie spojrzeć. Staję tuż przed nim i ujmuję jego dłonie, które są całe poobdzierane. -Prawie go miałem... Ale wtedy wpadł jakiś mięśniak od niego i..- przerywa nagle, ściskając mocniej moje ręce. -Grunt, że ci nic nie jest. - milczę, próbując zebrać myśli do kupy.
-Musi być jakieś inne rozwiązanie. Nie możemy go zabić.- zaprzeczam, siadając obok i patrząc mu prosto w oczy. Jest bezradny, wykończony i zabłąkany. Nie wie, co ma robić i się obawia, ale dostrzegam iskierki szaleństwa i wściekłości, które utwierdzają mnie w tym, że jest w stanie zrobić to, co mówi.
-Co proponujesz, co? Policja nie pomoże.
-A FBI?
-Zamkną nas wszystkich.- rzuca beznamiętnie i odwraca wzrok w drugą stronę.
-Coś wymyślimy, tylko nie rób głupstw, dobrze?- przejeżdżam paznokciem tuż obok jego ucha, a następnie wplatam palce między kawowe włosy. Ponownie spotykamy się spojrzeniem i posyłamy uśmiechy. -Proszę. Obiecaj mi to.- nie odpowiada, wciąż się uśmiechając. Kręci bezradnie głową i wzdycha ciężko.
-Okej...- kapituluje w końcu, a ja go delikatnie przytulam.
-Właśnie... Mam jeszcze parę pytań. A nawet mnóstwo.
-Może w końcu będziemy celebrować twoje urodziny tak, jak planowałem?- śmieje się, a ja tylko kręcę głową. Kiedy pytam go o to, dlaczego został z nami Ryan, kiedy bał się, że może nam się coś stać tłumaczy, że Ryan nie myśli, tylko działa. Zawsze na nim polegają, bo jako jedyny z nich nie ma skrupułów, aby kogokolwiek zabić. Potrafi się poświęcić nawet własnym kosztem, osłaniając bliskich. Raz został nawet postrzelony, aby obronić Robbiego.
-Dlatego wiedziałem, że mogę go zostawić samego z wami. Kiedy tylko dowiedział się, że Jeremy jest w okolicy, odstawił prochy i skupił się na maxa na swoim zadaniu. Dalej nic nie brał.. Dziwne.- śmieje się, a ja wywracam oczami. Broń była schowana pod łóżkiem każdego z nich, stąd było jej pełno na stole w jadalni.
-Dlaczego nie chcieli mi powiedzieć gdzie jesteś?
-A co? Martwiłaś się?- patrzy na mnie z przymrużonymi oczami i cwaniackim uśmiechem na twarzy.
-Głupie pytanie.- prycham i zginam nogę w pół, aby siedzieć do niego przodem.
-Chciałem ci to sam wytłumaczyć. Zabroniłem im mówienia czegokolwiek. A pomijając następne pytanie nie odbierałem telefonu, bo musiałem skupić się na wytropieniu tego dziada, potem planowałem jak go zabić i na końcu.. Wyszło, jak wyszło.. A teraz bez gadania, szykuj się, za pół godziny wychodzimy.
-Ale..
-Nie ma żadnego ale!- krzyczy, a ja mrużę oczy, dusząc go na odległość. -Są twoje urodziny, a ja spierdoliłem je po całości. Próbuję ratować sytuację.- mówi szybko i zrywa się na proste nogi.
-Jesteś wykończony, Justin.
-Ty też.- wychodzi i zamyka drzwi. Wydymam usta i spoglądam na swoje odbicie. Zabieram z torby luźniejszą bluzeczkę na cienkich ramiączkach, do tego jeansowe spodenki i trampki. Pod spód wkładam strój kąpielowy i naprawdę zmęczona dzisiejszym dniem wychodzę z pokoju. To był długi dzień. Ale Justinowi nic nie jest.. No prawie nic.
Na dole już wszyscy czekają. Każdy ubrany w luźne ciuchy, co może oznaczać, że idziemy na plażę. Przyjaciele posyłają mi uśmiech, tylko Robbie stoi na boku i z przeplecionymi na klatce piersiowej rękami wpatruje się w okno.
-Widzisz! Wrócił cały i zdrowy.- przytula mnie ramieniem Zac, mając wielkiego banana na twarzy.
-Nie cały i nie zdrowy. To moja wina..
-Przestań.- protestuje Brian. -Jesteś członkiem naszej rodziny, trzymamy się razem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
-Dokładnie.- dołącza się Ryan i trzymając puszkę coli w rękach, upija łyk i wsadza jedną rękę do kieszeni. Słyszę kaszel, a następnie obok staje Justin. Ślady krwi zniknęły, ale siniaki i zadrapania nadal są wyraźne i świeże.
-Chodź to opatrzyć.- chcę go pociągnąć za ramię, ale on stoi twardo w miejscu i protestuje ruchem głowy.
-Wychodzimy.- obejmuje mnie delikatnie w pasie i zaczyna prowadzić w stronę drzwi. Za nami jednak nie idzie nikt.
-Oni zostają?- Justin ponownie kiwa tylko głową. Nie rozumiejąc już nic, po prostu wsiadam do samochodu Biebera i zapinam pas, obserwując jak szatyn obchodzi auto i zasiada na miejscu obok. -Gdzie jedziemy?
-I tak ci nie powiem.- śmiejąc się wjeżdża na ulicę i zaczynamy podążać krętymi drogami Miami.

Dojeżdżamy do jakiejś zatoki. Wysiadamy z samochodu. Justin ujmuje moją dłoń, ciągle się uśmiechając.
-Zaczekaj.- mówi, zatrzymując się i wyjmując coś z kieszeni. Staje za mną i obwiązuje mi czymś oczy, a ja podekscytowana niczym dziecko zadaję setki pytań na sekundę. W odpowiedzi dostaję cichy śmiech, a następnie jego dłoń mocno owija moją. Zaczynamy iść prosto. Szum fal wydaje się wyraźniejszy z każdą sekundą. Skrzypiące podłoże może świadczyć o tym, że właśnie przechodzimy przez most albo molo. Nagle się zatrzymujemy. Ściskam dłoń jeszcze mocniej, kiedy nagle ją puszcza. Przepaska odsłania mi oczy, a przede mną rozpościera się ogromny, przepięknie ustrojony jacht. Na jego przodzie stoi grupa przyjaciół, która jednogłośnie woła "STO LAT!". Zakrywam usta dłońmi i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Spoglądam na każdą twarz z osobna i czuję, jak pod powiekami pojawiają się kolejne łzy. Dopiero płakałam, litości!
-Wszystkiego najlepszego, mała.- szepcze Justin, obejmując mnie w talii i opierając brodę o ramię. Odwracam się uradowana do tyłu i mocno go przytulam, nie zważając na to, że jest poobijany i zapewne go to zaboli. Cieszę się jak mała dziewczynka, która właśnie dostała bilet do Disneylandu! Justin pomaga mi wejść na pokład i zamyka za nami bramkę. Na jachcie jest marynarz, który będzie sterował sprzętem podczas naszej podróży.
-Pozwól, że spróbuję ci wynagrodzić cały dzisiejszy dzień.- zaczyna, kiedy stoi obok mnie.
-Już to zrobiłeś. Ważne, że jesteś cały i zdrowy.- ponownie odwracam się do niego i tym razem przepełniona emocjami wtulam się w jego tors. Słysząc głośne "Uuu", zaczynam się uśmiechać przez łzy. W tej samej chwili rozbrzmiewa muzyka, a jacht odpływa od brzegu. Przyjaciele ruszają na pokład główny, a my zostajemy za nimi w tyle i po prostu stoimy wtuleni w siebie ciągle milcząc.
-Nawet nie wiesz, jak się martwiłam...- zaczynam od razu.
-Nie teraz, Gomez. Proszę... Baw się, dobrze? Nie wracajmy już do końca dnia do tego tematu.- odsuwa się kawałek do tyłu, aby móc na mnie spojrzeć. Mam ochotę go pocałować, ale się powstrzymuję. Nie mogę pokazać, że zależy mi bardziej, niż myśli.
Ruszamy do przyjaciół. Od razu podbiega do mnie Taylor z wielkim pudełkiem i ogromną różową kokardką.
-Słodziutko.- komentuję z uśmiechem na twarzy. Siadam na skórzanej kanapie i otwieram ładnie zapakowany podarunek. Oczom ukazuje się ramka ze zdjęciami. Kilka fotek sklejonych w kolaż i wstawiony do pięknie zdobionej, białej ramki. Na nim leży koperta.
-Mam nadzieję, że to nie jest kolejny list.- śmieję się, patrząc na również różowy papier w rękach. Taylor tylko protestuje ruchem głowy, czekając aż to otworzę. Nie przedłużając rozrywam kopertę i wyjmuję zawartość. Oczom ukazują się dwa bilety na koncert Coldplay.
-Jeezu, Tay! Kocham cię!- krzyczę i od razu przytulam blondynkę do siebie. Coldplay to nasz zespół. Odkąd tylko pamiętam, to słuchałyśmy ich piosenek, nucąc teksty, a czasem nawet tańcząc do nich. Brian i Zac stoją kawałek dalej i obserwują sytuację z boku, co chwilę wymieniając się spostrzeżeniami. I tak wysłuchuję kolejno od nowa życzeń od każdego z nich. Na końcu podchodzi do mnie Justin i chwytając za rękę prowadzi w ustronne miejsce. Księżyc odbija się w tafli wody i to jedyne światło, jakie oświetla nasze twarze. Oczy Justina mienią się od oceanu, a śnieżnobiały uśmiech rozświetla ciemność. Pochyla się gdzieś na bok i nagle znikąd wyciąga bukiet czerwonych róż.
-Najpierw to.- komentuje, wręczając mi kwiaty. -A teraz część oficjalna.- chrząka, poprawia skórzaną kamizelkę i z głupkowatym uśmiechem na twarzy patrzy prosto na mnie. -Wiesz, co? Jedyne, czego mogę ci życzyć, to poczucia bezpieczeństwa i sił. Jesteśmy tu dla ciebie, wszyscy. Każdy wskoczy za każdym w ogień, nie pozwolimy, by działa się komuś krzywda. Zresztą... Z tego, co mówił mi Brian, byłaś tego świadkiem, kiedy doszło do strzelaniny na placu.
-Tak, chciałam jechać cię szukać, a on mi nie pozwolił.- przerywam, wydymając usta.
-Bardzo dobrze. Wiedział, jakbym zareagował.- wzrusza przepraszająco ramionami. -Wracając.. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale musisz być też silna. Wiem, że taka jesteś. Byłem i obserwowałem cię, kiedy nikogo innego nie było.- mówi spokojnie. Więc nie tylko ja to zauważyłam. Brawo za spostrzegawczość Bieber, ale w ten sposób pogrążam się jeszcze bardziej w czarnej dziurze uczuć do ciebie. Gratuluję.
-Więc czemu mi tego życzysz?- pytam, unosząc brew do góry.
-Bo chcę, abyś była silna tak, jak teraz.
-Nie jestem si..
-Jesteś.- przerywa mi od razu i gładzi palcem po policzku. -Nawet nie wiesz, jak bardzo.- wzdycha zmęczony. -Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Czeka pod pokładem.- dodaje na koniec, a uśmiech jest tak ogromny, że nie mogę się powstrzymać, aby sama tego nie zrobić. Ruszam pospiesznie we wskazane przez niego miejsce. Schodzę ciemnymi schodami do kabiny, a kiedy otwieram drzwi, nie wierzę w to, co widzę. Przy stole siedzą rodzice. Jak tylko mnie dostrzegają, zrywają się na proste nogi i od razu zamykają mnie w rodzinnym uścisku. Wtedy słyszę pisk i dołącza do nas moja siostra. Kątem oka zauważam, że w progu stoi Justin z wielkim uśmiechem na twarzy. Obserwuje nas, a ja poruszam ustami, dziękując mu za to, co zrobił. Teraz jestem tego pewna. Kocham go jak diabli. Bieber, coś ty zrobił..
Tata mnie przytula i zadaje tysiąc pytań, a mama stwierdza, że się poprawiłam. Moja skóra nabrała kolorów, już nie jestem taka chuda jak wcześniej i oboje zaczynają płakać ze szczęścia, ciągle mnie obserwując. Jenny zaś komentuje mój strój. Oburzona tym, że się tak pokazuję zaczyna mówić, że jest tu pełno wpływowych projektantów i powinnam się pokazywać jak diva, a nie jak turysta na wczasach.
-Już? Bo zaczynasz mnie męczyć.- chichoczę, odrzucając do tyłu pojedynczy kosmyk włosów. Blondynka macha ręką zrezygnowana i cmoka przy tym z dezaprobatą.
-Cała Gomez, jak zwykle swoje.- dodaje, a ja ją przytulam. Cieszę się, że tu jest razem z rodzicami.

Dobiega jedenasta. Stoję na dziupli razem z przyjaciółką i obserwujemy bawiących się ludzi.
-To niesamowite, co zorganizował dla ciebie Justin.- komentuje, upijając łyk piwa.
-Zgadza się.- przytakuję, spoglądając na dyskutującego szatyna. Każdy zapomniał o ciężarze całego dnia i na chwilę oddał się przyjemności świętowania. -Mam problem, Swift.- to moment, kiedy jestem na tyle pewna swoich uczuć, aby powiedzieć o nich przyjaciółce. Przełykam ślinę, chwilę milczę, a potem opowiadam wszystko od początku. Nie mogąc dłużej tego w sobie tłumić, po prostu wylewam wszystkie żale na zewnątrz.
-Przecież to widać, że te uczucia są odwzajemnione. Można tak sądzić po tym, że kiedy wrócił dziś do domu, zignorował wszystkich i od razu pobiegł do ciebie. Nie interesowało go to, czy z Brianem wszystko okej, czy nikomu nic się nie stało albo czy jego coś boli. Liczyłaś się tylko ty i to, żeby być przy tobie. Cholera! To takie słodkie!- woła i przygryza wargi. Śmieję się cicho i znów patrzę na szatyna. -Nie czekaj, aż on zrobi pierwszy krok. Jesteście na takim etapie znajomości, że możecie mówić sobie wszystko. Wiem, że ten człowiek dochowuje tajemnicy jak nikt inny. Kiedy dostałam jego numer, jak nie miałyśmy ze sobą kontaktu, nie powiedział mi nic, co u ciebie. Zbywał mnie mówiąc, żebym próbowała dzwonić do ciebie.- opowiada. -Kończyło się to na sekretarce, aż do przyjazdu tutaj.- wzdycha. -Cieszę się, że to dla nas zrobił. Cholernie za tobą tęskniłam.- nagle owija mnie swoimi chudziutkimi ramionami i przytula najmocniej jak się da. Chwytam ją za ręce i opieram na nich twarz. Też się cieszę, że cię odzyskałam Tay... -Jak wam nie wyjdzie, to to i tak zostanie między wami. A tak na pewno nie będzie.- kończy, a ja wywracam oczami. -Przemyśl tylko, czy jesteś w stanie zaakceptować ten pakiet na stałe. Bo jednak takie akcje to u nich pewnie codzienność.- dodaje na koniec, a ja wzdycham ciężko. Ma rację. Ale jakbyśmy uciekli gdzieś daleko, zmienili imiona i nazwiska, przeszli operację plastyczną? Nie.. Tak nie zrobimy.
-Czyli mam mu powiedzieć.- blondynka kiwa głową. -Kiedy?
-Teraz.- rzuca z automatu, a ja błyskawicznie przekręcam głowę w jej stronę. -No co? Na co czekasz?- pcha mnie w stronę schodów, a ja patrzę na nią z paniką w oczach. Dziewczyna jest nieugięta, ponieważ pcha mnie ponownie. Zeskakuję z dwóch ostatnich schodków i zatrzymuję się, przecierając dłonie o jeansowe spodenki. Kiedy już mam ruszyć w jego stronę, przy mnie pojawia się siostra. Z jednej strony jej dziękuję, a z drugiej przeklinam. Ni stąd ni zowąd pojawia się najukochańsza przyjaciółka i odciąga ją na bok zaczynając dyskutować o pokazie mody w Paryżu. Nawiązuję kontakt wzrokowy z Justinem. Uśmiecha się do mnie uwodzicielsko, a ja przełykam ślinę, aby nie spanikować. Teraz albo nigdy, Gomez.
Zatrzymuję się w miejscu i nie wiem, co się dzieje. Nie potrafię się ruszyć ani w przód ani w tył. Oddycham głęboko, próbując uspokoić swój oddech. Justin dostrzegając moje dziwne zachowanie zrywa się z miejsca i podchodzi bliżej.
-Wszystko okej?- pyta, kiedy zatrzymuje się przede mną. Mrugam parę razy i zaczynam strzelać kostkami u ręki.
-Em...Ja..ja..chciałam pogadać.- Bieber słysząc moje jąkanie zaczyna chichotać, a następnie kładąc rękę na dolnej partii pleców, zaczyna prowadzić gdzieś na bok. Zrób to, Gomez! Bądź odważna i powiedz, jak jest! Może być albo lepiej, abo gorzej. Bądź optymistką.
-Coś się stało?- pyta, kiedy opiera łokcie o solidne zakończenia jachtu. Zaciskam oczy i próbuję zebrać w sobie całą siłę.


-Jest tyci problem.- zaczynam, patrząc na niego niespokojnie. Bieber z automatu się prostuje i widząc mój lęk zaczyna się denerwować. -Ale spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Tak myślę..- odwracam na moment wzrok w przeciwną stronę, aby móc na chwilę trzeźwo myśleć. -Powiedzmy, że jest taka sytuacja. Pewna osoba poznaje drugą. Przechodzą bardzo dużo razem, ale są przyjaciółmi. W pewnym momencie jedna z nich orientuje się, że zaczyna coś czuć do drugiej. Zakładając, że ta osoba nic o tym nie wie, co powinna zrobić ta pierwsza?
-Czekaj, czekaj, chyba nie rozumiem. Jeszcze raz.- śmieje się i podchodzi bliżej, by dokładnie usłyszeć. -Mam rozumieć, że coś poczułaś.. do mnie?- pyta cicho, patrząc mi prosto w oczy. Zaciskam usta w cienką linię, nic nie odpowiadając. Stres zjada mnie do takiego stopnia, że zaraz się popłaczę. W takich chwilach nie potrzebne są słowa. Czyny mówią same za siebie. -Nie możesz kochać kogoś, przez kogo w chuj cierpisz.- kręci głową rozbawiony, ale kiedy widzi, że wciąż jestem śmiertelnie poważna, on również się taki staje. -Nie możesz, Gomez! Najgorsze rzeczy, jakie ci się w życiu przydarzyły spowodowane są przeze mnie. Nie możesz kochać kogoś takiego, jak ja.- krzyczy, uderzając w barierkę i cofając się do tyłu. -Nie możesz, Boże. Gomez, błagam. Nie rób tego.
-Przepraszam Justin...- szepczę cicho i zaczynam siorbać nosem. -Ale to jest silniejsze ode mnie. Zakochałam się w tobie. Tak po prostu. I nie ważne, co mi teraz powiesz. Jestem w stanie poświęcić wszystko, byleby móc w końcu z tobą być jak normalni ludzie.
-Dziewczyno, to nie są żarty. Tu nie ma pytania "czy on znowu zaatakuje", to raczej już "kiedy zaatakuje?". To nie jest gra w monopoly, to prawdziwe życie, które on chce ci odebrać. Im dalej jesteś ode mnie, tym jesteś bezpieczniejsza...
-Jestem gotowa ryzykować wszystko. Ty to robisz ciągle. I nawet nie pytasz się mnie o zdanie w tej sprawie. Robisz to, więc ja też jestem gotowa, aby się poświęcać.- mówię śmiertelnie poważna, a Justin zerka na mnie przez sekundę. Chwyta się za czubek nosa i zaciska mocno jego koniec. Zamyka oczy i próbuje się uspokoić, ale widzę, że bije się z myślami.
-Nie możemy. Ja nie mogę ci pozwolić przez to przechodzić. Nie.. Proszę cię, nie.- kręci głową całkowicie załamany, a ja podchodzę do niego i ujmuję twarz w dłonie. Prostuję głowę tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
-Nie ważne, co się może stać od tej chwili. Mam to gdzieś. Liczysz się tylko ty.- szeptam i składam na jego ustach pocałunek. Odsuwam się szybko i wciąż patrzę mu w oczy, które również przepełnione są łzami. Justin płacze...
-Nie wiesz, na co się piszesz..
-I mam to w dupie.- przerywam mu.
-Daj mi dokończyć.- mówi, chwytając mnie za ręce i zabierając je ze swoich polik. -Kiedy ten skurwysyn dowie się, że jesteś dla mnie jeszcze ważniejsza, to zrobi wszystko, żeby cię zabić. Będzie cię śledził dniami i nocami. Nie da ci spokoju, dopóki nie umrzesz.
-Nie umrę.- komentuję. -Nie umrę, bo jestem silna.- z ust Justina wylatuje ciche westchnięcie. -Nie odpuszczę. Chyba że powiesz, że nie czujesz tego co ja.
-Tak, Selena Marie Gomez. Kocham cię, ale wiesz, co w tej chwili jest ważniejsze od moich uczuć? Twoje bezpieczeństwo, które jest zagrożone w moim pobliżu.
-Ale to ty mnie chronisz przed niebezpieczeństwem, na litość boską!!!- ocieram mokre od łez policzka i boję się tego, co może zaraz nastąpić. W duchu błagam Boga, żeby się tak nie stało.
-Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne.. Ja pierdole!- przystawia rękę do ust i odwraca się do mnie plecami, abym nie widziała go w takim stanie. Podchodzę niepewnie i delikatnie go obejmuję, przytulając się do pleców. On jednak się odsuwa, chcąc zyskać trochę przestrzeni. -Decyzja należy do ciebie. Albo zostanę albo odejdę. Powiedz tylko słowo. Wrócę z rodzicami do Nowego Jorku, spróbuję ruszyć dalej. Jeśli tego chcesz..
-Nie rozumiesz kurwa, że nie chcę?! Pragnę widywać cię ciągle uśmiechniętą, uszczęśliwianą przeze mnie. Chcę codziennie cię budzić, móc obserwować jak śpisz.  Ale nie mogę. Tak bardzo, jak tego pragnę, tak bardzo tego nie mogę.
-A więc co?- pytam, zaciskając ręce w pięść i starając się nie rozkleić ponownie. Dopiero teraz orientuję się, że muzyka ucichła i wszyscy nasłuchują mojej kłótni z nim. Pieprzyć to! -Nie mogę trwać między przyjaźnią, kiedy oboje zachowujemy się inaczej. I nie, nie ubzdurałam sobie tego. Wszyscy to widzą.
-Nie wypieram się uczuć do ciebie, no kurwa!- wyrzuca ręce w górę. -Chcę, żebyś była bezpieczna. A przy mnie to niemożliwe.
-Bieber, co ty odpierdalasz?- w tej chwili wtrąca się Brian, całkowicie zszokowany słowami Justina.
-Nie wpierdalaj się.- warczy na niego, a ja przełykam ślinę. Pękam. To koniec... Koniec czegoś, co się nawet nie zaczęło.
-Mam odejść?- Bieber zaciska usta w cienką linię i z łzami w oczach tylko kręci głową. -Nie mogę zostać tu dłużej w takim razie.- bardzo wolno odwracam się w stronę przyjaciół. Krok za krokiem, czując jak właśnie rozpadam się na kilka milionów małych kawałków. Dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar dźwigałam w sercu przez ostatnie kilka miesięcy. Omijam wszystkich, którzy próbują mnie zatrzymać i wbiegam do kabiny. Zamykam się w niej, padam na poduszkę i zalewam się łzami. To koniec. Pragnie mojego bezpieczeństwa. Chce się przy mnie budzić i uszczęśliwiać, a pozwala mi odejść.

Od Autorki: A tego się nie spodziewaliście! Proszę bardzo, w jakim szybkim tempie dodaję kolejny rozdział! Myślę, że kolejny również pojawi się tak prędko, jak ten. :) Tak, jak pisałam na twitterze-  bardzo dużo emocji i ponad 3 tysiące słów! Brawo ja!!! :)) Mam nadzieję, że komentarzy pojawi się przez to jeszcze więcej. Postaram się dodawać częściej nowe posty, aby Was nie zaniedbać. Oczekuję od Was tego samego :) Zapraszam na twittera #EndOfTheRoadJBFF oraz na nowe opowiadanie pt. "Shadow", dostępne TYLKO na wattpad. *kilk na okładkę niżej* Dostępny jest również nowy zwiastun opowiadania, druga pozycja w MENU bloga. Z mojej strony to wszystko. Powodzenia maturzystom na maturach, a reszcie udanej majówki! Do następnego xx ♥
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.