~***~
Siedzę na parapecie i ze wszystkich sił staram się nie zasnąć. Nie muszę w sumie próbować. Emocje, jakie mną targają nie pozwolą mi zmrużyć powiek przez jeszcze wiele godzin. Jest praktycznie południe, wykonałam dziesiątki telefonów- Justin, Zac, Justin, Zac i tak na zmianę, mając nadzieję, że któryś w końcu odbierze. Gniotę smartphona w rękach i zaciskam powieki powstrzymując łzy bezradności przed wypłynięciem. Ryan natomiast ciągle nad czymś pracuje- próbuje namierzyć telefony, ostatnie połączenia, wiadomości, cokolwiek, ale nic z tego mu nie wychodzi.
-Mam wrażenie, jakby ktoś wziął młotek i rozpierdolił to szajstwo, żebyśmy ich nie znaleźli jakby się miało coś..
-Nawet tak nie mów.- rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie i zamykam oczy. Opieram czoło o zgięte kolana i obejmuję nogi ramionami. Proszę... Proszę tylko, żeby nic im się nie stało.
Dźwięk przekręcających się kluczy w zamku nas paraliżuje. Oboje patrzymy w stronę hallu i zamieramy. Nie wiemy, czego się spodziewać.
-Ju-justin?- szepcze cicho i zrywam się na proste nogi. Odstawiam kubek z herbatą na ławę, odgarniam kosmyk włosów za ucho i powoli ruszam w stronę dobiegających dźwięków. Wtedy moim oczom ukazuje się Bieber. Cały we krwi, z podbitym okiem, rozwalonym łukiem brwiowym, krwawiącymi ustami, trzymającego się za bok.
-O mój boże.- zasłaniam dłonią buzię i podbiegam do niego. Chwytam w ostatniej chwili pod ramię, a on opada z sił. Praktycznie upada. Szybka reakcja Ryana i oboje przenosimy go na kanapę w salonie.
-Nie dałem rady..- mamrocze, trzymając się za żebra. -Kurwa, wyjmijcie mi to chujostwo!- krzyczy, zwijając się z bólu. Biorę apteczkę do ręki i rozcinam szybko bluzę. Moim oczom ukazują się dwie rany postrzałowe, jedna obok drugiej. Odwracam wzrok w drugą stronę i biorę parę głębszych oddechów. Jeszcze chwila, a zemdleję.
-Selena, nasącz ręcznik wodą i przynieś drugi i suchy.- prosi Ryan, a ja posłusznie biegnę do łazienki i biorę ręczniki do ręki. Podaję mu je i kucam przy sofie. Chwytam Justina za rękę i ściskam mocno, dając do zrozumienia, że jestem przy nim.
-On nie żyje.- mamrocze. -Nie żyje, rozumiecie? Ten pierdolony chuj go zabił.- krzyczy, a ja zamieram ponownie. Upadam dupą na podłogę i patrzę beznamiętnie w przestrzeń, próbując przyswoić informację, którą przed momentem usłyszałam. Żartują. Po prostu żartują, przecież zawsze lubili sobie żartować. TO TYLKO KIEPSKI ŻART.
-Jaja sobie robicie, prawda?- mówię tonem porównywalnym do wariatki, która właśnie dostaje ataku.
-Widzisz kurwa, żebym się śmiał? To nie powód do żartów.- syczy Justin. Mrugam parę razy, a życie przelatuje mi przed oczami. Zac nie żyje.
-Ale.. Ale jak to? Co...? Nie, chwila. Jedziemy najpierw na pogotowie. Niech ci to opatrzą.- i wtedy na całe mieszkanie rozbiega się przeraźliwy krzyk mężczyzny. Ryan rzuca nabój na podłogę i aby oszczędzić Biebera od razu wyciąga drugą kulę. Justin zwija się z bólu, a ja zaczynam płakać. Mam dość. Mam tego serdecznie dość, to jakiś pierdolony film.
-Już Bieber, przeczyścimy to i po bólu, stary. Dasz radę.- Ryan bez żadnego współczucia zmusza go do wyprostowania i przemywa rany wodą utlenioną. W odpowiednich miejscach zakłada po 2 szwy i zakłada opatrunek. Robi to jak profesjonalista. Patrzę na twarz szatyna. Biorę butelkę wody i polewam ten suchy ręcznik wodą. Zaczynam przecierać dokładnie jego twarz, co chwilę cicho łkając.
-Tak strasznie przepraszam.- dukam cicho, zaciskając usta w linię. Delikatnie przejeżdżam wzdłuż kości policzkowej i dojeżdżam do brwi. Całuję go delikatnie i wycieram dalej. Ryan w tym czasie kończy zakładać opatrunki i chwile mi się przygląda. Zaciska szczękę i wstaje z sofy. Nie mówi nic, starając się nie rozkleić. Odwraca się na pięcie i idzie w stronę hallu. Nagle zatrzymuje się i uderza pięścią w futrynę, głośno przeklinając. Opieram czoło o bok kanapy i rozklejam się jeszcze bardziej. Unoszę wzrok wyżej i obserwuję, z jakim trudem mężczyzna nabiera powietrza do płuc. Walczył o niego... Do samego końca, widać to po nim. Mógł stracić życie, ale mimo wszystko nie odpuszczał.
Zac był wspaniałym przyjacielem. Jestem mu wdzięczna za wszystko, co robił. Pierwszy z całej ekipy mnie zaakceptował. Rozmawiał, wygłupiał się, uratował. Jedyny wiedział, jak Justin przeżywa moje porwanie. Znał historię od A do Z. Nie mógł dopuścić do tego, żeby zdarzenia się powtórzyły. Działał na własną rękę za plecami Biebera. Uczył mnie walki, pamiętam jak byliśmy w Miami i siedział ze mną w piwnicy, pokazując podstawowe ruchy do samoobrony.
Ale co w tej chwili czuje Taylor? Czy ona w ogóle wie?
-Ryan, ktoś poinformował w ogóle Swift o tym, co się stało?- pytam mężczyzny, który ponownie wszedł do salonu. Ten tylko pokiwał głową i usiadł na fotelu nieopodal sofy. Biorę do ręki telefon i wykręcam numer do przyjaciółki. Po paru sygnałach odbiera.
-Wiesz co z Zac'iem? Miał pojawić się u mnie rano, a go ciągle nie ma.
-Możesz przyjechać do Justina? Proszę. Musimy pogadać.
-Coś się stało?
-Przyjedź, musimy pogadać.- rozłączam się, nim z ust blondynki wypłyną kolejne pytania. To będzie trudniejsze niż się spodziewałam.
Jak można się domyślić, Taylor przyjęła tą informację tragicznie. Wpadła w szał, zaczęła wszystkim rzucać, krzyczeć i wyzywać wszystkich dookoła. Kiedy już się uspokoiła, usiadła u mnie na łóżku i cicho szlochała. Ciągle coś bełkotała, ocierała noc chusteczką, aż wreszcie położyła się, wtuliła w poduszkę i zasnęła.
Dochodzi pierwsza w nocy, a ja siedzę przy sofie i obserwuję Justina. Trzymam go za rękę, którą od czasu do czasu ściska. Ciągle śpi, ale Ryan powiedział, że to normalne. Dziś wszyscy śpią u Justina- jest Brian, Ryan, Robbie, Taylor. Faceci okupują kuchnię, zalewając smutek hektolitrami piwa, a blondynka śpi. Przez chwilę myślę, jak to ja bym straciła Biebera. Ten człowiek mnie zmienił i jak Boga kocham, nie wyobrażam sobie bez niego życia. Samo wyobrażenie życia bez jego obecności przyprawia mnie o mdłości i kołatanie serca. Nie mogę go stracić, nigdy.
-Nie jesteś śpiąca?- na progu salonu zatrzymuje się Brian z butelką piwa. Spogląda na mnie zmęczony, opuchnięty od łez, aż w końcu rusza w głąb pomieszczenia i siada obok na fotelu. Patrzy na mnie, potem na Biebera i za chwilę znów na mnie.
-Daję radę.- mamroczę i przytulam rękę mężczyzny do twarzy. -A wy jak się trzymacie?- Brian wymusza na sobie słaby uśmiech i podnosi w górę butelkę, którą potem przystawia do ust i wylewa w siebie całą jej zawartość. -No cóż, nie za dobrze..
-Wiesz co mnie najbardziej zastanawia?- kieruję wzrok na niego. - I sorry Gomez, że to powiem, ale jak to jest, że Bieber przeżył? Mogę dać się kurwa pociąć, że osłaniał Efrona. To byli bracia, jak walczyli to każdy o każdego. Zawsze dawali radę, dlaczego tym razem nie dali?- jego głos się załamuje, a moja dłoń ponownie jest miażdżona. Kieruję spojrzenie na Justina, który ma szeroko otwarte oczy.
-Zjebałem.- mamrocze. -Zjebałem po całości. To mnie powinni zabić, nie jego.- ponownie łzy spływają po jego policzkach wchłaniając się w sofę.
-Nikt nie ma kurwa prawa umierać. Pomścimy śmierć Zac'a bardzo szybko. Dojdź tylko do siebie, my w tym czasie wszystko opracujemy.- Brian stoi nad nami i patrzy prosto w jego oczy. -Ten skurwiel pożegna się z życiem. Nasz kumpel zginął w tej sprawie.- rzuca przez zaciśnięte zęby i wychodzi z salonu. Zostajemy sami. Kropla za kroplą otula jego twarz. Ocieram mu je i próbuję coś powiedzieć, ale nie wiem, co. Przecież nie palne mu tekstem "wszystko będzie dobrze", bo nie będzie. Już nigdy nie siądziemy z Zac'iem na plaży, nie napijemy się piwa, nie potańczymy, nie powyzywamy się ani nie pogadamy. Już nie będzie tak, jak kiedyś. Wszyscy mamy wspomnienia, do których wracać będziemy na każdym możliwym kroku. Wiem jedno- pomogę im. Zac nauczył mnie walki i ja im pomogę w zabiciu Jeremy'ego. Ten koleś nie ma prawa stąpać po tej ziemi. Karma wraca.
-Selena?- głos Biebera wyrywa mnie z rozmyślań. Orientuję się, że również zaczęłam płakać. Pospiesznie ocieram łzy i spoglądam na szatyna. -Nie płacz.- uśmiecha się słabo. -Wiesz, co mi powiedział Zac, zanim umarł?- jego drżący głos powoduje u mnie kolejną falę łez. -Żebym zaryzykował, że jesteś warta zachodu i i tak ochrona ciebie im dobrze wychodzi.- syczy cicho z bólu łapiąc się za żebra. -Kurwa, dobrze, że to nie było tak głęboko.- i nagle mężczyzna się dźwiga. Od razu opiera się o oparcie i ciężko oddycha, ciągle trzymając się za bok. Siadam obok niego i mu się przyglądam. On rozpościera szeroko rękę, abym mogła się do niego przytulić. -No chodź, nie bój się.- uśmiecha się przez łzy. -Potrzebuję cię tutaj teraz.- mówi cicho i zaciska szczękę, powstrzymując się od kolejnej fali łez. Delikatnie więc opieram głowę o jego ramię i z całych sił wiszę w powietrzu, żeby go nie przeciążać. -Nie wygłupiaj się.- wtedy on przyciąga mnie mocno do siebie i całuje w czoło. -Kazał sobie coś obiecać. Napisał mi SMS'a, jak jechałem go szukać. Napisał coś w stylu: ziom, gdybym dzisiaj zginął, opiekuj się tymi naszymi laskami. I żebym się nie przejmował, bo robi to dla naszej paczki, żebyśmy mogli w spokoju żyć jak normalni ludzie.- do salonu wchodzi Taylor. Cała rozmazana, włosy we wszystkie strony i kiedy widzi nas razem, zaczyna płakać jeszcze bardziej.
-Jak on...?- pyta cichutko, a on spuszcza głowę w dół. Swift zawołała resztę chłopaków i każdy się wygodnie rozsiadł.
Bieber prawie dojeżdżał do Hudson, kiedy dostał SMS'a od Efrona, którego treść mi już mówił. Justin błyskawicznie namierzył Jeremy'ego, więc to była kwestia chwili, aż on do nich dołączy. Dostrzegł samochód Zac'a, więc zaparkował obok, wysiadł i od razu poszedł go sprawdzić. Mężczyzny nie było w samochodzie, więc szatyn ruszył sam. Wtedy został napadnięty. Kiedy zaciągnęli go do jakiejś piwnicy, jak się okazało- on też tam był. Byli bici przez cały czas. Jeremy wypominał Justinowi jak wraz z jakimś kumplem zabił jego przyjaciela. Stwierdził, że frajdą będzie, jeśli umbrą oboje w katuszach. Kiedy zostali sami, zaczęli obmyślać plan, jak się stamtąd wydostać. Wiedzieli, że nie ma ich zbyt wiele i że oboje dadzą radę stamtąd uciec. Prawie im się udało. Powalili kolesi, odwiązali sznury, zaczęli uciekać, ale kiedy byli już na zewnątrz, Jeremy w ostatniej chwili wystrzelił cztery pocisków w ich stronę. Dość trafnych pocisków- trzy pociski przeszyły na wskroś Zaca. Justin próbował go uratować, ale na marne. Efron zaczął pluć krwią, dławić się, nie mógł złapać powietrza ani nic powiedzieć. Wtedy Bieber zaczął gonić Jeremy'ego, który wraz ze swoją flotą już zaczęli jechać samochodami. Na koniec jakiś typ wychylił się z auta i postrzelił Justina. Ostatkami sił doszedł do Efrona, który właśnie czerpał ostatnie wdechy.
-So-sory bracie.- zaczął bełkotać przez krew, a potem kaszleć. -Z-z-zjebałem.-wyszeptał. -Zawsze-zawsze przy was będę. J-j-jeszcze wam...pomogę.- i po tych słowach znów zaczął się dusić, a potem odszedł.
Od autorki: Witam! Wracam po baaardzo długiej przerwie. Ciężko mi pisać, naprawdę. Do tego rozdziału zabierałam się chyba z 7 razy- jak nigdy. Pisałam po zdaniu i wyłączałam. I nie, nie bierzcie tego do siebie, że Zac nie żyje, bo .. stało się co się stało u mnie. To było zamierzone zanim się to stało, dlatego pisanie tego przynosiło mi taką trudność. A ubieranie w słowa emocji ludzi, którzy przechodzą przez stratę nie jest proste. Okej, bez dłuższego gadania. Najcięższe za mną. Mam nadzieję, że mnie jeszcze pamiętacie i przywitacie cieplutko. Szczęśliwego Nowego Roku, bo na Wesołych Świąt trochę za późno. :)