~***~
-Shh.. Nie płacz.- szepcze, ocierając knykciem łzę. -Przecież nic się nie dzieje.
-Właśnie, że tak. W przeciwnym razie nie wyglądałbyś tak, jak teraz.- siorbię nosem i odwracam na moment wzrok. -To moja wina.
-O nie. Za żadne skarby nie wolno ci tak myśleć.- poważnieje i wbija wzrok w moje oczy. -To nie twoja wina, tylko tego pierdolonego kretyna.- puszczam jego twarz i odsuwam się o krok do tyłu. -Wyśledził nas. Chciał kasy, dałem mu ją. Myślałem, że się odpierdoli..- przerywa nagle i spuszcza wzrok w dół, drapiąc się po czubku głowy. -Ale jak zwykle się myliłem.
-Justin, co się stało?- mówię zaniepokojona i przeplatam ręce na klatce piersiowej. -Proszę cię, to mnie już wykańcza. Powiedz prosto z mostu.
-Muszę go zabić.- rzuca spokojnie, a ja otwieram jeszcze szerzej oczy. -To jedyne wyjście, Selena.
-A policja?
-Policja tu nie pomoże. Kurwa, jesteśmy gangami, oni się nie mieszają w nasze interesy.- słowa, których tak bardzo się obawiałam własnie wypłynęły mu z ust. Ale czego się spodziewałam, kiedy mówił, że robi bardzo dużo złych rzeczy? -Oczywiście, jak go zabiję, to albo będę uciekał do końca życia przed wymiarem sprawiedliwości, albo mnie zamkną od razu.- wzrusza ramionami i siada na brzegu łóżka.
-Nie możesz tego zrobić. Nie możesz, rozumiesz?
-Nie pozwolę, żeby ponownie stała ci się krzywda.- pociera ręce i unosi wzrok w górę, aby na mnie spojrzeć. Staję tuż przed nim i ujmuję jego dłonie, które są całe poobdzierane. -Prawie go miałem... Ale wtedy wpadł jakiś mięśniak od niego i..- przerywa nagle, ściskając mocniej moje ręce. -Grunt, że ci nic nie jest. - milczę, próbując zebrać myśli do kupy.
-Musi być jakieś inne rozwiązanie. Nie możemy go zabić.- zaprzeczam, siadając obok i patrząc mu prosto w oczy. Jest bezradny, wykończony i zabłąkany. Nie wie, co ma robić i się obawia, ale dostrzegam iskierki szaleństwa i wściekłości, które utwierdzają mnie w tym, że jest w stanie zrobić to, co mówi.
-Co proponujesz, co? Policja nie pomoże.
-A FBI?
-Zamkną nas wszystkich.- rzuca beznamiętnie i odwraca wzrok w drugą stronę.
-Coś wymyślimy, tylko nie rób głupstw, dobrze?- przejeżdżam paznokciem tuż obok jego ucha, a następnie wplatam palce między kawowe włosy. Ponownie spotykamy się spojrzeniem i posyłamy uśmiechy. -Proszę. Obiecaj mi to.- nie odpowiada, wciąż się uśmiechając. Kręci bezradnie głową i wzdycha ciężko.
-Okej...- kapituluje w końcu, a ja go delikatnie przytulam.
-Właśnie... Mam jeszcze parę pytań. A nawet mnóstwo.
-Może w końcu będziemy celebrować twoje urodziny tak, jak planowałem?- śmieje się, a ja tylko kręcę głową. Kiedy pytam go o to, dlaczego został z nami Ryan, kiedy bał się, że może nam się coś stać tłumaczy, że Ryan nie myśli, tylko działa. Zawsze na nim polegają, bo jako jedyny z nich nie ma skrupułów, aby kogokolwiek zabić. Potrafi się poświęcić nawet własnym kosztem, osłaniając bliskich. Raz został nawet postrzelony, aby obronić Robbiego.
-Dlatego wiedziałem, że mogę go zostawić samego z wami. Kiedy tylko dowiedział się, że Jeremy jest w okolicy, odstawił prochy i skupił się na maxa na swoim zadaniu. Dalej nic nie brał.. Dziwne.- śmieje się, a ja wywracam oczami. Broń była schowana pod łóżkiem każdego z nich, stąd było jej pełno na stole w jadalni.
-Dlaczego nie chcieli mi powiedzieć gdzie jesteś?
-A co? Martwiłaś się?- patrzy na mnie z przymrużonymi oczami i cwaniackim uśmiechem na twarzy.
-Głupie pytanie.- prycham i zginam nogę w pół, aby siedzieć do niego przodem.
-Chciałem ci to sam wytłumaczyć. Zabroniłem im mówienia czegokolwiek. A pomijając następne pytanie nie odbierałem telefonu, bo musiałem skupić się na wytropieniu tego dziada, potem planowałem jak go zabić i na końcu.. Wyszło, jak wyszło.. A teraz bez gadania, szykuj się, za pół godziny wychodzimy.
-Ale..
-Nie ma żadnego ale!- krzyczy, a ja mrużę oczy, dusząc go na odległość. -Są twoje urodziny, a ja spierdoliłem je po całości. Próbuję ratować sytuację.- mówi szybko i zrywa się na proste nogi.
-Jesteś wykończony, Justin.
-Ty też.- wychodzi i zamyka drzwi. Wydymam usta i spoglądam na swoje odbicie. Zabieram z torby luźniejszą bluzeczkę na cienkich ramiączkach, do tego jeansowe spodenki i trampki. Pod spód wkładam strój kąpielowy i naprawdę zmęczona dzisiejszym dniem wychodzę z pokoju. To był długi dzień. Ale Justinowi nic nie jest.. No prawie nic.
Na dole już wszyscy czekają. Każdy ubrany w luźne ciuchy, co może oznaczać, że idziemy na plażę. Przyjaciele posyłają mi uśmiech, tylko Robbie stoi na boku i z przeplecionymi na klatce piersiowej rękami wpatruje się w okno.
-Widzisz! Wrócił cały i zdrowy.- przytula mnie ramieniem Zac, mając wielkiego banana na twarzy.
-Nie cały i nie zdrowy. To moja wina..
-Przestań.- protestuje Brian. -Jesteś członkiem naszej rodziny, trzymamy się razem. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
-Dokładnie.- dołącza się Ryan i trzymając puszkę coli w rękach, upija łyk i wsadza jedną rękę do kieszeni. Słyszę kaszel, a następnie obok staje Justin. Ślady krwi zniknęły, ale siniaki i zadrapania nadal są wyraźne i świeże.
-Chodź to opatrzyć.- chcę go pociągnąć za ramię, ale on stoi twardo w miejscu i protestuje ruchem głowy.
-Wychodzimy.- obejmuje mnie delikatnie w pasie i zaczyna prowadzić w stronę drzwi. Za nami jednak nie idzie nikt.
-Oni zostają?- Justin ponownie kiwa tylko głową. Nie rozumiejąc już nic, po prostu wsiadam do samochodu Biebera i zapinam pas, obserwując jak szatyn obchodzi auto i zasiada na miejscu obok. -Gdzie jedziemy?
-I tak ci nie powiem.- śmiejąc się wjeżdża na ulicę i zaczynamy podążać krętymi drogami Miami.
Dojeżdżamy do jakiejś zatoki. Wysiadamy z samochodu. Justin ujmuje moją dłoń, ciągle się uśmiechając.
-Zaczekaj.- mówi, zatrzymując się i wyjmując coś z kieszeni. Staje za mną i obwiązuje mi czymś oczy, a ja podekscytowana niczym dziecko zadaję setki pytań na sekundę. W odpowiedzi dostaję cichy śmiech, a następnie jego dłoń mocno owija moją. Zaczynamy iść prosto. Szum fal wydaje się wyraźniejszy z każdą sekundą. Skrzypiące podłoże może świadczyć o tym, że właśnie przechodzimy przez most albo molo. Nagle się zatrzymujemy. Ściskam dłoń jeszcze mocniej, kiedy nagle ją puszcza. Przepaska odsłania mi oczy, a przede mną rozpościera się ogromny, przepięknie ustrojony jacht. Na jego przodzie stoi grupa przyjaciół, która jednogłośnie woła "STO LAT!". Zakrywam usta dłońmi i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Spoglądam na każdą twarz z osobna i czuję, jak pod powiekami pojawiają się kolejne łzy. Dopiero płakałam, litości!
-Wszystkiego najlepszego, mała.- szepcze Justin, obejmując mnie w talii i opierając brodę o ramię. Odwracam się uradowana do tyłu i mocno go przytulam, nie zważając na to, że jest poobijany i zapewne go to zaboli. Cieszę się jak mała dziewczynka, która właśnie dostała bilet do Disneylandu! Justin pomaga mi wejść na pokład i zamyka za nami bramkę. Na jachcie jest marynarz, który będzie sterował sprzętem podczas naszej podróży.
-Pozwól, że spróbuję ci wynagrodzić cały dzisiejszy dzień.- zaczyna, kiedy stoi obok mnie.
-Już to zrobiłeś. Ważne, że jesteś cały i zdrowy.- ponownie odwracam się do niego i tym razem przepełniona emocjami wtulam się w jego tors. Słysząc głośne "Uuu", zaczynam się uśmiechać przez łzy. W tej samej chwili rozbrzmiewa muzyka, a jacht odpływa od brzegu. Przyjaciele ruszają na pokład główny, a my zostajemy za nimi w tyle i po prostu stoimy wtuleni w siebie ciągle milcząc.
-Nawet nie wiesz, jak się martwiłam...- zaczynam od razu.
-Nie teraz, Gomez. Proszę... Baw się, dobrze? Nie wracajmy już do końca dnia do tego tematu.- odsuwa się kawałek do tyłu, aby móc na mnie spojrzeć. Mam ochotę go pocałować, ale się powstrzymuję. Nie mogę pokazać, że zależy mi bardziej, niż myśli.
Ruszamy do przyjaciół. Od razu podbiega do mnie Taylor z wielkim pudełkiem i ogromną różową kokardką.
-Słodziutko.- komentuję z uśmiechem na twarzy. Siadam na skórzanej kanapie i otwieram ładnie zapakowany podarunek. Oczom ukazuje się ramka ze zdjęciami. Kilka fotek sklejonych w kolaż i wstawiony do pięknie zdobionej, białej ramki. Na nim leży koperta.
-Mam nadzieję, że to nie jest kolejny list.- śmieję się, patrząc na również różowy papier w rękach. Taylor tylko protestuje ruchem głowy, czekając aż to otworzę. Nie przedłużając rozrywam kopertę i wyjmuję zawartość. Oczom ukazują się dwa bilety na koncert Coldplay.
-Jeezu, Tay! Kocham cię!- krzyczę i od razu przytulam blondynkę do siebie. Coldplay to nasz zespół. Odkąd tylko pamiętam, to słuchałyśmy ich piosenek, nucąc teksty, a czasem nawet tańcząc do nich. Brian i Zac stoją kawałek dalej i obserwują sytuację z boku, co chwilę wymieniając się spostrzeżeniami. I tak wysłuchuję kolejno od nowa życzeń od każdego z nich. Na końcu podchodzi do mnie Justin i chwytając za rękę prowadzi w ustronne miejsce. Księżyc odbija się w tafli wody i to jedyne światło, jakie oświetla nasze twarze. Oczy Justina mienią się od oceanu, a śnieżnobiały uśmiech rozświetla ciemność. Pochyla się gdzieś na bok i nagle znikąd wyciąga bukiet czerwonych róż.
-Najpierw to.- komentuje, wręczając mi kwiaty. -A teraz część oficjalna.- chrząka, poprawia skórzaną kamizelkę i z głupkowatym uśmiechem na twarzy patrzy prosto na mnie. -Wiesz, co? Jedyne, czego mogę ci życzyć, to poczucia bezpieczeństwa i sił. Jesteśmy tu dla ciebie, wszyscy. Każdy wskoczy za każdym w ogień, nie pozwolimy, by działa się komuś krzywda. Zresztą... Z tego, co mówił mi Brian, byłaś tego świadkiem, kiedy doszło do strzelaniny na placu.
-Tak, chciałam jechać cię szukać, a on mi nie pozwolił.- przerywam, wydymając usta.
-Bardzo dobrze. Wiedział, jakbym zareagował.- wzrusza przepraszająco ramionami. -Wracając.. Bezpieczeństwo bezpieczeństwem, ale musisz być też silna. Wiem, że taka jesteś. Byłem i obserwowałem cię, kiedy nikogo innego nie było.- mówi spokojnie. Więc nie tylko ja to zauważyłam. Brawo za spostrzegawczość Bieber, ale w ten sposób pogrążam się jeszcze bardziej w czarnej dziurze uczuć do ciebie. Gratuluję.
-Więc czemu mi tego życzysz?- pytam, unosząc brew do góry.
-Bo chcę, abyś była silna tak, jak teraz.
-Nie jestem si..
-Jesteś.- przerywa mi od razu i gładzi palcem po policzku. -Nawet nie wiesz, jak bardzo.- wzdycha zmęczony. -Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Czeka pod pokładem.- dodaje na koniec, a uśmiech jest tak ogromny, że nie mogę się powstrzymać, aby sama tego nie zrobić. Ruszam pospiesznie we wskazane przez niego miejsce. Schodzę ciemnymi schodami do kabiny, a kiedy otwieram drzwi, nie wierzę w to, co widzę. Przy stole siedzą rodzice. Jak tylko mnie dostrzegają, zrywają się na proste nogi i od razu zamykają mnie w rodzinnym uścisku. Wtedy słyszę pisk i dołącza do nas moja siostra. Kątem oka zauważam, że w progu stoi Justin z wielkim uśmiechem na twarzy. Obserwuje nas, a ja poruszam ustami, dziękując mu za to, co zrobił. Teraz jestem tego pewna. Kocham go jak diabli. Bieber, coś ty zrobił..
Tata mnie przytula i zadaje tysiąc pytań, a mama stwierdza, że się poprawiłam. Moja skóra nabrała kolorów, już nie jestem taka chuda jak wcześniej i oboje zaczynają płakać ze szczęścia, ciągle mnie obserwując. Jenny zaś komentuje mój strój. Oburzona tym, że się tak pokazuję zaczyna mówić, że jest tu pełno wpływowych projektantów i powinnam się pokazywać jak diva, a nie jak turysta na wczasach.
-Już? Bo zaczynasz mnie męczyć.- chichoczę, odrzucając do tyłu pojedynczy kosmyk włosów. Blondynka macha ręką zrezygnowana i cmoka przy tym z dezaprobatą.
-Cała Gomez, jak zwykle swoje.- dodaje, a ja ją przytulam. Cieszę się, że tu jest razem z rodzicami.
Dobiega jedenasta. Stoję na dziupli razem z przyjaciółką i obserwujemy bawiących się ludzi.
-To niesamowite, co zorganizował dla ciebie Justin.- komentuje, upijając łyk piwa.
-Zgadza się.- przytakuję, spoglądając na dyskutującego szatyna. Każdy zapomniał o ciężarze całego dnia i na chwilę oddał się przyjemności świętowania. -Mam problem, Swift.- to moment, kiedy jestem na tyle pewna swoich uczuć, aby powiedzieć o nich przyjaciółce. Przełykam ślinę, chwilę milczę, a potem opowiadam wszystko od początku. Nie mogąc dłużej tego w sobie tłumić, po prostu wylewam wszystkie żale na zewnątrz.
-Przecież to widać, że te uczucia są odwzajemnione. Można tak sądzić po tym, że kiedy wrócił dziś do domu, zignorował wszystkich i od razu pobiegł do ciebie. Nie interesowało go to, czy z Brianem wszystko okej, czy nikomu nic się nie stało albo czy jego coś boli. Liczyłaś się tylko ty i to, żeby być przy tobie. Cholera! To takie słodkie!- woła i przygryza wargi. Śmieję się cicho i znów patrzę na szatyna. -Nie czekaj, aż on zrobi pierwszy krok. Jesteście na takim etapie znajomości, że możecie mówić sobie wszystko. Wiem, że ten człowiek dochowuje tajemnicy jak nikt inny. Kiedy dostałam jego numer, jak nie miałyśmy ze sobą kontaktu, nie powiedział mi nic, co u ciebie. Zbywał mnie mówiąc, żebym próbowała dzwonić do ciebie.- opowiada. -Kończyło się to na sekretarce, aż do przyjazdu tutaj.- wzdycha. -Cieszę się, że to dla nas zrobił. Cholernie za tobą tęskniłam.- nagle owija mnie swoimi chudziutkimi ramionami i przytula najmocniej jak się da. Chwytam ją za ręce i opieram na nich twarz. Też się cieszę, że cię odzyskałam Tay... -Jak wam nie wyjdzie, to to i tak zostanie między wami. A tak na pewno nie będzie.- kończy, a ja wywracam oczami. -Przemyśl tylko, czy jesteś w stanie zaakceptować ten pakiet na stałe. Bo jednak takie akcje to u nich pewnie codzienność.- dodaje na koniec, a ja wzdycham ciężko. Ma rację. Ale jakbyśmy uciekli gdzieś daleko, zmienili imiona i nazwiska, przeszli operację plastyczną? Nie.. Tak nie zrobimy.
-Czyli mam mu powiedzieć.- blondynka kiwa głową. -Kiedy?
-Teraz.- rzuca z automatu, a ja błyskawicznie przekręcam głowę w jej stronę. -No co? Na co czekasz?- pcha mnie w stronę schodów, a ja patrzę na nią z paniką w oczach. Dziewczyna jest nieugięta, ponieważ pcha mnie ponownie. Zeskakuję z dwóch ostatnich schodków i zatrzymuję się, przecierając dłonie o jeansowe spodenki. Kiedy już mam ruszyć w jego stronę, przy mnie pojawia się siostra. Z jednej strony jej dziękuję, a z drugiej przeklinam. Ni stąd ni zowąd pojawia się najukochańsza przyjaciółka i odciąga ją na bok zaczynając dyskutować o pokazie mody w Paryżu. Nawiązuję kontakt wzrokowy z Justinem. Uśmiecha się do mnie uwodzicielsko, a ja przełykam ślinę, aby nie spanikować. Teraz albo nigdy, Gomez.
Zatrzymuję się w miejscu i nie wiem, co się dzieje. Nie potrafię się ruszyć ani w przód ani w tył. Oddycham głęboko, próbując uspokoić swój oddech. Justin dostrzegając moje dziwne zachowanie zrywa się z miejsca i podchodzi bliżej.
-Wszystko okej?- pyta, kiedy zatrzymuje się przede mną. Mrugam parę razy i zaczynam strzelać kostkami u ręki.
-Em...Ja..ja..chciałam pogadać.- Bieber słysząc moje jąkanie zaczyna chichotać, a następnie kładąc rękę na dolnej partii pleców, zaczyna prowadzić gdzieś na bok. Zrób to, Gomez! Bądź odważna i powiedz, jak jest! Może być albo lepiej, abo gorzej. Bądź optymistką.
-Coś się stało?- pyta, kiedy opiera łokcie o solidne zakończenia jachtu. Zaciskam oczy i próbuję zebrać w sobie całą siłę.
-Jest tyci problem.- zaczynam, patrząc na niego niespokojnie. Bieber z automatu się prostuje i widząc mój lęk zaczyna się denerwować. -Ale spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Tak myślę..- odwracam na moment wzrok w przeciwną stronę, aby móc na chwilę trzeźwo myśleć. -Powiedzmy, że jest taka sytuacja. Pewna osoba poznaje drugą. Przechodzą bardzo dużo razem, ale są przyjaciółmi. W pewnym momencie jedna z nich orientuje się, że zaczyna coś czuć do drugiej. Zakładając, że ta osoba nic o tym nie wie, co powinna zrobić ta pierwsza?
-Czekaj, czekaj, chyba nie rozumiem. Jeszcze raz.- śmieje się i podchodzi bliżej, by dokładnie usłyszeć. -Mam rozumieć, że coś poczułaś.. do mnie?- pyta cicho, patrząc mi prosto w oczy. Zaciskam usta w cienką linię, nic nie odpowiadając. Stres zjada mnie do takiego stopnia, że zaraz się popłaczę. W takich chwilach nie potrzebne są słowa. Czyny mówią same za siebie. -Nie możesz kochać kogoś, przez kogo w chuj cierpisz.- kręci głową rozbawiony, ale kiedy widzi, że wciąż jestem śmiertelnie poważna, on również się taki staje. -Nie możesz, Gomez! Najgorsze rzeczy, jakie ci się w życiu przydarzyły spowodowane są przeze mnie. Nie możesz kochać kogoś takiego, jak ja.- krzyczy, uderzając w barierkę i cofając się do tyłu. -Nie możesz, Boże. Gomez, błagam. Nie rób tego.
-Przepraszam Justin...- szepczę cicho i zaczynam siorbać nosem. -Ale to jest silniejsze ode mnie. Zakochałam się w tobie. Tak po prostu. I nie ważne, co mi teraz powiesz. Jestem w stanie poświęcić wszystko, byleby móc w końcu z tobą być jak normalni ludzie.
-Dziewczyno, to nie są żarty. Tu nie ma pytania "czy on znowu zaatakuje", to raczej już "kiedy zaatakuje?". To nie jest gra w monopoly, to prawdziwe życie, które on chce ci odebrać. Im dalej jesteś ode mnie, tym jesteś bezpieczniejsza...
-Jestem gotowa ryzykować wszystko. Ty to robisz ciągle. I nawet nie pytasz się mnie o zdanie w tej sprawie. Robisz to, więc ja też jestem gotowa, aby się poświęcać.- mówię śmiertelnie poważna, a Justin zerka na mnie przez sekundę. Chwyta się za czubek nosa i zaciska mocno jego koniec. Zamyka oczy i próbuje się uspokoić, ale widzę, że bije się z myślami.
-Nie możemy. Ja nie mogę ci pozwolić przez to przechodzić. Nie.. Proszę cię, nie.- kręci głową całkowicie załamany, a ja podchodzę do niego i ujmuję twarz w dłonie. Prostuję głowę tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
-Nie ważne, co się może stać od tej chwili. Mam to gdzieś. Liczysz się tylko ty.- szeptam i składam na jego ustach pocałunek. Odsuwam się szybko i wciąż patrzę mu w oczy, które również przepełnione są łzami. Justin płacze...
-Nie wiesz, na co się piszesz..
-I mam to w dupie.- przerywam mu.
-Daj mi dokończyć.- mówi, chwytając mnie za ręce i zabierając je ze swoich polik. -Kiedy ten skurwysyn dowie się, że jesteś dla mnie jeszcze ważniejsza, to zrobi wszystko, żeby cię zabić. Będzie cię śledził dniami i nocami. Nie da ci spokoju, dopóki nie umrzesz.
-Nie umrę.- komentuję. -Nie umrę, bo jestem silna.- z ust Justina wylatuje ciche westchnięcie. -Nie odpuszczę. Chyba że powiesz, że nie czujesz tego co ja.
-Tak, Selena Marie Gomez. Kocham cię, ale wiesz, co w tej chwili jest ważniejsze od moich uczuć? Twoje bezpieczeństwo, które jest zagrożone w moim pobliżu.
-Ale to ty mnie chronisz przed niebezpieczeństwem, na litość boską!!!- ocieram mokre od łez policzka i boję się tego, co może zaraz nastąpić. W duchu błagam Boga, żeby się tak nie stało.
-Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie trudne.. Ja pierdole!- przystawia rękę do ust i odwraca się do mnie plecami, abym nie widziała go w takim stanie. Podchodzę niepewnie i delikatnie go obejmuję, przytulając się do pleców. On jednak się odsuwa, chcąc zyskać trochę przestrzeni. -Decyzja należy do ciebie. Albo zostanę albo odejdę. Powiedz tylko słowo. Wrócę z rodzicami do Nowego Jorku, spróbuję ruszyć dalej. Jeśli tego chcesz..
-Nie rozumiesz kurwa, że nie chcę?! Pragnę widywać cię ciągle uśmiechniętą, uszczęśliwianą przeze mnie. Chcę codziennie cię budzić, móc obserwować jak śpisz. Ale nie mogę. Tak bardzo, jak tego pragnę, tak bardzo tego nie mogę.
-A więc co?- pytam, zaciskając ręce w pięść i starając się nie rozkleić ponownie. Dopiero teraz orientuję się, że muzyka ucichła i wszyscy nasłuchują mojej kłótni z nim. Pieprzyć to! -Nie mogę trwać między przyjaźnią, kiedy oboje zachowujemy się inaczej. I nie, nie ubzdurałam sobie tego. Wszyscy to widzą.
-Nie wypieram się uczuć do ciebie, no kurwa!- wyrzuca ręce w górę. -Chcę, żebyś była bezpieczna. A przy mnie to niemożliwe.
-Bieber, co ty odpierdalasz?- w tej chwili wtrąca się Brian, całkowicie zszokowany słowami Justina.
-Nie wpierdalaj się.- warczy na niego, a ja przełykam ślinę. Pękam. To koniec... Koniec czegoś, co się nawet nie zaczęło.
-Mam odejść?- Bieber zaciska usta w cienką linię i z łzami w oczach tylko kręci głową. -Nie mogę zostać tu dłużej w takim razie.- bardzo wolno odwracam się w stronę przyjaciół. Krok za krokiem, czując jak właśnie rozpadam się na kilka milionów małych kawałków. Dopiero teraz czuję, jak ogromny ciężar dźwigałam w sercu przez ostatnie kilka miesięcy. Omijam wszystkich, którzy próbują mnie zatrzymać i wbiegam do kabiny. Zamykam się w niej, padam na poduszkę i zalewam się łzami. To koniec. Pragnie mojego bezpieczeństwa. Chce się przy mnie budzić i uszczęśliwiać, a pozwala mi odejść.
Od Autorki: A tego się nie spodziewaliście! Proszę bardzo, w jakim szybkim tempie dodaję kolejny rozdział! Myślę, że kolejny również pojawi się tak prędko, jak ten. :) Tak, jak pisałam na twitterze- bardzo dużo emocji i ponad 3 tysiące słów! Brawo ja!!! :)) Mam nadzieję, że komentarzy pojawi się przez to jeszcze więcej. Postaram się dodawać częściej nowe posty, aby Was nie zaniedbać. Oczekuję od Was tego samego :) Zapraszam na twittera #EndOfTheRoadJBFF oraz na nowe opowiadanie pt. "Shadow", dostępne TYLKO na wattpad. *kilk na okładkę niżej* Dostępny jest również nowy zwiastun opowiadania, druga pozycja w MENU bloga. Z mojej strony to wszystko. Powodzenia maturzystom na maturach, a reszcie udanej majówki! Do następnego xx ♥
Boozeee!! Cudowny ����
OdpowiedzUsuńJes dziewczyno kocham cię ❤
OdpowiedzUsuńTego to sie nie spodziewałam... Boże kocham cie i twoje opowiadanie. Super ze tak szybko dodałas❤️❤️
OdpowiedzUsuńWow masz talent serio :3
OdpowiedzUsuńSuper, że tak szybko! :)
Sie porobiło!!! Bieber co ty odpierdalasz!!! 😲😲
OdpowiedzUsuń<3 Jejuuu, super rozdział! Nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńBieber Pojebało cię. Rozdział cudowny czekam na nn ♡
OdpowiedzUsuńGenialny !! Ale sie dzieje! Czekam na następny, oby justin nie pozwolił jej odejść
OdpowiedzUsuńCo ten Justin odwala! Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJejku... Dzisiaj przeczytałam wszystko jednym ciurkiem z zapartym tchem :) masz kawał talentu dziewczyno! Z niecierpliwością czekamy na Twój kolejny rozdział :) Już się nie mogę doczekać :)
OdpowiedzUsuńo mój boże....jeden z najlepszych rozdziałów <3 czekam na więcej :3
OdpowiedzUsuńJezu jaki cudowny rodział mimo tego, że tak się zakończył...jezu oni muszą być razem no! ❤ Czekam nn
OdpowiedzUsuńJejkuu!!�� kiedy nastepny?? ��
OdpowiedzUsuń