poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 26.


~***~
!!!ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZANY!!!

Huk powoduje, że od razu zrywam się do góry i czuję, jak niemalże wypluwam serce na pościel. Próbuję się uspokoić, a następnie ściskam brzeg kołdry. Głośna kłótnia, ostre wyzwiska, kolejny trzask drzwiami i spokój. Rozmyślam każdą opcję, ale w końcu postanawiam iść sprawdzić, co się dzieje. Justin mi mówił, że ich interesy są złe i nie powinnam się w to mieszać, ale czuję, że to jest związane ze mną i będą z tego same problemy. Gumką, którą mam na nadgarstku związuję włosy i przecierając zaspane oczy wstaję z łóżka. Powoli kieruję się w stronę schodów i nasłuchując niepokojących dźwięków schodzę na dół. Rozglądam się dookoła i nie widzę żadnej żywej duszy. Kiedy przekraczam próg jadalni, na stolę widzę mnóstwo broni, a tuż przede mną wyłania się niczym z ziemi Ryan, który pierwszy raz od dawna nie jest zjarany. Mrugam zszokowana i naprawdę zaczynam się bać. Próbuję spojrzeć mu przez ramię na stół, ale nie pozwala mi na to.
-Co się dzieje, do cholery!?- pytam, zaciskając zęby ze stresu. 
-Wróć do pokoju. Jak przyjedzie Justin to wszystko ci wytłumaczy.- chwyta mnie za ramiona i próbuje obrócić w stronę schodów, jednak ja ze wszystkich sił się opieram. I tu wygrywam- jestem silniejsza od niego, bo Ryan jest przemęczony od ciągłego brania narkotyków. -Proszę cię, jestem w chuj zmęczony, do tego na kacu. Idź do siebie, bo to będzie długi dzień.
-Mów, o co chodzi.- warczę i mrużę oczy, by choć trochę wyglądać groźnie. Butler tylko wywraca oczami i biorąc mnie na ręce przenosi przez próg i zamyka za sobą drzwi na klucz.
-Gomez, jak cię lubię, tak teraz mnie wkurwiasz. Idź do siebie. Justin ci wszystko wytłumaczy. Dla bezpieczeństwa swojego i reszty wykonuj polecenia.- mówi stanowczo i po raz pierwszy widzę, jak blondyn jest tak poważny i zdenerwowany. Nie chcąc złościć go jeszcze bardziej, po prostu idę z powrotem na górę. Zamiast jednak skierować się do swojego pokoju, ruszam do Taylor. Pukam cichutko, a kiedy od razu słyszę jej głos, wchodzę do środka i wskakuję na miejsce obok niej. Boję się. Ilość broni przeraziła mnie do tego stopnia, że teraz na pewno nie zasnę. Tutaj chodzi o mnie i jestem tego pewna. "Dla bezpieczeństwa swojego i reszty wykonuj polecenia" to zdanie rozbrzmiewa mi niczym echo obijając się o każdą ściankę mózgu. Podświadomość sugeruje mi, że być może odnalazł nas ojciec Justina i próbuje znów go skrzywdzić. A znając chłopaka zdaję sobie sprawę z tego, że to ja jestem celem głównym jego ojca.
-Wszystko w porządku Sel?- blondynka odwraca się w moją stronę i pociera delikatnie po ramieniu. Kiwam tylko głową, wodząc wzrokiem w przeciwnym do niej kierunku. Czuję, jak oczy zaczynają mnie piec i zdaję sobie sprawę z tego, że lada moment się rozpłaczę. Nabieram głęboko oddechu i od razu się uspokajam. Jedyna osoba, która mnie widziała po porwaniu płaczącą, to Justin i z pewnością nie chcę tego zmieniać. Taylor doskonale wie, że nie ma po co się wypytywać mnie o cokolwiek, bo i tak nie pisnę słowem. Zamiast tego przytula się do mnie mocno i w ciszy obie jesteśmy pochłonięte własnymi myślami. Jest czwarta dziesięć. Krótka dawka snu od dwóch dni doprowadzi mnie do jakiejś choroby. Jestem wymęczona, a napływające wciąż myśli nie dają spokoju. Dlaczego został tu sam Ryan? To on zawsze był tym, co jest zjarany, nic nie ogarnia i prawdę powiedziawszy byłaby to ostatnia osoba, którą zostawiłabym do opieki dwójki mi bliskich osób. A on tu jest. I tylko on. Dlaczego? Skąd nagle na stole znalazło się tyle broni? Fakt faktem nie znam całej topografii tej willi. W wielu pomieszczeniach nie miałam okazji jeszcze być. Może to właśnie zza jednych drzwi wyłonili najczarniejsze sekrety tego domu? A jeśli to naprawdę Jeremy? I znów przyjechał po mnie? Ostatnie, czego bym chciała, to powrotu do tamtego życia. Do tej brudnej, śmierdzącej celi\pokoju. Nawet nie wiem, jak to określić. Wszystko w jednym- toaleta, sypialnia, przebieralnia. Ciągłe jęki, setki obleśnych facetów przewijających się przez korytarz i masa zastrzyków wbijanych w żyłę. To było piekło. Teraz trafiłam do czyśćca, miejsca pomiędzy czymś wspaniałym, czego wciąż szukam a obawą przed Jeremym i tym, że ponownie mnie uprowadzi i tym razem Justin mnie nie znajdzie. 
Trzask drzwiami. Wrócili. Albo to włamywacz. Kilka znajomych głosów powoduje, że żołądek ponownie wywraca się do góry nogami, a serce podskakuje do gardła. Trzęsącymi się rękami zrzucam kołdrę i odpycham przykleszczoną przyjaciółkę. Błyskawicznie otwieram drzwi i mknę na parter. Wzrokiem błądzę po znajomych twarzach, ale wciąż nie znajduję tej, o którą martwię się najbardziej.
-Gdzie Justin?- mówię drżącym głosem.
-Niedługo wróci.- zbywa mnie Brian, a ja zaciskam ręce w pięść. -Idź spać, wszystko jest okej.
-Nie! Nie jest okej!- wrzeszczę i podchodzę jak błyskawica do drzwi jadalni. Otwieram je na oścież i wskazuję ręką na stół przepełniony bronią. -To dla was jest okej? Awantura w środku nocy? Trzaskanie drzwiami? OKEJ?!-wymachuję rękami i przeciągam nimi po włosach. -Jak tylko Justin się odezwie, macie mi od razu dać znać.- ruszam w stronę schodów, kiedy nagle Zac podbiega do mnie i chwytając za rękę zatrzymuje. 
-Nie gniewaj się na nas. Musisz to wszystko zrozumieć. Zaakceptowałaś ten szalony pakiet już dawno temu, jak tylko nas poznałaś. Przecież nie wyglądamy ci na normalnych typków.- wzrusza ramionami przepraszająco i rozpościerając ręce, aby mnie przytulić. Stoję jednak w miejscu, ani trochę się nie poruszając. Patrzę na niego przez chwilę, trawiąc to, co powiedział. Ma rację. Zaakceptowałam ten cały błąd już wtedy, kiedy Justin okłamał mnie po raz pierwszy. Fotograf? Dobre sobie. -A tak swoją drogą, to wszystkiego najlepszego.- dodaje po chwili, kiedy nie widzi z mojej strony reakcji. Wyjmuje z kieszeni małe pudełeczko i wręcza mi je. Uśmiecha się przepraszająco i chce odejść. W ostatniej chwili jednak go przytulam i zaciskam oczy, aby się nie popłakać. Jest mi ciężko, kiedy nie ma przy mnie Biebera. Potrzebuję go, aby normalnie funkcjonować. Bez niego jestem wrakiem. A co będzie, jeśli go kiedykolwiek stracę? Albo nie zdążę powiedzieć co do niego czuję?
Trzymając małe pudełeczko w ręce wychodzę na balkon. Siadam na leżaku, okrywam się kocem i obserwuję jak budzi się nowy dzień. Ciągle czekam, aż Justin się odezwie. Sama dzwonię do niego co pięć minut zachowując się jak stalker, ale mam złe przeczucie i nie mogę usiedzieć w spokoju wiedząc, że może mu się coś stać. W końcu otwieram prezent. Oczom ukazuje się delikatna, złota bransoletka z czterolistną koniczynką. Widnieje na niej grawer z literką "S". Uśmiecham się i od razu ją zakładam. Podnosząc poduszeczkę dostrzegam również mały liścik. Biorę go do ręki i postanawiam otworzyć. 
Cześć solenizantko! Które to już urodziny? 15? Żartuję, młoda. Pojawiając się w naszej paczce nie wszyscy Cię zaakceptowali. Bieber się jednak upierał, że jesteś wyjątkowa i można Ci ufać. Uwierzyłem mu jako pierwszy, a kiedy Cię poznałem osobiście, nie miałem wątpliwości. Cieszę się, że nas zmusił do tego, aby dać Ci szansę. Jesteś wspaniałą osóbką i jeszcze lepszym ziomem. Wszystkiego najlepszego, dziewczynko!
Uśmiecham się czytając ostatnie słowo. Czyli Justin musiał do mnie przekonać wszystkich? Był w stanie postawić się każdemu, byleby mnie zaakceptowali? To urocze. Prezent Efrona jest również słodki. Gniotę jeszcze przez chwilę kartkę papieru, czytając liścik od nowa. Zac to naprawdę dobry przyjaciel. Jakby nie patrząc naraził się, aby uratować mnie od tego psychola. Robił to za plecami Justina, bo wiedział, jaki on jest. Robił to dla mojego i Biebera dobra.
Odkładam pudełeczko do torby podróżnej i spoglądam na mieniącą się bransoletkę. Chwytam za telefon i ponownie próbuję nawiązać połączenie z Justinem. Pięć sygnałów, automatyczna sekretarka i od nowa. Dochodzi szósta, a jego wciąż nie mam. Zrezygnowana kieruję się na dół i rozglądam się dookoła. Jedynie Taylor śpi. Reszta siedzi przy uprzątniętym stole i gra w karty. W tle cicho słychać radio, a atmosfera jest tak spokojna, jakby nic się nie działo.
-Dzwonił?- pytam, przechodząc obok nich i wyciągając z barku colę.
-Nie.- mruczy Robbie i rzuca jakimiś kartami na środek. -A ty próbowałaś?
-Żartujesz sobie? Co pięć minut próbuję odkąd tylko wróciliście.- rzucam błyskawicznie, czując jak każdy mięsień się napina. Jestem za bardzo zdenerwowana. Muszę się uspokoić. Nagle ktoś zaczyna mnie masować po karku. Lekko gniecie barki i potem rozluźnia uścisk. Zamykam oczy pod wpływem przyjemnego uczucia.
-Powinnaś się położyć spać, bo jesteś strasznie zmęczona.- przyznaje Zac, obchodząc mnie i zatrzymując kawałek dalej. -Obudzę cię jak tylko wróci. Obiecuję.- mówi patrząc prosto w oczy. Wzdycham ciężko. Wiem, że ma rację. Każdy to wie, wystarczy na mnie spojrzeć. Chodzę jak zjawa, czując się tak samo. Kiwam tylko głową i odstawiam pełną butelkę coli na szafkę. Wracam do swojego pokoju i od razu wchodzę pod kołdrę. Obawa, jaka wciąż we mnie narasta jest nie do zniesienia. Jest mi niedobrze, a serce bije jak szalone. Czy to już utwierdza mnie w przekonaniu, że się zakochałam? Zamykam oczy błagając Boga o to, żeby Justin był obok mnie, kiedy się tylko obudzę. Zasypiam.

Dwunasta trzydzieści jeden. Otwieram oczy i od razu spanikowana rozglądam się po pokoju. Nie ma go. Chwytam za telefon, który również mnie nie uspokaja. Wstaję i pierwsze co, to wychylam głowę zza drzwi i krzyczę na cały dom pytając, czy się odzywał. Ani jednej wiadomości. Jeszcze pięć minut i umrę tu na zawał, jeśli go nie będzie. Zaniepokojona wracam do pokoju i chwytam spodenki, luźną koszulkę, trampki i ruszam wziąć błyskawiczny prysznic. Mokre włosy związuję w koka i biegiem schodzę na dół. Wchodzę do kuchni i biorąc jabłko szukam kogokolwiek. Widzę, jak przez plac przechadza się Brian. Od razu się zrywam w stronę wyjścia przez taras. Mknę w jego stronę, a on tylko krzyczy "NIE ZBLIŻAJ SIĘ!" i nagle słychać strzały. Od razu jestem obstawiona z obu stron i pchana do środka domu. Przerażona na śmierć padam na podłogę i podkulam kolana pod brodę. Zaczynam kołysać się w przód i w tył i wlepiam beznamiętnie wzrok w przestrzeń. Mam dość.
-Selena wszystko okej!?- wrzeszczy Brian, kiedy tylko wchodzi do domu.
-Z tobą okej?- pytam, unosząc tylko głowę w górę, by móc na niego spojrzeć.
-Tak, tak. Chłopaki dajcie jej coś na uspokojenie i do chuja sprowadźcie Biebera do domu!!!- krzyczy kucając obok mnie i poprawiając włosy, które opadają mi na czoło.
-Gdzie są kluczyki?- pytam poważnie, a mężczyzna patrzy na mnie jak na wariatkę. -I samochód? Jadę go szukać.
-Zwariowałaś?! Nie widziałaś co się przed momentem działo?- rzuca kpiąco i prostuje nogi. -Nigdzie stąd nie wyjdziesz. Zapomnij. Jak będę zmuszony to cię przykuję do czegoś i się nie ruszysz. Będę mieć potem przejebane, ale nie tak bardzo, jakbyś mi stąd wyszła.
-Nie wkurwiaj mnie, okej? Myślisz, że jestem taka głupia i dam się zabić?
-Właśnie to chcesz zrobić.- komentuje ostro i mierzy mnie wzrokiem.
-Wrzućcie na luz. Jadę go szukać.- w salonie pojawia się Zac, który wkłada na siebie czarny top. W rękach brzęczą kluczyki, co utwierdza mnie w przekonaniu, że naprawdę jedzie go szukać.
-Jadę z tobą.- zrywam się na proste nogi, a Brian w ostatniej chwili chwyta mnie za nadgarstek.
-Zapomnij.- mówią jednocześnie, a ja mam ochotę piszczeć. W tej samej chwili do salonu schodzi Taylor. Patrzy przerażona raz na mnie raz na mężczyzn, a potem rusza w moją stronę i rzuca mi się na szyję.
-Nic ci nie jest?- woła wystraszona, a ja tylko kręcę głową. Swift, jak cię kocham, tak mam dość czułości z twojej strony. Muszę pobyć sama i się uspokoić. Wszyscy dookoła mają rację. Lubię się targać na swoje życie, a wychodząc z domu prawdopodobnie bym zginęła.
-Uważaj na siebie, okej?- zwracam się do Efrona i chwytam go za nadgarstek, podkreślając tym samym swoją obawę. Ten tylko potakuje głową, a ja omijając wszystkich ruszam do sypialni. Cały dzień spędzam na podróży góra-dół, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Nagle nachodzi mnie ochota aby iść do pokoju Justina. Bez zawahania wchodzę do środka, a kiedy widzę dwie walizki wyciągnięte spod łóżka, zaczynam powoli tego żałować. Mozolnym krokiem podchodzę do nich i spoglądam na zawartość. W jednej leży tylko dolar, co może oznaczać, że była tam gotówka, a druga ma wyrzeźbione miejsca na broń. Mam rację. Za tymi wszystkimi problemami stoi Jeremy. To on rujnuje tutaj życie każdemu człowiekowi. Nienawidzę tego gościa. Nienawidzę go całym sercem. Gdybym była silniejsza, zabiłabym go swoimi rękami, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Na razie... Czas pokaże, może się to zmienić. Nagle ktoś zachodzi mnie od tyłu i zasłania oczy. Z automatu zaciskam pięści i wymierzam cios w napastnika. Kiedy słyszę cichy jęk, a ręce znikają, od razu odwracam się do tyłu. Dostrzegam kulącego się Briana i od razu żałuję tego, co zrobiłam.
-Boże, przepraszam!!!- wołam i od razu pomagam mu siąść. Przesuwam walizki na bok, a on się śmieje, nie wiadomo z czego. Chyba też wariuje.
-Dobry cios, Gomez! Będzie z ciebie żołnierz.- mówi zadowolony i prostuje się już do pionu. -Przepraszam, że jestem dla ciebie dzisiaj taki ostry. Akurat na twoje urodziny. Głupio mi, ale mam drobny upominek. Nie tak miał wyglądać ten dzień, ale to nie nasza wina. Siostra, przede wszystkim życzę ci więcej odwagi i żebyś w końcu widziała, że jesteśmy tu dla ciebie. Może nie jesteśmy genetycznie rodziną, ale nią jesteśmy, a ty do niej należysz. Wszystkiego najlepszego.- wręcza mi torbę i delikatnie przytula, bojąc się że ponownie dostanie. Obejmuję go mocno i zamykam oczy, wzdychając ciężko.
-Wiem, zauważyłam. Przepraszam, że was dzisiaj naraziłam. Jestem po prostu przerażona.
-Widzimy to. Spokojnie, sytuacja skontrolowana.- śmieje się i klepie się w udo. -A teraz muszę wracać i czuwać, czy twój Romeo nie wrócił.
-To nie jest śmieszne.- warczę, kiedy ciemnoskóry zaczyna się śmiać. Wychodzi, zostawiając mnie samą, a ja w tym czasie wyjmuję zawartość prezentu. Bombonierka, bluzka z napisem MIAMI i mniejsze pudełeczko. W środku są kluczę i mała karteczka. Od razu po nią sięgam.
Mój dom, to dom całej rodziny. Teraz i Ty masz swoją parę kluczy do niego. Możesz przyjeżdżać kiedy chcesz. Sto lat!
Tego się nie spodziewałam. Brian to starszy brat, którego nigdy nie miałam, a zawsze chciałam. Jenny jest wspaniałą siostrą, ale za każdym razem nie mogłyśmy się dogadać. Nieustanne kłótnie o wszystko- ciuchy, znajomi czy nawet partner. Mając starszego brata na pewno by tak nie było. Ruszam do swojego pokoju, odkładam kolejny prezent do torby, a kiedy odwracam się na pięcie zamieram. Justin stoi cały poobijany, krwawiąc z kilku miejsc na twarzy. Nerwy puszczają. Nie czekając na moją reakcję po prostu podchodzi i mocno przytula, głaszcząc mnie po plecach.
-Justin..- szepczę przez płacz. -Co ci się stało?!

Od autroki: WITAM WITAM WITAM. Dwie sprawy organizacyjne:
1. KOMENTUJCIE! CO JEST!!! 6 KOMENTARZY? HALOHALOHALO! BUDZIMY SIĘ ZE SNU ZIMOWEGO!!!
2. Mam dla Was zwiastun bloga. To raczej taki spot reklamowy. Jak możecie, wysyłajcie link do niego i polecajcie znajomym tego bloga. Będę mega wdzięczna ♥
Mam nadzieję, że komentarzy pojawi się jeszcze więcej. Odpowiadajcie w ankiecie po lewej stronie bloga. Przenosić bloga tylko na WATTPAD czy nie?
Nie rozpisuję się, bo uciekam spać! WPADAJCIE NA #ENDOFTHEROADJBFF NA TWITTERZE!!!
Zapraszam Was również na nowe opowiadanie, pt. "Shadow". To będzie zupełnie coś innego, niż dotychczasowe moje prace. Mam nadzieję, że nie poddam się i wytrwam z nim do końca. Niebawem pojawi się zwiastun na jego potrzeby, tymczasem zapraszam do przeczytania prologu.*Kliknij na okladkę*

7 komentarzy

  1. Och błagam !! Nie w takim momencie😂 rozdział na prawdę świetny❤️❤️❤️ Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Super blog! Nie przenos na wattpada :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Supeeer ���� Tylko w takim momencie �� I nie przenoś na wattpada ��

    OdpowiedzUsuń
  4. Awwww co tu kurwa due wyprawia !!! ? 😂😂😂

    Kocham 😍😍

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak mogłaś tak przerwać! xd Szybko wstawiaj nowy rodział bo chce już wiedzieć co z Justinem ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Omg !!! Dodaj jak najszybciej nowy 💞💞😂

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chociaż trochę podoba Ci się to fanfic, skomentuj to nawet jednym słowem. To tylko parę sekund, a niesamowicie motywuje do dalszego pisania. ♥

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.