sobota, 26 marca 2016

Rozdział 24.


~***~

Robbie opuszcza pokój i zostaję sama z Justinem. Oboje mierzymy się wzrokiem i jedyne, co jestem w stanie zrobić, to wypuścić nieświadomie wstrzymywane powietrze z płuc.
-Już? Skończyłeś?- pytam zdenerwowana, a on prycha pod nosem i kręci głową na lewo i prawo. -Bawi cię coś? Jesteś niepoważny? Za kogo ty mnie masz, w ogóle?
-Wypiłaś- przerywa mi.
-Nie byłam pijana, na litość boską!- wyrzucam ręce w górę i zrywam się na proste nogi. -Sądzisz, że mogłabym cokolwiek zrobić z którymś z twoich kumpli? Serio?! A po drugie...- nagle coś do mnie dociera. -To nie twoja sprawa.- uśmiecham się spokojna. -Jestem wolna, mogę robić co chcę.- i teraz mam pewność. Mięśnie zaczynają mu się napinać przy każdym następnym moim słowie. -Więc pozwól, że ja będę decydować, kto będzie ze mną sypiać.- idę do łazienki i nie patrząc na reakcję Justina, zamykam się w niej. Mam ochotę przyznać sobie nagrodę za spostrzegawczość. Komuś na mnie zależy. A myśl, że ktoś prócz niego może leżeć obok mnie doprowadza go do szału. Nawet, jeśli zdaje sobie sprawę z tego, że to jego przyjaciel i nie zrobiłby mu takiego świństwa, to i tak ma do niego pretensje. A przecież on tylko spał. Może nago, ale spał! Nie zrobił nic niestosownego.
Patrzę na swoje odbicie i niemalże czuję, jak radość ze mnie bucha. Świadomość, że komuś na mnie zależy dodaje pewności siebie. Zrzucam z siebie piżamę i lustruję się od góry do dołu. Wciąż widoczna rana pod prawą piersią, siniak na biodrze i blizna na wewnętrznej części uda. Nie jest ze mną tak źle. Drzwi łazienki nagle się otwierają, a ja od razu pochylam się w dół i łapię kawałek materiału, by zasłonić nagie części ciała.
-Skoro chcesz mi się już tak pokazywać, to powiedz. Przygotuję się na to, czy coś.- śmieje się i podchodzi bliżej. -Chciałem tylko cię przeprosić za tą akcję.- staje twarzą w twarz ze mną. -Jestem po prostu przewrażliwiony. Nie chcę, aby stała ci się krzywda.- ujmuje moją buzię i wierci dziurę w tęczówkach. Przełykam powoli ślinę i kiwam wolno głową.
-Nikt mi nic nie zrobi. Wiedzą, że wtedy byś zabił.
-Naprawdę bym zabił.- mówi cicho, dając mi jasno do zrozumienia, że nie żartuje. Wtedy ukazuje mi się sytuacja, kiedy Justin zaczął mi wszystko tłumaczyć- że to jego biologiczny ojciec mnie przetrzymywał, że chce od niego pieniędzy i że zrobił wiele złych rzeczy. W tej samej chwili blizny i rany ponownie zaczynają piec. Ten krzyż będę dźwigać do końca życia i mam dwie opcje: albo pogodzę się z jego ciężarem i będę dumnie kroczyć dalej, albo ciągle będę potykać się o własne nogi i upadać, dając innym pole do popisu.
-Dlaczego byś zabił? Przecież... To tylko ja.- wzruszam ramionami i tonę jeszcze bardziej w jego dużych dłoniach. -Wiesz, że jestem silna. Pozbierałabym się z krzywdy.
-Bo...- przerywa nagle i odwraca wzrok w drugą stronę, odsuwając się kawałek dalej. Mocniej zaciskam materiał na sobie i czuję, jak robię się czerwona. -Bo mi na tobie zależy. Tak, Gomez. Jesteś jedyną dziewczyną, na której mi zależało w taki sposób.- wsadza ręce do kieszeni i patrzy na mnie ze zmrużonymi oczami. -Wpadłaś do mojego życia, przeszłaś przez prawdziwe piekło, ale nadal tu jesteś. Kurwa! Na twoim miejscu spierdalałbym od takiego psychola jak najdalej się da.- odwraca się na pięcie, a ja błyskawicznie wkładam na siebie długi t-shirt. Doganiam go i łapię za ramię.
-Nie jesteś psycholem. To dzięki tobie tutaj jestem, żyję i mam się dobrze, nie widzisz tego? Czemu się tak krytykujesz?
-Taki już jestem.- wzrusza ramionami i unosi głowę do góry, ciągle mrugając oczami. Nie odpowiadam na to nic. Owijam go swoimi wychudzonymi ramionami i ściskam tak mocno, jak tylko potrafię. Po policzku spływa pierwsza łza.
Otwieram ponownie oczy i widzę sufit. Mrugam zdekoncentrowana i pocieram je dłońmi. Nadal ten sam obraz. Odwracam głowę w lewą stronę i nie widzę żadnej osoby obok. Jestem zagubiona. Co się stało? Wstaję z łóżka i bez zastanowienia ruszam na dół. Powoli stąpając po schodkach, rozglądam się dookoła. Słyszę żywe rozmowy dobiegające z salonu, więc kieruję się tam. Cała sielanka towarzyska siedzi na sofie i dyskutuje na temat klipu muzycznego, który aktualnie leci w TV.
-No witamy panią! Wyspała się pani?- krzyczy Ryan, a ja mrugam parę razy i kiwam tylko głową. -Justin przygotował śniadanie, jeszcze dla ciebie zostało.- dodaje, a ja patrzę na siedzących obok siebie Robbiego i Justina.
-Gdzie Taylor?
-Jeszcze śpi. Tak wczoraj pobalowała, że wcale jej się nie dziwię.- odpowiada Zac i tym samym sprowadza na ziemię. Robbie śpiący w moim łóżku, zazdrosny Justin, a następnie jego wyznanie. Zatrzymuję się w półkroku, kiedy tylko wychodzę z salonu. Wlepiam wzrok w ścianę i odtwarzam scenę w łazience, kiedy mówi,  że zabiłby dla mojego bezpieczeństwa. Gomez, głupia, to tylko sen. głos gani mnie za te złudne nadzieje i powoduje, że mam ochotę dać sobie w twarz.
-Wszystko okej?- na moje nieszczęście w tym czasie wychodzi też Bieber i spogląda na mnie badawczo.
-Em..- zacinam się i zaciskam usta w cienką linię. -Tak.
-To dobrze.- uśmiecha się i obejmuje mnie w talii. -Może pojedziemy popołudniu na wycieczkę? We dwoje?- spogląda mi prosto w oczy, a ja nie jestem w stanie odmówić, zresztą... Nie potrafię w ogóle racjonalnie myśleć po tym jakże dziwnym śnie. Potakuję jedynie głową i powoli się oddalając, idę do kuchni. Na stole leży talerz małych kanapeczek z warzywami. Obok stoi dzban kawy, więc biorę czysty kubek i nalewam do niego kofeinę. Siadam na przeciwko okna i obserwuję toczące się za oknem życie. Grupka młodych ludzi podąża na plaże z deskami surfingowymi, materacami, kocami i innymi przydatnymi na plażę rzeczami. Śmieją się, wygłupiają, skaczą i żwawo dyskutują. Uśmiecham się i gryzę złapaną kanapkę. Kilka metrów za nimi, po drugiej stronie ulicy idzie para- młode, prawdopodobnie małżeństwo, trzymające się za ręce i kierujące się do centrum miasta. Po co na taką piękną pogodę korzystać z samochodu, skoro można się przejść? Kobieta co chwilę zerka w stronę partnera, a kiedy napotyka jego spojrzenie, odwraca głowę w drugą stronę, zawstydzając się przy tym. Zaś mężczyzna nie odrywa od niej wzroku. Obserwuje ją, a ja mam wrażenie, że po prostu boi się odwrócić głowę, bo może ją ktoś porwać, czy coś w tym stylu.
-Smakowało?- pyta Justin i opiera się o blat stołu. Odrywam wzrok od pary i spoglądam na niego. Potakuję wolno głową i ponownie wracam do obserwacji. Niestety para i grupka przyjaciół znika mi z oczu, a na chodniku nie ma już nikogo więcej. -Wszystko okej? Wyglądasz na nieobecną.
-Tak. Po prostu miałam dziwny sen.- wzruszam ramionami i wstaję od stołu. Nie chcę teraz jego obecności. To mnie przytłacza. Wstawiam naczynia do zmywarki i ruszam na górę, ignorując spojrzenie szatyna. Kiedy wchodzę na pierwszy stopień, widzę ledwo przytomną blondynkę. Jej włosy są rozczochrane, oczy podkrążone, a grymas malujący się na twarzy mówi jednogłośnie "mam kaca! Nie wrzeszczeć!".
-Sel, dziękuję że się mną wczoraj zaopiekowałaś.- zatrzymuje mnie i przytula. Uh, ktoś tu chyba wymiotował.
-Wszystko okej, ale idź wziąć prysznic.- klepię ją delikatnie po plecach, dając do zrozumienia, że śmierdzi. -Naprawdę źle wyglądasz. I nie za dobrze pachniesz.- śmieję się, a ona wywraca oczami i sama się uśmiecha. Odwraca się na pięcie i razem ze mną idzie na górę. Tay rusza do swojego pokoju, a ja do swojego. Otwieram szeroko okno i pozwalam świeżej, morskiej bryzie wpaść do środka. Biała firanka lekko faluje pod wpływem wiatru, a ja czuję się rześko. Wychodzę na balkon, opieram ręce na barierce i spoglądam na obijające się o piasek fale. Szum oceanu mnie uspokaja. Cień, jaki zapewnia mi dach powoduje, że mam ochotę zostać tu na zawsze. Jest gorąco, ale wiatr zapewnia orzeźwienie. Siadam na leżaku, zamykam oczy i odprężam się. Ponownie odtwarzam w głowie sen i mimowolnie się uśmiecham. Co bym zrobiła, gdyby to była prawda? Gdyby to nie był sen? Czy mi na nim zależy? Patrząc na to, jak wiele dla mnie robi... To cholernie słodkie. Opiekuje się mną, martwi i robi wszystko, bym była szczęśliwa. Może nasza znajomość nie zaczęła się, jak jakaś bajka, ale to właśnie dzięki temu dotrwaliśmy do tego momentu- przyjaźnimy się. Walczył- od początku walczył o to, żeby mieć ze mną kontakt. Śledził mnie, zaczepiał, pobił mojego ex, ponieważ mnie zranił. Jest w stanie zabić ojca za to, co mi zrobił. A czym ja mu się odpłacam? Dodatkowymi problemami. Gdyby mnie nie było, zapewne nie musiałby się teraz niczym przejmować- czy jestem bezpieczna, czy nikt mi nic nie robi, itd. Ale dzięki temu uświadamiam sobie jedną, istotną rzecz. Zależy mi na nim. Za to wszystko, co robi. Po prostu wiem, że mam w nim wsparcie, jakiego w nikim innym nie dostałam, kiedy go najbardziej potrzebowałam. To dzięki niemu podniosłam się z głębokiej depresji, do której nie przyznałam się sama przed sobą, aż do teraz.


Dochodzi szósta, a przyjaciele siedzą w salonie. Głośna muzyka, piwa, xbox i inne gry powodują, że po całym mieszkaniu rozbrzmiewają śmiechy i głośne krzyki. Przeczesuję po raz ostatni włosy i spoglądam w swoje odbicie. Biała, koronkowa bluzeczka odsłania mój brzuch i wielkie zadrapanie nad linią jeansów. Te zaś są mimo wszystko za duże, mimo, że to rozmiar 34. Wzdycham poirytowana i po chwili po prostu wychodzę z pokoju, biorąc wcześniej telefon i pieniądze.
-Zaopiekujcie się nią i nie zróbcie jej krzywdy, bo zabiję.- ostrzegam, grożąc palcem w stronę chłopaków.
-Co ty nam możesz zrobić?- prycha Efron, a ja już mam coś powiedzieć, ale wyprzedza mnie Bieber.
-Ona nic, ja za to tak. Jak Swift się poskarży, to poderżnę gardła na śnie.- mówi spokojnie i spogląda na mnie. -Gotowa?- potakuję głową i machając do zdziwionych przyjaciół, wychodzimy.
-Mam nadzieję, że będziemy chodzić. Jest za ładna pogoda, żeby wozić się autem.- mówię od razu, wsadzając ręce do kieszeni.
-No cóż.. W takim razie to będzie długi spacer.- śmieje się i zaczynamy iść ulicami Miami. Słońce jeszcze wznosi się ponad horyzontem, dając przyjemny klimat wakacjom. Mam wrażenie, jakbym grała w jakimś filmie. Wiatr lekko rozwiewa włosy, w tle słychać ocean i bawiących się ludzi. W głowie rozbrzmiewa znana mi melodia wakacyjnej piosenki, aż zaczynam się lekko kołysać w jej rytmach.
-Wszystko okej?- mówi z lekkim uśmiechem na twarzy, a ja nie tłumacząc mu nic, włączam utwór. "Sleep when we're dead" od razu porywa nas do tańca i w jej rytm idziemy po ulicy. Ludzie nam się przyglądają, a my ignorujemy ich spojrzenia i bawimy się dalej. Kiedy piosenka się kończy, zaczynamy się śmiać i zatrzymujemy się na chwilę.
-Chodźmy się czegoś napić.- proponuję i widząc budkę z zimnymi napojami, kieruję się do niej. Nie czekając na Justina, zamawiam cole i wodę. Wracam do szatyna, a on mruży oczy. -Nie, nie będziesz za wszystko płacić. Nie denerwuj mnie, Bieber!- warczę i wpycham mu do ręki puszkę zimnego napoju. Ten tylko wzdycha i szepcze ciche "dzięki". Spacerujemy po uliczkach tego pięknego miasta i ciągle rozmawiamy. Szatyn opowiada o tym, jak Ryan zjarał się do tego stopnia, że chciał pieprzyć jakąś kobietę około pięćdziesiątki. W ostatniej chwili go powstrzymał, a kiedy na następny dzień mu o tym opowiedział, chłopak był załamany. W zamian za to, ja postanowiłam opowiedzieć mu, jak Taylor pewnego razu zwymiotowała na oczach chłopaka, który jej się podobał. Ten jej unikał, a ona była tak przygnębiona, że nie umawiała się na randki przez następne 5 miesięcy. Nagle szatyn się zatrzymuje, a ja patrzę na napis za nim.
-Idziemy do ZOO?- śmieję się jak dziecko, a on wzrusza ramionami i ciągnąc mnie za rękę, wchodzi do środka. Oglądamy lwy, małpy, hipopotamy i kiedy przechodzimy obok jednego z ogrodzeń, szatyn się zatrzymuje.
-Popatrz na to!- wskazuje na tabliczkę, gdzie pisze, że od siódmej do ósmej wieczorem można karmić aligatory pod okiem opiekunów ZOO.
-Nawet o tym nie myśl!- mówię stanowczo, mierząc go wzrokiem. -Nie! Nie ma mowy!
-Dlaczego? Będzie fajnie!- uśmiecha się od ucha do ucha, podekscytowany jak dziecko w Disneylandzie. -Pójdę sam.- dodaje po chwili.
-Nie puszczę cię!- chwytam go za rękę, kiedy chce już iść w stronę okienka do zapisów. -Nie zginiesz na moich oczach, pojebało cię?!- wrzeszczę, a ludzie wokół patrzą na nas jak na wariatów. Dzisiaj? To normalne.
Pół godziny potem stoję przed Justinem, który ubrany w odpowiedni strój czeka na swoją kolej. Cieszy się jak dziecko i nie może już ustać w miejscu.
-Ej, mała, spokojnie.- woła i uśmiecha się pocieszająco. -Przecież nie zginę.
-Nie odzywaj się do mnie.- mówię, przyciskając do ust pięść. Przeskakuję z nogi na nogę, patrząc jak inni śmiałkowie karmią bestie. Wielka paszcza otwiera się i błyskawicznie zamyka. Przełykam ślinę i próbuję się uspokoić. Nie puszczę go tam sama. W ostatniej chwili porywam jedyny wolny, damski strój i wciągam go na siebie. Justin obserwuje mnie z uznaniem i klaszcze mi radośnie. -Nienawidzę cię.- wołam i wychodzę razem z nim prosto na spotkanie z potworem. Człowiek, który przetrwał gwałty, porwanie i inne traumatyczne wydarzenia boi się zwykłego aligatora. Sęk w tym, że to coś ma tak ogromną paszczę, że bez problemu mogłabym do niej wejść cała. Nagle Bieber łapie mnie za rękę i ściska ją mocno, dając do zrozumienia, że mnie wspiera. Idę powoli w kierunku zwierzęcia i staram się nie robić żadnych gwałtownych ruchów, aby go nie spłoszyć. W końcu jestem tak blisko, że opiekun wręcza mi rybę i prosi, abym rzuciła nią, kiedy krokodyl otworzy paszczę. Zamykam oczy i modlę się, aby ono się nie zbuntowało i nie postanowiło mnie zjeść. Obserwuję je, a kiedy otwiera mordę, nagle rzuca się w naszym kierunku. Piszczę i cofam się do tyłu, prawie wpadając do wody.
-Spokojnie, spokojnie. Jest przywiązany i pilnowany. Nie ma się czego bać. Rzuć rybę.- instruuje mnie mężczyzna, a ja przeklinając siebie i Justina za to, że tu jesteśmy, robię to. Bestia się uspokaja, a ja oddycham z ulgą. Potem karmi go szatyn, a ja rzucam się w stronę wyjścia, mając dość przeżyć na dziś. Słyszę, że mężczyzna zaczyna mnie gonić. Zaciskam szczękę, aby nie uronić łzy i ściągam z siebie kombinezon.
-Nigdy więcej, rozumiesz?! Nigdy więcej tego nie rób!- krzyczę i wpycham strój w ręce jakiejś kobiety, która tam pracuje. Wychodzę, nie czekając na przyjaciela i odchodzę jak najdalej od tego ogrodzenia. Chcę opuścić to pieprzone ZOO, nienawidzę takich zwierząt! Szkoda, że od razu nie podaliśmy się na tacy dla lwa, czy pumy! Ugh!!!
Stoję chwilę przed wejściem, aż w końcu Justin wybiega i rozgląda się.
-Tu jesteś!- wzdycha i podbiega do mnie. -Byłaś dzielna!- staje na przeciwko mnie i patrzy z góry z wielkim uśmiechem na twarzy. Odwracam głowę i staram się nie ulec jego wpływom. -Hej.- mówi cicho i ujmuje moją brodę w dwa palce. Wbijam wzrok w jego czekoladowe tęczówki i mimowolnie się uśmiecham. Nie potrafię się na niego gniewać.
-Zabiję cię któregoś dnia.- mówię, próbując udawać poważną.
-Za bardzo mnie lubisz.- mruży oczy, a ja prycham pod nosem i odchodzę od niego kawałek. Ponownie zaczynamy spacerować po mieście, aż trafiamy na plaże. Zdejmujemy buty i zanurzamy nagie stopy w jeszcze gorącym piasku. Wolnym tempem idziemy wzdłuż linii brzegowej i rozmawiamy.
-Więc ile?- pytam, odgarniając włosy za ucho. Justin patrzy na mnie pytająco, a ja uśmiecham się. -Ile lasek było?
-Aa..- pociera nos i zastanawia się przez chwilę. -Na poważnie? Jedna. Na żarty? Nie naliczę.- wzrusza przepraszająco ramionami, a ja marszczę czoło.
-Więc jesteś z tych, co się lubią bawić dziewczynami, ta?
-Tego nie powiedziałem. Każdej z tych nienaliczonych odpowiadał związek opierany na przyjemnościach. Zabierałem ją od czasu do czasu do knajpy czy do kina, ale przeważnie spędzaliśmy czas wiesz.. Na robieniu ciekawszych rzeczy.
-Erotoman.- rzucam cicho, ale najwidoczniej Bieber to słyszy, bo się zatrzymuje.
-Powiedz tylko, że seks nie sprawia ci przyjemności!
-Sprawia, co nie oznacza, że nie da się bez niego żyć!- wyrzucam ręce w powietrze, oburzona jego słowami.
-Więc czego nie może zabraknąć, będąc w związku?- uspokaja ton głosu i obserwuje mnie. Przełykam ślinę i zaciskam usta w cienką linię.
-Wsparcia, zaufania, miłości.- mówię wolno. Justin nie odpowiada, ale zaczyna patrzeć w przestrzeń. Zwalniam jeszcze bardziej.
-Coś nie tak?- pyta się, a ja kręcę tylko głową. -Bolą cię nogi?- i nie czekając na odpowiedź, kuca przede mną. Mrugam kilka razy i nie jestem pewna, czy to to, o czym myślę. -Wskakuj!- woła i się śmieje, a ja kręcę tylko głową.
-Nie uniesiesz mnie, absolutnie! Nie zgadzam się.- szatyn nagle wpycha się między moje nogi i dźwiga w błyskawicznym tempie do góry. Krzyczę, chwytam się jego wyciągniętych w górę dłoni i zamykam oczy, bojąc się upadku.
-Daję radę, co?- pyta i spogląda w górę, by na mnie spojrzeć.
-Zwariowałeś.- wzdycham i kręcę głową na boki. Justin zaczyna śpiewać jakąś piosenkę. Po chwili orientuję się, jak leci i się dołączam. Zaczynam machać rękami na lewo i prawo, obserwując zachód słońca i ciesząc się z tego, że mam kogoś takiego jak Justin. Boję się tylko chwili, w której przyjdzie do mieszkania i powie, że zaczął się z kimś spotykać. To będzie najgorszy moment w moim życiu.
Około dziesiątej wracamy do domu. Ciągle noszona na barkach czuję się jak księżniczka. Podoba mi się to. Macham nogami na lewo i prawo, puszczając z telefonu jakieś piosenki.
-Sądzę, że powinnam wrócić na instagram.- stwierdzam, przeglądając zainstalowane aplikacje. -Nie chcę zniszczyć tej szansy bycia modelką. Wrócę do swojej formy i jeszcze będzie o mnie głośno.- dodaję, przeglądając stronę główną.
-Rób zdjęcie teraz.- mówi po chwili, a ja marszczę brwi.
-Że teraz?
-Tak. Niech świat widzi, że z tobą okej i wróciłaś do normalności.- zatrzymuje się, a ja posłuszne robię to, co mówi. Oboje uśmiechamy się do zdjęcia i kiedy widzę, jak słodko na nim wyszliśmy, mam ochotę pochwalić się nim całemu światu, więc bez zastanowienia wstawiam je na swój profil, podpisując "z osobą, która daje mi największe wsparcie. #friends #vacation #miami #friendsgoal". Pokazuję umieszczony wpis Justinowi, a on uśmiecha się przy tym słodko.
-Faktycznie, słodkie to zdjęcie.- komentuje i oddaje mi telefon. Zeskakuję mu z bark i wchodzę na chodnik przed willą. Zatrzymuję się przed wejściem i odwracam się w jego stronę.
-Dziękuję ci za dziś.- mówię i uśmiecham się tak słodko, jak tylko potrafię.
-To ja dziękuję, że tu ze mną jesteś. I że nie odeszłaś wtedy, kiedy ci powiedziałem o moim ojcu. I..- już ma zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale ja staję na palcach i składam na jego ustach pocałunek. Ten jest zupełnie inny niż wszystkie te, które dotychczas sobie dawaliśmy. Przelewam nim swoje uczucia, jakimi go darzę. Raz się żyje. Może potem będę tego żałować, ale w dupie to mam. Chyba go kocham.

Od autorki:
Wesołych świąt! Mamy sobotnie popołudnie, a ja przybywam do Was z nowym rozdziałem. Nie rozpisuję się, bo uciekam do kościoła za moment. Zasada ta sama- im więcej komentarzy, tym szybciej rozdział. Okładka na wattpad została zmieniona, dziękuję Devon za wspaniałą pracę. Nowy szablon również zagościł na blogu, ale na jak długo- nie wiem. Jak myślicie, Bieber odwzajemnia uczucia Seleny? KOMENTUJCIE! ♥ I wpadajcie pod hasztag #EndOfTheRoadJBFF na twitterze!  Nie przedłużając- mokrego dyngusa, smacznego jajka i wesołych świąt jeszcze raz! Niebawem premiera nowego opowiadania, o którym Wam napomnę w następnym rozdziale #ShadowJBFF ! Do usłyszenia. Buźka! ♥

9 komentarzy

  1. Oby odwzajemnił!! 😍😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest genialny, wreszcie cos moze byc na rzeczy ❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaa w takim momencie ??!! ❤️ Musi odwzajemnić❤️ Bo tyle razem przezyli. Ja tez życzę ci wesołych świat!!! Czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział! <3 Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie moge się doczekać następnego����

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju,ale megaaa :3 Ale w słabym momencie zakończyłaś rodział no! Xd Nie mogę się doczekać następnego ❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Na pewno odwzajemnia te uczucia, widac to po gestach i czynach Justina :)

    OdpowiedzUsuń
  8. ������Kocham ten rozdział❤❤

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chociaż trochę podoba Ci się to fanfic, skomentuj to nawet jednym słowem. To tylko parę sekund, a niesamowicie motywuje do dalszego pisania. ♥

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.