wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 25.


~***~

Pierwsze oznaki zmęczenia dają się we znaki. Dreszcze przebiegają przez ciało przy lekkim podmuchu wiatru. Owijam się szczelniej kocem i nadal patrzę na spokojne wody tuż przed werandą willi. Cichy śpiew latających mew i szum fal mnie wyciszają. Zamykam oczy. Całą noc myślałam nad tym, co dzieje się wewnątrz mnie. Walka między potrzebą bezpieczeństwa i wsparcia, a strachem i obawą, że historia może się powtórzyć. Przed niczym nie ucieknę, to jest pewne. Co ma się wydarzyć, to się wydarzy, ale to ode mnie zależy, jaką kolej losu sobie wybiorę. Zniszczyć przyjaźń dla czegoś, co może potrwać chwilę i zniszczyć wspaniałą relację na zawsze, czy zaryzykować? Zawsze lubiłam ryzyko. W tym momencie jednak wybieram rozważnie, bo ostatnie czego bym chciała, to stracenie takiego przyjaciela jak Justin. Cholera...
Słyszę za sobą dźwięk otwierających się szklanych drzwi balkonowych. Odwracam lekko głowę do tyłu i widzę Biebera. Ma zarzucony szlafrok, a w dłoniach trzyma dwie szklanki z sokiem pomarańczowym. Siada na leżaku obok i wręcza mi jedną z nich. Spogląda na mnie, a potem na krajobraz. Wzdycha ciężko i rozsiada się wygodnie na swoim miejscu.
-Długo tu jesteś?- pyta, zamykając oczy.
-Od wczoraj.- odpowiadam krótko i upijam łyk soku. Szatyn rzuca mi krótkie, zdziwione spojrzenie.
-Myślałem, że długo, ale nie, że aż tak. Wyglądasz fatalnie. Spałaś w ogóle?- dziękuję za uroczy komplement z rana, Bieber. To naprawdę słodkie.
-Nie. Nie mogłam.- wzruszam ramionami i ponownie nastaje cisza. Oboje czujemy się niezręcznie, jak nigdy. Nasuwam na siebie koc i zamykam oczy, próbując uciec gdzieś w bezpieczne miejsce, gdzie nie ma problemów. Podwijam kolana pod brodę i mocno owijam nogi swoimi dłońmi. Jestem strasznie zmęczona. -Która godzina?
-Dziewiąta.- odpowiada od razu, a ja zastanawiam się, czy ktoś już wstał. Zazwyczaj o tej porze, po domu krzątają się już wszyscy faceci i tylko my śpimy. Tym razem panuje idealna cisza. -Wszyscy śpią.
-Tak myślałam. Za spokojnie.- chichoczę, opierając policzek o kolano i patrząc na Justina. Lekko rozchylone usta powodują, że mam ochotę je przygryźć i całować tak długo, jak tylko mogę. Blond grzywka opada mu na twarz, a sam wygląda na zrelaksowanego.
-Widzę to.- mówi przez zamknięte oczy, a ja prycham pod nosem i znów opadam na oparcie leżaka. Słyszę już pojedyncze kroki rozchodzące się po salonie i zdaję sobie sprawę, że własnie obudzili się pierwsi współlokatorzy. -Może pójdziesz się na trochę zdrzemnąć? Obudzę cię, jak będziemy mieli gdzieś wyjść.- proponuje Justin patrząc na mnie. Kręcę tylko głową i owijam się ciaśniej kocem. Nie będę spać w dzień. Nie po to tu przyjechałam.
-Czekam, aż wstanie Taylor i wyjdę z nią na miasto, czy coś.- na taras wita Brian. Jest w samych bokserkach, przez co widać wszystkie jego tatuaże. Rzadko widuję go roznegliżowanego. Zazwyczaj ma na sobie dużo większe koszulki, spodenki albo jeansy, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. A teraz stoi w samej bieliźnie tuż przede mną, opierając się o drewnianą barierkę i popijając wodę.
-Wooow! Możesz tak chodzić częściej Brian!- wołam zdumiona, a on się uśmiecha i odwraca przodem do mnie.
-Podoba się?- mówi pewny siebie i przejeżdża ręką po wyrzeźbionym brzuchu. Potakuję głową i słyszę prychnięcie Biebera. Dołącza do nas kolejna osoba. Tym razem to moja blond przyjaciółka. Z uśmiechem na twarzy siada na brzegu mojego leżaka i spogląda na każdego z osobna.
-Ładuj aparat, telefon i jedziemy na miasto!
-Jedziemy z wami.- mówi Brian, patrząc raz na mnie raz na Justina. Chciałam od niego odpocząć, a przy okazji kupić szampana. W końcu jutro są moje urodziny.

Tak, jak zapowiedział Brian. Punkt pierwsza wszyscy stoją już na podjeździe, gotowi by ruszyć w centrum Miami.  Zajmuję miejsce obok Taylor i patrzę na kierowcę oraz drugiego pasażera. Justin ustawia lusterka i nawiązuje krótkie spojrzenie ze mną, a Zac bezpośrednio odwraca się w stronę Taylor.
-Pokażę ci dom, który planuję kupić, ale muszę na niego sporo oszczędzać.- mówi w stronę blondynki i zafascynowany zaczyna opisywać jego położenie. Ogromna willa mieści się tuż przy porcie, ma swoje miejsce na jacht, a dom jest większy od Briana. Na placu zasadzone są palmy prosto z Afryki, bo tak zażyczył sobie poprzedni właściciel. Wnętrze jest surowe, proste i minimalistyczne, czyli jak każde mieszkanie Zaca.
-Najpierw jedziemy do Bayfront Park.- mówi Justin, włączając klimatyzację i radio. -Jeden z pobliskich, całkiem uroczych parków. Trasę wycieczki ustalał Brian, bo to on zna Miami jak własną kieszeń.- dodaje po chwili i zrelaksowany rozsiada się wygodniej na miejscu kierowcy. Nic nie mówię, tylko obserwuję mijane palmy, drogie samochody i miejsca niczym z filmów. Sama czuję się tak, jakbym w jednym z nich teraz grała.
W końcu kilka aut ustawia się na miejscach parkingowych. Czy to przypadek, że są wolne i to obok siebie? Wysiadamy z samochodu, a spojrzenia każdego przechodnia kieruje się na nas. Grupka nastolatek zatrzymuje się dalej i wskazując na nas palcami, zaczyna coś szeptać między sobą.
-Uważani jesteśmy tutaj przez jednych za gang, a przez kolejnych za tych najlepszych. Spędzamy prawie każde wakacje tutaj, stąd nas znają.- tłumaczy Justin. -Tak Ryan wygrał swoje pierwsze wyścigi samochodowe... I prawie zginął, więc od tamtej pory nie jeździ.
-Tylko ćpa.- przerywam mu, a on tylko kiwa głową. Zac odchodzi gdzieś dalej, porywając mi przyjaciółkę. Wydymam usta zniesmaczona i rozglądam się w poszukiwaniu reszty.
-Chodźmy się przejść.- proponuje Robbie i rusza jako pierwszy. Opuszcza lekko swoje okulary przeciwsłoneczne i bezczelnie lustruje przypadkową blondynkę od góry do dołu. Zaczyna za nią gwizdać, a potem przeprasza nas i zostaje w tyłu, próbując zdobyć jej numer telefonu.
-Jeden z głowy, czekaj na resztę.- komentuje Bieber i odwraca się za siebie, by skontrolować sytuację. Robbie jest naprawdę przystojny, więc to dla niego nie jest problem. Po pięciu minutach do nas wraca i macha chusteczką przed twarzą.
-Mam to.- mówi dumnie i wsadza ją do kieszeni. Idziemy dalej, aż schodzimy z chodnika i ruszamy po gorącym piasku. Kilka palm, a na przeciwko rozpościerający się ocean. Parę ławeczek pozwala usiąść i odpocząć przed zwiedzaniem centrum miasta. Wybieramy jedną z nich. Mężczyźni rozsiadają się na niej, a ja układam się wygodnie na piachu.
-Chodź do nas. Zmieścisz się.- woła Brian, wskazując na swoje kolano. Chichoczę, ale zaprzeczam ruchem głowy, gwarantując, że tutaj też jest wygodnie. Siedzimy tak przez jakieś pół godziny i rozmawiamy. W między czasie Ryan poszedł po piwo i lody. Wręcza mi puszkę i rożka. Czekoladowo-śmietankowe! Uwielbiam te smaki. Klasyczne, ale jednak moje ulubione.
-Zaraz będziemy się zbierać. Pojedziemy bezpłatną kolejką wokół centrum. W około piętnaście minut zobaczymy to, co najważniejsze w mieście.- tłumaczy i wstaje. Robimy to samo, a ja od razu chwytam się za łydkę. Kwilę z bólu, próbując rozmasować miejsce.
-Skurcz, skurcz, skurcz!- wołam i siadam na ławkę. Justin kuca obok i chwyta za prawą nogę. Masuje bolące miejsce w jakiś dziwny sposób, aż ból przechodzi. Mrugam parę razy zdziwiona w jego stronę i wstaję na nogi.
-Emm, dziękuję.- uśmiecham się do niego i ruszam wolno za chłopakami. Kierujemy się na dworzec, gdzie wsiadamy do metra i tak, jak zapowiadał Brian, zwiedzamy całe centrum w piętnaście minut. Wiele świecących się w blasku światła wieżowców i jeszcze więcej dźwigów oraz rusztowań. To miasto bardzo szybko się rozwija i w mgnieniu oka wyrastają z ziemi nowe drapacze chmur. Kiedy trasa się kończy, wysiadamy, a ja postanawiam wykonać telefon do Taylor. Ta krótko tłumaczy, że wróci wieczorem i żebyśmy na nich nie czekali. A więc to się dzieje. Efron podrywa moją przyjaciółkę. Następnym celem naszej wycieczki jest spacer po Miami River, gdzie można zobaczyć przepiękne konstrukcje mostów zwodzonych oraz apartamenty, przy których zamiast samochodów stoją gigantyczne jachty.
-Nie chciałem się chwalić, ale jutro właśnie przyjeżdżam tu po odbiór jednego z nich.- śmieje się Robbie i wkłada ręce do kieszeni. Z początku mu nie wierzę, bo taki jacht kosztuje kilka milionów.
-Serio, stary? Gdzie on jest przycumowany?- pyta podekscytowany Brian. -Opijamy to dziś!
-Zaraz będziemy obok niego przechodzić. Jakiś staruch go sprzedaje, bo postanowił sprawić sobie nowszy model. Łódka w stanie idealnym.- idziemy po jednym z mostów, aż Robbie się zatrzymuje i ukazuje się gigantyczny jacht dwupiętrowy z basenem. Biały obiekt pięknie lśni w blasku słońca i powoduje zachwyt na naszych twarzach. On naprawdę kupuje jacht! Skąd on ma na to pieniądze?!
-Wow!- z ust wylatuje ciche westchnięcie. -Niesamowity.- komentuję.
-Teraz nie będę musiał prosić Briana o udostępnienie willi. Najzwyczajniej w świecie imprezy będę robił na jachcie.- śmieje się i wraca, a my razem z nim. Czym oni się zajmują, że Amell'a stać na tak drogi zakup?! Skąd oni wszyscy mają tyle pieniędzy i dlaczego dopiero teraz się nad tym zastanawiam? Brawo dla Ciebie, Gomez. Lepiej późno niż wcale!
Dochodzi szósta, więc postanawiamy iść coś zjeść. Wkraczamy na dzielnicę, która nazywa się Little Havana i od razu zakochuję się w tym miejscu. Dookoła wiele knajp z otwartymi na rozcież oknami. Ze środka lokali rozbrzmiewają latynoskie brzmienia i wspaniałe zapachy. Wszyscy wokół nas mówią po hiszpańsku, ale mimo wszystko mają na ustach wielkie uśmiechy i zapraszają do siebie.
-Może yukę dla pani?- podchodzi do mnie jakaś kobieta z talerzem czegoś pokrojonego w paski, troszkę przypominającego frytki.
-Spróbuj, to jest naprawdę dobre.- namawia mnie Bieber, a ja chwytam jeden pasek i zaczynam go jeść. Nie dość, że je przypominają, to jeszcze tak smakują. Zjadam kolejne dwa i mam zamiar za to zapłacić, ale Justin już to za mnie zrobił. Dziękuję mu i idziemy dalej, słuchając egzotycznych rytmów salsy. Dochodząc do głównego rynku, widzimy tłum ludzi, którzy świetnie się bawią przy puszczanej tu muzyce. Nagle Robbie bierze mnie do tańca i nim zdążę zaprotestować, jesteśmy już wśród obcych ludzi i staramy się naśladować ich ruchy. W końcu łapiemy kroki i z uśmiechem na twarzy tańczymy razem z nimi. Mój partner się zmienia i naglę tańczę z jakimś obcym chłopakiem. Wydaje mi się, że jest młodszy, ewentualnie w moim wieku. Mimo wszystko bardzo dobrze się rusza. Nim zdążę się nacieszyć tym, jak świetnie sobie radzę, już ląduję u kolejnego. A tego pana znam. I to bardzo dobrze. Przeszywa mnie błyszczącymi, brązowymi oczami i mocno przyciąga do siebie. Zna salsę i niesamowicie porusza swoimi biodrami w rytm muzyki. Cała energia przechodzi na mnie i zaczynam tańczyć jak on. Jego dłonie zjeżdżają na moją talię, którą zaczyna operować. Kołysze nią w lewo i w prawo, próbując nadać swobodnego ruchu. Nagle obraca mnie i mocno przyciska do siebie, a potem ponownie tańczymy jak prawdziwi, zawodowi tancerze.
-KOCHAM MIAMI!- krzyczę na całe gardło, śmiejąc się jak głupia. W końcu zmęczona ciągnę Justina za rękę, wychodząc z tłumu kołyszących się ludzi. Opieram się o słup i próbuję uspokoić śmiech. -To miejsce jest najpiękniejszym miejscem na ziemi. Chcę tu zostać.- komentuję, rozglądając się dookoła i zachwycając wszystkim, co jest.
-Mi też się tu bardzo podoba.- przyznaje i rozgląda się w poszukiwaniu kolegów. W końcu odnajduje ich, ale kiedy widzi obok ładne kobiety, zostawia ich w spokoju. To najlepsze wakacje, jakie w życiu miałam. Pomijając malutki szczegół i chaos panujący w mojej głowie, to jest wspaniale.
Około dziewiątej ostatecznie siadamy na wciąż gorącym betonie. Opieramy głowy o murowany pomnik i uspokajamy oddechy.
-Czas wracać.- zarządza Brian i spogląda na nasze twarze. Zrywa się ponownie na proste nogi i otrzepuje czarne spodnie. Pomaga każdemu się podnieść, a następnie cała grupa kieruje się w stronę parkingu... Który swoją drogą jest znacznie dalej, niż sobie wyobrażałam. Droga się dłuży, a cała euforia będąca ze mną podczas szaleństw opada i pozostawia mnie bez sił. Człapię noga za nogą, prosząc o magiczną teleportację do domu. Nagle Justin się zatrzymuje przede mną twarzą i chwyta za ramiona, powstrzymując przed upadkiem.
-Chodź, poniosę cię trochę.- mówi, wskazując na barki.
-A jak usnę? Spadnę i co wtedy?- rzucam słaba i smutna.
-Złapię cię. Wskakuj.- kuca, a ja przerzucam przez jego barki swoje uda. Ten błyskawicznie dźwiga się do góry, jakby nie miał ciężaru na plecach i idzie przed siebie. Faceci żwawo dyskutują na temat spontanicznej potańcówki. Wymieniają się nowo poznanymi dziewczynami. Obgadują je gorzej, niż robią to normalnie kobiety. Jestem oburzona, ale też zbyt zmęczona, aby wchodzić z nimi w dyskusję. W końcu dochodzimy do samochodów i wychodzi na to, że my wracamy sami.
-Ej musimy jeszcze wstąpić do sklepu na chwilę.- pocieram zaspane oczy i przypominam sobie, że mam na rzęsach maskarę i jęczę zażenowana. Jestem pandą! Pochyla się do przodu, abym mogła bezpiecznie zejść i spogląda na mnie zaskoczony.
-Po co?
-A po co jedzie się do sklepu? Musze coś kupić.- zamykam drzwi i zapinam pas, gotowa do drogi. Odwracam się do tyłu, aby zabrać torbę i obserwuję, jak Justin obchodzi samochód i siada obok. Przejeżdżamy krótki odcinek, a potem zatrzymuje się pod jednym z supermarketów. -Zostań tu, proszę.- odpinam pas i ruszam prędko do sklepu. Pędzę do półek z alkoholem i odnajduję szampana. Wina musujące, wytrawne, słodkie... Mam! Biorę trzy butelki i ruszam z nimi do kasy. Pospiesznie płacę gotówką i wsadzam alkohol do torebki. Wracam do samochodu, a Justin prowadzi w tym czasie rozmowę przez telefon. Spogląda na mnie i przerywa ją.
-Kupiłaś wszystko?- pyta, poruszając zabawnie brwiami.
-Niestety, mózgu już dla ciebie nie było.- wydymam usta, udając smutną, a następnie się śmieję i zapinam pas. Resztę drogi wspominamy dzisiejszą wycieczkę i dyskutujemy o pięknym uroku tego miejsca. Cóż za ironia losu- oboje jesteśmy zakochani w Miami!


Jest kilka minut przed północą. Zdejmuję z siebie ciuchy, ruszam pod prysznic. Jutro mój dzień! Moje urodziny! Rok temu celebrowałam je z Nathanielem i Taylor na jakiejś imprezie w klubie. Nigdy nie miałam własnego przyjęcia i większego szumu wokół tego wydarzenia. 19 lat dla starej Seleny. Pierwszy rok dla nowej i silnej kobiety. Wychodzę spod prysznica, wycieram mokre ciało, związuję włosy w koka i wkładam luźną koszulkę oraz majtki. Patrzę na swoje odbicie. Lekkie rumieńce na policzkach, zaczerwieniony dekolt, ramiona, nogi. Opaliłam się! W końcu nie będę wyglądać jak trup! O północy rozbrzmiewa telefon. Zszokowana patrzę na wyświetlacz. To mama. Dzwoni, by złożyć mi życzenia, czy powiedzieć, że jest zawiedziona z tego, kim się stałam? Pomimo moich lęków odbieram. Po drugiej stronie słyszę westchnięcie. Zaczyna niepewnie, ale po chwili śmielej pyta jak u mnie i czy się dobrze bawię.
-Córciu, bo ja... Dzwonię o tej porze, żeby złożyć ci życzenia. Szkoda, że nie ma cię tu z nami. Celebrowalibyśmy ten dzień razem z tobą.- nie kłam. Nigdy tego nie robiliście i to się nie zmieni. -Ale mimo wszystko chcę, żebyś wiedziała, że życzymy ci wszystkiego, co najlepsze. Jesteśmy dumni z tego, jak piękną i dojrzałą kobietą się stałaś. Z ojcem nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak szybko nam dorosłaś. Ciężko się pogodzić z myślą, że ostatnie dziecko zaraz wyfrunie z domu i prawdopodobnie nie wróci. Ty zrobiłaś to znacznie szybciej, nie dając nam się do tego przygotować. Przepraszam, jeśli cię zraniliśmy. Ojciec siedzi obok mnie. Jesteś na głośnomówiącym.
-To prawda.- rozbrzmiewa gardłowy, ochrypły ton taty. -Podpisuję się pod tym, co mówi matka. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni. Kochamy cię myszko i życzymy wszystkiego najlepszego. Znajdź sobie kogoś, kto pokocha cię z całego serca i nie pozwoli, aby stała ci się krzywda. Spełniaj marzenia i bądź uśmiechnięta, kruszynko.- po policzkach spływają pierwsze łzy. Osuwam się po ścianie łazienki i siadam tuż przy drzwiach. -Prosimy, odwiedź nas, kiedy wrócisz. Chcielibyśmy z tobą normalnie porozmawiać i cię przeprosić za to, co zrobiliśmy ostatnio.
-Przyjadę.- szepczę cichutko i ocieram opuszkiem palca łzy. -Przepraszam, ale muszę kończyć. Jestem strasznie zmęczona. Dziękuję za te cudowne życzenia. Kocham was.
-My ciebie też skarbie. Dobranoc.- dźwięk zakończonego połączenia utwierdza mnie w tym, że mogę spokojnie iść się położyć spać. Wchodzę do chłodnego pokoju, gaszę światło w łazience i powoli wchodzę na łóżko. Od razu chwytam poduszkę i mocno ją do siebie przytulam. Ciężko mi. Naprawdę jest mi ciężko. To, co się teraz dzieje w środku mnie wykańcza. Dałam radę, kiedy byłam zamknięta. Dałam radę, kiedy wszyscy na mnie naciskali. Załamałam się, kiedy kogoś pokochałam.

Od autorki: Cześć i czołem! Przepraszam, że znów nie było długo rozdziału, ale to przez kłopoty zdrowotne, pracę i szkołę. Troszkę się nabroiło w moim życiu, ale nie będę o tym pisać. :) Mam dla Was jedną informację. Zastanawiam się, czy nie przenieść tego opowiadana tylko na WATTPAD. Aby dowiedzieć się, co na ten temat myślicie, stworzyłam ankietę po lewej stronie bloga. Zachęcam do odpowiadania. Ankieta potrwa do końca roku szkolnego. Nowy rozdział pojawi się niedługo, mam nadzieję. Komentujcie, proszę. Nie zmuszam Was, ale to bardzo motywuje do pisania kolejnego rozdziału dla Was! Im więcej komentarzy, tym szybciej coś wyskrobię. Przynajmniej się postaram! Tymczasem to tyle. Do następnego! ♥
EDIT: Zapraszam Was również na nowe opowiadanie, pt. "Shadow". To będzie zupełnie coś innego, niż dotychczasowe moje prace. Mam nadzieję, że nie poddam się i wytrwam z nim do końca. Niebawem pojawi się zwiastun na jego potrzeby, tymczasem zapraszam do przeczytania prologu.
*Kliknij na okladkę*

 

6 komentarzy

  1. Ekstra ❤️❤️ Myślałam ze Justin odwzajemni pocałunek i bedą razem. Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu sztosik �� A co do wattpada to je na przykład czytam tylko tutaj, więc możesz nie przenosić ��

    OdpowiedzUsuń
  3. C-U-D-O-W-N-E <3 Żałuję tylko, że to wszystko nie może przyspieszyć, żeby Justin i Sel już byli razem :d

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda ze Justin nic nie zrobił x t ze Selena go pocałowała!!!


    Niech bd silna! 🎈😇😁

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny rodział jak zawsze <3 Czekam nn ^^

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chociaż trochę podoba Ci się to fanfic, skomentuj to nawet jednym słowem. To tylko parę sekund, a niesamowicie motywuje do dalszego pisania. ♥

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.