czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 32.


~***~

Grube foldery z milionem mieszkań dostępnych na terenie Nowego Jorku patrzą na mnie znad blatu ławy i niemal krzyczą, abym wzięła je do ręki. Jestem jednak na tyle zmęczona, że odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy, cicho jęcząc z możliwości chwilowego wytchnienia. Pocieram czoło i dostrzegam sylwetkę Justina sunącą po mieszkaniu z telefonem przystawionym do ucha. Kilka przekleństw wypływa z ust, a potem nastaje cisza.
-Wszystko w porządku?- dźwigam się do góry.
-Tak, okej.- rzuca krótko i idzie do kuchni. Wyjmuje z lodówki piwo, a ja chrząkam głośno.
-Umówiliśmy się z moją mamą na kolację.- blondyn patrzy na puszkę, a potem na mnie i znów na alkohol. Wzdycha zdenerwowany i odstawia ją na miejsce. Wstaję z kanapy i ruszam w jego stronę. Blokuję go, chwytając za ramiona i robiąc wszystko, aby na mnie spojrzał. W końcu niechętnie spogląda mi w oczy, a ja przyglądam mu się. Jest zdenerwowany i spięty. Coś się dzieje, a że to Bieber, to oczywiście będzie to gryzł w sobie. -Mów, do cholery jasnej, co się dzieje.
-Ten pierdolony gnój znowu się kręci w okolicy.- wzdycham i zarzucam ręce na jego kark. Pocieram go delikatnie pokazując, że ma we mnie wsparcie i ciągle patrzę mu się w oczy.
-Nie martw się, przecież jesteśmy razem.
-Nie mogę być spokojny, bo wiem, jaki on jest. Naprawdę nie chcę cię stracić. Nie mogę..- opuszcza głowę w dół, a ja od razu składam na jego ustach pocałunek.
-Nie stracisz.- szepczę i uśmiecham się pocieszająco. -A teraz skoncentruj się na tym, żeby wieczór przebiegł miło i wyluzuj.- nic nie odpowiada. Wywraca oczami i obejmuje mnie w pasie, ponownie całując. Przyciągam go jeszcze bliżej. Zaczynam mierzwić mu włosy, ale doskonale wiem, na jaką ścieżkę wkraczamy. Justin przywiera mnie do ściany, którą ma za plecami i mocno do mnie przylega. Mruczę niezrozumiałe "Nie", próbując go odepchnąć, ale on zaczyna się tylko śmiać i nie przestaje.
-Justin, musimy się ogarnąć, bo kolacja..
-Za godzinę. Wiesz, ile rzeczy można w takim czasie zrobić?- spogląda na mnie znad biustu i kontynuuje pocałunki. Zamykam oczy i lekko odchylam się w jego stronę, czego od razu żałuję. Bieber bierze mnie na ręce i wpija się niczym pijawka w usta. Trzyma mnie za pośladki, co chwilę je szczypiąc i niesie mnie prosto do sypialni.
-Nie, nie, nie...
-Tak, tak, taak..- mruczy i delikatni kładzie na łóżku. Przerywamy na chwilę, aby moc zdjąć z siebie ciuchy. Błyskawicznie zrzucam z siebie t-shirt i patrzę na rozmierzwione włosy Justina.
-To- wskazuję na opadającą blond grzywę -nie moja wina.
-Jasne, jasne.- śmieje się i znów przylega na mnie całym ciałem, ciągle całując. Lewa dłoń zaczyna sunąć od piersi w dół, szukając guzika od spodenek. W tym samym czasie ja wbijam paznokcie w skórę na jego plecach i przejeżdżam nimi w dół, zostawiając po sobie ogromne, czerwone ślady. Chwytam za koniec jego jeansów i zrzucam je błyskawicznie, tylko dlatego, że są one opuszczone i część pośladków z nich widać nawet kiedy stoi. Zaciskam dłonie na jego dupie i wypinam biodra w górę. W tym samym momencie jestem już bez dolnej garderoby. Justin zaczyna całować mnie po szyi, powoli schodzi w dół. Odpina stanik i uwalnia piersi, które od razu lądują w jego rękach. A on sam sunie dalej. Dochodzi o pępka, a ja wiję się pod nim.
-Uwielbiam patrzeć na to, jak reagujesz na mój dotyk.- mówi nagle i patrzy prosto na mnie. Zasłaniam rękami twarz, unosząc łokcie w górę i chichocząc z jego słów.
-Nigdy nie mów takich rzeczy, kiedy robisz coś takiego.- śmieję się i przyciągam go do siebie, aby móc ściągnąć z niego bokserki. Leżymy nadzy, ciągle się dotykając i całując. W końcu przechodzimy do sedna. Wchodzi we mnie i od razu nadaje nam tempo. Po 10 minutach opada obok mnie, dysząc i trzymając mnie za rękę.
-Cholera, jak ja cię kocham...

-Jak ty przepięknie wyglądasz!- krzyczy mama, zasłaniając usta dłonią. Przygląda mi się i wciąż nie może uwierzyć. -Zmieniłaś fryzurę! Do tego ta sukienka... Wyglądasz cudownie!- obchodzi mnie dookoła, a potem daje buziaka w policzek.
-Oj daj spokój.
-Mama ma rację.- przytakuje jej Justin i ujmuje mnie w tali, uśmiechając się triumfalnie. Sam wybierał ten ciuch. Jest to długa, biała, prążkowa sukienka sięgająca do połowy łydek. Do tego założyłam czarne sandałki i związałam włosy na czubku głowy w "byle coś", co zyskałam po upojnych chwilach z Justinem.
-Pani również wygląda olśniewająco.- blondyn spogląda na kobietę i uśmiecha się dumnie. -To zdecydowanie pani kolor.
-Proszę, mów mi Grace.- kobieta widać jest oczarowana moim partnerem. Ciągle się szczerzy i przeskakuje z nogi na nogę, nie mogą się doczekać kolacji.

Lokal urządzony jest w stylu skandynawskim. Białe belki na ścianach i starodawne lampy wyglądają przepięknie przy stylowych meblach. Drewniane krzesła i stoliki porozstawiane są wszędzie, a w jednym z kątów lokalu stoi niewielka scena. Zapewne odbywać się tutaj będą koncerty niezbyt znanych artystów, wieczory poetyckie czy recytatorskie. Serwują tu kuchnię francuską: szarlotkę francuską, sałatkę nicejską czy też tosty albo croissanty. Do wyboru, do koloru. Knajpka została dopiero otworzona, więc jest pełno ludzi, kiedy wchodzimy do środka. Mama oczywiście to przewidziała i zarezerwowała dla nas stolik. Piękna, długonoga blondynka prowadzi nas na miejsce w samym rogu sali, posyłając flirciarski uśmiech Bieberowi. Ten, niezbyt zainteresowany jej osobą, odstawia krzesło mojej mamie, a następnie mi. Na końcu siada obok i widocznie zmęczony opiera głowę na splecionych dłoniach. Kelnerka odrzuca do tyłu długie włosy i podaje nam karty, wypinając się w każdy możliwy sposób. Widząc jednak reakcję mojego chłopaka na jej zaloty, mam ochotę parsknąć śmiechem na cały lokal. Perfidnie posyłam jej uśmiech, trzepocząc słodko rzęsami i odbierając od niej menu, żeby przypadkiem nie nadwyrężyła sobie kręgosłupa od nachylania się.
Mama pochłonięta jest swoją nową książką, o której mówi od dwudziestu minut. "To pierwsza moja historia oparta na faktach! Madeline, ta dziewczyna na wózku, która często jeździ wokół Madison Square Garden mi przy niej pomaga." Co pewien czas spoglądam na Justina, który zerka ukradkiem na telefon i doskonale widzę, jak każdy jego mięsień się napina. Jabłko adama porusza się w górę i w dół, a on ostatecznie wraca do rozmowy z nami i udaje, że wszystko jest w porządku. Doskonale wiemy jednak, jak jest. Prócz mojej mamy, która zna okrojoną wersję historii Justina. Wie o porzuceniu, domu dziecka, bogatym ojcu zastępczym i tym, że szybko się usamodzielnił. Prosiłam wcześniej Biebera, aby nie wspominał nic na temat biologicznego ojca. Mama zdążyła go już pokochać, ale kiedy dowiedziałaby się, przez kogo przeszłam istne piekło, a oni umierali w niewiedzy, co się ze mną dzieje... Zapewne byłoby to ostatnie nasze spotkanie i w dodatku stawialiby mi ultimatum "albo on, albo my".
Potem opowiadam jej o swoich planach, o poszukiwaniu mieszkania, sesji, która odbędzie się jutro i o tym, że te wakacje bardzo dobrze na mnie wpłynęły. Kobieta jest pod ogromnym wrażeniem, że powoli wracam do tamtej wagi, a nowa fryzura pomaga mi rozpocząć nowy rozdział w życiu.
-Zawsze masz w nas wsparcie. Jeśli ci czegoś zabraknie, wystarczy telefon, pamiętaj.
-Wiem, wiem, ale tu chodzi o to, że chcę się usamodzielnić. Chcę po prostu być świadoma swoich decyzji i uczyć się na własnych błędach.- kiedy wypowiadam to zdanie, widzę jak twarz brunetki powoli wykrzywia się w dziwny grymas, aż nagle dostrzegam w jej oczach łzy. Mrugam parę razy, nie wiedząc, co się dzieje, a ona po prostu zastawia dłońmi usta i błyskawicznie ociera pierwszą kroplę spływającą po jej policzku.
-Wyrosłaś na mądrą dziewczynkę. Wychowaliśmy kogoś niesamowitego. Młodzieńcze, dbaj o nią i chroń, bo to największy skarb, jaki mógł ci się przytrafić.
-Wiem, proszę pani.. Grace.- poprawia się i uśmiecha, ujmując moją dłoń. -Robię wszystko, co mogę. Nie przeżyłbym, gdyby coś się jej stało. Za bardzo ją kocham.- mówiąc to ciągle patrzy mi się w oczy. Dostrzegam w nich blask świeczek zapalonych na stoliku. Uśmiecham się mimowolnie, czując jak robię się czerwona. Kocham ich.

-Dobra, drogie dzieci, czas na mnie.
-Mamo, ale jest dopiero dziewiąta.- protestuję, łapiąc ją za rękę.
-Wiem, ale jutro o ósmej mam spotkanie. Naprawdę chciałabym zostać dłużej, ale z tego co mi wiadomo, to ty jutro również masz ważny dzień, prawda?- przypomina mi o sesji, a ja wzdycham poirytowana. No cóż, każdemu zdarza się o czymś zapomnieć. -Umówimy się jeszcze w tym tygodniu, co ty na to?- proponuje, ujmując moją dłoń i dźwigając do góry.
-Oczywiście mamo.- wstaję i mocno ją przytulam. -Kocham cię i dziękuję za dziś.
-Może cię odwieść?- proponuje Justin i od razu dźwiga się z miejsca.
-Nie, nie. Mój szofer już czeka. Wy się bawcie. Jesteście młodzi. Tylko... Wiecie... Za młodzi na pewne rzeczy.
-MAMO!- wołam oburzona i od razu czerwienieję. To wina tych kilku drinków, które wypiłyśmy między posiłkami. Kobieta się śmieje i całuje mnie w czoło, po czym przytula Justina i wychodzi, machając nam przy drzwiach. Spoglądam na blondyna, który widocznie ma na dziś dość wszystkiego.
-Przepraszam..-szeptam cicho, a on od razu się prostuje. -Mogłam cię nie ciągnąć.
-Nie, nie! To nie o to chodzi.- mówi błyskawicznie. -Po prostu mam dość tego ciągłego przejmowania się obecnością tamtego gnojka.
-Rozumiem... Chodź, wracamy.- mówię i wstaję z miejsca. W tej chwili podchodzi do nas ponownie ta blondynka, a Justin obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie z miną typowego skurwiela "Mogę mieć wszystkie, ale wybieram ją".
-Należność za kolację ureguluje firma pana Gomeza. Mamy nadzieję, że wszystko smakowało.- trzepocze rzęsami mimo wszystko, a ja stoję jak zwykle zamurowana. Czego mogłam się spodziewać? Tatuś oczywiście musiał maczać w tym palce, skoro nie mógł z nami dzisiaj się spotkać.
-Tak, było okej.- rzuca obojętnie Justin i ciągnie mnie do wyjścia. -Do widzenia.
Wsiadamy do samochodu, kiedy jego telefon ponownie wibruje. Patrzy na mnie, potem na wyświetlacz, a potem znów na mnie. Odbiera, ale milczy. Przez głośne samochody nie słyszę rozmówcy. Wiem jednak, że to, co przekazuje Justinowi, mrozi mu krew w żyłach.
-Spróbuj kogokolwiek dotknąć, a tym razem nie żartuję. Dorwę cię i choćbym miał iść za ciebie siedzieć, to cię gnoju zamorduję.- syczy przez zaciśnięte zęby i się rozłącza. Patrzy przed siebie, aż nagle zaczyna uderzać pięścią w kierownicę.
-Justin, uspokój się!- łapię go za ramię i chwytam z całej siły, próbując zwrócić jego uwagę na sobie. Kiedy mi się nie udaje, odpinam pasy i po prostu siadam mu na kolanach, przytulając z całych sił do siebie.
-Shh...- pocieram jego głowę, a on sapie, jakby przebiegł maraton. Cały wieczór trzymał nerwy na wodzy, a doskonale wiem, jak bardzo jest zdenerwowany odkąd wróciliśmy z biura nieruchomości. Chodzi niczym tykająca bomba, dlatego nie dziwię się, że odreagował na kierownicy. -Już? Okej?- pytam, a on zamiast odpowiedzieć, po prostu obejmuje mnie mocniej.
-Mam dość.- szepcze ledwo słyszalnym głosem. -Mam dość mojego życia i tego wszystkiego.- kontynuuje. -Jestem tym zmęczony.- i w tej chwili moje serce pęka na kilkaset kawałków. Jak rodzony ojciec może urządzić tak swojego syna? Kto normalny doprowadza potomka do takiego stanu? Dlaczego to robi? Dlaczego mu się to nie nudzi?
Nadal milczę, przytulając jego głowę do klatki piersiowej. Co chwilę jeździ głową w górę i w dół. Ostatecznie podnosi wzrok i wpija się w moje usta.
-Dobrze, że mam w tym wszystkim ciebie i mam dla kogo codziennie się budzić.- i znów mnie całuje. Uśmiecham się do niego słodko i schodzę mu z nóg. Mężczyzna uruchamia silnik samochodu i włącza się w ruch. Przez resztę drogi się nie odzywamy, tylko podśpiewujemy teksty utworów puszczanych w radiu.
W końcu rzucam się na łóżko, marząc o wtuleniu się w nagi tors Justina i zaśnięcie. W końcu wychodzi z łazienki i rzuca mi krótkie spojrzenie.
-Podobają mi się te twoje blond włosy.- przyznaję cicho i obserwuję, jak grzywka opada mu na oczy. Potrząsa głową i odgarnia ją do tyłu. Kładzie się obok i pochyla, składając krótki pocałunek na moich ustach. Wtulam się w niego i zamykam oczy.
-Kocham cię.- szepczę, na co on głaszcze mnie po głowie i przytula jeszcze mocniej.
-Ja ciebie też.

Nagle zrywa się z łóżka, jest środek nocy. Zaspana dźwigam się do góry i patrzę, jak w błyskawicznym tempie wkłada czarne jeansy i czarną bluzę. Nurkuje do szafy i próbuje z niej coś wyciągnąć.
-Justin, co się dzieje?- pytam zachrypniętym głosem i przecieram zaspane oczy.
-Za pięć minut będzie tu Ryan. Nie otwieraj nikomu. Nawet jeśli ktoś będzie się pod niego podszywać. On ma własne klucze.
-Ale o co chodzi?- pytam już lekko wystraszona. Zwijam się w kulkę, podsuwając kolana pod brodę i owijając nogi własnymi ramionami.
-Jest akcja. Niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze.- podbiega i całuje mnie w skroń. Przekłada z ręki do ręki pistolet, sprawdza naboje, a następnie wsuwa go w pasek spodni. Bierze drugą broń do ręki i ponawia czynności.
-Błagam, uważaj na siebie Justin.- miauczę całkowicie przerażona. Jeśli jest w stanie wyskoczyć w środku nocy z łóżka, to na pewno jest poważna sprawa. Zatrzymuje się w drzwiach i spogląda mi prosto w oczy.
-Będzie dobrze, mała.- puszcza oczko i wychodzi. Słyszę przekręcający się w drzwiach klucz, a ja sparaliżowana strachem nie ruszam się z miejsca. Po mieszkaniu rozbiega się cisza. Jedyne, co można usłyszeć, to dźwięk samochodów, które jeżdżą po ulicach. Zastanawiam się, co mogło się stać. Czy Jeremy kogoś zaatakował? Czy porwał jakąś dziewczynę, z którą spotykał się któryś z kumpli?
Ponownie słyszę przekręcające się klucze. Z jednej strony wiem, że to Ryan, a z drugiej narasta we mnie panika. Co, jeśli Jeremy dorobił sobie klucze i to właśnie on wchodzi do mieszkania? Serce podskakuje mi do gardła. Wdech i wydech...
-Ryan?- szepczę, ale wiem, że nawet osoba obok by mnie nie usłyszała. Mówię trochę głośniej, ale nikt nie odpowiada. -Halo?- drżący głos rozbrzmiewa po całym mieszkaniu. Zaczynam panikować. Pierwsze, co robię, to szukam broni, którą Justin ma rozstawioną w całej sypialni. Macam pod łóżkiem materac, ale nigdzie nie mogę jej wyczuć. Odgłos stukających butów słychać coraz wyraźniej. Do oczu napływają łzy. Coś w głowie mówi, żebym się uspokoiła. Ostatecznie zachowuję się jak typowe dziecko. Chowam głowę pod kołdrę i udaję, że mnie tu nie ma.
-Selena?- męski głos rozbrzmiewa po sypialni. -To ja, Ryan.- i w końcu wypuszczam wstrzymywane od kilku minut powietrze z płuc.
-Rany boskie, ale mnie wystraszyłeś.- wołam załamana i odkrywam się z kołdry. Butler patrzy na mnie rozbawiony i siada na brzegu łóżka.
-Potrzeba ci czegoś? Wody, soku, jeść?- pyta, a ja patrzę na niego, jak na idiotę.
-Nie jestem inwalidą, który nie potrafi zrobić sobie jedzenia.- śmieję się, a on kręci tylko głową.
-Jak coś, będę w salonie.- wstaje z materaca, a ja patrzę, jak odchodzi. W ostatniej chwili go zatrzymuję. Odwraca się na pięcie w moją stronę i wyczekuje mojego pytania.
-Co się właściwie dzieje?
-Zac jak zwykle działa na własną rękę...- wzdycha.  -Żeby to tylko się źle nie skończyło. Ma godzinną przewagę nad naszymi. Oby go dogonili.- przeczesuje dłonią włosy i idzie o krok dalej. -Zac nie potrafi czasem trzeźwo myśleć. Zrobi wszystko dla swoich ludzi... Ale to nie jest zabawa. Tym razem chodzi o śmierć i życie. A on targną się właśnie na swoje, jadąc za Jeremym sam.

Od autorki: Cześć i czołem! Co u Was? Połowa wakacji za nami... Jak spędzacie ostatnie "gorące" dni? Ja od przyszłego tygodnia mam urlop do końca wakacji i czeka mnie mega aktywny tryb życia.. :) 
Co sądzicie o rozdziale? Komentujcie żabcie...Co to tylko 3 komentarze, ej! :( Mam nadzieję, że to się poprawi. Jak myślicie, co wydarzy się w następnym rozdziale? 
*inspiracją do kolejnych rozdziałów jest książka "Me before you" i NIE, NIKT NIE BĘDZIE INWALIDĄ, JEŚLI O TO CHODZI XD*
Komentujcie rybcie, do następnego! ♥
Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.