sobota, 28 maja 2016

Rozdział 29.


~***~
*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*

Siedzę w siłowni razem z Zaciem. Pokazuje mi podstawowe chwyty przy samoobronie, a ja staram powtórzyć wszystko, co uczy mnie mój prywatny mistrz. Przechodzimy do rutynowych ćwiczeń- kilka brzuszków, przysiady, pompki, a potem worek, na który czekałam od samego początku.
-Najpierw musisz..- nim zdąży dokończyć pierwszy cios leci w sam środek masy wiszącej przede mną. Zaciskam zęby czując lekki ból w pięści. Mimo wszystko adrenalina wzrasta i pragnę więcej. -Nawet nie dasz mi nic powiedzieć.- śmieje się, obejmując worek i patrząc na mnie z rozbawieniem. -Ale masz mocne ciosy, co jest zaskakujące przy...
-Takiej wychudzonej osobie? No patrz, nie jestem taką ofiarą, jak myślicie.- prycham i ponownie uderzam worek. W głowie rysuję sobie twarz Jeremy'ego. Uderzam ponownie. Każdy człowiek, który zrobił mi kiedykolwiek krzywdę staje się moim celem. Chłopak nie odzywa się słowem, obserwując moje ruchy i mimikę.
-Jesteś strasznie skupiona.
-Wyobrażam sobie, że powalam kogoś, kto zalazł mi za skórę.- warczę przez zaciśnięte zęby widząc faceta, który siłą mnie wyciągał z pokoju, żeby próbować mnie sprzedać. Szał zaczyna targać moim ciałem. Nie potrafię tego opanować. Kopię, walę, sapię. Moje nerwy wychodzą na zewnątrz. Prawdziwa bestia, jaka we mnie siedzi budzi się ze snu zimowego. Niespodzianka, surwysyny.
-Halo, Sel, przerwa!- Efron chwyta mnie za ręce i próbuje zatrzymać, ale nie tym razem. Ostatkami sił uderzam ponownie, a potem upadam na kolana i pochylam głowę w dół. -Wszystko okej?- pada obok i chwyta twarz w rękę. Patrzę na niego beznamiętnie i tylko kiwam głową. 
-Tego było mi trzeba.- wzdycham, wstając z podłogi i ściągając z rąk rękawice. Rzucam je gdzieś na bok i biorę butelkę wody. Poprawiam kucyk i siadam na skórzanym fotelu przy jednej z kolumn na środku pomieszczenia.
-Jestem pod wrażeniem!- woła zdumiony i bierze drugą wodę. Sam zaczyna iść ćwiczyć, a ja obserwuję, jak jego mięśnie się napinają przy każdym wysiłku. Ma niesamowite ciało, to trzeba mu przyznać. -Spodziewałem się opadnięcia sił i rezygnacji już po samej rozgrzewce. 
-Człowieku, nawet nie wiesz, ile we mnie jest siły. Powaliłabym całe wojsko, jakbym musiała.- śmieję się i przecieram twarz ręcznikiem. Kiedy Efron podnosi ciężary, ja wchodzę na bieżnię i zaczynam powoli truchtać. 
-Ty naprawdę nie chcesz się poddać.- dźwiga się, aby na moment nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. -Nie wiesz, na co się piszesz.
-Wiesz, co jest gorsze od tego?- przerywam mu i sama zatrzymuję urządzenie. -Walka z samym sobą i przegrana. Myśl, że mogłam coś zrobić, a nie spróbowałam. Człowiek, aby był szczęśliwy, musi walczyć. Do utraty sił.- po tych słowach po prostu włączam muzykę i zaczynam ponownie swój bieg. Zac przez dłuższą chwilę siedzi i zastanawia się nad tym, co powiedziałam. Wsłuchuję się w tekst "Like toy soldiers" Eminema. Próbuje wybawić wszystkich od problemów, chciałby problemy załatwiać sam, po swojemu, by jego armia nie była narażona na bezpieczeństwo. W chwili, kiedy słyszę te słowa, od razu widzę Justina- był wściekły, kiedy to Zac mnie uratował, a nie on. Nie chciał narażać nikogo na niebezpieczeństwo. Chciał załatwić to sam, bez ofiar, bez rannych. Dociera do mnie, jak szlachetnym człowiekiem jest. Wkopał się w gówno, z którego nie potrafi sam wybrnąć. Ma swoich przyjaciół,czekających tylko na skinienie jego palcem, a będą w stanie zrobić rzeczy niemożliwe. Jednak on nie daje żadnych sygnałów. On działa sam, dla dobra swoich ludzi.
-Zac...?- przyciszam piosenkę, aby mężczyzna mnie usłyszał. Opuszcza ciężary i wstaje, żeby nawiązać kontakt wzrokowy. -Czy Justin naprawdę chce zabić ojca?
-Tak, ale za każdym razem kiedy próbuje, coś idzie nie tak.- upija łyk wody. -A co?
-Jeremy wie, co on chce mu zrobić?
-Na szczęście nie. Już byłby trupem.- rzuca obojętnie i wraca do ćwiczeń. Jakaś część mnie staje na przeciwko nas i zwalnia, aby popatrzeć na sprawę jako poboczny obserwator. Ojciec- biologiczny tata Justina, człowiek który powinien robić wszystko, żeby syn miał dobrze robi, działa całkowicie wbrew temu. Chce, aby przy każdej okazji upadał, nie wstawał już po nim. Co za ojciec może robić coś takiego? Jakim skurwielem trzeba być? 
-Chodź, poćwiczymy.- woła Zac i wskazuje na worek, a ja niczym ćpun na kacu biegnę po rękawicę i biegiem je wciskam na swoje ręce. Mężczyzna zawiązuje mi je mocno, aby nie spadły i staje za ciężarem, aby go przytrzymać. -Wiesz, co ci powiem?- przerywa, spoglądając na mnie zza niego. -Że jesteś pojebaną laską. Normalna by już dawno spierdoliła, tym bardziej będąc w twojej skórze. Masz życie, jakiego pragnęłaby każda na tym pierdolonym świecie. Ułożona rodzinka, modelka, sława, przyjaciele, pewnie jakieś imprezki z wpływowymi grubasami. A jesteś tutaj, w miejscu, gdzie w każdej chwili możesz umrzeć, gdzie ktoś może cię postrzelić. Najzabawniejsze, że mieszkasz pod jednym dachem z samymi popierdolonymi ludźmi.- śmieje się, kiedy znów uderzam. Nie komentuję tego, co mówi. Najzwyczajniej nie mam ochoty znów ciągnąć tego tematu. -Zawsze masz to, czego chcesz.- tymi słowami włącza we mnie ukryty głęboko guzik, który nigdy nie powinien być włączony. Zastygam w bezruchu i spoglądam na niego czując, jak krew zaczyna wrzeć, a kończyny prawie palą od adrenaliny. Efron momentalnie gryzie się w język i zasłana się workiem. -Nie o to mi chodzi, kurwa! Mówię tu o ciuszkach, szkole, imprezach i facetach. Nie mów, że tak nie jest, bo nie uwierzę. Jesteś za ładna.
-Zamknij mordę i mnie nie wkurwiaj.- warczę i ponownie próbuję przejąć kontrolę nad agresją. Dwa głębsze wdechy i uderzam z całej siły w worek. Szatyn aż odchodzi kilka kroków w tył, ponieważ ciężar kołysze się w przód i w tył w bardzo szybkim tempie. -Skończyłam na dziś.- rzucam rękawicę na ziemię i chwytając butelkę wody, wychodzę. To miało mi pomóc przetrwać dłużący się w nieskończoność dzień, a spowodowało, że przemyślałam wiele istotnych spraw. Wchodząc po schodach na parter spotykam Briana, który patrzy na moje odkryte ciało i uśmiecha się dumnie. 
-Siłownia, co?- kiwam tylko głową, by nie musieć otwierać ust, bo z nich wypadłoby wiele niestosownych słów, których mogłabym potem żałować. Wytatuowany mężczyzna chce jeszcze o coś zapytać, ale widząc mój humor rezygnuje i wraca do grupki znajomych do salonu. Trzaskam głośno drzwiami i biorę czysty top i spodenki do ręki. Zrzucam przepocony stanik sportowy i leginsy, a potem wchodzę pod prysznic i pozwalam, aby letnia woda ochłodziła rozgrzaną skórę. Uspokajam rozdrażnione nerwy, zaczerpuję kilka głębokich wdechów. Opieram ręce o ścianę i opuszczam głowę w dół. Może i Efron miał rację? Może naprawdę zawsze dostaję to, czego chcę? Nie, nie, nie. Gdyby tak było, już po dwóch dniach byłabym na wolności, a nie tkwiłabym w tym pieprzonym burdelu. Wychodzę z łazienki i siadam na łóżku, zastanawiając się nad tym, czy iść porozmawiać z Justinem teraz, czy po prostu odpuścić sobie i poczekać, aż sam wyjdzie z inicjatywą. Dochodzi jedenasta. Dwie godziny spędziłam na siłowni, a wciąż przepełniona jestem energią, mimo że w ogóle w nocy nie spałam. Biorę do ręki telefon i spoglądam na wyświetlacz. Kilka SMS'ów od mamy z pytaniem, czy wracam do Nowego Jorku. Kiedy mam zamiar jej odpisać, do pokoju wchodzi blondynka. Zamyka za sobą cicho drzwi i uśmiecha się nieśmiało. 
-Jak tam?-siada obok i patrzy badawczo na mnie. Wzruszam ramionami i wymuszam na sobie krótki uśmiech.
-Dobrze.- odpowiadam obojętnie i wzdycham, kładąc się na mięciutkich poduszkach. -Jadłaś śniadanie?
-Serio?- tak, to samo pytanie zadaję sobie teraz w głowie. Nie mam o co pytać, tylko o to, czy jadła śniadanie? Gomez, nie masz mózgu dziewczyno. -Tak, jadłam, pyszniutkie było!- woła słodkim i wysokim głosikiem, aż poważnieje i posyła mi mordujące spojrzenie. 
-Przepraszam, no..
-Rozmawiałaś z nim?- od razu przechodzi do konkretów, a ja marszczę brwi. Skąd ona wie...A, no tak. Zac. Przeczę ruchem głowy i zaczynam bawić się telefonem. Obracam go kilka razy, a potem wzdycham ciężko i wzruszam ramionami. 
-Dopiero się dzień zaczął.- śmieję się, a ona wywraca oczami na moje słowa. 
-Powinnaś sama do niego iść. A mogę się założyć, że będziecie razem.- pozytywna energia wręcz z niej emanuje. Ona zawsze myśli w dobry sposób i nie rozpatruje innych opcji. -Idź teraz!
-Śpi!- wołam i próbuję jej jakoś to wybić z głowy, ale na marne. I co ja mu powiem? Hej! Zastanowiłeś się? Kochasz mnie na pewno czy na niby? Masz ochotę ryzykować życie dalej?
-Nie śpi, idziesz, albo ja pójdę po niego!- grozi mi palcem, a ja otwieram szerzej oczy i mrugam parę razy.
-Swift, opanuj swoją wściekliznę macicy i idź do Efrona. Nie wpierdalaj się do mnie, okej?
-Ej, wyluzuj, okej?- mówi błyskawicznie. Orientuję się, że język się rozwiązał i poleciało parę niepotrzebnych słów.
-Boże.. To nie mój dzień, przepraszam.- przytulam ją i proszę, aby zostawiła mnie samą. Włączam youtube i odszukuję piosenki Tygi. Odpływam w rytmach "Stimulated". Czując dokładnie każde uderzenia basu zamykam oczy, relaksując się przy niej. 
Otwieram oczy, usnęłam. Przeciągam się i odwracam na drugi bok. Kiedy dostrzegam, że leży obok mnie Justin, zamieram.
-Jak długo?
-Dostatecznie, żeby się napatrzeć.- mówi, obniżając się do mojego poziomu i uśmiechając się słodko. 
-To pewnie wystarczy ci do końca życia.- wzdycham, dźwigając się na łokciach w górę. Zdejmuję z nadgarstka gumkę i ujmuję nią roztrzepane, jeszcze wilgotne włosy. Na dworze jest jasno, co oznacza, że nie spałam tak długo, jak mi się przez pierwsze sekundy wydawało. 
-Nie będę musiał się martwić, czy mi to wystarczy.- śmieje się i podkłada dłonie pod głowę. Całkowicie zrelaksowany leży na łóżku i obserwuje mnie z uśmiechem na twarzy.
-To znaczy?- szatyn w tej chwili dźwiga się do góry i obejmuje mnie w tali mocno do siebie przyciągając. 
-To znaczy, że codziennie będę mógł patrzeć, jak słodko śpisz z otwartą buzią, jak przez sen mamroczesz słodkie słówka.
-Dosyć.- zasłaniam mu usta ręką czując, jak policzka robią się czerwone. -Przejdź do sedna.- Justin bez słowa wpija się w moje usta i przyciąga mnie z całych sił do siebie. 
-Kocham cię.- mamrocze przez pocałunek. -I to powinno ci wszystko już wyjaśnić.

Od autorki:
WITAM! Pierwsza, podstawowa sprawa: rozdział jest krótki, ponieważ chciałam go zakończyć w takim momencie. Było mi go bardzo ciężko napisać, a że ostatnio nie mam natchnienia na jakieś romanse, tylko akcja, bitwy, etc. to wprowadziłam tu taki klimat. Zacznie się coś, czego jeszcze w moich opowiadaniach nie było i wręcz nie mogę się doczekać, aż będę dla Was pisać kolejne rozdziały. Mam wiele pomysłów i jak tylko jutro wstanę, tak od razu zabiorę się za pisanie! Komentujcie żabcie, co sądzicie o tym rozdziale. Jest tu trochę przemyśleń Seleny, która ponownie odkrywa przed nami nową twarz. Kto by pomyślał- kiedyś modelka, a teraz wojowniczka gotowa do prawdziwej bitwy! Czekam na Wasze opinie, oby było ich dużo! Szykuję dla Was niespodziankę, już wkrótce dowiecie się o co chodzi. A teraz do następnego. xx Claudia ♥

wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 28.


~***~
*ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY*

Siedzę w kabinie od dobrych trzydziestu minut. Czuję każde uderzenie serca. Oddech sprawia ból. Mam wrażenie, że klatka piersiowa jest odrębnym narządem, nie współgrającym z żadnym innym narządem mojego ciała. Zaciska się, niemalże miażdży wszystkie wnętrzności, a ja błagam o ukojenie. To boli. Strasznie boli. Kocham go, ciężko mi nawet to powiedzieć. Jak mogłam doprowadzić się do takiego stanu? Jak mogłam pozwolić sobie na chociażby sekundowe myśli o Justinie w taki sposób? Przecież to nie to, czego oczekiwałam w życiu. Nie chcę się ciągle bać, uciekać i być chroniona na każdym kroku, no może nie w takim sensie. Przecieram zapłakane oczy i zaciskam mocno usta, niemalże czując, jak krwawią. Niech ten ból odejdzie ode mnie już na zawsze.
-Selena, tu Zac.- niespodziewanie przez nieustające pukanie słyszę głos. Justin ciągle stoi przed drzwiami i próbuje ze mną porozmawiać, ale już nie ma odwrotu. Dopłyniemy do brzegu i prosto z Miami, w towarzystwie swoich rodziców wrócę do domu. Spróbuję ruszyć dalej. Ponownie zdam egzaminy, pójdę na studia, poznam nowych ludzi i może spotkam kogoś nowego. -Sel, proszę cię, wpuść mnie do środka. Chcę pogadać.- natarczywie szarpie klamką, jakby to miało mu coś pomóc. -Musisz mnie wysłuchać.- dodaje, a ja mając dość ciągłego walenia w drzwi i krzyków, po prostu go wpuszczam. Zatrzaskuję drzwi, zamykam je i ruszam na swoje miejsce. Zac obserwuje mnie uważnie, nie wiedząc od czego zacząć. Chwytam chusteczkę, ocieram zapłakane oczy i mokre policzka, a potem wyrzucam ją do kosza.
-Justin pewnie ci tego nie mówił. Nie wszyscy chcą słuchać o czyiś ex.- pociera zestresowany ręce o skrawek spodenek i siada obok mnie, ciągle obserwują reakcję. -Nawet nie wiesz, jak Bieberowi na tobie zależy. Zresztą, ten gnojek cię kocha, a to już jest bardzo dużo, jak na człowieka, który nigdy tego nie zaznał..- przerywa, a ja tracę dech w piersiach. Mrugam parę razy, nie wiedząc jak skomentować to, co powiedział, a to dopiero początek. Justin wspominał, że jest z domu dziecka, ale.. To chyba nie znaczy, że mężczyzna, który go wychowywał nie obdarował go tym uczuciem.
-Znam historię o Nicol...-dukam cicho.
-Nicol? Nie, to nie to. Jeśli to miało być cierpienie... to nic, w porównaniu do tego, przez co przeszedł 4 lata temu.- Zac rozsiada się wygodnie na sofie, co zwiastuje jedno: to będzie długa i na pewno emocjonująca historia. Zakochał się. Pierwszy raz zakochał się tak, że nie mógł normalnie funkcjonować. Poświęcał Megan cały swój czas, tak jak mi teraz. Byli blisko, oboje mieli się ku sobie. Nikt jednak nie spodziewał się, że ojciec Justina wtrąci się w tak nieodpowiednim momencie. Justin jechał do domu dziewczyny. Byli młodzi, chcieli wybrać się na randkę, jak typowa para nastolatków. Zamiast tego, przekraczając próg domu dziewczyny, doznał totalnego szoku. Rodzice Megan leżeli poderżnięci pod kominkiem, w kałużach krwi i okropnej woni już rozkładających się ciał. Pierwsze, co zrobił Justin, to pobiegł do pokoju dziewczyny. Na środku idealnie zaścielanego łóżka znalazł list. Wtedy nie wiedział, co może oznaczać. Czytając jednak pierwsze linijki tekstu od razu domyślił się, kto jest jego nadawcą. Znów chciał pieniędzy i powiedział, że Megan będzie jak jej rodzice. Justin wezwał policję i pierwszy raz był załamany. Robił wszystko, aby ją znaleźć. Mijały miesiące, a po dziewczynie nie było śladu. Co prawie 19-letni chłopak może zrobić sam? Nic, w normalnych okolicznościach, wiele, kiedy jest się wariatem. Justin namierzył Jeremy'ego. Kupował broń od Briana, zaprzyjaźnili się. Kiedy Bieber był już gotowy do odbicia Megan, okazało się, że to był błędny trop. Załamał się. Poznał Ryana i obrał jego ścieżkę. Zaczął brać narkotyki, uciekając od ciągłego bólu.
-Wtedy powiedział coś, co zapadło każdemu w głowie. Przysiągł, że odzyska Megan i pozwoli jej odejść. Nie dlatego, że jej nie kocha, tylko dlatego, że kocha ją jak wariat i nie może pozwolić, aby cierpiała do końca życia u jego boku.- przerywa na moment, dając mi do zrozumienia, że powinnam się zastanowić nad decyzją, którą podejmę. Historia się nie kończy. Justin po roku odnajduje dziewczynę, która prawie nie żyje. Odcięto jej stopę, aby nie mogła uciec, jest cała we krwi, pobita i zadrapana. Przy ostatnich słowach powiedziała, że w jej krótkim życiu poznała niesamowitego chłopaka, którego pokochała i który całkowicie zrujnował jej życie. -To, jaki on był wtedy... Oj Gomez, nie chciałabyś poznać tego Biebera.- prycha kręcąc głową we wszystkie strony. Zszokowana nawet nie wiem, jak mam dziękować Bogu, że jestem cała i to było tylko kilka zadrapań. Mogłam skończyć jak Megan.. -Kręciłem wtedy z Taylor, kiedy JB wpadł do pokoju i wydarł się, że cię porwali i że historia nie może się powtórzyć. Siedzieliśmy dniami i nocami. Justin chyba w ogóle wtedy nie spał. Jechał na energetykach i kawie, byleby znaleźć cię jak najszybciej. Wiedział, że Jeremy nie żartuje, a przypominając sobie słowa, że kiedy go dorwie, to go zabije, musiałem działać na własną rękę.- wzrusza przepraszająco ramionami, przypominając moment odbijania mnie z rąk Jeremy'ego. Zac mnie odkupował, ale ktoś się zorientował, że jest znajomym Biebera. -Byłem dosłownie parę minut szybszy od Justina. W sumie to dobrze. Kiedy Brian powiedział mi, jak wypakowane auto miał w to gówno, to...- przerywa, kręcąc zrezygnowany głową. Nie wiem, co powiedzieć. Siedzę ze wzrokiem wbitym w podłogę i odliczam czas, jaki mi pozostał do dopłynięcia. Godzina trzydzieści, jeśli będą dobre wiatry.
-Musisz zrozumieć, że on naprawdę cierpi, dając ci odejść. I wiesz co? Możesz być pewna, że cię kocha.
-Dlaczego nie zaryzykuje?- wzdycham w końcu.
-Naprawdę? Naprawdę Gomez? Po tej całej historii wciąż się nad tym zastanawiasz?- robi mi się głupio, kiedy Efron mierzy mnie karcącym wzrokiem.
-Czyli sądzisz, że dobrze robi?- mówię przybita. Wszystko przeciwko mnie. Szatyn tylko kręci głową. Chyba się nie rozumiemy.
-Nie, to znaczy z jednej strony tak, bo wiem, jak może się to skończyć, a tak się składa, że bardzo cię polubiliśmy i nie chcemy cię tracić, a z drugiej strony... Dajemy radę z pilnowaniem cię, więc może dobrze by było, gdybyście spróbowali.- znów nastaje cisza, a ja wydymam usta, nie wiedząc, co zrobić. Opieram głowę o dłonie i zamykam oczy, kalkulując wszystko, co się dowiedziałam. -Moim zdaniem powinnaś wrócić z nami i po prostu dać mu jeszcze trochę czasu. Pogadam z nim i zobaczymy, co dalej.- mówi po chwili. -Będzie dobrze!- przytula mnie i lekko sunie ręką w górę i dół po ramieniu. Uśmiecham się słabo w jego stronę, a potem patrzę, jak wychodzi. Słyszę jeszcze stłumione głosy. Zac zatrzymuje Justina i prosi, aby dał mi chwilę spokoju. To naprawdę dobry przyjaciel. Jeżdżę stopą po panelach i jeszcze raz wertuję całą historię, którą opowiedział mi Efron. Czemu wcześniej mi nikt o tym nie wspomniał? To musiał być dla Justina szok- znaleźć kogoś, kogo się kocha całą we krwi z odciętą stopą... To chore, jak człowiek może być bezduszny wobec drugiego. Za jakie grzechy on ma teraz tak cierpieć? Czemu Jeremy się na niego uwziął? Przecież nic nie zrobił... Próbował jedynie ruszyć dalej jako dzieciak, próbując zapomnieć o domu dziecka. Zamiast tego przez całe swoje życie ma rzucane kłody pod nogi. Nikt mi nie może powiedzieć, że jest złym człowiekiem, nawet jeśli kogoś zabił. Nie zrobił tego bez powodu. Musiał sobie ten ktoś zasłużyć. Justin jest czułym i kochanym facetem, który w tej chwili woli cierpieć, niżeli miałabym żyć w niebezpieczeństwie. Nie rozumie jednak tego, że jak się kogoś kocha, jest się gotowym na wszystko. Żadne ryzyko nie jest dla niego straszne.
Ocieram policzka, poprawiam roztrzepane włosy i biorę kilka głębszych oddechów. Jestem gotowa wrócić na pokład i udawać, że wszystko jest w porządku. Posłucham Zac'a. Pojadę z nimi, pobędę parę dni i wrócę do domu, jeśli sytuacja się nie zmieni. Póki co wychodzę na pokład wyprostowana, jak gdyby nic się nie stało, jakby sytuacje sprzed godziny nie miały miejsca. Spoglądam na każdą twarz z osobna, wymuszając na sobie uśmiech. Przemierzam krótki dystans i opieram się o barierkę, spoglądając na wodę obijającą się o brzeg jachtu. Biała piana, jaką po sobie zostawiamy znika po kilku sekundach w blasku wielkiej tarczy księżyca otoczonego maluteńkimi, niczym diamenty gwiazdami. Wiatr powiewa, a na skórze pojawia się dreszcz. Myśl, że to może się skończyć jest bardziej dobijająca, niż myślałam. Gdzieś w głębi duszy marzyłam, że ta przygoda będzie trwać wiecznie. Podobało mi się to. Ale na własne życzenie to zniszczyłam, ponieważ jak zwykle panna Gomez nie potrafi opanować swoich uczuć do kogoś. Brawo dla mnie!
-Hej słońce...- chudziutkie ramię owija się wokół mnie i mocno przyciąga do siebie. Znajome perfumy utwierdzają mnie w przekonaniu, że tkwię w uścisku mamy. Wzdycham ciężko, nie chcąc nic mówić. Wiem, że jeśli się odezwę, pęknę. Ponownie zalewając się łzami pobiegnę do kadłuba i nie wyjdę stamtąd dopóty, dopóki nie dopłyniemy do brzegu. -Jak się trzymasz?- kiwam tylko głową, dając do zrozumienia, że nie chcę nic mówić. -Wracasz z nami?- przeczę, zaciskając oczy i jeszcze mocniej ją przytulając. Brakowało mi tego. Jak mogłam być taką egoistką i odtrącić bliskie osoby, które nigdy mnie nie zostawią? Jestem popapranym człowiekiem...
-Mamuś, przepraszam cię za wszystko.- dukam cichutko w jej pierś, patrząc beznamiętnie na poręcz łodzi.
-Shh... Kochanie. Nie gniewamy się na ciebie. To był ciężki okres, ale Justin pomógł ci przez niego przejść.- odsuwa mnie lekko do tyłu, aby móc spojrzeć mi w oczy. -Dobry z niego chłopak... Aż sama się dziwię, że to mówię, ale to prawda.- wzrusza ramionami. -Chce dla ciebie dobrze. Wie, że nie jest chłopakiem dla ciebie, dlatego pozwala ci odejść...- przerywa nagle, nie wiedząc, czy dopowiadać coś do tego. -Nawet jeśli cię bardzo kocha.- czuję się jak nastolatka, której pierwszy raz złamano serce.
-Selena?- drżący głos za mną powoduje, że włoski na plecach stają dęba.
-Nie, proszę. Idź sobie.- wtulam się w tors matki jeszcze bardziej, mając wrażenie, że to najlepszy schron na ziemi i tylko ona potrafi mnie ochronić przed całym złem, jaki istnieje.
-Musisz mnie wysłuchać.- Justin nie daje za wygraną.
-Porozmawiamy jutro. Przemyśl dokładnie, co chcesz mi powiedzieć. Zrobię to samo.- rzucam mu krótkie spojrzenie, a on stoi w lekkim rozkroku ze zmarszczonymi brwiami i rozchylonymi ustami. Wygląda, jakby miał się zaraz rozpłakać. Cholera! Oczy, w których zazwyczaj panował spokój i odwaga, przepełnione były strachem i obawą. Nic nie mówi, po prostu cofa się parę kroków do tyłu, ciągle na nas patrząc, a potem znika gdzieś pod pokładem.
-Powinnaś go wysłuchać.- komentuje mama, a ja wzdycham ciężko.
-Nie wiesz wszystkiego, więc proszę cię, nie wtrącaj się mamo. Kocham cię i twoje złote rady, ale naprawdę tego nie zrozumiesz.
-Czemu mi więc nie opowiesz?
-Bo zrobiłabyś z tego kolejną świetną książkę, a ja nie chce, aby ktokolwiek się dowiedział o tym, co wiem ja.- cmokam ją w policzek i odchodzę w stronę stołu z przekąskami. Sięgam po kubeczek z lemoniadą i chwytam kawałek ciasta. Nagle rozbrzmiewa huczne "Sto lat", które już dzisiaj słyszałam. Na środek wyjeżdża ogromny tort z dwoma tubami ognia. Taylor z ogromnym uśmiechem na twarzy podjeżdża nim w moją stronę. Najwyższą część ciasta rozświetla dziewiętnaście świeczek. Kiedy bliscy milkną, powtarzam jedno i to samo życzenie. "Chcę, aby w końcu moje życie było takie, jakie chcę." i wydmuchuję z całych sił powietrze, które nagromadziłam w płucach. Rozbrzmiewają oklaski, a ja ocierając kolejną łzę, uśmiecham się i kiwam tylko głową, dziękując za piękny tort. Widnieje na nim moje zdjęcie z sesji zdjęciowej, którą przeprowadził mi Justin i podpis "Happy Birthday Selena!". Każdy dostaje po kawałku, ponownie składając mi życzenia.
Siadam na kanapie i patrzę, jak znajomi się wygłupiają, zapominając o incydencie. Dłubię widelcem w lukrowej polewie, naprawdę nie mając ochoty na słodkości. Co mam mu jutro powiedzieć? Wszystko, co zamierzałam, już zrobiłam. Teraz jego kolej. Jestem gotowa ryzykować życiem dla niego. Mimo, że jestem zdenerwowana, że nie powiedział mi wcześniej o Megan, to mogłam liczyć się z tym, że przede mną były inne.. A nawet wiele ich. W końcu Justin jest niesamowicie przystojny i z pewnością dziewczyny wzdychają na jego punkcie za każdym razem, kiedy go widzą.
-Smakował?- pyta Ryan, siadając obok. Kiwam głową, odstawiając talerzyk na ławę.
-Nie mam jakoś ochoty na jedzenie.- wzdycham ciężko i zamykam oczy,  chcąc już wtulić się w poduszkę i zapaść w głęboki sen.
-Twój beztroski czas, jaki miałaś tu spędzić za moment się kończy. Po przekroczeniu progu łodzi będziesz musiała uważać, bo Jeremy może być wszędzie.- mówi, zerkając na zegarek.
-Od jak dawna nic nie wziąłeś?- słowa wypływają niekontrolowanie z ust. Ganię się za to, ponieważ to nie mój interes. -Przepraszam, nie powinnam..
-Jest okej, Sel. Jesteś moim ziomkiem, możesz spokojnie o wszystkim ze mną gadać.- puszcza mi oczko i lekko szturcha ramieniem. -Tydzień. Chcę to rzucić i może ogarnąć swoje życie.
-Czas najwyższy! Jesteś porządnym facetem, jak nie jesteś na haju.- stwierdzam, na co on się śmieje i mi dziękuje za ambitny komplement. -Też muszę ogarnąć swoje życie.
-Ogarniesz je z Bieberem.- kiwa głową spokojnie. Jest niesamowicie pewny tego, co mówi. -To ja byłem z nim wtedy, kiedy ćpał. Wiem najwięcej.- wzrusza ramionami. -Jestem encyklopedią zamkniętą na wszystkie sposoby. Mogę ci tylko powiedzieć, że to dobry facet, ale ma zajebiście pod górkę w życiu.- kolejny przyjaciel Justina, z którym rozmawiam jednego wieczoru. Jak tak to żaden nie potrafi przyjść, siąść i normalnie porozmawiać prócz Zac'a, a teraz nagle wszyscy.

Siedzę w samochodzie razem z Brianem i Zac'iem. Rodzice musieli wrócić do Nowego Jorku- mama ma jutro spotkanie z redaktorem naczelnym, a tata bankiet hotelarski. Kazali mi się odezwać, kiedy będę miała zamiar wrócić do NYC. Jadąc ulicami Miami słuchamy piosenek Eminema, który idealnie nadaje się na takie chwile jak te. Zamiast załamywać się, daje mi to powera, aby walczyć dalej i nie poddawać się. Cicho podśpiewuję co drugie słowo kołysząc głową w rytm muzyki.
-Chcesz zapalić?- Efron wyciąga w moją stronę papierosy, a ja aż nie mogę się oprzeć, aby tego nie zrobić. Nie palę, nie paliłam, ale w tej chwili potrzebowałam czegoś, aby przez chwilę zaczadzić mózg jakimś gównem. Zaciągam się raz, potem drugi, kolejny i następny. Ani razu nie krztuszę się dymem, przez co faceci są pod wrażeniem. Mrużę oczy czując, jak powieki zaczynają szczypać i piec od dymu. Otwieram okno i wyrzucam przez niego kiepa, rozsiadając się wygodniej na tylnym siedzeniu.
-Dzisiejsza impreza była świetna.- wzdycham, masując najedzony tortem brzuch.
-Pomijając parę kwestii, to tak.- śmieje się Brian, a ja wywracam oczami. Wjeżdżamy na podjazd posesji i widzę, że reszta aut też już stoi. Wysiadam z auta i nie czekając na nikogo, po prostu ruszam do środka. Drzwi są już otwarte, więc mknę po schodach do końca korytarza i zamykam się w swoich tymczasowych czterech ścianach. Jutro czeka mnie ciężki dzień. Albo wrócę do Nowego Jorku zmuszona zacząć życie, które planowałam od dziecka, albo zostanę z Justinem i będę myśleć, jak zaradzić jego problemom. Ma prawdziwego pecha. Najpierw zostawił go popierdolony ojciec, potem matka, trafił do domu dziecka, został zaadoptowany przez wpływowego człowieka, który i tak nie miał na niego czasu, zarabiał na siebie od małego, a potem zaczęło się prześladowanie. Bicie, nękanie, porywanie dziewczyn, na których zależało Justinowi. Nie będę kolejną. Nie pozwolę na to. Będę ćwiczyć, będę silna i krzywda mi się nie stanie. Zrobię to dla Justina. Zrobię to dla nas. Zrobię to dla siebie.

Od Autorki: Cześć i czołem! Rozdział miał być szybciej, ale łącznie? Napisałam chyba z 6 wersji tego rozdziału, aż ostatecznie wybrałam ten. Mam nadzieję, że najodpowiedniejszy. Co nieco historii Biebera, o którym tak naprawdę niewiele wiemy. Czas w końcu pokazać, jak mroczną historię skrywa jego postać. Paczka też nie wzięła się znikąd. Przykład - Brian i Ryan, a to dopiero dwójka.. Czas pokaże Wam, co ukrywa reszta. :) Komentujcie, a w między czasie, w oczekiwaniu na kolejny rozdział EOTR, zapraszam Was na SHADOW, do którego został stworzony niesamowity zwiastun! Zachęcam do obejrzenia oraz do przeczytania prologu! Następny rozdział pojawi się wkrótce.  Zachęcam do obejrzenia trailera!!! COŚ NIESAMOWITEGO!  Komentujcie, im więcej komów tym szybciej rozdział! xx ♥


Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.