środa, 11 listopada 2015

Rozdział 14.


~***~

Serce wali jak oszalałe, a ślina gromadzi się w nadmiarze w ustach. Przełykam ją i spoglądam zza ramienia Zaca w stronę wyjścia przed nami.
-Musimy wiać.- rzuca szybko i chwytając mnie za rękę zaczyna biec w stronę drzwi ewakuacyjnych. Otwiera je błyskawicznie, a ja nagle trafiam w czyjeś ramiona, które miażdżą moje żebra na nowo. Kolejna fala bólu przepływa przez organizm, a ja nie wiem, ile zdołam jeszcze przetrwać. Powtarzam jak modlitwę w głowie, że nie mogę się poddać. Jestem tak blisko wolności, mam ją na wyciągnięcie ręki. Znów czuję łzy spływające po policzku. Nie, nie, nie!
-Mam cię, mała szmato.- słyszę ochrypnięty głos obok swojego ucha i w momencie robi mi się słabo.
-Puść mnie!- syczę cicho i dostrzegam, że Zac powala kolegę przede mną. Wyciąga spluwę ze spodni i celuje napastnikowi prosto w skroń.
-Puść ją, a ujdziesz z życiem, szmaciarzu.- warczy przez zaciśnięte zęby, ale mężczyzna nawet nie drgnie. Zamiast tego wybucha głośnym śmiechem, przez co ból jest jeszcze silniejszy.
-Chłopcze, masz jakieś 30 sekund, żeby zw...- nim dokańcza, w korytarzu rozbrzmiewa głośny strzał. Mężczyzna od razu mnie puszcza i opada na ziemie, a ja razem z nim. Zwijam się z bólu i błagam Boga, aby ten koszmar się skończył, żeby ktokolwiek zawiózł mnie do domu. Marzę o tym, by to okazało się jednym, wielkim snem, z którego się obudzę. Rzeczywistość jest tak okrutna, że samo spojrzenie na nią powoduje u mnie potok łez.
-Sel, chodź!- woła Zac i próbuje mnie podnieść do góry. Wtedy z ust wylatuje spazmatyczny krzyk, na co sam chłopak się krzywi. Wtedy podchodzi jeszcze bliżej, bierze mnie na ręce i biegnie ile sił w nogach w stronę parkingu. Odkłada mnie delikatnie na tylne siedzenie, a w tym samym czasie słyszę pisk opon i zaraz obok jego auta parkuje drugie.
-Pierdolony sukinsyn.- znajomy głos obija mi się o uszy. -Co ty kurwa sobie wyobrażasz?! Miałeś mi mówić, jak się czegoś dowiesz, pierdolony kutasie!- wymierza cios w nos Zac'a, a on odwraca się o 180 stopni i upada na ziemię. -Jasno wyraziłem się, że nie działasz na własną rękę, kurwa!- spluwa obok i podaje mu dłoń.
-Zostaw go.- szepczę załamanym głosem, a Bieber jak na zawołanie staje jak sparaliżowany. -Błagam, jedźmy stąd.- bąkam, a Justin spogląda w stronę otwartych drzwi, a następnie pochyla się i wtedy napotykam jego przekrwione oczy. Wygląda jak człowiek na kacu narkotykowym, a nawet gorzej. Nie mówi nic, tylko trzaska głośno drzwiami i rzuca w stronę Efrona klucze od swojego auta, a następnie wsiada na miejsce kierowcy i z piskiem opon odjeżdża spod koszmarnego miejsca. Nienawidzę człowieka, który mi to zrobił. Zamykam oczy, skulam się w kulkę i cichutko łkam w brudne, mokre ręce. Jestem wrakiem człowieka, mam dość... ale się stamtąd wydostałam. Koniec tego pierdolonego koszmaru.

~***~

Właśnie mija 14 dni, odkąd uciekłam z piekła. Pierwszy tydzień trzymano mnie w szpitalu, by wykonać wszystkie badania i wykluczyć groźne choroby. Codzienne wizyty u psychologa doprowadzają mnie do szału. Odkąd wyszłam z tamtego gówna, stałam się agresywna. Denerwuje mnie wszystko- rodzina, znajomi, pies sąsiadki, trąbiące samochody za oknem czy nawet tykanie zegarka. Jak się dowiedziałam, przez cały miesiąc byłam na psychotropach, bym była łatwiejsza dla klientów. Rewelacyjna wiadomość- nie nabawiłam się jakiegoś HIV'a czy AIDS.
-Selena za 5 minut wychodzimy.- informuje mama, a ja siedzę przed toaletką i bacznie obserwuję każdą ranę na ciele. Wszystko jest tak świeże, jakby było zrobione wczoraj. Zdenerwowana przeczesuję swoje włosy i wstaję z miejsca. Kolejna wizyta u psychiatry, kolejne spotkanie z rzeszą fanów nieodstępujących mnie na krok- mówię tu o paparazzi. Odkąd jestem wolna, stałam się źródłem sensacji, jakbym była co najmniej królową Anglii. Chodzą za mną wszędzie- do lekarza, do sklepu, szkoda, że do mieszkania mi jeszcze nie weszli.
Schodzę po schodach i naklejam na twarz uśmiech. Nie chcę niepokoić mamy, po prostu jest mi jej szkoda. Postarzała się- jej skóra już nie jest tak jędrna i świeża. Widać zmarszczki, a zmęczone oczy świadczą o tym, że nie sypia za dobrze. Wzięła urlop, by się mną zaopiekować. Sęk w tym, że nie potrzebuję już niani. Jestem niesamowicie twardą dziewczyną, co ciągle wypisują mi na twitterze. Każdy tweet do mnie jest zakończony #SilnaSelena. Gdzie się nie obejrzę, mówią o mnie. Wcześniej o tym marzyłam, ale teraz pragnę po prostu chwili spokoju. Wyjść spokojnie do kina, pójść na kawę, czy jak każdy w moim wieku skończyć szkołę. Szkoła... Ominęło mnie tak wiele, ale pocieszające jest jedno: przede mną 2 najważniejsze wydarzenia w życiu każdego nastolatka: bal i rozdane świadectw. Oczywiście wszyscy odradzają mi prom, ale i tak stawiam na swoim. Pójdę na niego, choćby miało się walić i palić.
Wsiadam do windy i już szykuję się na to, co czeka mnie na parterze oraz przed wieżowcem. Zakładam ciemne okulary przeciwsłoneczne, na głowę wciskam ogromny kapelusz i otulam swoje wychudzone ciało płaszczem. Wtedy słyszę, że winda się otwiera i jak na zawołanie spojrzenia wszystkich skierowane są na mnie. Idę przed siebie, z głową spuszczoną w dół. Słyszę wiele pytań, ale nawet nie myślę, aby na nie odpowiadać. Jedna wypowiedź jednak powoduje, że ciało automatycznie się zatrzymuje, a każdy mięsień napręża. W spowolnionym tempie odwracam głowę w bok i spoglądam na dziennikarza, który miał  czelność wypowiedzieć te słowa.
-To jak? Ilu ich było?- ponawia pytanie z satysfakcją malującą się na twarzy. Tłum milknie, a ja zdejmuję okulary z oczu i zaczynam iść w jego stronę.
-Masz czelność się jeszcze pytać o takie rzeczy?- zaciskam szczękę i z całych sił próbuję się na niego nie rzucić z pięściami.
-Pytam, bo nie odpowiadasz na żadne inne pytania.- wzrusza obojętnie i wyciąga w moją stronę dyktafon, który błyskawicznie ląduje na chodniku. Patrzę na niego i uśmiechając się od ucha do ucha miażdżę go stopom, a potem wyjmuję z kieszeni sto dolarów i wciskam mu je w ręce. Zakładam ponownie okulary i nie robiąc dalszego przedstawienia, po prostu idę do auta.
-Co to było?- pyta lekko rozzłoszczona matka i rzuca mi gniewne spojrzenie.
-Oh zamknij się.- mruczę, wkładam słuchawki do ucha i zamykam się w swoim własnym świecie, gdzie mam wszystkich i wszystko w dupie. Odwracam głowę w stronę okna. Patrzę na przechodni i jest mi ich szkoda. Żałośni, nędzni ludzie. Nie wiedzą, co to prawdziwy ból. Nie zdają sobie sprawy, że otacza ich dookoła. Idą z ucieszonymi twarzami ciesząc się tym, co jest. Czym się tutaj tak radować? Tym, że ta pierdolona pogoda znów jest do dupy? Tym, że ptaki ćwierkają? Oh... No tak, cieszą się chwilą.

~***~

-Jak się czujesz?- pyta z uśmiechem na twarzy starsza kobieta i liczy, że jej coś powiem. Prycham pod nosem i odwracam głowę w drugą stronę. Czy oni mają mnie za wariata? Ciągła kontrola- rodzice, psycholog, nawet indywidualne nauczanie, żeby mnie rówieśnicy nie przytłoczyli. W czym to niby im pomaga? Aaa... To ma pomóc mi.
-Dobrze.- wzruszam ramionami po dłuższej chwili ciszy i zaczynam się bawić sznureczkami na lewym nadgarstku. Odkąd wyszłam z tego gówna, na nadgarstku mam długi sznur owinięty kilkanaście razy wokół. Dostałam go od Zac'a, nawet nie wiem, dlaczego. A z Justinem nie widziałam się od... tego razu w aucie. Matka uznała, że to przez niego tam trafiłam i mam kategoryczny zakaz spotykania się z nim. Nie może mi rozkazywać. Jestem na tyle dorosła, że mogę sobie sama wybierać znajomych. Taylor tego nie zrozumie, a to jedyna osoba, z którą mogę teraz się spotykać.
-Jakie są w tobie emocje w tej chwili? Opisz je. Wyrzuć to, co ci na sercu leży.- kontynuuje psycholog i znów uśmiecha się pocieszająco w moją stronę. Kobieto, błagam, przestań się tak głupkowato do mnie uśmiechać, bo czuję się, jakbym siedziała z wariatką. Im więcej czasu tutaj spędzam, czuję się taką wariatką jak ona.
-Jest dobrze, nie rozumiem po co tyle pytań.- staram się być miła, żeby dotarło to do jej wiadomości. Ta zaś ostro notuje coś w swoim zeszyciku, a ja wzdychając zrywam się z siedzenia i po prostu wychodzę z gabinetu. Ignorując spojrzenie mamy chwytam płaszcz, zakładam go, wkładam słuchawki i wychodzę z tego popieprzonego miejsca. Chcę spotkać się z Justinem i Zac'iem, bo wiem, że oni na pewno odpowiedzą mi na parę pytań związanych z porwaniem. Jak mnie znaleźli, skoro nawet FBI tego nie zrobiło?
-Selena, zaczekaj!- woła za mną, a ja odwracam się na pięcie i patrzę na nią.
-Nie zatrzymuj mnie po raz kolejny, bo to ci nic nie da. I tak się z nimi spotkam. Muszę i koniec. Nie powstrzymasz mnie, do cholery. Całe życie się mną nie interesowałaś i teraz będziesz grać moją matkę?- wybucham, a potem zostawiam po sobie nicość i wychodzę ze szpitala pospiesznie. Gdzie mieszkał.. Brooklyn, no tak! Podaję adres taksówkarzowi, a on zdumiony moją obecnością jedzie we wskazane miejsce. Daję mu napiwek za to, by milczał, a potem wysiadam i spoglądam na ogromny, dobrze mi znany budynek. Kiedy wchodzę do środka, modlę się, by Justin był w mieszkaniu. Pierwsze piętro, drugie... Winda jedzie tak wolno, że boję się, iż zaraz się zatrzyma i utknę tutaj na następne parę godzin. Kiedy jednak zatrzymuje się na przedostatnim, wysiadam i od razu widzę drzwi mieszkania Biebera. Uspokajam oddech i zaciskając usta w cienką linię, idę w ich stronę. Pukam, najpierw cicho, a potem stanowczo i zaraz potem słyszę tupot butów, przekręcający się zamek i w drzwiach wita on.
-Hej..- szepczę i spoglądam w jego karmelowe tęczówki. Jest zszokowany moją obecnością, ale otwiera szerzej drzwi i wpuszcza mnie do środka. Kierujemy się do salonu, gdzie siadamy na sofie i czekamy, aż ktokolwiek coś powie. -Chciałam poro..
-Tak bardzo za tobą tęskniłem...- jego głos się łamie, a oczy momentalnie szklą się od łez. Widok odbiera mi mowę. Czuję ogromną gulę w gardle i nawet notoryczne przełykanie śliny nie pomaga. -Codziennie jestem odprawiany z kwitkiem spod twoich drzwi. Myślałem, że nie chcesz...
-Justin..- przerywam mu w końcu i próbuję uspokoić drżące ręce. Nie tak to miało wyglądać. Miałam wejść do tego mieszkania, zastać jakąś laskę, która paraduje w jego ciuchach, a samego Justina zobaczyć roznegliżowanego, jakby co najmniej oboje wyszli dopiero z łóżka. Zamiast tego spotykam szatyna gotowego do wyjścia, samego, bez śladu jakiejkolwiek dziewczyny. -Ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. Nikt mi nie mówił, że przychodzisz, poinformowano mnie tylko o tym, że mam kompletny zakaz spotykania się z t..
-To co tu robisz?- unosi zaskoczony brew i wszelki smutek odpływa.
-Muszę z tobą porozmawiać.- mówię szybko i spoglądam na niego. -Dłużej nie zniosę tej nie wiedzy. Po prostu musisz mi powiedzieć, skąd wiedzieliście, gdzie jestem i czy to związane jest z tobą, Justin.

Od autorki: Przepraszam! To po pierwsze. Rozdział miał być już dawno, ale zero czasu wolnego... A teraz wyjaśnienia: pracuję. W tygodniu mam praktyki, po których jestem zmęczona, a od piątku siedzę po 16 godzin w pracy, więc wykluczone jest, żebym cokolwiek dla Was napisała. I przepraszam za to, że rozdział jest taki krótki, ale chciałam po prostu skończyć go w tym momencie. Nadrobię za to w następnym. No i przepraszam, że tak napędzam tempo, ale... taki miał być plan. To tylko w tym rozdziale, więc spoko, a dużo Was nie ominęło, bo życie Seleny wyglądało jak gówno haha. Dobra, nie przedłużając. Śledźcie losy bloga na twitterze #EndOfTheRoadJBFF i komentujcie rozdział. Oraz! GŁOSUJCIE NA BLOG W BLOGU MIESIĄCA NA SPISIE FF O JB, LINK NIŻEJ. Nie przedłużając i nie zanudzając, to tyle! A no i mam dla Was oczywiście zwiastun tego bloga w wersji niestety DEMO, o którym wspominałam w poprzednim rozdziale. Wszelkie linki niżej. Buźka! ♥

#EndOfTheRoadJBFF

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  


11 komentarzy

Jeśli chociaż trochę podoba Ci się to fanfic, skomentuj to nawet jednym słowem. To tylko parę sekund, a niesamowicie motywuje do dalszego pisania. ♥

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.