piątek, 30 października 2015

Rozdział 13.


~***~

Chryste dopomóż mi. Nie wiem, ile dam rady znieść, ale jedno jest pewne- żaden horror czy dreszczowiec nie oddaje rzeczywistości. Jeśli filmy takich gatunków są mocne, to to, przez co przechodzę jest istnym koszmarem. Codziennie mam ten sam sen: jestem na plaży w Montauku. Wszyscy siedzimy na piasku. Rodzice się obejmują, Jenna i Taylor siłują się, ciągle przewracając w tą i z powrotem. Kiedy je obserwuję, czuję czyjąś dłoń. Odwracam się, lecz nikogo za mną nie ma. Wiatr zaczyna wiać jeszcze mocniej, a wraz z nim słyszę cichy głos "przyjdę, poczekaj". A po tych słowach po kolei znikają wszyscy. Najpierw przyjaciółka, siostra, następnie rodzice. Zostaję sama. Historia powtarza się za każdym razem, kiedy próbuję zasnąć. Po co więc śnić o czymś, co nijak ma się do rzeczy przyjemnych? Wolę popatrzeć w wyblakłą ścianę i pomilczeć, niż udawać szczęśliwą tylko przez chwilę i to w śnie.
Nie wiem, ile upłynęło dni, odkąd tu jestem, ale doskonale zdaję sobie sprawę z tego, ilu już się tu kręciło. Aż mnie mdli, kiedy pomyślę o tym, co tu robili. Co robiono ze mną i jak postępowano.
-Zabierz ją do izolatki i przygotuj.- słyszę zza zasłony, a materiał błyskawicznie się odsuwa na jedną stronę. Znów Brody... To już rutyna, że jest tutaj i próbuje nie doprowadzić mnie do śmierci. Za to go nienawidzę najbardziej.
-Zbieraj księżniczko swoje rzeczy... Ah, no tak! Zapomniałem, ty nic nie masz.- parska śmiechem pod nosem i związuje moje chude nadgarstki. Pociąga sznur do góry i zaczyna prowadzić gdzieś w stronę wyjścia. Może to już koniec? Może pozwolą mi w końcu umrzeć? Bo przecież ileż można znęcać się nad jedną osobą? Tym bardziej, jeśli ona jest wrakiem człowieka i wygląda jak trup? Nie raz przeglądałam się w lusterku, które było w tamtym pomieszczeniu, ale któregoś razu byłam już tak załamana, że je rozbiłam i próbowałam podciąć sobie żyły. Wiadomo jednak, jak się to skończyło, skoro nadal tu stoję.
-Masz pięć minut dla siebie.- wzdycha i wpuszcza mnie do ogromnej łazienki. Rozplątuje węzeł, ściąga lustro ze ściany i wychodzi, zamykając drzwi z drugiej strony. W pomieszczeniu jest ciepło. Oczywiście, że nie ma wanny, przecież by to było zbyt oczywiste, że niejedna z nas marzy o samobójstwie, a wanna by nam w tym pomogła. Kabina prysznicowa, toaleta, umywalka i stoliczek, na którym leży żel, ręcznik, jakieś ciuchy, szczoteczka i karteczka. Podchodzę do niego i pierwsze, za co chwytam, to papier. Unoszę do góry i widzę drukowany napis SELENA. Oczywiście, to dla mnie. Ile mam czasu? Pięć minut? Nie mam siły tak długo stać na nogach, więc kiedy wchodzę pod prysznic, siadam na kafelkach i pozwalam, by gorąca woda spłynęła po moim ciele. Chwilę znów rozmyślam o tym, jak wspaniale by było, gdybym wróciła do domu, a następnie myję włosy, ciało i wychodzę. Naciągam na siebie dużą koszulkę i spodenki. Związuję włosy gumką recepturką, a potem ruszam umyć zęby. Kiedy kończę, w tej samej chwili wchodzi Brody. Chwyta nadgarstki i ponownie je związuje.
-Jak na osobę, która rzekomo umiera, masz dużo siły. W końcu sama się wykąpałaś.- mówi kpiąco, a ja mam ochotę ponownie się rozpłakać. W tej chwili znów myślę o tym, że nigdy nie zostanę modelką. Wszystkie plany na życie legły w gruzach.
Zostaję wprowadzona do czystego pomieszczenia. Duży stół na środku sali, kilka krzeseł, baniak z wodą i ogromny dywan. Zatrzymuję się znów kilka metrów przed drzwiami i nie robię nic, bo wspominając poprzednie sytuacje, mogłoby to się źle skończyć. Zza drzwi dobiega rozmowa dwóch mężczyzn. Najpierw dyskusja dotyczy biznesu i tego, ile potrafią zarobić w swoich branżach. Następnie opowiadają jakieś zabawne historie, z których się śmieją, a chwilę później wchodzą do środka. Głowę opuszczoną mam w dół i już się boję, co może się stać.
-Niezły towar, co?- pyta ten, który mnie tutaj trzyma.
-Za chuda.  Jer ona wygląda jak trup, nawet ja bym jej nie tknął palcem, bo bym się bał, że umrze, a mi chodzi tylko o przygodny seks.- mijają mnie i opierając się o stół, ciągle mnie obserwują.
-Nie przesadzaj. Takie szczupłe są teraz w modzie. To jedna z najlepszych, które tu mam.- mówi spanikowany.
-Ale to nie dla mnie. Zdecydowanie wolę krąglejsze, a nie wieszaki.- unoszę lekko głowę do góry i widzę twarz mężczyzny, z którym rozmawia. Jest przystojny i ani trochę nie wygląda, jakby prowadził burdel. A może on nie prowadzi, a chce wykupić usługi u tego oblecha?
-Błagam cię, Louis. Jak brat brata.
-Nie ma mowy, nie biorę jej.- mówi stanowczo i rzuca mi krótkie spojrzenie. Błyskawicznie spuszczam znów głowę w dół i słyszę, jak drzwi się zamykają. Głośny oddech Jer'ego, jak się dowiedziałam, nie zwiastuje dobrych wiadomości.
-Ty cipo..- szepcze i zrywa się z miejsca. -Ty pierdolona suko!!!- wrzeszczy i uderza mnie z całej siły w twarz. Syczę z bólu i upadam na ziemię. -Kurwo pierdolona!- pierwszy kopniak w plecy, drugi w żebra. Czuję metaliczny posmak krwi w ustach i niemalże dławię się krwią. Potem znów dostaję w twarz. -Psujesz mi interesy, szmato!- kolejny cios w brzuch, a ja czuję, jak robię się coraz słabsza. Po policzkach płyną strumienie łez. Tak bardzo chcę teraz znaleźć się w ramionach mamy i taty. Powiedzieć im, jak bardzo ich kocham, że za wszystko przepraszam i będę najlepszą córką na świecie. Marzę, aby wrócić do mieszkania, przywitać się z kochaną gosposią, która wskoczy za mną w ogień i położyć się do wygodnego łóżka. Następny cios, a ja już nie mam siły walczyć z bólem. Po prostu zasypiam...

Leżę osłabiona na podłodze. Próbuję unieść głowę do góry, ale ból przeszywa mnie na wylot. Cholerny Jer! Zaciskam szczękę i zbieram w sobie resztkę sił, jaka mi pozostała. Mój cel: prowizoryczne łóżko. Znów jestem w tym dziwkarskim pomieszczeniu i jak Boga kocham, szukam jakiejkolwiek pomocy, która pozwoliłaby mi odebrać sobie życie.
Ktoś przerywa mi mój lament. Słyszę donośny głos. Dudni mi od niego w głowie, więc opadam znów na ziemię i leżę tak, jak dotychczas.
-Myślisz, że warto ją sprzedawać? Na jej wychudzone ciałko mamy dużo klientów.- słyszę kobiecy głos i przełykam ślinę. Czuję, jak ona odbywa podróż w moim organizmie, a ból w żebrach i płucach sprawia, że mam ochotę krzyczeć. Skupiam się jednak na dialogu, który odbywany jest niedaleko mojego pokoju.
-Handlujemy takimi, jak ona. To normalne. Na jej miejsce trafi kolejna.
-Ale nie modelka- przerywa mu i przez moment panuje cisza. Przysuwam rękę do ust i zaczynam się bawić dolną wargą z przerażenia. Myśl, że mogę trafić do kogoś jeszcze gorszego jest wręcz przerażająca. Nie zniosłabym tego więcej. Już nie daję rady...
-Uprowadzimy kolejną.
-Jer, doskonale wiesz, że ta nie może trafić w byle jakie ręce.- kobieta próbuje mnie na chama tu zostawić. Co jej to zależy? Może to żona tego mężczyzny? -Chodźmy do niej.- dodaje, a ja zamieram. Jeśli zorientują się, że słyszałam całą rozmowę, mogą mi coś zrobić, a nie wiem, ile jestem w stanie jeszcze znieść. Obawiam się tej kobiety. Tupot wysokich obcasów rozbrzmiewa w czterech ścianach. Dźwięk jest coraz wyraźniejszy, aż w końcu cichnie.
-A mówiłam temu idiocie, żeby ją położył na łóżku!- warczy i podchodzi szybko do mnie. Szturcha mnie delikatnie, a ja wtedy otwieram wolno oczy. -Hej, wszystko okej?- pyta, a jej niebieskie oczy są pełne paniki. Mrużę powieki i nie wiedząc, kim ona jest, po prostu jej się przyglądam. Pełen makijaż, ostro podkreślone usta czerwoną szminką i bardzo jasne, blond włosy. -Pomogę ci wstać.- kontynuuje i łapie moją dłoń. Od razu wykrzywiam się w grymasie, ale nie wydaję z siebie żadnego dźwięku. Kiedy jednak unoszę się do góry, czuję jak połamane kości zaczynają kłóć mnie w wnętrzności. Wtedy momentalnie upadam na kolana i łapiąc za brzuch zwijam się na podłodze. -Coś ty jej kurwa zrobił?!- tym razem zwraca się do właściciela. -I ty chcesz tu robić jakiś interes? Przecież ona wygląda jak śmierć! To nie ta sama dziewczyna ze zdjęć, ja pierdolę!- wrzeszczy i odgarnia za ucho pojedyncze loki. Poprawia brzęczącą bransoletkę i lustruje mnie dokładnie.
-Jest szczuplejsza, to chyba lepiej.- wzrusza obojętnie ramionami, a ona odwraca się do niego twarzą w twarz. -Oh, Cameron daj spokój!- wzdycha właściciel, a kobieta ciągnie go za kawałek koszuli i wyrzuca na zewnątrz. -I ani waż mi się ją tknąć! Jeszcze sobie porozmawiamy, gnoju!- warczy w stronę kołyszącej się zasłony, a następnie zdejmuje wysokie obcasy i wyjmuje z tylnej kieszeni skórkowych spodni gumkę. Związuje włosy w kucyka i podwija beżową koszulę do góry. Obserwuję ją, a ona się tym nie przejmuje. Patrzy na mnie ze współczuciem, a potem wychodzi. Uspokajam oddech i sama próbuję się ruszyć. Jęczę z bólu i czuję, że kolejne łzy spływają mi po policzkach. Wtedy kobieta wraca z miską i apteczką. Klęka przy moim boku i odstawia rzeczy obok.
-Musimy cię dźwignąć. Wiem, że będzie boleć, ale dostaniesz leki przeciwbólowe.- pokazuje na strzykawkę załadowaną morfiną. Przełykam ślinę, czując coraz większą suszę i znów zbieram w sobie ostatnie resztki sił. 3...2...1...I znów podnoszę głowę, potem podpierając się rękami dźwigam powoli w górę i staram się zbagatelizować narastającą gehennę. W końcu opieram plecy o lodowate rurki łóżka. Kobieta nic nie mówiąc zaczyna obmywać wszystkie siniaki i zadrapania wodą, potem dezynfekuje otwarte rany i nakleja plastry oraz wsmarowuje maści. Potem koncentruje się na mojej twarzy. Dezynfekuje rozwaloną wargę, skleja specjalnymi plastrami łuk brwiowy, który również jest przecięty, a następnie przemywa resztę buzi. Wstrzykuje zastrzyk, a potem chwile mnie obserwuje.
-Czemu?- z moich ust wylatuje głęboki, żałosny szloch. Nawet nie wiem, kiedy to się dzieje. Nie panuję nad tym, ale to pytanie nie daje mi spokoju od bardzo dawna. Odkąd w sumie tu jestem, zadaje sobie to przez cały czas.
-Takie życie, koteczku. Nie naszą działką jest zabijanie cię.- wzrusza ramionami i patrzy na mnie. Kładzie dłoń na ramieniu i lekko pociera. -Będzie lepiej.- a potem wstaje i wychodzi. Morfina działa bardzo szybko, bo czuję, jak ból opuszcza powoli ciało. Zamykam oczy i delektuję się chwilą spokoju. Tęsknię za domem. Czy ja jeszcze kiedykolwiek spotkam rodzinę?

~***~

Cameron to dobra kobieta. Może i udaje złą, ale pod tą maską jest współczujące serce, a udowodniła to już pierwszego dnia, kiedy ją zobaczyłam. Parę dni później znów przyszła, ale przyprowadziła ze sobą jakiegoś kolegę, który mnie dokładnie zbadał i wypisał leki. Maści i krople naprawdę pomogły, bo ból już mi nie doskwiera. Jedyne, czym mogę się martwić, to źle zrastającymi się kośćmi. I tak mogę się pożegnać z karierą modelki. Kto by chciał taką, jak ja, jako promotorkę swojej marki? Nikt, o zdrowych zmysłach. Jestem szkaradna i czas się z tym pogodzić.
Z tego, co usłyszałam, dziś mija miesiąc odkąd tu jestem. Czas dłuży się tak niemiłosiernie, że czuję, jakby upłynął rok! Dociera do mnie również, że przegapiłam galę, na której tak bardzo mi zależało. I czemu nikt mnie nie szuka? Czy naprawdę nie jestem nikomu potrzebna?
-Gomez, wstawaj.- słyszę głos Brody'ego, a ja zrywam się z kąta i zaczynam iść w jego stronę. Wystawiam poranione nadgarstki, a on ponownie przeplata je grubym sznurem. Syczę cicho czując wznawiający się ból, ale grzecznie idę za nim. Wchodzę do łazienki i od razu widzę kartkę na szafeczce. Oznacza to jedno- kolejny pedofil chcący mnie kupić.
Staję w swoim miejscu i wbijam wzrok w bose stopy. Nogi są w strupach, a gdzieniegdzie są jeszcze otwarte rany. Czekam, aż do gabinetu wejdzie Jer i klient. Czuję, jak serce wali niczym młot i staram się uspokoić. I tak mnie nie sprzeda. Każdy mu to powtarza- jestem za chuda. Mimo to i tak w tym pieprzonym miejscu znajdą się tacy, którzy będą mnie pieprzyć. Jestem niczym szmata. Czuję się jak dziwka, która nawet nie zarabia na siebie. Molestowana, bita, upokarzana przez cały okres pobytu tutaj. Nie obyło się bez dnia, w którym nie byłoby jednego z tych rzeczy. Kiedy słyszę dobiegającą z zewnątrz dyskusję, od razu zamieram. Znów mi się oberwie za to, że nie może mnie sprzedać. Znów skończę skatowana i tak minie kolejny tydzień, aż przyjdzie kolejny. Mężczyźni stają przede mną i bacznie obserwują. 
-I co ty na to?
-Podoba mi się. W San Francisco na pewno będę na niej nieźle zarabiać.- mówi głębokim, ochrypłym głosem. Pozwalam sobie podnieść wzrok do góry, by móc mu spojrzeć w oczy. Widok jednak mnie przeraża. Mężczyzna jest stary, około sześćdziesiątki. Na twarzy widać już pojedyncze zmarszczki, a siwa czupryna utwierdza mnie w moich przemyśleniach. 
-Jer, kolejny klient. Stawia dużą sumę.- stukanie do drzwi i głos Brode'go zwiastuje kolejnego klienta. W takiej sytuacji nie byłam i naprawdę boję się, jak to wszystko się potoczy. Do gorszego piekła trafić nie mogę, tak mi się wydaje. Handel żywym towarem! podpowiada głos w myślach, a ja wzdycham ciężko Wcześniej seksualna zabawka, teraz podróżująca prostytutka. Fantastycznie!
-Wpuścić.- słyszę westchnięcie wylatujące z ust mężczyzn i oboje siadają na krzesłach. Nadal stoję w miejscu i nie odwracam się w stronę dochodzących odgłosów. W końcu w pomieszczeniu pojawia się następna osoba i słyszę, jak wolno zmierza w stronę drewnianego stołu. Głośny plask pieniędzy od razu przeszywa mnie na wskroś i cisza jest jedyną melodią puszczaną w kółko. Zaniepokojona chcę podnieść wzrok, by zobaczyć, kim jest następny facet chcący mnie kupić.
-Tu masz pieniądze. Biorę ją.- słyszę jego głos i zamieram. Do oczu napływają łzy i nie mogę uwierzyć w to, kto przede mną stoi. Gorąco uderza mnie z potrójną siłą i bez wahania podnoszę ponownie głowę. To nie może być on. -Nada się do mojego burdelu.- mówi dalej z powagą na twarzy. Zaraz, zaraz... Czegoś nie rozumiem. Gra? Tak, przecież Zac nie zrobiłby mi krzywdy. Tak sądzę... Dostrzegam, że przełyka ślinę i zaciska szczękę oraz pięści, ale i tak czekam na pozwolenie. Wiem, jak to się ostatnio skończyło i trauma, że może się to powtórzyć jest ode mnie większa. Czekam więc na polecenie Jer'ego. Kiedy z ust wypływa dźwięczne "idź" czuję jak lęk zaczyna wypływać z mojego ciała. Nie mogę jednak pokazać właścicielowi, że znam go i że on wcale nie zabiera mnie do innego burdelu. On zabiera mnie do domu. Ten straszny okres właśnie się kończy, a ja wprost nie mogę w to uwierzyć. Kiedy opuszczamy biuro, zaczyna wyć alarm. Zac momentalnie się napina i chwyta mocno za rękę. Rozgląda się dookoła, a z głośników rozbrzmiewa damski głos.
-Mamy intruzów, uwaga. Mamy intruzów!- i wtedy orientuję się, o co właściwie chodzi. Szykują się wielkie kłopoty. Chowam się za Zac'iem i czuję, jak do oczu napływają kolejne łzy. Nie teraz, Gomez! Walcz! Walcz po to, żeby móc zobaczyć się z rodziną! krzyczy głos, który tak dawno się nie odzywał. Muszę to zrobić. 

Od autorki: Witam kochani! Oto kolejny rozdział i tym razem małe zmiany w blogu: po lewej stronie na bieżąco możecie sprawdzać mojego Twittera, gdzie umieszczane są informacje na temat bloga i rozdziałów. Pamiętajcie o głosowaniu na blog miesiąca, link niżej. Zapraszam na WATTPAD!
Co sądzicie o tej akcji? Spodziewaliście się, że to będzie Zac, a nie Justin? Właśnie, jak myślicie, dlaczego ratuje ją Zac i skąd wziął pieniądze, żeby ją uratować? Piszcie komy i zasada ta sama: im więcej komów, tym szybciej rozdział. Buziaki! ♥

#EndOfTheRoadJBFF

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  

edit: nowy rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu (9-13.11) bo wypadło mi coś ważnego i nie mogę dokończyć pisanego rozdziału. Przepraszam :(

edit: MAM DLA WAS JESZCZE WŁASNY ZWIASTUN W WERSJI NIESTETY DEMO, ALE NO MUSIAŁAM GO OPUBLIKOWAĆ, BO WYSZEDŁ MI, NIESKROMNIE MÓWIĄC, BOSKO! ZAPRASZAM DO OGL! ♥



sobota, 24 października 2015

Rozdział 12.


~***~

Otwieram oczy i czuję ogromny ból. Nie wiem, na czym skoncentrować się najpierw: na tym, że jestem przykuta do ściany, czy na tym, że głowa niemalże przy każdym ruchu i oddechu rozpada się na milion drobnych kawałków? Wdech, wydech. Świst wydobywający się z płuc nie świadczy najlepiej. Strach opanowuje całe moje ciało. Nie myślę racjonalnie. Każdy zmysł jest wyostrzony. Ciemność. Dookoła czerń i tylko tafla światła spod drzwi wpada do pokoju. Jest go niewiele, nie widzę nic poza tym. Cisza, jaka panuje wokół jest dobijająca. Kto i co ode mnie chce? Wdech, wydech... Po policzku spływają pierwsze łzy. Muszę być twarda. Na pewno mnie ktoś stąd wyciągnie. Jestem optymistką, zawsze nią byłam i nawet w takiej chwili powinnam się twardo tego trzymać. Słyszę tupot butów. Przełykam ślinę, a oddech nie jest już tak spokojny, jak do tej pory. Drzwi się otwierają, a blask żarówki oślepia mnie na moment. Mrużę oczy i słyszę łańcuch. Prawa ręka swobodnie opada na ziemię, a chwilę potem ciągnięta jestem do góry. Syczę z bólu i odwracam głowę w stronę osoby. Człowiek ma na sobie czarną kominiarkę. Nie widzę nic, prócz koloru jego oczu, które ostatecznie zlewają się z materiałem. 
-Gdzie ja..- zostaję uderzona w policzek i ciągnięta dalej. W końcu dochodzimy do kolejnych, metalowych drzwi i znajdujemy się w korytarzu. W powietrzu unoszą się gęste smugi dymu, w głośnikach lecą jakieś stare piosenki, a pomieszczenia po bokach oddzielone są tylko kawałkiem materiału. Słyszę dziwne dźwięki, co nie zwiastuje dobrych wiadomości. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to burdel. Kiedy mijamy kolejne pomieszczenie- tu zasłona jest odsunięta i widzę nagą dziewczynę, która jest nieprzytomna. Wtedy ogarnia mnie histeria. Ze wszystkich sił próbuję wytargać łańcuch z rąk mężczyzny, ale jestem zbyt słaba. Łkam w niebo głosy i proszę go, aby mnie wypuścił. Na nic. W końcu dochodzimy do końca korytarza i zatrzymujemy się przed masywnymi, drewnianymi drzwiami. Bandyta, który mnie tu doprowadził, puka do nich i czeka chwilę, aż ktoś się pojawi. W tej chwili się otwierają, a w progu stoi wyższy ode mnie mężczyzna. Lekki zarost, ciemne włosy, ciemne oczy i tatuaże. Przełykam ślinę, a mężczyzna uśmiecha się od ucha do ucha. Zaprasza mnie do środka skinieniem dłoni i zamyka za mną drzwi. Zatrzymuję się dwa metry dalej i rozglądam się dookoła.
-Wody?- pyta, a ja nic nie mówiąc, obserwuję go. Idzie w stronę butli z wodą i nalewa ją do piankowego kubeczka. Odwraca się do mnie, czekając aż coś powiem, po czym odwraca się i napełnia drugi. Wskazuje na krzesło przed biurkiem, ale jestem tak przerażona, że nadal stoję w miejscu i próbuję wyrównać oddech.
-Selena Marie Gomez. Uczennica Manhattan High School* i modelka. Lat osiemnaście. Tata hotelarz, matka pisarka, siostra menadżerka.- czyta z jakiejś kartki i podaje mi kubek. Patrzę na zawartość i na niego. Nie odbieram wody, nadal stoję w miejscu. -Ładna, seksowna.- odkłada papiery na blat i siada na ogromnym, skórzanym fotelu. Zapada cisza. Mężczyzna lustruje mnie od stóp do głów. Ponawiam próbę uspokojenia oddechu. Wdech, wydech. -Boisz się?- pyta, drapiąc się po brodzie. Staram się nie wyglądać na przerażoną. W głębi duszy piszczę, jak mała dziewczynka i chowam się za szafką, by nikt mnie nie znalazł. -Każdy na początku się boi. Przyzwyczaisz się.- wzrusza ramionami i coś zapisuje. -Brody!- woła, a do pomieszczenia wchodzi ten, który mnie tu przyprowadził. Chwyta mnie mocno za ramię i wyprowadza z gabinetu. Znów idziemy, ale tym razem jest tu więcej odsuniętych zasłon. Znów zaczynam płakać, kiedy widzę kolejne dziewczyny, które są albo całkowicie nagie, ale w skąpych ciuszkach leżą na łóżku i nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. 
-Proszę, nie róbcie mi krzywdy.- łkam, ale znów dostaję w policzek. Zaciskam powieki i błagam Boga, aby to był tylko sen. Gryzę się w język, szczypię wewnętrzną część ręki i nic. Nadal tu tkwię. Oto pierwszy stopień piekła. Mój koszmar się zaczyna, a filmy, które oglądałam z zaciekawieniem stały się rzeczywistością. 

~***~

Nie wiem, ile minęło. Dzień? Dwa? Tydzień? Mój żołądek wywraca się we wszystkie możliwe strony. Głowa przestała mieć znaczenie. Już przyzwyczaiłam się do bólu. Z nadgarstka zdarła się skóra, więc łańcuch zakrywa otwarte rany. Pomieszczenie nadal spowite jest czernią. Już nawet nie widać światła wpadającego przez szparę pod drzwiami. Im więcej czasu mija, tym bardziej tracę nadzieję. Skąd ktokolwiek się dowie, że tu jestem? Prędzej umrę, a moje zwłoki zakopią gdzieś w lesie, a w najgorszych snach zachowają mnie przy życiu i cały czas będą używać jako zabawkę seksualną. Gomez, uspokój się. Bądź silna! woła rozpaczliwie głos, ale nawet on nie jest już tak władczy, jak zawsze. Opadł z sił. Jak ja...
W pewnej chwili słyszę tupot butów. Drzwi się otwierają i ktoś zapala światło. Znów mrużę oczy i spoglądam w stronę drzwi. Wysoki, łysy, umięśniony facet trzyma w ręku tacę. Podchodzi do mnie i kuca zaraz obok. 
-Jeśli chcesz żyć, musisz to zjeść.- mówi ostro. -A jak nie chcesz, to mów od razu, przejdziemy do konkretów.- rzuca tacę pod moją dłoń i wstaje. Podchodzi do drzwi i stojąc w nich czeka, aż dokonam wyboru. Biorę więc suchą kanapkę i gryzę kawałek. Strach jednak zaciska mi gardło i uniemożliwia przełknięcie pokarmu. Popijam to wodą i jedyne, co opróżniam do końca, to szklanka cieczy. -Zjedz kanapkę.- rozkazuje, a ja podsuwam nogi pod brodę. -Zjadaj to, kurwo!- syczy przez zaciśnięte zęby i podchodzi do mnie. Bierze rozmach i uderza mnie w twarz. Policzek szczypie. Do oczu znów napływają łzy. Zaciskam jednak szczękę i unoszę wzrok do góry. Jestem silna! Muszę być.
-Czego ode mnie chcecie?!- krzyczę. -Pieniędzy? Dam wam je! Tylko mnie kurwa puśćcie!- wrzeszczę i znów dostaję w twarz. -Dawaj, uderz znowu!- wpadam w furię, która za moment przerodzi się w histerię. Nie zniosę tego więcej. Nie dam rady. Wtedy mężczyzna- Brody, jak dobrze pamiętam, zaczyna mnie kopać, wyzywać i pluć. Zwijam się w kłębek czując, jak żebra łamią się pod siłą uderzeń. Jego pięść trafia w mój policzek. Pluję krwią. Wtedy ktoś wbiega do środka i odpycha go ode mnie.
-Ty jesteś popierdolony! Zabijesz ją!!!- wrzeszczy ten z tatuażami i podnosi mnie do góry. Kiedy widzi, że jestem przytomna, wstaje i wypycha mężczyznę na zewnątrz, ciągle go wyzywając. Nagle w pomieszczeniu słyszę psujące się radio i zaczyna lecieć jakaś piosenka z lat pięćdziesiątych. Po niej znów śpiewa Elvis Presley. Ta muzyka powoduje, że czuję się jak w jakimś chorym filmie! Wtedy wraca prawdopodobnie właściciel tego miejsca- mężczyzna, który ze mną rozmawiał na samym początku i przed momentem uratował mi życie. Kuca ponownie przy mnie, a ja czuję się coraz słabiej. Zaczyna kręcić mi się w głowie i obraz staje się zamazany. Jedynie, co widzę, to strzykawkę wyjmowaną spod marynarki faceta, a potem ciemność...

~***~

Budzę się. Jestem strasznie słaba. Kiedy tylko zaczynam kontaktować, dochodzi do mnie, gdzie jestem. Próbuję się podnieść, ale jedyny ruch, jaki jestem w stanie zrobić, to obrócenie głowy w inną stronę. Chcę poruszyć ręką, ale nie mam na to siły. Oddycham coraz szybciej, co sprawia mi ogromny ból przez połamane żebra. Mózg pragnie się znowu wyłączyć, ale nie mogę. Wtedy słyszę głośniejsze głosy tuż przed zasłoną. Nie, nie, nie, nie! Po policzku spływają już grochy. Wiem, co się teraz stanie i naprawdę chcę to pominąć. Zapłacę im każdą sumę, byleby mnie zostawili w spokoju. 
Zasłona się odsuwa i do środka wchodzi Brody. Z perfidnym uśmiechem na twarzy podchodzi do mnie.
-W końcu dziwka znalazła swoje miejsce.- rzuca pewny siebie. Chwyta rękę i wstrzykuje coś. Jestem jednak na tyle zmęczona, że nie mam sił nawet się przeciwstawić. Po zastrzyku wcale nie czuję się silniejsza. Wychodzi Bordy i znów jestem sama. Mam chwilę, by wszystko dokładnie obejrzeć. Dwa metry od łóżka jest okno, które zasłonięte jest ciemnym płótnem. Tuż obok drzwi jest lustro i umywalka. Na przeciwko tego stoi jedno krzesło. Lampka, która mieści się na szafce nocnej rozświetla poniekąd pomieszczenie. Niewiele jednak to daje, bo i tak panuje tu mrok. Przyzwyczaiłam się do tak ciemnych kolorów. 
Do środka wchodzi jakiś mężczyzna. Zaczyna się rozbierać. Oddycham coraz głośniej i mam ochotę piszczeć, ale nawet na to nie mam siły. Kiedy facet zaczyna się do mnie dobierać, nie jestem w stanie nic zrobić. Ta bezradność dobija mnie jeszcze bardziej. Co takiego zrobiłam, że muszę przez to przechodzić? Dlaczego czuję się jak w pierdolonym filmie? 
Zanim facet zaczął się do mnie konkretnie dobierać, usnęłam. Budzę się dopiero wtedy, kiedy jest po wszystkim. Jestem sama, naga i nadal słaba. Może to przez to, że nie jem? Pewnie tak... Teraz skupiam się na obmyśleniu planu, jak się stąd wydostać. Nie wiem, jak to zrobię, ale muszę zaplanować to dość dokładnie.

*JUSTIN'S POV*
*parę dni wcześniej*
Czekam, aż dziewczyna wróci do domu. Kończę odkurzanie i dokańczam mycie podług. Potem ruszam przed dom, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Mam dziwne przeczucie, a one mnie nigdy nie mylą. Dochodzę do śmietnika i nie widzę dziewczyny. Zamiast tego na ziemi leży powiewająca na wietrze kartka. Zaczerpuję głęboko powietrza, bo doskonale wiem, co się kroi. Kłopoty. Wielkie kłopoty. To był błąd, że wprowadziłem ją do tego świata.

Bieber, mogłem się domyślić, że znalazłeś tą kartkę. Doskonale wiesz, o co chodzi i liczę na to, że szybko to załatwisz. Mamy coś, na czym ci chyba ostatnio za bardzo zależy. No chyba, że chodzi ci o przelotny seks, jaki ci zapewnia? Zadbamy o to, żeby nie straciła formy w tej sprawie. Masz 24 godziny, aby oddać pieniądze. Potem masz coraz mniejsze szanse na odnalezienie jej...żywej. 
Przełykam ślinę i zaciskam brwi. Gniotę papier w ręku i biegnę do środka domu. Wbiegam po schodach na górę i bez pukania wpadam do pokoju, gdzie jest Zac z Taylor.
-Mają ją.-dukam zdyszany i pokazuję kartkę papieru.
-O co chodzi?- pyta zdezorientowana blondyna i zakrywa się materiałem.
-Pierdolisz...- szepcze wręcz przerażony szatyn. Zrywa się na proste nogi i ubiera błyskawicznie spodnie. -Jeśli to naprawdę oni...
-Historia nie może się powtórzyć.- warczę. -Już może zamawiać sobie trumnę.- Chowam zgnieciony paper do spodni i oboje zbiegamy na dół. Wsiadamy do pierwszego auta, jakie jest w garażu i z piskiem opon wyjeżdżamy z działki. Nerwy sięgają zenitu. Ona nie może tak skończyć. Nie pozwolę na to. Nie tym razem.

*SELENA'S POV*
*obecnie*
 I znów budzę się całkowicie zaspana. Nie wiem, co się ze mną działo przez ostatni czas, ale ból w okolicach złączenia ud jest niewyobrażalny, tak samo w klatce piersiowej. Bardzo wolno przysuwam kolana pod brodę i zaciskam oczy, by nie uronić kropli łez.
-Pamiętaj, gnoju. Ona ma być żywa. Spróbuj ją pobić, a cię zabiję.- słyszę władczy ton mężczyzny, a po chwili do środka ponownie wita Brody. Mam setki pytań, na które potrzebuję odpowiedzi. Jeśli sama ich nie dostanę, to je wyciągnę.
Mężczyzna siada z tacą na kolanach tuż przy łóżku, na krześle. Stawia ją na szafce nocnej i patrzy na mnie.
-Jesteś cała brudna.- mruczy pod nosem i bierze do ręki miseczkę. -Zjedz to, a nie będziesz taka zmęczona. Czeka cię pracowity dzień.- chwyta mnie pod pachy i podnosi do góry, niczym małe dziecko. Odbieram od niego miseczkę i doskonale wiem, że muszę to zjeść. Nie umrę. To nie ten czas. Muszę być silna i gotowa by walczyć. Parę godzin wcześniej naprawdę żałowałam, że tak mało zjadłam. Byłabym w stanie się obronić. Łzy znów spływają po policzku. Czemu ja ciągle płaczę, do jasnej cholery!!! 
-Nie śpiesz się. Mamy czas. I jak cię proszę, nie wkurwiaj mnie swoim głosikiem, bo znów ci przyjebę.- wzdycha poirytowany, nim zdążyłam o cokolwiek zapytać. Siedzę więc cicho i dławiąc się łzami, próbuję zjeść tą papkę dla dzieci. Kiedy wpycham ostatnią łyżkę do buzi, czuję się tak obrzydliwie, że mam ochotę zwymiotować. Od razu wypijam szklankę wody, bo nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo chciało mi się pić. Odstawiam wszystko na tacę, a następnie ocieram spływające łzy. Mężczyzna wstaje, a na twarzy maluje mu się ulga. Bierze naczynia i wychodzi. Po chwili dociera do mnie to, że siedziałam przed nim naga. Czuję się upokorzona i wykorzystana.
Zbieram siły i wstaję z łóżka. Człapię nogami do lustra i patrzę w swoje odbicie. Szczerze? Chciałabym cofnąć czas i wybić sobie z głowy ten pomysł. Jeśli rany się źle zagoją, to zostaną blizny.... Nigdy nie zostanę modelką. Będę nikim. Jestem załamana! Osuwam się po zimnych płytkach i zalewam się kolejną falą łez. Szlocham w dłonie i zakrywam twarz kurtyną kasztanowych włosów. Opadam na podłogę. To nie ma sensu. Mam dość. Tamta Selena przepadła. Już nigdy nie wróci. 

Dni mijają, a ja nie wiem, ile w stanie jestem jeszcze znieść. Nie jem, darowałam sobie. I tak umrę przez wycieńczenie. Dziennie odwiedza mnie około dziesięciu facetów. Zapewne, gdyby nie długie gry wstępne, byłoby ich więcej. Czy wiem coś więcej? Nie. Nadal próbuję dowiedzieć się, kim jest właściciel i dlaczego mnie tu trzymają. Mam szczęście, że żyję? Nie, to raczej kara boska. Szczęściem by była śmierć. Powolna, długa śmierć. 

*Manhattan High School- szkoła wymyślona na potrzeby opowiadania, mieszcząca się na Manhattanie w Nowym Jorku.

Od autorki: Witam! Pewnie się nie spodziewaliście nowego rozdziału TAK SZYBKO! Ale postanowiłam dodać coś szybciej ze względu na to, że miałam napływ weny i mam gotowy, prócz tego, jeszcze jeden rozdział. Następny dodam dopiero, kiedy będzie duuużo komentarzy :) W pisaniu pomogła mi przyjaciółka Ola, której dziękuję za pewną mocniejszą wypowiedź Justina (pewnie się domyślicie). Hm... A! Pamiętajcie o głosowaniu na Bloga Miesiąca, link niżej. Sprawdzajcie na bieżąco co z rozdziałami na twitterze, pod hasztagiem #EndOfTheRoadJBFF albo na koncie @ClaudiaMaslowx. Myślę, czy już Wam wszystko przekazałam, ale sądzę, ze tak. Jak myślicie, kto ją porwał i dlaczego? Jakieś sugestie? Piszcie w komentarzach. Do następnego- im więcej komentarzy tym szybciej rozdział. ♥

#EndOfTheRoadJBFF

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.  

środa, 21 października 2015

Rozdział 11.


~***~


Same dobre wiadomości! Rodziców nie będzie, Jenny i gosposi również. Będę sama przez cały tydzień! A gdyby tego było mało, ten tydzień mamy wolny. Przerwa wiosenna. Podczas tych siedmiu dni wszystkie uczelnie mają dni otwarte i pchają się po takich, jak my. Zaplanowałam, że pojadę do każdego uniwerku, który mnie interesuje. Nie ważne, ile będę musiała do niego jechać. Muszę tam być i zobaczyć ich oferty.
-Gomeeez!- krzyczy przyjaciółka wnosząca swoją torbę z ciuchami. Zostaje dzisiaj na noc. Pierwszy raz się cieszę, że jest poniedziałkowy poranek. Cały dzień mam już zaplanowany. Najpierw małe zakupy, a potem kosmetyczka. Resztę czasu spędzamy w domu na oglądaniu seriali i nakładaniu maseczek.
-Swiiift!- odkrzykuję i wyłączam TV. Przytulam przyjaciółkę na powitanie, a ta od razu spogląda na mnie badawczo. -Co?
-Bieber się odzywał?- odwracam się na piecie, by uniknąć jej wzroku.
-Może..- wzruszam obojętnie ramionami i pamiętając o moim postanowieniu, odwracam się do niej i uśmiecham ponownie. -Ale co z tego?
-Zaproś go na noc. Niech weźmie swoich koleg..
-Oszalałaś!?- krzyczę, a oczy prawie wylatują z oczodołów. -Oni mi rozpieprzą dom!
-To niech weźmie takich, którzy będą normalni. Albo wiesz co? Wiem! Zróbmy imprezę!- Swift wariuje. Zaczyna wszystko planować, klaskać dłońmi z zadowolenia i kiedy kończy, odwraca się do mnie przodem i czeka, aż coś powiem.
-Nie ma mowy.- mówię stanowczo i przeplatam ręce na piersi.
-Oh, Selena, no!- podchodzi i dosłownie rzuca mi się na ramiona. -A domek weekendowy za miastem?- poważnieję.
-To nie głupi pomysł...
-A jutro nigdzie nie jedziemy, więc..- myślę. W głowie automatycznie rysuje się tabela z plusami i minusami. Plus: Nie ma żadnych sąsiadów, domek jest na tyle duży, że można zrobić domówkę, a na dodatek jest basen. Minus: konsekwencje... A kiedy się coś stłucze, albo ktoś coś ukradnie? -Proszę, proszę, proooszę!- jęczy, składając ręce jak do modlitwy. Wzdycham ciężko i odrzucając długie włosy do tyłu, zgadzam się.
-Przez to cały nasz harmonogram się psuje, bo musimy skupić się na przygotowaniu imprezy.- burczę i znów przeplatam dłonie na klatce.
-Za to wszyscy będą cię za nią chwalić.- piszczy podekscytowana blondi i notując coś w swoim telefonie rusza do wyjścia.
Każdy został poinformowany. Nawet Justin zadeklarował, że wpadnie i zabierze ze sobą kolegów. Dochodzi trzecia, a wszystko jest już gotowe. Ostatnim punktem na liście jest przygotowanie samych siebie. Siedzę przed lusterkiem i nakładam mascarę. Taylor w tym czasie prostuje mi włosy.
-Nate też przyjdzie.- mówi blondynka i patrzy na moje odbicie. Nie odpowiadam, lecz przełykam ślinę. Wyobrażam sobie, co może się dzisiaj wydarzyć. Archibald dostanie szału, kiedy mnie zobaczy z Justinem... A zobaczy na pewno, bo to Bieber, lubi bajerować. 
Około siódmej słyszę podjeżdżające auto. Z wnętrza wysiada czterech chłopaków, a potem samochód znika z podjazdu. Justin, Zac, Robbie i Ryan. Swift tuż obok przygląda się każdemu z nich i widzę, jak w jej oczach tańczą iskry szczęścia. To ona jest duszą towarzystwa, gorącą dziewczyną i zazwyczaj przez to ma większe powodzenie u mężczyzn. Widząc takie spojrzenie jestem pewna, że właśnie sobie kogoś wyparzyła.
-Który?- pytam, chociaż odpowiedź jest oczywista. To Zac. Umięśniony, przystojny i na dodatek ma fajny charakter, o którym się przekona na własnej skórze. -Uważaj na nich, mimo wszystko.- klepię ją po ramieniu, kiedy słyszę otwierające się drzwi. Idę w stronę hallu i dostrzegam cwaniacki uśmiech na twarzy Biebera.
-Takie niewiasty nas zaprosiły, że nie można było odmówić.- puszy się Zac, a ja wywracam oczami i przytulam go na powitanie. Robbie od razu rozkłada szeroko ramiona, co z początku mnie dziwi, ale zaraz również go witam. Ryan lekko zawstydzony unosi tylko rękę do góry. Na końcu stoi Bieber. Ma na sobie oliwkowy bomber* ze skórzanymi rękawami, biały top, łańcuch, okulary przeciwsłoneczne, czapkę z daszkiem do tyłu i czarne spodnie z krokiem. Ręce włożone ma do kieszeni, a na ustach pojawia się cwaniacki uśmieszek. Zatrzymuję się więc, przeskakuję na prawą nogę i przeplatam ręce na klatce piersiowej. Mrugam kilka razy i czekam, aż cokolwiek powie. Ten żując gumę robi balona, i szczerzy się jeszcze bardziej. Wywracam oczami i po prostu odwracam się do reszty. Przedstawiam im swoją przyjaciółkę, po czym słyszę, że kolejne auta wjeżdżają na podjazd. Impreza się rozpoczyna!
Jedno, drugie, trzecie... Te piwa naprawdę uderzają do głowy! Taylor jest już w swoim świecie. Próbuje wzbudzić zazdrość w Zacu i flirtuje z jakimś mięśniakiem ze szkoły. Czuję spojrzenie Nathaniela. Stukam palcami o blat i rozglądam się dookoła w poszukiwaniu kogoś, kogo znam i z kim mogłabym się pobawić. Wtedy ktoś popycha mnie biodrami do przodu. Przestraszona odwracam wzrok i widzę rozbawionego Justina.
-Cześć.- szepcze mi do ucha i chwyta za biodra. Staram się być opanowana. W końcu widzą to ludzie z mojej szkoły.
-Hej.- odpowiadam i odrzucam na prawą stronę włosy, dając bezpośredni kontakt jego twarzy z szyją. -Znudziły ci się panienki z klubu?
-Przestań...- wzdycha ciężko i odwraca mnie w swoją stronę. Patrzy prosto w oczy i wygląda na zakłopotanego.
-A może tak nie jest? Dlaczego nie jesteś teraz z nimi?
-Gomez, nie zaczynaj.-jego brwi lekko się poruszają. Jest zły.
-Mam to w dupie.- zrzucam jego dłoń i idę przed siebie, a on nagle ciągnie moją rękę i prowadzi na tył domu, gdzie znajduje się ogromny basen. Jak widać, goście wcale nie są skrępowani. Skoro kąpiel nago im nie przeszkadza, to mi tym bardziej.
-Posłuchaj i mi kurwa nie przerywaj. Nie lubię, jak laska się tak zachowuje i nie mam zamiaru tego tolerować.
-A ja nie mam zamiaru tego zmieniać.- przerywam stanowczo, upijając przez słomkę piwo. Z jego ust wylatuje głębokie jęknięcie. Przejeżdża dłonią przez włosy i znów nakłada na nie czapkę.
-Nie chcę, żebyś się zmieniała, ale zaakceptuj mnie takiego, jaki jestem. Okej?
-Czemu ci w ogóle na tym zależy?- pytam w końcu. Sama nie wiem, dokąd to wszystko zmierza. Po co mam się na niego wkurzać i ciągle myśleć o tym, jak mi jest przyjemnie, kiedy mnie dotyka... Gomez, do cholery! Otrząśnij się! krzyczy głos w głowie, a ja wracam na ziemię.
-Bo mi się spodobałaś, złotko. Mamy własny sekret.- podchodzi bliżej i przejeżdża kciukiem po dolnej wardze. -A z drugiej strony... Mam na ciebie ochotę... Wiem, że ty na mnie też. Właśnie mi to pokazujesz.- chichocze, a ja potrząsam głową wychodząc z transu i mrugam parę razy oszołomiona tym wszystkim.
-Mam ochotę, ale na alkohol, nie na ciebie.- mówię i go mijam. Czuję uszczypnięcie w pośladek, przez co podskakuję i piszczę cicho. Następnie odwracam się w stronę roześmianego Biebera i uderzam go w klatkę piersiową. Ten udając, że go to boli, masuje miejsce i marszczy obrażony nos.
-Idiota..- rzucam i wracam do salonu, skąd gra muzyka. Dobiega jedenasta, a ludzi coraz więcej. Przepycham się przez korytarz, aż dochodzę do kuchni. Czuję się spięta, więc dla rozluźnienia postanawiam się napić. Dołączam do grupki rówieśników, z którymi chodzę na chemię i piję sześć kolejek na raz. Potem chwiejnym krokiem odchodzę od stolika i wychodzę na dwór, by się przewietrzyć. Troszeczkę za dużo alkoholu, ale przynajmniej wiem, czego chcę. O to mi chodziło... Basen opustoszał, więc wpadam na genialny pomysł. Zdejmuję z siebie spodenki i t-shirt i wskakuję do wody robiąc przy tym ogromny hałas. Słyszę następny plusk, więc odwracam się w stronę dochodzącego dźwięku. Jacyś kolesie dołączają z dziewczynami. Potem następni, aż jest nas tak dużo, że już chcę wyjść, kiedy nagle ktoś mnie odwraca i wpija się w moje usta. Otwieram oczy i widzę Biebera. Oddycham z ulgą i odwzajemniam pocałunek. Odrywam się na chwilę i patrzę w jego karmelowe tęczówki, które pięknie błyszczą przy tafli wody.
-Co ty robisz?- pytam cicho, a on kręci tylko głową i znów mnie całuje. Pcha mnie w stronę ścianki basenu i przyszpila mnie do niej. -Daj spokój, okej?
-Wiem, że mnie pragniesz...
-Ale nie będziemy tego robić tutaj, pojebało cię?- warczę i odpycham go dalej. Nieświadoma tego, co powiedziałam, wychodzę z basenu i wracam do środka. Złożyłam mu obietnicę. Chcę tego? Pytanie! Śni mi się to po nocach. Nagie ciało Biebera, to mój własny Eden, raj na ziemi.
Odnajduję przyjaciółkę i macham jej, aby do mnie podeszła. Ta zostawiając towarzystwo porywa drugie piwo i mi je podaje, kiedy jest obok.
-I jak tam?- pytam, uśmiechając się jednoznacznie.
-Gra wstępna.- porusza brwiami i odwraca wzrok w zupełnie innym kierunku. Spoglądam w tą samą stronę i dostrzegam, jak Zac wymienia spojrzenie z przyjaciółką. Coś czuję, że dzisiejsza noc będzie gorąca. -A ty? Widzę, że już w bikini. Piłaś i to dużo... Gomez..- wzdycha z politowaniem, a ja wywracam oczami.
-Dobrze wiesz, że robię to dla odwagi. A Justin powiedział, że mnie pragnie. I to tak pragnie, że prawie przeleciałby mnie w basenie, gdyby nie świadkowie.- śmieję się i upijam łyk piwa.
-Wariactwo! Dobra, uciekam dalej. Do potem.- macha i znika w tłumie ludzi.
Skończyły się kostki lodu, więc ruszam na górę do drugiej zamrażarki po zapas. Świecę światło tylko w kuchni i wyjmuję z lodówki lód. Odwracam się i widzę, jak o framugę drzwi opiera się Nate.
-To ten, co z nim w basenie byłaś? Ten cały Bieber?- pyta, a ja próbując uniknąć jakiejkolwiek dyskusji, idę w stronę wyjścia. -Odpowiedz mi.
-Tak, i co?
-Nie pasujecie..
-Nikt cię o opinie nie pytał, więc się zamknij. Przynajmniej Justin jest dojrzałym facetem, który pokazuje czego chce.- wzruszam ramionami i gaszę światło.
-No tak. Pokazuje, że chciałby cię przelecieć w każdym możliwym miejscu. Faktycznie, super wybór Gomez. Powodzenia.- macha mi, a ja unoszę kpiąco brwi.
-Tobie również, żegnam.- wołam za nim i wkładam lód do zamrażarki. Dochodzi druga w nocy, a ludzi jest coraz mniej. Jestem już zmęczona i jednie o czym myślę, to sen. Zaczynam powoli sprzątać bałagan, jaki zrobili w kuchni na dolę. Słyszę chichot, a kiedy wyglądam zza framugi, widzę jak Taylor prowadzi Zaca na górę. Miałam rację, ta noc będzie naprawdę gorąca. Idąc przez salon dostrzegam wielu pijanych typków, którzy ledwo trzymają się na nogach. Jedni pomagają im stąd wyjść, drudzy po prostu zostawiają.
-Chodź na górę.- Bieber odbiera ode mnie talerz i wstawia go z powrotem do zlewu. -Proszę. Tym razem chcę pogadać.- mówi przekonująco i ciągnie mnie za rękę. Wchodzimy do pierwszej sypialni po prawej. Zatrzymuję się tuż przy drzwiach i patrzę na niego oczekująco.
-Po pierwsze: przepraszam, że cię tak traktuję. Nic na to nie poradzę, że mam erotyczne sny z tobą i przez nie nie mogę w nocy spać.- rzuca oburzony, a potem zrzuca z głowy czapkę i przeczesuje włosy dłonią. -Po drugie: sytuacja u Brian'a nie była za ciekawa. W ogóle była do bani. Przyszedłem tam z tobą, a oboje bawiliśmy się sami. - nie mogę już słuchać tego użalania się nad sobą. Podchodzę do niego i siadam obok.
-Wiem, oboje spieprzyliśmy sprawę.- wzruszam ramionami i spoglądam na niego. -Ja też przepraszam, ale w takim wielkim skrócie. Nie chcę się kłócić o jakieś bzdety.- w tej chwili znów składa słodki pocałunek na moich ustach. Uśmiecham się mimowolnie i ciągnąc go za rękę ruszam na dół. Tańczę jeszcze parę kawałków z Justinem, aż dostrzegam, że pomieszczenie opustoszało. Nikogo już nie ma. Nawet nie słychać rozmów. Spoglądam na zegar, który wskazuje piątą nad ranem. W kącie salonu leży dziewczyna, która śpi. Znam ją - Madison Beer. Wiem, gdzie mieszka, bo kiedy byłam mała, zazwyczaj chodziłam do niej po lekcje. Justin bierze ją na ręce, a ja w między czasie wzywam taksówkę. Podaję dokładny adres taksówkarzowi, a następnie patrzę, jak odjeżdża. Justin wrócił do domu, a ja nadal stoję w miejscu, mając dziwne uczucie, jakby ktoś mnie obserwował. Ignoruję to jednak i wracam do domu, by posprzątać bałagan, jaki po sobie zostawiła ta hołota.
-Jestem zmęęęczona!- wołam i przeciągam się leniwie, kiedy zbieram kolejny plastikowy kubek po piwie. Wrzucam go do ogromnego worka na śmieci i spoglądam na Justina.
-Nie ty jedna.- mówi i zamiata podłogę. Taylor i Zac są wyjątkowo cicho, co daje nam wiele do myślenia. Wyobrażenie blondynki z mięśniakiem w łóżku zaczyna mnie przerażać, więc odrzucam ją na bok. Nigdy więcej! myślę i wkładam ostatni papierek do worka. Informuję szatyna o tym, że idę wyrzucić śmieci i kieruję się na dwór. Obchodzę dom, wychodzę przed bramę i wrzucam je do kosza. Znów to dziwne uczucie. Tym razem jednak mam pewność. Jakiś mężczyzna stoi na przeciwko ulicy. Patrzy się prosto na mnie i jest ubrany na czarno. Nie widzę zbyt wiele, ale adrenalina robi swoje. Nagle zaczyna iść w moim kierunku, a ja otwieram buzie, by zacząć piszczeć, lecz w tej samej chwili dostaję w głowę czymś twardym i mdleję. Potem nic, tylko ciemność... Boję się...

*bomber- kurtka podobna do bejsbolówki.

Od autorki: PRZEPRASZAM! Wiem,  rozdział miał być wczoraj, ale jak się za niego zabrałam, to... Zero pomysłu. Zresztą, ten tutaj wcale nie jest lepszy. Głupio mi, naprawdę, bo nie dość, że rozdziału nie było długo, to jeszcze wyszedł mi tak beznadziejnie. Ugh... Jestem zła na siebie. Musicie mi wybaczyć. Akcja zacznie się rozwijać, a Wy poznacie nowe postacie, które duużo namieszają tutaj. Buziaczki, Claudia ♥ EDIT: Jak widzicie, MAMY SZABLON! Naaareszcie! Ileż można było czekać i dobijać się do 2 szablonownic? No nic, ważne, że go mamy za co baardzo dziękuję Diamond Graphic. :) A teraz jeszcze jedna, waaaażna sprawa: TEN BLOG STARTUJE NA BLOGA MIESIĄCA!!!! Wiecie, co to znaczy? Każdy, kto go czyta, teraz wchodzi w wielki napis BLOG MIESIĄCA zalinkowany pod spodem i w ankiecie wybiera tego bloga! Wiem, że potraficie, raz już daliśmy radę. Liczę na Wasze wsparcie. Do następnego! ♥
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!!!

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 10.


~***~

Sądziłam, że impreza będzie w domu, jakaś parapetówka, trochę alkoholu i mało ludzi. Jednak to, co widzę, całkowicie odbiega od moich wyobrażeń. Zapyziała nora gdzieś na Queens przesiąknięta na wylot jest zapachem narkotyków i alkoholu. Czuję się jak w jakimś filmie, albo książce, gdzie bohaterka opisuje swój pierwszy raz w takim miejscu. Po lewej stronie dziewczyny namiętnie okazują sobie czułość, przez którą od razu robi mi się niedobrze. Idąc dalej dostrzegam faceta siedzącego w swoich wymiocinach i ledwo trzymającego się w pionie. Nadal jednak jego butelka z piwem jest prosto i mogę się założyć, że gdyby ktoś ją ruszył, wpadłby w furię. Wreszcie dochodzimy do głównego pomieszczenia, skąd dobiega muzyka i głosy innych ludzi.
-Mówiłeś, że to domówka kumpla!- targam ramię Justina, przyciągając go blisko i krzycząc do ucha.
-On tu mieszka.- uśmiecha się głupio, a ja unoszę brew, a potem marszczę czoło i nic nie rozumiejąc dalej za nim idę. W końcu dochodzimy do loży, w której siedzi kilka facetów. Bieber po kolei przybija im piątkę i przedstawia ich. Zac, Brian, Robbie i Ryan. Tego ostatniego kojarzę- wpadłam na niego, kiedy spałam u Justina. Szatyn siada i przesuwa się, bym mogła zająć miejsce obok. Faceci zaczynają rozmawiać, a ja zbieram informacje na temat każdego z nich. Zac jest naprawdę przystojny- niebieskie oczy idealnie pasują do brązowych włosów. Coś jak mój ex, ale przystojniejszy. Brian zaś pokryty jest tatuażami. Nawet jego twarz ma kilka rysunków! To jego impreza, jego "dom" i ponoć to on króluje w Nowym Jorku. Zapewne chodzi o brudne interesy, z którymi nie chcę mieć nic wspólnego.
Impreza się rozkręca do tego stopnia, że parkiet jest już pełny. Ludzie usiłują przekrzyczeć głośną muzykę, ale DJ robi wszystko, by do tego nie dopuścić. Kolejki do baru robią się coraz większe, a ludzie, z którymi siedzę ciągle gdzieś wychodzą i wracają. Z początku myślę, że idą zapalić papierosa, ale kiedy czuję od jednego z nich zapach trawki, zaczynam mieć inne podejrzenia. Ryan wstrzykuje heroinę, a Zac flirtuje z jakimiś dziewczynami, pokazując im swoje mięśnie. Zachwycone dotykają umięśnionego brzucha i trzepoczą rzęsami tak szybko, że spokojnie mogą one robić za wiatraki. Kilku facetów podchodzi do mnie i próbuje wyciągnąć na parkiet, a ja odmawiam. Jeden wygląda, jakby wyszedł z więzienia, kolejny, jakby miał do niego trafić, a reszta jest zbyt pijana, by robić więcej ruchów niż do tej pory.
-Oh, no chodź już.- Justin ciągnie mnie za rękę i w tej samej chwili z głośników leci kawałek Timberlake "Cry me a river". Bieber chwyta mnie stanowczo w tali i lekko kołysze nią na lewo i prawo. Bacznie obserwuje każdy cal mojego ciała, a ja postanawiam znów go wodzić. Zarzucam ręce na jego barki i ruszam biodrami śmielej niż dotychczas. Wzrok wlepiony mam w jego karmelowe tęczówki i z uwodzicielskim uśmiechem podchodzę jeszcze bliżej. Bieber przejmując kontrolę obraca mnie i gwałtownie przyciąga do siebie. W tej chwili stoję do niego plecami, a nasze dłonie są splecione. Nos sunie od ucha w dół i czuję wilgotne usta na złączeniu szyi i barku. Ramiona mocno owijają mnie wokół tali i uniemożliwiają jakikolwiek ruch. Nagle mnie puszcza i zaczyna błądzić dłońmi po całym ciele. Czuję, jak materiał mojej niebieskiej, zwiewnej sukienki jest podwijany, więc uderzam go lekko w ręce i odwracam przodem do siebie. Kiwam palcem, mrużąc oczy i nadal tańcząc. Piosenka się kończy i tańczymy następne dwie, tym razem bez żadnych erotycznych ruchów.
-Chodźmy się napić.- krzyczę mu do ucha i ciągnę za kołnierzyk w stronę baru. Bieber zajmuje ostatnie wolne krzesło i klepie ręką o kolano. Kręcę głową z rozbawieniem i wskakuję mu na nie. Oboje obracamy się w stronę barmana i prosimy o dwa piwa. Justin lekko rusza nogą, przez co podskakuję.
-Uspokój się, bo zejdę.- śmieję się i odrzucam włosy do tyłu.
-Wolałbym, żebyś doszła, niż zeszła.- mruczy mi do ucha, a potem zwinnym ruchem zrzuca mi cieniutkie ramiączko z ramiona. Błyskawicznie jednak je chwytam i poprawiam.
-Nie przeginaj.- odbieram dwie butelki od mężczyzny i podsuwam jedną szatynowi. On je upija i znów bacznie obserwuje.
-Chodźmy sobie siąść do stolika.- mówię i zaczynam iść w stronę loży. Ryan niemalże śpi, a ja pokazuję na niego.
-Spokojnie, nic mu nie będzie.- siada, a ja zajmuję miejsce obok niego. Opieramy się o zimną skórę sofy i pijemy alkohol. Szatyn zarzuca rękę na moje ramie i przysuwa się jeszcze bliżej. Obserwuje moje włosy po czym zaczyna się nimi bawić. Kiedy jednak dostrzegam, że je wącha, wybucham śmiechem i patrzę na niego, jak na idiotę.
-No co?- pyta zdezorientowany, a ja tylko kiwam głową z litości i nadal chichoczę. Nagle Brian prosi go, aby gdzieś z nim poszedł. Przeprasza mnie i odchodzi, a ja zostaję sama z Robbiem. Czując się dziwnie, znów upijam łyk piwa i obserwuję, jak Bieber pije kilka kolejek z ciemnoskórym kolegą pokrytym tatuażami. Śmieje się i rozmawia, kiedy podchodzą do nich skąpo ubrane dziewczyny. Mają na sobie krótkie miniówki i prześwitujące bluzki z dekoltem do brzucha. Dostrzegam, że Justin zaczyna dotykać jedną z nich. Jeździ dłonią po plecach, a potem dotyka ją po pośladkach. Zaczerpuję nieświadomie powietrza, a Robbie zaczyna się śmiać.
-Spokojnie, on tak zawsze. Teraz tylko pytanie: prześpi się z nią, czy nie?- gładzi się po brodzie i obserwuje dwójkę. Przełykam ślinę i spoglądam to na bruneta, to na szatyna. -Chyba nie, przyjechał tu z tobą.- wzrusza w końcu ramionami, a ja czuję, jak na policzka wpełzają rumieńce. Spuszczam wzrok w dół i znów upijam łyk piwa. Nagle podchodzi do mnie Zac i zaprasza do tańca. Nie mając nic przeciwko ruszam z nim na parkiet. Jest naprawdę dobrym tancerzem i do tego w porządku facetem. Nie spił się jak świnia, nie ćpa, nie pali. Wzór do naśladowania dla całego towarzystwa.
-Dobrze tańczysz!- mówi nagle i obraca mnie. Uśmiecham się od ucha do ucha. -Bieber dobrze trafił. Gdyby nie to, że jest moim kumplem, już bym do ciebie startował.- wzrusza ramionami przepraszająco i znów się śmieje. Kręcę tylko głową i tańczę dalej.
Dochodzi trzecia w nocy, a Justina nie ma od tamtej pory. Nie wiem, która była wtedy, ale zaczyna mnie to denerwować. Grunt, że mam się z kim bawić, bo Zac dba o to, bym się nie nudziła. Robbie nadal trzyma mnie na dystans, a Brian zjawia się bardzo rzadko. Tłumaczy mi, że Bieber powinien niedługo wrócić... Mówił mi to od dwóch godzin. Nie wiem, co u nich oznacza "niedługo", ale u mnie to kwestia jakiś trzydziestu minut, nie stu dwudziestu.
W końcu dostrzegam, jak z wielkim uśmiechem na twarzy wraca do stolika i siada na przeciwko mnie. Jego włosy są roztrzepane, a oczy wyglądają tak, jakby dopiero wstał.
-A jednak zaliczył.- śmieje się pod nosem Robbie, a ja patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. Mrugam kilka razy, jakbym upewniała się, że dobrze słyszę.
-Pierdol się.- warczy Justin i patrzy na moją reakcję. Ignoruję to. Staram się, ale myśl, że w czasie imprezy, na której jest ze mną, zalicza inną panienkę, jest nie do zniesienia. Wewnątrz mnie rośnie potrzeba pokazania mu, że to, co mogę zaoferować mu ja, nie zaoferuje mu żadna inna, więc nie ma co szukać dalej, bo wszystko, czego pragnie ma na wyciągnięcie ręki.
-Zac, idziemy tańczyć?- pytam faceta siedzącego obok, a on wzruszając ramionami wstaje na proste nogi. Dostrzegam, że na środku parkietu wybucha taneczna bitwa. Uwielbiam takie przedstawienia. Czasami sama biorę w nich udział. Może i nie ćwiczę tańca zawodowo, ale uwielbiam to robić. Ruszam więc od razu w stronę kółka i spoglądam na chłopaka tańczącego na głowie. DJ informuje, że teraz faceci mogą zrobić miejsce dla ponętnych pań, a w głośnikach zaczyna lecieć piosenka z filmu "50 twarzy Greya". Crazy in love idealnie pasuje do tego, co w tej chwili chcę zrobić. Zamykam oczy i lekko kołyszę się w rytm piosenki. Utwór jednak nadal jest zakłócany przez DJ'a, który prosi o rozpoczęcie pojedynku. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wskakuję do środka, a w tym samym momencie zaczyna się refren. Wszystkie spojrzenia są na mnie, więc poruszam się lekko. Nadal myślę, co zrobić, by taniec był jeszcze seksowniejszy. Wpadam na idealny pomysł i ciągnę Zac'a w swoją stronę. Patrzę mu prosto w oczy, dając do zrozumienia, co chcę zrobić. Wtedy na jego twarzy wita szatański uśmiech i sam mocno mnie do siebie przysuwa. Zaczynam ocierać się o jego ciało, idealnie akcentując każdy najmniejszy ruch. Pochylam się do przodu, a potem odrzucam włosy do tyłu, kręcąc zmysłowo krańcami sukienki. Słyszę, jak mężczyźni gwiżdżą i biją mi brawo. Nawet nie wiem, kiedy piosenka się kończ, a ja ląduję w ramionach szatyna, kilka centymetrów nad ziemią. Uśmiecham się zwycięsko do niego, bo idealnie odegrał rolę. Wracam do kółka, a ktoś gwałtownie mnie obraca w swoją stronę.
-Nie ładnie..- usta Justina są strasznie blisko. Czuję jego oddech na twarzy, a wściekłe spojrzenie mnie zwala z nóg.
-Mam siedzieć i czekać, aż książę sobie puknie jakąś szmatę? Też potrafię się bawić, nawet lepiej bez ciebie.- wyrywam się z jego rąk i uderzając go swoimi włosami odwracam się na pięcie i kieruję w stronę stolika. Normalnie bym stąd wyszła, ale mam ochotę na zabawę. A na dodatek muszę podziękować Zacowi, że ze mną zatańczył. Kiedy zajmuję swoje miejsce, każdy z facetów zaczyna mi gratulować i wypytywać o lekcje tańca. Dumna odpowiadam na każde z nich i dziękuję za komplementy.
-Bieber już dawno nie był taki wściekły.- rzuca nagle Robbie i patrzy na mnie z uznaniem. -Już cię lubię.- kiwa głową z malującym się uśmiechem na twarzy. Wystawia w moją stronę pięść, w którą uderzam. Justin stoi przy barze i znów pije, więc nie chcąc przesiedzieć kolejnego utworu przy stoliku, porywam bruneta do tańca.
-Oh, błagam cię. Ja nie umiem tańczyć.- mruczy, kiedy za mną idzie.
-To się nauczyć, to nic trudnego.- wołam i zaczynam kołysać się w rytm muzyki. Potrząsam jego ramionami, by je rozluźnił i ruszam nimi na lewo i prawo, pokazując jak ma się ruszać. Kiedy w końcu załapuje, Justin robi odbijankę, a Robbie tańczy z jakąś panienką.
-Można?
-Teraz pytasz?- wzdycham poirytowana i chcę go ominąć, by znów wrócić do stolika. Ten jednak chwyta mnie za brzuch i stawia przed sobą. Wskazuje palcem wskazującym na sufit. -Chodź.- łapie moją dłoń i prowadzi w stronę wyjścia dla personelu. Idziemy schodami na samą górę, aż otwiera przede mną wielkie, stalowe drzwi. Jesteśmy na dachu budynku, z którego niewiele widać, ale zawsze to coś.
-O co jesteś taka wkurwiona?- pyta, kiedy idzie przede mną. Zatrzymuję się w miejscu i pochylam lekko głowę do przodu, myśląc, że źle zrozumiałam. Justin odwraca się na pięcie kawałek dalej i z rękami w kieszeni obserwuje mnie.
-Co proszę?- pękam. -Przyjechałeś tu ze mną, nie wiem nawet po co. I tak większą część imprezy bawiłeś się sam. Masz swoje towarzystwo i swoje panienki? Okej, nie musiałam o tym wiedzieć, nie musiałeś mnie w to wszystko wciągać.
-A co miał oznaczać ten prowokujący taniec na dole?- pyta i zaciska usta w prostą linę.
-Pokazuję ci, co tracisz.- wzruszam ramionami obojętnie, jakbym mówiła o pogodzie. Moje humorki to istny kalejdoskop. Tak, jestem jedną z tych dziewczyn, które są pewne siebie i swojego wyglądu. Nie na tyle pewne, by wszędzie się z tym obnosić, ale wykorzystuję to w odpowiednich chwilach. Bieber jest w lekkim szoku. Chrząka i odwraca głowę w drugą stronę. -Gdyby ci nie zależało, to w tej chwili byśmy o tym nie rozmawiali.- podchodzę do niego bliżej i trzepoczę rzęsami.
-Po prostu pytam.- mówi sucho, a ja kiwam z politowaniem głową.
-Oczywiście. Bieber nie okazuje uczuć, tak? Twoi koledzy mi już trochę opowiedzieli.- wzruszam ramionami przepraszająco i obchodzę go dookoła. -Lubisz panie w skąpych strojach, które prowokują na każdym kroku?- zatrzymuję się tuż przed nim i chwytam za kołnierz katany. -Okej, idź na dół i patrz na nie. Ja wiem, jak prowokować nie pokazując tak dużo.- wzruszam ramionami i trzepocząc po raz ostatni rzęsami, odwracam się na pięcie i idę w stronę drzwi. Schodzę na dół, nadal go nie słysząc za sobą. Jestem na tyle dumna, że po prostu podchodzę do stolika i żegnam się z chłopakami. Zac'owi dziękuję za taniec i za mile spędzony wieczór i proszę o przekazanie pozdrowień Ryanowi. Idę w stronę wyjścia i łapię taksówkę, która właśnie jedzie w moją stronę, a następnie pisząc SMS'a do Taylor, podaję dokładny adres przyjaciółki. Oddycham z ulgą, kiedy odjeżdżam spod klubu i wracam na mój kochany, górny Manhattan. Ludzie tutaj są różni, robią różne rzeczy i ewidentnie widać, że ja się do nich nie nadaję. W głębi duszy jednak coś mnie ciągnie do Justina. Podnieca mnie sama myśl o jego ciele. Jest doskonały.

~***~

-O Boże! I po prostu sobie poszłaś?!- szepcze zdumiona przyjaciółka, a ja tylko potakuję. -Dziewczyno, on tam już miał maszt postawiony!- śmieje się i opada na poduszkę. Kładę się obok niej i widzę przez okno, jak słońce zaczyna witać Nowy Jork.
-Może i miał, ale i tak jestem dumna z tego, co zrobiłam.- zamykam oczy i w momencie wszelkie siły i adrenalina ze mnie wypływa. Jestem strasznie zmęczona i dziękuję Taylor za przenocowanie mnie. Ostatecznie szybko usypiam, ale nawet tam widzę nagie ciało Biebera i spojrzenie, które mówi, że mnie pragnie.

Od autorki: No nie! Znów mnie zawiedliście.. Maało komentarzy, maało! Proszę, zostawiajcie jakieś komy po sobie, to mega motywuje! :( Na następny rozdział będzie już zrobiony szablon, także spokojnie miśki :* Nie przedłużam. Do następnego! KOMENTUJCIE!!! xx Claudia ♥ PS. Przepraszam za błędy! 
EDIT: NOWY ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ WE WTOREK- 20.10.2015 ROKU. PRZEPRASZAM, ŻE TAK DŁUGO MUSICIE CZEKAĆ, ALE MAM SPRAWY RODZINNE I NIE MAM JAK DLA WAS CZEGOKOLWIEK NAPISAĆ.  PRZEPRASZAM JESZCZE RAZ.

czwartek, 1 października 2015

Rozdział 9.


~***~

Gdyby rumieńców było mało, wokół szyi i dekoltu jest mnóstwo malinek. Cholera! Jak to teraz zakryć przed kimkolwiek? Jak na złość, pogoda wydaje się być jeszcze lepsza, niż w poprzednich dniach, więc założenie golfa czy chusty nie wchodzi w grę. Czemu wszystko jest przeciwko mnie?!
-Wszystko okej?- słyszę szept Justina, który wchodzi do łazienki. W tej chwili czuję wstyd. Stoję naga, wpatrzona w odbicie lustrzane. Przysuwam się jeszcze bliżej umywalki i proszę Boga, żeby Justin sobie poszedł. Jednak on pewnym krokiem- również nagi, idzie w moją stronę. Patrzy na mnie w odbiciu, a na twarzy maluje się seksowny i leniwy uśmiech. Nagle jego dłonie zaczynają sunąć od bioder w górę i w dół. Nie odrywa jednak wzroku ode mnie i obserwuje moją reakcję. Na skórze pojawia się gęsia skórka, ale ani drgnę. Wzrok wbity mam w jego tęczówki i ani mi się śni spojrzeć gdzieś indziej. Nagle jego dłonie wędrują do szyi i kolejno paznokciem trafia w każdą malinkę.
-Jesteś taka pyszna, że to- i znów dotyka następnej- to nie wszystko, co chciałem ci zrobić.- mruczy pod uchem i uśmiecha się przy tym. Wywracam oczami i chwytam ręcznik, który jest nieopodal. Okręcam się nim i odwracam w stronę szatyna.
-Możesz wyjść? Chcę się wykąpać.- trzepoczę rzęsami i przeskakuję z nogi na nogę. Justin nadal stoi pewny siebie przede mną i wcale nie wygląda mi na zawstydzonego. -Proszę...- nalegam dalej, a on kręci głową i wychodzi. Tym razem idę zamknąć drzwi i wchodzę szybko pod prysznic. Dziesięć minut później stoję znów przed lustrem, a w głowie panuje chaos. Nie wiem, jak określić swoje uczucia. Ciągle słyszę jego szept przy dekolcie i leniwy tekst wymykający się z jego ust: "jesteś idealna". Dobra bajerka, panie Bieber. Nie ma co!
Wchodzę do sypialni, rozglądam się i napotykam zwariowane tęczówki Justina. Zamykam nieświadomie otwartą buzię i odwracam się na pięcie. Witam w garderobie i znów szukam ciuchów, w które mogłabym się ubrać. Chwytam bluzę, t-shirt, jeansy i conversy. Przebieram się i kieruję się do toaletki. Justina aktualnie nie ma, więc zaczynam w bardzo szybkim tempie nakładać na siebie podkład, puder i inne specyfiki, które pomogą mi zatuszować złośliwe znamienia.
-Oh, widzę, że się wstydzisz tego, że ktoś cię tak pieści...- śmieje się nagle, a ja podskakuję w miejscu. Mrugam parę razy i przełykam ślinę.
-Nie wstydzę, raczej boję reakcji mojej siostry.- odpowiadam pewna siebie i wstaję z siedzenia. Od razu przeszywa mnie dreszcz, kiedy uświadamiam sobie bardzo oczywistą rzecz, o której prawdopodobnie zapomnieliśmy wczoraj. Z szoku z powrotem siadam na miejscu i patrzę na parkiet pod stopami.
-Justin?- szepczę. -Czy ty się zabezpieczyłeś?- pytam ledwo słyszalnie, na co on wybucha głośnym śmiechem. Chwyta się za brzuch i pochyla do przodu, nie mogąc się powstrzymać.
-Czy ty masz mnie za idiotę? Bachor to ostatnie, czego bym teraz chciał.- śmieje się i zarzuca na siebie koszulkę. Czuję się dziwnie nie tylko dlatego, że ten oto facet ze mną spał, ale dlatego, że nie wiem, jak się zachować dalej. Mam mętlik w głowie, co wcale nie pomaga w takich chwilach.
-Po prostu musiałam wiedzieć.- zruszam ramionami, lekko zawstydzona pytaniem i bawię się palcami u rąk.
-Muszę spadać, mam parę spraw do załatwienia.- chwyta mój podbródek i uśmiecha się od ucha do ucha. -Cieszę się, że poszłaś na ten układ, skarbie.- dodaje i stuka palcem w nos. Następnie macha mi i wychodzi, a ja nadal wzrok wlepiony mam w miejsce, gdzie widziałam go po raz ostatni. W sumie bardzo mi się podobało to, co wczoraj robiliśmy. W życiu nie miałam takiej pewności siebie, by kogokolwiek prowokować swoim ciałem. Nigdy nie robiłam tego przy Nathanielu. Zazwyczaj byłam tą, do której ciężko się dostać, bo się szanuje itd. A tu co? Wystarczyła jedna noc, więcej alkoholu, a poszłam do łóżka z kimś, kogo zupełnie nie znałam. Po jakimś czasie postanowiłam to powtórzyć, by wiedzieć, jak to jest.. Chyba wariuję.
Resztę popołudnia spędzam na leżeniu w łóżku i oglądaniu seriali. Nie wiem, dlaczego, ale ciągle sprawdzam telefon z nadzieją, że otrzymam jakiegoś SMS'a. Kiedy mija szósta wieczorem i nie dociera do mnie żadna wiadomość, czuję pustkę. W końcu wyłączam wszystkie urządzenia i wlepiam wzrok w ścianę na przeciwko. Wtedy do pokoju wchodzi Jenny.
-Patrz, co mam!- piszczy na wstępie z kopertą w ręku. Podbiega do łóżka, rzuca się na nie i wręcza mi ją. Podekscytowana czeka, aż ją otworzę, więc nie zwlekając, robię to. Oczom ukazuje się podwójne zaproszenie na MET galę, która odbędzie się 4 maja. Źrenice rozszerzają się, kiedy widzę gruby, wytłuszczony napis "SELENA MARIE GOMEZ". Dodatkowo na mniejszej karteczce napisane jest, że mile widziane jest przyjście z osobą towarzyszącą. To dla mnie przełomowy moment. Wyglądać jak księżniczka i pokazać się wśród wielkich gwiazd- na to czekałam już od bardzo dawna. Wreszcie mój sen się spełnia.
-Nie wierzę!- piszczę i rzucam się na szyję siostry. Ta mną potrząsa i mocno przytula, również krzycząc z radości.
-Dla kogo drugie zaproszenie?- pyta, a ja wzruszam ramionami, udając, że nie wiem.-Nie mów, że pójdziesz z Taylor!- woła oburzona, a ja marszczę czoło, w ogóle o niej nie myśląc. -To kto?
-No mówię, że nie wiem.- wydymam usta i wachluję się kartką papieru. Ja i Justin... Co?! Nie, Gomez, o czym ty myślisz?! krzyczy podświadomość i zwęża oczy. Eh... W sumie co ja sobie wyobrażam? Zresztą nic mnie z nim nie łączy, więc mam go w dupie. Oh, doprawdy? znów odzywa się głos i trzepocze długimi rzęsami. Mały diabełek, który siedzi na lewym ramieniu kręci malutkim ogonkiem w tę i z powrotem z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
-Dobra, zostawiam cię samą, zastanów się z kim pójdziesz i nie czekaj do ostatniej chwili.- wstaje i wychodzi, a ja nadal wzrok wlepiony mam w kawałek papieru. Śledzę wzrokiem na nowo każde słowo i wciąż do mnie nie dociera, że dostałam zaproszenie na tak poważną galę. I w co ja się teraz ubiorę? 14 dni to naprawdę niewiele...

~***~

Poniedziałek...Ah, jak ja go nienawidzę. Znów muszę patrzeć na te zawistne twarze i słuchać tej samej paplaniny nauczycieli. A gdyby tego było mało, to na dodatek cała szkoła plotkuje na mój temat. Przewodnicząca chyba jest o to zazdrosna, bo ciągle mierzy mnie wzrokiem. Maria uwielbia być w centrum zainteresowania i kiedy świat nie kręci się wokół niej, dostaje białej gorączki. Spokojnie, kochana, z miłą chęcią bym się zamieniła miejscami. Nie mam nastroju na wysłuchiwanie plotek wyssanych z palca.
-I z kim pójdziesz?- pyta Taylor, kiedy mówię jej o zaproszeniu na MET galę. Wzruszam ramionami i odrzucam długie włosy do tyłu. -A sesja? Kiedy ją dokończycie?- robię to samo, a Swift wydaje się być zdekoncentrowana. Udaję, że nie widzę jej reakcji i znów zaczynam czytać temat, z którego zapowiedzieli nam kartkówkę. Dzwoni dzwonek, więc wchodzimy do klasy. Zajmuję swoje miejsce i wyjmuję zeszyt. Czuję wibracje w telefonie, więc pospiesznie to sprawdzam. Justin nie odezwał się od soboty, więc w głębi duszy proszę Boga, aby ta wiadomość była od niego.

OD: Justin
GODZ: 10:36
Możemy się spotkać? Chciałbym porozmawiać.
Uśmiech mimowolnie wita na mojej twarzy, a ręce rwą się, by odpisać na SMS'a.

OD: Ja
GODZ: 10:36
Pewnie. Kiedy?

OD: Justin
GODZ: 10:37
Już. Stoję pod szkołą.
Zrywam się z miejsca, kiedy nie ma jeszcze profesora. Zabieram swoje rzeczy i nie tłumacząc się przyjaciółce, wychodzę z klasy. Mknę przez korytarz, aż docieram do wyjścia i od razu dostrzegam ten czarnego Dodga Chargera. Z auta wysiada Justin i od razu uśmiecha się do mnie od ucha do ucha. Ma na sobie biały t-shirt, który jest na tyle luźny, ze widać krzyż, który ma wytatuowany na klatce piersiowej, do tego jeansowa kurtka ze skórzanymi rękawami, czarne spodnie i białe buty. Ręce wsadza do kieszeni, wcześniej poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie. Kiedy jest już blisko, rozkłada ramiona i mocno mnie nimi otula.
-Dzień dobry, proszę pani.- mówi do ucha i głaszcze po plecach.
-Dzień dobry, proszę pana.- chichoczę i wdycham przepiękny zapach perfum. Zdecydowanie mój faworyt! -O czym chciałeś pogadać?
-Kolega zaprosił mnie na domówkę, a nie chce mi się iść samemu.- chwyta mnie za rękę i podnosi do góry, a następnie gładzi kciukiem kostki. -Pójdziesz ze mną?- pyta i składa delikatny pocałunek w miejscu, gdzie przed chwilą był jego palec.
-Justin jest poniedziałek, jutro szkoła.- wzdycham i przeskakuję z nogi na nogę. -Naprawdę sporo opuściłam, a zbliża się koniec roku.
-Shawty, ale ty i tak jesteś mądra i niesamowita. Udowadniać tego ocenami nie musisz.- puszcza moją dłoń i nadal patrzy mi w oczy.
-Tobie nie, rodzicom tak.- wzdycham i odwracam głowę w drugą stronę. Wiem, że źle robię stojąc tu, a nie pisząc kartkówkę. Opuściłam już tak dużo godzin....
-Nie przejmuj się! To ostatni rok, a potem pójdziesz na studia.
-Właśnie, Justin. To ostatni rok, więc nauka jest najważniejsza. Chcę się dostać na dobre studia, żeby potem mieć dobrze płatną pracę.
-Zarabiasz swoją buźką, kochanie.- uderza mnie w nos z uśmiechem na ustach.
-Nie zarabiam tyle, by móc się samej z tego utrzymywać.
-Bo się uczysz. Zobaczysz w wakacje, jak ci pójdzie.- wzrusza ramionami i łapie mnie pod ramię. -To jak?
-Niech ci będzie.- wzdycham i wchodzę do auta, a on zajmuje miejsce obok. Zaczynamy jeździć bez celu po mieście, a ja całkowicie odcięłam się od rzeczywistości. Znów zapomniałam o szkole i o tym całym zamieszaniu wokół niej.
-Gdzie jedziemy?- pytam, a Justin jedynie się uśmiecha. -Okeej...cicho ciemny się znalazł.- wzdycham i otwieram okno. Ciepłe powietrze wpada do środka, a ja momentalnie czuję już lato. Nie mogę się go doczekać, to będzie coś fantastycznego.
Auto się zatrzymuje, a ja rozglądam się dookoła. Jesteśmy na parkingu przed Mostem Brooklyńskim. Justin otwiera tylne drzwi i wyciąga ze środka aparat.
-Po co ci on?- unoszę brew, a on wzrusza ramionami.
-Musimy dokończyć sesje.- zatrzaskuje drzwi i rusza w stronę mostu. Dorównuję mu kroku i obserwuję przechodniów.
-Nie sadzę, żebym była odpowiednio ubrana na zdjęcia.- przygryzam wnętrze policzka i wlepiam wzrok w lakierkowe buty.
-Co proszę? Ta mini podkreśla twoje nogi, a koszula i krawat sprawia, że wyglądasz na słodką dziewczynkę.- zatrzymuje się i lustruje mnie od stóp do głów. -Te okularki też ci pasują, mała.- poprawia je i puszcza mi oczko. Czuję się dziwnie, kiedy na mnie tak patrzy. Odwracam głowę w bok i odgarniam kosmyk włosów za ucho.
-Zostań tak, będzie dobre ujęcie.- flesz oślepia prawe oko przez kilka sekund. Chwilę potem Justin staje przede mną i znów cyka mi parę zdjęć. Chwytam włosy, by nie zakrywały twarzy i pozuję. Chwytam barierkę, uśmiecham się szeroko, unoszę jedną nogę do góry i cieszę się z tej chwili. Kiedy kończymy, Justin pokazuje mi efekty pracy. Zdjęcia wyszły oszałamiające. Już dawno nie byłam tak zadowolona z sesji, jak dziś.
-Dziękuuuję!- wołam i rzucam mu się na szuję, po czym składam szybki pocałunek na jego policzku.
-Awww, nie ma za co.- przygryza dolną wargę w uśmiechu i patrzy na mnie. -A teraz chodź, idziemy coś zjeść.- wywracam oczami a potem dorównuję kroku szatynowi i idziemy do auta. Zatrzymujemy się przy pierwszej lepszej budce z jedzeniem i jedziemy dalej.
W końcu spacerujemy po Brooklyn Bridge Park i gawędzimy, skubiąc po kawałku długich żelek.
-Więc jesteś z domu dziecka?- pytam, aby się upewnić.
-Tsa... Musimy o tym gadać?- skrzywia się, a ja wzruszam ramionami. -Mama mnie zostawiła, bo nie dawała rady z wychowaniem mnie. Dziadkowie chcieli jej pomóc, ale ona nie chciała mnie. Wiesz, tu koło się zamyka.- mówi spokojnie, patrząc przed siebie. Mimo, że sprawia pozory spokojnego, to i tak widzę, że strasznie go to boli. -Trafiłem do domu dziecka i takiego małego gnojka postanowił zaadoptować pewne małżeństwo Bieber. Żona mu zmarła, został sam ze mną i...- przerwał na chwile, nie wiedząc, czy może kontynuować. -Zrobił się pojebany. Tak po prostu. Dlatego się od niego wyprowadziłem i działam na własną rękę.- kończy, a ja mrugam zszokowana. Pierwszy raz widzę osobę, która tak wiele przeszła, a mimo wszystko wydaje się być normalnym człowiekiem. -A ty?
-Co ja?
-Dlaczego ci tak bardzo zależy na tym, żeby udowodnić rodzicom, że jesteś inteligentna poprzez szkołę?
-Od dziecka zapisywali mnie na różne kursy, zajęcia dodatkowe i tak dalej... Ale wszystko to, co oni próbowali mi dopisać jako hobby, stawało się nagle czymś, czego nienawidzę. Zawodziłam ich niejednokrotnie przez to, bo zawsze robiłam im siarę na koniec. Nie chciałam im się przyznać do tego, że mnie to nie interesuje. Uważali mnie za ofiarę losu, która nic nie potrafi. Dlatego szkoła to jedyne miejsce, gdzie mogę udowodnić, że jestem mądra.- wzdycham ciężko i prostuję swoją posturę.
-Widzieli kiedyś twoje zdjęcia?
-Nie.- kiwam przy tym głową, na co Justin się zatrzymuje i marszczy brwi.
-Gdyby tylko zobaczyli, jak wielki jest w tobie potencjał, nigdy w życiu nie powiedzieliby, że jesteś ofiarą losu!- krzyczy i wyrzuca z frustracji ręce w górę.
-Jenny próbowała. To nic nie daje.- bąkam i wyrzucam papierek do kosza. Obserwuję jak ludzie uprawiają różne sporty i odpoczywają przy tak pięknej pogodzie.
-Nie pochwalili cię?
-Nie widzieli ich. Nie chcą.- mówię szybko. -Proszę, nie rozmawiajmy już o tym.- rzucam i odwracam głowę w bok. Czuję, jak pod powiekami zbierają się pierwsze łzy. Jestem twarda! Zawsze, pamiętaj Gomez!
Wsiadamy do samochodu, a Justin odwozi mnie do domu. Dziękuję mu za tak wspaniale spędzony dzień i przytulam go na pożegnanie. Nie wiedziałam, że z niego taki wspaniały facet, kiedy przed nikim się nie popisuje.
-Pojadę z tobą na tą imprezę.- wzdycham, kiedy odpinam pas.
-Przyjadę o szóstej.
Od autorki: Hejka naklejka! Obserwatorów wzrosło, co mnie meega cieszy. Teraz liczę na to, że komów będzie jeszcze więcej. Obyście mnie nie zawiedli, bo ja tu specjalnie dla Was rozdział napisałam, a jestem chora! Haha nie no, żartuję- pisanie to czysta przyjemność :) Co sądzicie o rozdziale? Podoba się? Czekam na Wasze komy. Szablon, który tutaj jest, NIE JEST oficjalny, czekam na niego, bo złożyłam zamówienie na innej stronce. Nie zanudzam. KOMENTUJCIE MISIE! ♥
CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.